Jest godz. 19.45
Obiekt autogrillu to przede
wszystkim ogromny parking, stacja benzynowa i oddzielny budynek z restauracją,
sklepem i toaletami. Muszę znaleźć sobie jakieś dobre miejsce żeby spędzić tę noc.
Wchodzę do sklepu i pierwsze
co robię, to za pieniądze otrzymane od aniołoczłowieka kupuję kartę
telefoniczną na ciężkie chwile. Jak będzie mi bardzo smutno i źle a możliwe, że
tej nocy będzie, być może głos bliskiej mi osoby w ojczystym języku doda mi
otuchy.
Po zakupie karty siadam w
części jadalnej z telewizorem. Nic jednak nie zamawiam (oszczędzam na cięższe
chwile). Mimo to, jestem szczęśliwa, bo wyglada na to, że spędzę noc w ciepłym
i dosyć wygodnym miejscu. Siedzenia nie dość, że są wysokie, z wysokim
oparciem, to jeszcze długie i obite miękkim materiałem. Po prostu raj! Wyłożę
się tu skromnie w nocy, stół mnie zakryje i nikt mnie nawet nie zauważy! A
tymczasem doładuję komórkę, bo kontakt mam prawie pod ręką. Proszę, jakie
luksusy...
Siedzę sobie spokojnie
obserwując jak co jakiś czas pracownik baru-restauracji wywozi tacki z
brudnymi naczyniami i myślę o tym, że już jutro będę wypoczywać w bezpiecznym
autokarze. Tak bardzo tego potrzebuję...
W pewnym momencie tenże pracownik podchodzi do mnie i pyta z miłym uśmiechem;
- Naładowała już pani komórkę?
- Tak, tak. - otrząsam się z rozmyślań - Przepraszam, ja tylko na chwilę. Już odłączam... - tłumaczę
- Nie, nie o to chodzi. – mówi chłopak –
Chciałem tylko powiedzieć, że za chwilę zamykamy i musi pani stąd pójść.
- Za chwilę to znaczy kiedy?
- O22.00. To znaczy za pięć minut.
O kurczę! To już 22.00?! Ale się zasiedziałam...
- Jak to zamykacie? - pytam przerażona - To nie jest otwarte całą dobę?
- Całą dobę jest otwarta
część barowa. – wyjaśnia – Może sobie pani postać przy tamtych stolikach. –
wskazuje głową – Część restauracyjną zamykamy.
Postać przy stolikach? Co to ja, koń
jestem?
- Rozumiem, ale ja jestem w
dość specyficznej sytuacji. Czekam tutaj na autobus a on ma przyjechać dopiero
jutro o 14.00 a w tym czasie potrzebuję się gdzieś podziać. – liczę na to, że
jego serce zmięknie – Czy nie mogłabym posiedzieć sobie tutaj? Będę cicho i naprawdę
nikt mnie nie zauważy...
- Niestety nie może pani, bo
o dziesiątej zamykamy restaurację.
- Ale przecież bar jest
otwarty a restaurację od baru oddziela jedynie sznur.
- Naprawdę chciałbym pani
pomóc ale tutaj są kamery. Jeśli zauważą, że tu pani siedzi po zamknięciu,
będę miał problemy.
- Rozumiem. – a miało być
tak pięknie... – Już wychodzę.
Zabieram swoje rzeczy i
opuszczam lokal zupełnie zbita z tropu.
- Naprawdę mi przykro. - słyszę za sobą głos pracownika
Odwracam się tylko i z całej
siły próbuję się miło uśmiechnąć, lecz nic nie mówię.
