wtorek, 18 lutego 2014

ROZDZIAŁ XVII (część pierwsza)

POWRÓT

"Do domu nie wraca się nigdy,
ale tam gdzie zbiegają się przyjazne drogi
cały świat przez chwilę staje się domem."
Hermann Hesse


                   Magda dokładnie poinstruowała mnie jak dostać się na wyjazdówkę więc
docieram tam bez problemu. Mimo, że Viareggio jest tysiące kilometrów od Krakowa, czuję że do Polski jest przysłowiowy „rzut beretem”. Być może dlatego, że droga powrotna zawsze wydaje się krótsza.
Pierwszy zatrzymuje się facet w szybkim, osobowym aucie i dobrym garniturze. Totalna nuda i mało klejąca się gadka. Daruję go sobie. Wysadza mnie przed płatnymi bramkami i tu pojawia się problem. Mimo wolnej jazdy kierowców i wielu pasów do wyboru, nikt nie chce się zatrzymać. Najwidoczniej mam pecha do bramek. Dochodzi nawet do tego, że muszę zmienić uśmiech na błagalne oczy i smutną buzię. Zadziałało. Zatrzymuje się stara furgonetka z dwoma mężczyznami. Jeden jest starszy (żeby nie rzec stary) i jak się później okazało, przemądrzały i zrzędliwy. Drugi młodszy i nad wyraz cierpliwy.
- No, młoda damo, czy panienka łapie stopa? – pyta starszy siedząc na miejscu pasażera
- Dokładnie! Może podwieźliby mnie panowie kawałek do przodu?
- To nie takie proste... – wskazuje na torby, pudła, skrzynki z narzędziami i wiele innych śmieci leżących koło niego na fotelu
- Rozumiem. – uśmiecham się od ucha do ucha
Obaj panowie równocześnie odwzajemniają uśmiech. Młodszy, czyli kierowca, zaczyna przeładowywać rzeczy do tyłu.
- Franceee...!!! Co ty robisz?! – uderza go po głowie starszy
- Przecież pomóc trzeba. Nie zostawimy jej tak chyba, nie?
- Ja tu decyduję. Przenieś te rzeczy do tyłu, na pakę.
Starszy przesuwa się bardziej do kierowcy i już jadę z nimi szczęśliwa, że kolejny raz się udało. No i kawałek do przodu. A nie jest to łatwy kawałek drogi. Starszy bowiem, cały czas zrzędzi. Na drogę, politykę, ciężkie czasy no i oczywiście na kierowcę obok, którego raz po raz uderza dłonią w głowę, dając mu do zrozumienia, że on lepiej by poprowadził.
- Jesteś ślepy jak kret, stary capie. – denerwuje się młodszy
- A mimo to, umiem lepiej prowadzić niż ty. – i znów uderzenie w głowę
Najgorsze jednak, nie jest zrzędzenie starego ale jego wszystkowiedząca, pouczająca postawa. Przez całą wspólną drogę robi mi wykład, że to niebezpiecznie łapać stopa, zwłaszcza samotnej dziewczynie, że to bardzo głupie z mojej strony, że się na to decyduję i że on robi mi właściwie łaskę, nie wywożąc mnie w jakieś krzaki i nie próbując zgwałcić. W pewnym momencie usiłował nawet skręcić w boczną drogę do lasu żeby mnie nastraszyć, lecz mało nie spowodował wypadku szarpiąc za kierownicę, czym wzbudził tylko mój śmiech.
- Widzisz? – kwituje zdarzenie przyklepując siwe włosy na czole – Gdyby to był ktoś inny, to już byś krzyczała gdzieś w lesie.
- Musiałby to być przede wszystkim ktoś, kto umie prowadzić. – śmieje się młodszy
- Zamknij się i patrz na drogę! – i trzask, ponowne uderzenie w głowę
To nie był jedyny raz, kiedy starszy pan łapał za kierownicę. Można z całą pewnością rzec, że jest bardziej nieobliczalny niż słynna Hiacynta z angielskiego serialu „Co ludzie powiedzą”. Siedzi sobie spokojnie z dziwnym uśmiechem przyklejonym do ust (nawet jak zrzędzi, czy poucza, robi to spokojnie i z tym wszystkowiedzącym uśmiechem mnicha tybetańskiego), żeby w jednej, szybkiej sekundzie rzucić się na kierownicę z krzykiem;