Schodzę na dół do toalet. Na
szczęście są jeszcze otwarte. Łazienka śmierdzi gorzej niż kibel chłopaków z
podstawówki, ale mimo to myję się w miarę możliwości. Przepieram rzeczy, które
mam na sobie ubierając wcześniej nowe, poczym wyławiam 50 eurocentów, które
wpadły komuś w kratkę kanalizacyjną w podłodze, (zawsze to coś, kiedyś może mi
zabraknąć do czegoś właśnie 50 eurocentów). Zawieszam na klapie plecaka mokrą
sukienkę i bieliznę i wychodzę z restauracji na parking. Kręcę
się między budynkami stacji benzynowej i autogrillu, poznaję teren i suszę
uprane przed chwilą ubrania.
W końcu siadam na
plastikowym krzesełku przed stacją benzynową. Głowa zaczyna mi się kiwać na
boki ze zmęczenia. Co parę minut podjeżdżają auta aby zatankować. Kierowcy
przyglądają mi się ze zdziwieniem i brakiem zrozumienia tak jak pracownicy
stacji czuwający w swojej kanciapce. Staram się nie zwracać na to uwagi lecz
wkrótce słyszę nieprzyjemne żarty na mój temat a ponieważ nie mam zamiaru być
małpą w zoo, zmieniam miejsce na inne.
Za budynkiem autogrillu a
konkretnie obok pechowej restauracji, znajduję przytulne krzaki w których
zwijam się w kłębek i próbuję zasnąć. Tu, mam nadzieję, nikt mnie nie zauważy i
nie będzie niepokoił. Jednak po około dwudziestu minutach przeklinam swą własną
głupotę, że nie uzbroiłam się w Polsce w śpiwór, koc albo chociaż karimatę.
Cokolwiek co sprawiłoby, że nie trzęsłabym się teraz jak osika w tych kłujących
krzaczorach. Spokojnie... Dam radę... Wytrzymam. Spróbuję autosugestii; Nie
jest mi zimno... Nie jest mi zimno... Jest mi ciepło... Ciepło... Gorąco wręcz...
Te cholerne krzaki wcale mnie nie kłują... Są miękkie... Ziemia także jest
miękka... Miękka i ciepła... Czuję bijące od niej ciepło... I w ogóle jest mi
bardzo wygodnie i przyjemnie... KURWA! NIE DZIAŁA!
Zdenerwowana wstaję z
krzaków, chodzę w kółko oglądając odrapane ramiona i zaczynam się załamywać.
Jest godz. 24.10
Przeceniłam zdaje się swoje
możliwości. Jestem wykończona i bardzo, ale to bardzo potrzebuję snu. Jeżeli
teraz tak się czuję to co będzie potem?
W pewnym momencie moją uwagę
przyciąga budka telefoniczna i przypominam sobie, że przecież kupiłam dzisiaj
kartę. Zadzwonię do kogoś, kto mógłby mnie pocieszyć a zarazem nie będzie miał
pretensji, że dzwonię o tak późnej porze. Rany! Jakim ja jestem nędznym, słabym
robakiem! Już sobie sama nie mogę dać rady, tylko muszę innym zawracać dupę!
Zdejmuję z widełek słuchawkę i wykręcam numer do mojej przyjaciółki, Magdy. Po
paru sygnałach słyszę;
- Słucham? – głos Madzi a w
tle muzyka i śmiechy
- Hej Madzia! Tu Marta. Mam
nadzieję, że nie przszkadzam?
- Marta?! Jezuuu! Co się z
tobą dzieje?! Gdzie jesteś?!?
- Za Veroną, na autogrillu.
Próbuję spać jakoś na stacji benzynowej ale jest za zimno i w ogóle krzakolce
kłują. A ty co robisz? Nie obudziłam cię chyba?
- Nieee... Haha! My tu już
od paru dni imprezujemy! Przyjechało do mnie parę osób i tak już trzecią noc
pijemy... Hehe!
- No to fajnie wam. Szkoda, że nie mogę być teraz z wami.
- No szkoda. Żałujemy wszyscy.
W tle słychać krzyki; "Aaaahahahaaa...! Uuooo! Jeszcze jeden! Hahaha!"
- A Cyryl jest tam z wami? - pytam od niechcenia
- Jest. Podać ci go?
- Aaa... No skoro nalegasz...
- Cyyyryyyl!! Marta dzwoni! - krzyczy do rozbawionych glosow
Jeden z nich, ten Cyrylowy, odpowiada;
- Marta?! Żartujesz?!?
- Chcesz z nią pogadać? - mówi głos Madzi
- No jasne! Czekaj, daj mi ją! Marta?
- Yyy... Cześć Cyryl! Słyszałam, że pijecie, hehe.
- No, tak troszkę. - zawsze był skromny - Gdzie jesteś? Wszystko w porządku?
Hmm.. Czyżbym słyszała troskę w jego głosie?
- No tak, w sumie to w porządku. Jestem za
Veroną na autogrillu. Umówiłam się tutaj na jutro ze znajomym kierowcą autobusu.
Przewiezie mnie troszkę dalej, bo w Mediolanie ni dy rydy znaleźć pracę. Poza
tym mam nadzieję odpocząć troszkę w tym autokarze, bo jestem strasznie zmęczona.
- Ojj... Biedactwo.
- No nieważne. A jak wy się bawicie?
- Byłoby lepiej gdybyś tu była.
- O? – wypsnęło mi się –
Eee... Gadanie... Na pewno szalejecie, pijecie i w ogóle macie świetny ubaw...
- Właściwie to tak. –
wiedziałam! Drań! – Ale byłoby lepiej gdybyś jeszcze ty tutaj była. – oznajmia
beztroskim głosem
- Miło mi, że tak uważasz.
Akurat tak uważa! Skrzynka
piwa, którą pewnie teraz ma przed sobą zaciera mu tęsknotę.
- Mam nadzieję, że się trzymasz - mówi
- Nie martw się. Jeszcze się trzymam. –
słuchawki telefonicznej – Dam radę. Muszę już kończyć, bo nie chcę przegadać od
razu całej karty. Zostawię sobie coś na czarne chwile.
- Jasne. Rozumiem. Uważaj na siebie i wracaj szybko!
- Postaram się. Miłej zabawy! Pozdrów wszystkich. Cześć!
- Cześć!
- Czemu nie odkładasz słuchawki?
- A czemu ty nie odłożysz pierwsza?
- No dobra. - wzdycham - Zróbmy to razem.
- Ok.
- Trzy, czte, ry!
- CZEŚĆ!
Ale się pocieszyłam tym
telefonem... Po prostu poezja! Imprezują! Bawią się! Piją! Może jeszcze tańczą
w dodatku?!
Ehhh... Lepiej pójdę
poszukać sobie innego miejsca do spania niż te krzaki.
Siadam na schodach prowadzących
do autogrillu, podkulam nogi pod brodę, opieram się o boczną ścianę i udaję, że
mnie tu nie ma.
Jest godz. 02.05
- Przepraszam... – czuję
szarpnięcie za ramię – Pani jeszcze tu jest?
- Ach! To pan. Już wstaję,
pewnie na schodach też nie wolno siedzieć? – to ten pracownik restauracji
autogrilla znów się czepia
- Nie, nie o to chodzi. Po prostu myślałem, że miała pani jechać jakimś autobusem o 02.00?
- No tak, ale jest dopiero 02.10 a ja jadę dopiero jutro o 14.00.
- Jutro?! Myślałem, że dziś w nocy. I cały czas tutaj siedzisz?
- Nie. Wcześniej próbowałam
spać w krzakach za budynkiem. – to jest właśnie moja rozbrajająca szczerość
- W krzakach?!?
- Tak. Jestem zwyczajnie
zmęczona. Nie śpię normalnie już chyba drugą noc. – tłumaczę – Jeśli pozwolisz,
to jeszcze sobie tutaj troszkę posiedzę, bo krzaki są bardzo kłujące.
Nawet nie wiem kiedy tak jakoś przeszliśmy na "ty".