- Uważaj baranie, bo na niego wjedziesz!
I tylko dzięki refleksowi i zimnej krwi młodego kierowcy, nie lądujemy na słupie czy drzewie.
Staruszek jednak na sam koniec pokazał się z dobrej strony. Gdy wysadzili mnie na skrzyżowaniu w jednym z mijanych po drodze miast, starszy pan uścisnął mi mocno rękę, przyklepał drugą dłonią, rzekł;
- Powodzenia. – trzasnął drzwiami furgonetki i odjechał wraz ze swym cierpliwym kompanem
Zrobił to tak szybko i energicznie, że nawet nie zdążyłam zareagować na jego gest. Dopiero po paru sekundach zorientowałam się, że trzymam w dłoni banknot dwudziestoeurowy.
Patrzę to na oddalające się plecy furgonetki, to na trzymany wciąż w ręce banknot i próbuję sobie to wszystko jakoś poukładać w myślach. Matka zawsze mi powtarzała, że nikt nigdy nie daje nikomu nic za darmo. A tu proszę...
Nie mogę jednak stać jak osioł i gapić się w dwudziestkę. Trzeba działać dalej.
Następnym, który decyduje się mi pomóc, jest dość imponującej postury brunet. Nie mam tutaj na myśli tłuszczu czy jakichś wyjątkowo wyrzeźbionych mięśni. On po prostu wygląda jakby był dobrym chłopcem i zawsze wszystko zjadał, szczególnie to, co zdrowe, dlatego tak wyrósł.
- Nigdy nie widziałem żeby ktoś łapał stopa we Włoszech. – mówi z nutką podziwu w głosie
- Ja też jeszcze nie. Podobno to jest tutaj zabronione.
- Skąd jesteś?
- Z Polski.
- Polska! – uderza w kierownicę z szerokim uśmiechem na ustach – Piękny kraj! Ja jestem Serbem.
- O? Chciałabym kiedyś zwiedzić Serbię.
- Naprawdę?! – krzyczy zaskoczony – Jesteś pierwszą znaną mi osobą, która chciałaby zwiedzać mój kraj.
- Ja zawsze chciałam zwiedzić Bałkany, w tym Serbię. Pojechać na festiwal trębaczy...
- Ooo... - unosi brew zdziwiony - Guca! - wymienił nazwę serbskiej miejscowości w której odbywa się coroczny festiwal trąb - Serbia to piękny kraj! Cudowny! A tak w ogóle to dokąd teraz jedziesz?
- Do Polski właśnie.
- Niemożliwe! Chcesz się stąd dostać do Polski?!
Serb nie mówi. On cały czas krzyczy jakby w tym jego olbrzymim ciele, było zbyt dużo pozytywnej energii.
- No tak. Przyjechałam z Polski do Włoch stopem, to i wrócę w ten sposób.
- Przyjechałaś do Włoch stopem?!? – pyta patrząc mi uważnie w twarz i tylko co jakiś czas zerkając na drogę
- Uhm. – kiwam głową
- Z Polski?!?
- Aha.
- Ja nie mogę!! – uderza kilka razy w kierownicę – Nie do wiary! – i znów uderzenie – No nie wierzę! Haha!!
Mój nowy kierowca jest dość ekspresyjny w okazywaniu uczuć. Gawędzimy sobie tak nie zauważając nawet, kiedy noc spycha zmierzch za horyzont, aż w końcu Serb mówi;
- Wysadzę cię tutaj na bramkach, dobrze?
Nieee!!! Tylko nie bramki!
- Jasne. W porządku.
- Z przyjemnością podwiózłbym cię dalej, ale skręcam na następnym zjeździe.
Zatrzymuje auto na poboczu koło bramek.
- Mogę zrobić sobie z tobą zdjęcie?
- Jasne. Czemu nie. – odpowiadam zaskoczona
- Świetnie! – krzyczy i oczywiście uderza z całej siły w kierownicę
Ustawia aparat fotograficzny na dachu samochodu i woła mnie do siebie. Staję koło niego i dopiero teraz zdaję sobie sprawę jak bardzo jest wysoki. Sięgam mu zaledwie do piersi a ja mam 171cm wzrostu. Uśmiech, pstryk i fotka gotowa. Serb cieszy się jak dziecko, a mi udziela się jego nastrój. 