- Drugą noc?!? - on jest głuchy, czy co? - To musisz byćbardzo zmęczona.
- Tak. Jestem.
Trefne spostrzeżenie, Sherlocku.
- Jesli chcesz, to możesz spać dzisiaj u mnie. Ja właśnie skończyłem pracę i jadę do domu.
- Nie rozumiem.
Że jak?!
- No u mnie. – powtarza –
Wyśpisz się spokojnie. Odświeżysz się. Nic się nie bój, - macha przecząco
rękami – nic ci nie zrobię.
Pewnie każdy morderca tak mówi przed atakiem. Ze
zdziwienia zaniemówiłam.
- Zobacz, to jest mój dowód osobisty, tu paszport a tu
prawo jazdy. Weź. – podaje mi dokumenty – Trzymaj. Oddasz mi jutro.
Też mi
coś! Jak mnie zabije, to sam sobie weźmie.
- Jeśli chcesz, to spytaj pracowników
tego baru. Oni mnie znają i potwierdzą, że jestem w porządku.
- Ja naprawdę dziękuję
ale...
- Jutro przed 13.00 cię tu
przywiozę, bo i tak muszę przyjechać do pracy. – przerywa – Nic ci się nie
stanie.
Nic ci się nie stanie... Czy
to nie było jedno z ulubionych zdań Teda Bundy’go?
- Ja naprawdę...
- Wyśpisz się, - przekonuje
– umyjesz się u mnie w łazience.
Mmmm... Normalna łazienka...
- Mieszkam
dwadzieścia minut stąd. To co? Jedziesz ze mną?
On chyba oszalał! Mam jechać w nocy z obcym człowiekiem?!?
A co do tej pory robiłaś łapiąc stopa, również w nocy, przypominam...?
Ale tak niewiadomo gdzie?!
A co to za różnica? Jak ma zabić, to zabije byle gdzie. Choćbyś znała to miejsce.
- Może chodźmy do
restauracji. Przedstawię cię moim współpracownikom. W ten sposób inni będą
wiedzieli, że pojechałaś ze mną. – próbuje mnie przekonać widząc najwyraźniej
moje wahanie
Wstaję żeby mu grzecznie
odmówić i czuję jak nogi uginają się pode mną, tracę równowagę i gdyby mnie nie
przytrzymał, upadłabym.
- No dobra. – mówię –
Pojadę, jeśli to dla ciebie nie jest problem...
- Niee... Żaden problem.
Chodź! Samochód mam zaparkowany z tyłu, za stacją.
- Ale odwieziesz mnie jutro
przed 13.00 w to samo miejsce? – upewniam się
- Tak, tak. Przecież i tak
muszę jechać jutro do pracy. Mam na imię Iyke, a ty?
- Marta. – podanie ręki –
Miło mi.
Idziemy razem za stację i
Iyke otwiera furtkę za którą stoją nieliczne o tej porze samochody. Potem
otwiera następną, prowadzącą na drogę ale nie na autostradę, tylko na
zwyczajną, jednopasmową drogę, (nie przedzieloną nawet białym pasem). Wsiadamy
do auta i wyjeżdżamy przez tę bramę, którą po wyjeździe Iyke oczywiście zamyka.
Myślałam, że za chwilę będzie jakiś zjazd na autostradę z którego skorzystamy
ale tak się nie dzieje. Jedziemy cały czas tą coraz węższą, prawie już polną
drogą. Z prawej strony jest ciemny las a z lewej jakieś pola, łąki i czasem
drzewa. Zero oświetlenia. Ani jednej lampy. Ciemno jak w dupie u murzyna, który
zresztą siedzi obok mnie, na miejscu kierowcy. Właśnie. Zapomniałam wspomnieć,
że Iyke jest ciemnoskóry. Ciemno, to mało powiedziane. On jest po prostu czarny.
Jedziemy więc dalej. Jedziemy
i jedziemy a ja z każdą minutą niepokoję się coraz bardziej.
Ty głupia kretynko! Jechać z
obcym facetem w ciemną noc jakimiś podejrzanymi ścieżkami!
Nic nie widzę. Nie widzę
gdzie jedziemy. Nie widzę którędy przejeżdżamy (nici więc z zapamiętywania drogi
w razie czego) i jego też nie widzę, bo wtapia się w tło!
Iyke, (o ile naprawdę tak się
nazywa, dokumenty mogły być przecież sfałszowane) zdaje się być bardzo poważny.
Nie odzywa się ani słowem. Pewnie planuje morderstwo. Kto wie? Być może nie
będę jego pierwszą ofiarą... Zapewne emigrował ze swojego kraju, bo tam już od
dawna poszukuje go policja i teraz znów zabija dziewczyny we Włoszech.
Dobra... Spokojnie... Nie
przesadzaj!
Powoli otwieram zamek
Igorowi i wsuwam do niego rękę szukając mojego gazu obezwładniającego.
Być może nie jest seryjnym
mordercą... Tak, na pewno nie jest. Przecież nie pracowałby sobie ot tak, na
autogrillu. Prawda...?
Jasne. Być może. Być może
będziesz jego pierwszą ofiarą. I dobrze ci tak! Należy ci się! Za twoją głupotę.
Jak można być tak naiwnie głupim?! Już mi się nie chce spać.
Ciągle jedziemy tajemniczą
ścieżką. Otwieram jak najciszej potrafię zakrętkę od gazu i ściskam mocno w dłoni.
W razie czego, jeden ruch i już po nim. Pewnie też i po mnie, bo jedziemy razem
na tym samym wózku, więc sama siebie też przy okazji obezwładnię. Czuję jak
poci mi się ręka.
Tak sobie myślę, że gdyby
mnie zgwałcił i zabił, to jego czyn byłby usprawiedliwiony przez moją głupotę.
Już widzę, jak za mniej więcej dwa dni we włoskiej telewizji, we wszystkich
wiadomościach pokazują moje zakrwawione, poharatane i rozkraczone ciało,
leżące w lesie z przyczepioną karteczką z napisem; „UMARŁA Z GŁUPOTY” . Widzę
relacje reporterów, dziennikarzy, którzy mówią; „Prawdopodobnie była to Polka,
choć nie jest to jeszcze pewne, gdyż jedyne co przy niej znaleziono, to plecak
w kształcie czarnej owcy i fałszywe dokumenty mężczyzny o imieniu Iyke” i
ludzie przed telewizorami, którzy komentują; „Szkoda dziewczyny ale należało się
jej za głupotę” i widzę ludzi, którzy czytając poranną gazetę śmieją się do
rozpuku. Głupota – tak powinno brzmieć moje drugie imie.
Wiem, że lepiej nie drażnić
przyszłego mordercy ale jednak zbieram się na odwagę;
- Uhm... – chrząkam cicho –
Gdzie jedziemy, jeśli mogę spytać?
Iyke powoli odrwraca głowę w
moją stronę. Zadziwiająco powoli, jak na kierowcę. Białka jego oczu są
przerażające w porównaniu z resztą ciała, którego nie widać. Powoli odsłania
swoje białe zęby w czymś, co chyba ma przypominać uśmiech.
- Boisz się...? - pyta
Aaa!!! Jasne, że się boję!
Ty byś się nie bał na moim miejscu?!?
- Nie, oczywiście, że nie. –
odpowiadam zdławionym głosem – Zastanawia mnie tylko gdzie jedziemy, bo miało
być jakieś dwadzieścia minut a jedziemy już chyba z czterdzieści.
- Zaraz dojedziemy na miejsce. - mówi spokojnie
Ciekawe co miał na myśli? Miejsce zbrodni?
- Już niedługo. - dodaje tajemniczo
Specjalnie to robi! Chce
żebym pokazała, że się boję! Takich zboczeńców strach na pewno podnieca!