Po pożegnaniu ponownie próbuję złapać stopa.
Na bramkach standardowo idzie mi bardzo ciężko. Gdy ktoś postanowi się zatrzymać, okazuje się, że jedzie gdzie indziej.  Noc i stanie w miejscu sprawia, ze radość przekazana wcześniej przez Serba, stopniowo mnie opuszcza.
Wreszcie, po około dwudziestu minutach zatrzymuje się jakiś pan. Może mnie jednak podwieźć tylko kawałek, bo niedługo skręca. To nic. Zawsze to kawałek do przodu a poza tym, opuszczę te cholerne bramki.
- Wysadzę cię na następnym autogrillu, dobrze?
- Dobrze. Dziękuję.
Nasze rozmowy sprowadzają się tylko do wymiany informacji gdzie mam wysiąść. Nic więcej. W końcu mężczyzna oświadcza;
- Nie ma żadnego autogrillu a ja zaraz skręcam. Będę musiał wysadzić cię gdzieś tutaj. Jakoś dasz sobie radę.
A mam wybór?
Zatrzymuje się na pasie awaryjnym autostrady i odjeżdża szybko po zamknięciu przeze mnie drzwi. Po chwili zostaję już sama. Dookoła ciemno i ani żywej duszy. Tylko mijające mnie białe światła jadących szybko samochodów. W dodatku zimno i nieźle wieje. No tak, wspaniale po prostu. Co jeszcze?! A no tak... Deszcz. Zaczyna padać. Tego właśnie brakowało do kompletu.
Która to godzina? 23.20
Wygrzebuję z plecaka sztruksowe spodnie i sportowe buty, które dostałam od Magdy i zakładam na siebie. Kierowcy, którzy zauważają mnie w ostatniej chwili muszą być nieźle zdziwieni. To nic, że zarówno spodnie jak i buty są na mnie za duże. Ważne, że jest mi cieplej. Spodnie zakładam na krótkie spodenki, które cały czas miałam na sobie.
Jedną ręką przytrzymuję spadający pod wpływem wiatru beret, podarunek od Cyryla a drugą wyciągam z wyprostowanym kciukiem.
Jest tak jak myślałam. Kierowcy zauważają mnie w ostatniej chwili i zanim zdążają się zorientować co jest grane, są już zbyt daleko żeby się zatrzymać. Niektórzy w ogóle pewnie myślą, że mają przywidzenia. Samotna dziewczyna w środku nocy gdzieś w Alpach na awaryjnym pasie autostrady łapiąca stopa w deszczu, to raczej niecodzienny widok.
Ciężki plecak (przez prezenty od Magdy pęka w szwach i jest cięższy niż poprzednio), wiatr i pęd mijających mnie pojazdów sprawia, że ledwo utrzymuję się na nogach. Nagle upadam do tyłu. To był tir. Zauważył mnie w ostatniej chwili i z przeraźliwym dźwiękiem klaksonu zjechał z pasa awaryjnego. Pęd powietrza pociągnął mnie do tyłu, więc padam jak żółw na plecak. Podnoszę się, otrzepuję i... Wiatr porywa mi beret.
Tylko nie mój beret!
Biegnę za nim ile sił w nogach. Na szczęście wiatr spycha go nie na środek autostrady, ale do rowu. Wchodzę po niego, wygrzebuję zgubę i umorusana dalej łapię stopa.
Mówią, że co cię nie zabije, to cię wzmocni. Miejmy więc nadzieję, że wyjdę z tego żywa.
Po jakimś czasie zdarza się cud. Cuda jak widać, czasem się zdarzają. Udowodniłam to już chyba kilkakrotnie.
Otóż z niewiadomych powodów widzę przed sobą bardzo wolno zbliżające się światła. Ktoś jedzie wolno autostradą. Alleluja! Pojazd zbliża się i nie robiąc sobie nic z zakazów, staje tuż przy mnie. To wóz kempingowy.
- Przepraszam, wiesz jak dojechać do Monachium? – pyta młody chłopak z przymrużonymi oczkami wychylając się przez okno
Mnie już chyba nic nie zaskoczy.
- Czy wiem jak dojechać do Monachium? - czuję jak ma dusza się raduje! - Mogę ci nawet pokazać, jeśli zabierzesz mnie ze sobą! Jadę właśnie w tym kierunku.
- Naprawdę? No to wsiadaj.
Otwieram drzwi do małego, ruchomego domku, wchodzę i od razu wita mnie jakiś drugi chłopak z butelką wina w ręce. Trzeci zamyka za mną drzwi a czwarty wychodzi właśnie z toalety. Z przedniego siedzenia wstaje chłopak, z którym rozmawiałam i mówi zataczając się lekko:
- Siadaj. Rozgość się. – wskazuje na mały stolik i fotele przy oknie
- Otworzyliście już to winoo!!! – krzyczy kierowca odwracając się do tyłu
No to się wpakowałam.
Grzecznie siadam we wskazanym miejscu. Skulona koło okna trzymam na kolanach mój czerwony plecak i Igora. Obserwuję nowe otoczenie z uwagą i lekkim przerażeniem. Nie wiem co gorsze; stanie w deszczu w środku nocy na autostradzie czy jechanie w wozie kempingowym z pięcioma podpitymi chłopakami.
Patrzę na zamknięcie drzwi i obmyślam plan ewentualnej ucieczki. Muszę to zrobić znienacka, tak żeby nie zdążyli zareagować. Pięciu chłopaków (czterech odjąć kierowcę) z łatwością by mnie unieruchomiło. Na pewno poobijam się przy wyskoku ale jest szansa, że przeżyję. O ile inne samochody mnie nie przejadą. Póki co, muszę udawać, że wszystko w porządku.
Jeden z nich siada na przeciw mnie a drugi, po mojej prawej. No pięknie. Teraz to jestem udupiona. Ten na przeciw patrzy na mnie dość wrogo, a już na pewno podejrzanie. Chyba daje znaki temu obok mnie.
Spokojnie Marta... Udawaj, że szukasz szminki czy czegoś tam w Igorze i sięgnij po gaz obezwładniający.
Porąbało cię?! Chcesz się sama obezwładnić?!
Tylko spokojnie... Jeśli wpadłaś między wrony, musisz krakać tak jak one.
Staram się przyjaźnie uśmiechnąć.
- Masz otwieracz do win? – zwraca się do mnie chłopak stojący koło lodówki z butelką hiszpańskiej „Riojy” w ręku
- Nie-e... – kręcę przecząco głową
- W takim razie jesteś nam niepotrzebna. Będziemy musieli się ciebie pozbyć.
- He, he... – uśmiecham się nerwowo
Patrzę na poważne miny siedzących obok mnie i rzucających „spojrzenia z pod byka” chłopaków i czuję jak ciarki przechodzą mi po plecach.
- Wypchnij korek kluczem jak w poprzedniej butelce! – krzyczy ten na miejscu pasażera – Masz, tu są moje klucze. One są lepsze niż te twoje.
W końcu udaje im się otworzyć wino i w tej samej sekundzie pojawia się przede mną plastikowy kubeczek.
- Nie, dziękuję. Nie trzeba.
- Napij się. – mówi nalewając krwistoczerwony płyn do mojego kubka – Powinnaś się zrelaksować w ostatnich chwilach twojego życia.
Nalewa jeszcze sobie i pozostałym trzem.
- A co ze mną?! – upomina się kierowca
- Ty już więcej nie dostaniesz! Patrz lepiej na drogę.
- Ale o co chodzi?! Przecież jadę powoli.
- Właśnie! Przyśpiesz lepiej, bo nas zwiną!
Chłopak od butelki podnosi kubeczek do góry, mówi:
- Cin, cin! – i czeka aż wszyscy się z nim napiją 
Pełna strachu popijam nieśmiało łyczek wina.

Cdn... 

Ps. Opowieść powoli zbliża się ku końcowi a ja tymczasem dziękuję wszystkim, którzy zagłosowali na mojego bloga w konkursie "Blog Roku 2013" Blog otrzymał 31 głosów tym samym nie dostał się dalej ale Wasze smsy nie poszły na darmo. Pomogliście dzieciom z hospicjum i mimo wszystko sprawiliście mi radość. :) Dziękuję.