Przejeżdżamy przez most a za
nim, w oddali widzę światła miasta. Cywilizacja! Może naprawdę jedziemy do jego
mieszkania?
Tak jakby u siebie w
mieszkaniu nie mógł popełnić zbrodni. Właśnie u siebie najlepiej. Wie, gdzie co
leży i czym może sobie pomóc... Zamorduje mnie na przykład w wannie i schowa w
tapczanie. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej, czyż nie?
W końcu wjeżdżamy do miasta.
- Tutaj mieszkam. - odzywa się Iyke
W świetlew ulicznych lamp wygląda całkiem normalnie. Rzekłabym nawet, miło.
Kluczymy po ulicach; prawo,
lewo, lewo, prawo, prosto... Aż wreszcie zatrzymujemy się przy jednym z
budynków. Nie zbyt wysoki, lecz w miarę nowy apartamentowiec. Mój kierowca otwiera
bramę wjazdową i wjeżdża ze mną na najniższy poziom, tam gdzie są garaże. Oczywiście
nieoświetlone. Lecz Iyke nie potrzebuje światła. Zna tutaj wszystko na pamięć.
Zastanawiam się czy ktoś by mnie tu usłyszał, gdybym krzyczała...
Po zamknięciu samochodu w
garażu, Iyke prowadzi mnie do małych drzwi ukrytych we wnęce, popycha mnie
lekko do przodu i oboje wchodzimy do malutkiej windy a potem do jego
mieszkania.
Przez wąski korytarz prowadzi
mnie w prawo, do jakiegoś pokoju.
Podłoga w całym mieszkaniu wyłożona jest kafelkami. Pokój do którego mnie przyprowadził
jest dość przestronny. Na przeciw drzwi znajduje się okno a obok niego stoi
szafka z telewizorem. Na przeciw telewizora jest ogromne, chyba na sześć osób
łóżko, na którym leży pod kołdrą jakaś istota, (zdaje się, że jeszcze żywa).
Iyke podchodzi do łóżka i kopie tę istotę mówiąc;
- Wynocha! Idź do siebie!
Spod kołdry wychyla się czarna, zaspana, męska a raczej chlopięca twarz.
- Czeegooo..? - mówi twarz
- Idź do siebie! Ble, ble, ble...! - dalej z włoskiego przemienia się w jakiś dziwny, nieznany mi język
- Ble, ble, ble, bleee... –
odpowiada twarz, poczym zwleka się z łóżka razem z kołdrą i człapiąc wychodzi z
pokoju
- To mój młodszy brat. –
tłumaczy Iyke lekceważąco machając na niego ręką
- Aha. – odpowiadam –
Całkiem miły.
- Czuj się jak u siebie w
domu. Możesz spać na tym łóżku. Jeśli chcesz, puszczę ci film na dobranoc. Mam
„American Pie”, może być?
- Tak, tak, może być.
Zresztą, jestem tak zmęczona, że chyba zaraz usnę.
- Więc proszę, kładź się. - wskazuje na łóżko
Korzystam z zaproszenia i w
całym ubraniu kładę się na krawędzi łóżka. Iyke w tym czasie puszcza film. Na
szczęście jest w oryginalnej wersji językowej. Nie znoszę włoskiego dubbingu.
Szczerze powiedziawszy, w ogóle nie znoszę dubbingu.
Ojej... Jakie to łóżko jest
wygodne, miękkie... Czuję jakby mnie opływało... Nic nie kłuje, nie wieje, jest
tak dobrze... Oglądam film ale widzę go już za mgłą, powieki same mi opadają.
Nagle czuję głaskanie po głowie i policzku i słyszę szept Iyke;
- Bella, bella... – i
cholera głaszcze dalej!
W takich sytuacjach
najlepiej udawać, że się twardo śpi, (przypomina mi się sytuacja z Niemcem w
tirze). Udaję więc, że śpię. Odwracam się plecami do Iyke i mruczę coś pod
nosem jakby mi się coś śniło. Słyszę i czuję jak Iyke oddala się na drugi
koniec łoża. Nie muszę długo udawać snu. Mimo, że przyrzekam sobie, iż nie
zasnę dopóki nie usłyszę jego chrapania, szybko wpadam w ramiona Morfeusza.
Budzi mnie przedpołudniowe
słońce. Iyke śpi jeszcze rozwalony na drugim końcu łóżka. Powoli wstaję i żeby
go nie obudzić na palcach idę do drzwi.
- Pierwsze drzwi po prawej stronie. - mruczy przez sen gospodarz domu
- Co?
- Łazienka.
- Aha. Dziękuję.
Korzystam z toalety, myję
zęby, biorę prysznic i od razu czuję się dużo lepiej. Za dnia wszystko wydaje
się łatwiejsze, ładniejsze i bezpieczniejsze. W ogóle jest bardziej
optymistycznie...
Wracam z powrotem do pokoju.
Iyke też już nie śpi. Siedzi na łóżku i kremuje sobie ręce oglądając „American
Pie”.
- Wczoraj szybko zasnęłaś. –
mówi – Nie zdążyłaś obejrzeć.
- Wiem, przepraszam. Byłam
bardzo zmęczona,ale nie martw się. Już to kiedyś oglądałam.
Jest godz. 11.40
- Chcesz trochę kremu? – pyta – To jest do
rąk. – pokazuje mi przy tym ręce
- Chętnie. Dziękuję. Zawsze mam bardzo suche ręce, aż nieprzyjemnie podać komuś dłoń.
Iyke podaje mi krem ze słowami;
- Proszę. W takim razie weź go sobie.
- Nie, nie trzeba. Tylko posmaruję dłonie.
- Mam tu drugi, widzisz? A tobie się przyda. Weź...
- No to w takim razie bardzo ci dziękuję.
- Nie ma za co. – macha lekceważąco –
Trzeba sobie pomagać, nie? Za jakieś trzydzieści minut pojedziemy na stację,
ok?
- Jasne. - uff... czyli jednak pamięta, żeby mnie odwieźć
- A narazie pooglądaj sobie jeszcze film.
- Dobrze. Dziękuję.
I tak nie ma co robić...
A 30 min. później...
- Gotowa? - pyta gospodarz zapinając zegarek na nadgarstku
- Jasne. Już jedziemy?
- No, zbieramy się. - wyłącza telewizor
A 15 min. później...
- Wyspałaś się? – pyta –
Odpoczęłaś choć trochę? – i odpala silnik swego auta
- Ojj taak... Bardzo, bardzo
ci dziękuję. Tego mi było trzeba...
A 40min. później...
- Muszę iść do pracy. –
oznajmia Iyke parkując samochód na autogrillowym parkingu (tym samym, z którego
wczoraj wyjeżdżaliśmy)
W dzień ta sama droga wydaje
się zupełnie normalna. Wręcz przyjazna. Zero tajemniczości, strachu, zero
tragizmu. Powiedziałabym, że to bardzo ładna okolica.
- Ja wchodzę do pracy tylnym
wejściem. – tłumaczy Iyke – Ty będziesz musiała wejść normalnie, od frontu.
- W porządku.
- Zaraz będziesz miała autobus, prawda?
- Tak. Chciałam ci za wszystko podziękować.
- Daj spokój. - znów ten lekceważący gest
- Naprawdę byłam już
wykończona i myślałam, że nie dam rady ale ty mi pomogłeś mimo, że mnie nie
znałeś. Dziękuję.
- Nie ma za co. Może ja
kiedyś też będę potrzebował ciepłego łóżka i trochę spokoju. Na przykład w
Polsce. Może się kiedyś jeszcze zobaczymy w przyszłości.
- Być może. Nigdy nie wiadomo.
- Powodzenia. - mówi ściskając moją dłoń - Używaj kremu. - dodaje z uśmiechem
Żegnamy się i każdy idzie w swoją stronę.
Jest godź. 13.15
Za jakieś czterdzieści minut
powinien przyjechać Ciacho. Korzystam jeszcze ze śmierdzących, autogrillowych
toalet, poczym siadam na schodkach przed frontowym wejściem, (tych samych na
których wczoraj zaczepił mnie Iyke) i wypatruję autokaru.
Kto by pomyślał, że istnieją
jeszcze tacy ludzie jak Iyke. A ja podejrzewałam go o jakieś mordercze
instynkty. Pominę już to głaskanie w nocy, bo nie zupełnie wiem o co mu
chodziło a w końcu nic się przecież nie stało...
Tak łatwo można się pomylić
oceniając kogoś zbyt pochopnie... O mnie przecież też wyrobiono sobie zdanie.
Ludzie, zdaje się uważają mnie za słodką, głupią trzpiotkę, której życie sypie
róże pod stopy. A dlaczego? Dlatego, że mam dopiero 20 lat, co więc mogłam
przejść w tak krótkim życiu? Dlatego, że nie wyglądam źle, to znaczy nie mam
podkrążonych oczu, starej, poszarzałej i pomarszczonej cery czy żółtych,
zepsutych zębów, (to się ludziom kojarzy z ciężkim przejściami), sznyt na
skórze czy blizn po igłach na rękach. W dodatku często się śmieję,
czasem zachowuję się jak zakochany podlotek. A przecież to o niczym nie
świadczy. Nigdy nie wiesz co dany człowiek musi przeżywać w swoich czterech
ścianach.
Ale czy kogoś to interesuje?
Nie, raczej nie. Czy mam się więc z tego powodu pochlastać lub zamartwiać
godzinami, chodzić ze spuszczoną głową mimo, że nic nie uczyniłam? Płakać i
wyrywać sobie włosy z głowy? Nie sądzę. Nauczyłam się, że z uśmiechem łatwiej
jest przejść przez życie, choć niewątpliwie jest to często bardzo trudne.
Cdn...
ostatnie dwa wersy szczególnie trafne...
OdpowiedzUsuńTez uwazam, ze koncowka bardzo trafna. Wlasciwie to chyba tak w zyciu jest, ze osoby, ktore maja najwiecej do narzekania usmiechaja sie mimo wszystko.I nawet nikt sie nie domysli, ze cos moze byc nie tak. A niekorzy z byle czego robia tragedie i snuja sie po swiecie z mina cierpiętnika.
OdpowiedzUsuńPodczas czytania tej lektury nabieram optymizmu, ze wszedzie mozna spotkac bezinteresownych ludzi:)
Trafna uwaga! najbardziej skrzywione gęby wcale nie mają najgorzej...
UsuńPrzypomniała mi się reklama (już nie pamiętam czego), w której rodzina siedzi przy stole i nagle gaśnie żarowka. Wszyscy panikują. Syn dostaje ataku astmy, mąż chwyta się za serce, żona krzyczy... Znam takich ludzi, dla których takie małe gówna to wielka tragedia życiowa.
OdpowiedzUsuńChciałabym mieć takie podejście do życia jak Ty w wieku dwudziestu lat. Doszłam dopiero do tego po trzydziestce... choć lepiej późno niż wcale ;)
OdpowiedzUsuńTeraz wręcz sprawia dziką satysfakcję odgrywanie roli osoby bez problemów, dzięki czemu od razu odpadają nowo poznane osoby, które oceniają mnie po pozorach :)
Ocena po pozorach to jednak norma i działa w obie strony. Mnie często oceniają jako gościa który ma wszystko gdzieś (mam jedynie większość gdzieś) a ja z drugiej strony raczej prędko zrażam się do nadmiernych maruderów (pewnie zbyt prędko). Tak już jednak jest...
Usuń