sobota, 29 czerwca 2013

ROZDZIAŁ XV (cześć druga)



                  

              Następnego dnia idę na Piazza Navona dużo wcześniej niż zazwyczaj. Pomimuję do oporu a potem wrócę do hostelu, wezmę prysznic i na świeżo ze swoim bagażem będę już szukała noclegu. Tak to sobie umyśliłam.
Ale oczywiście jak to zwykle bywa, przyszłość jest zupełnie inna niż to ją sobie wcześniej wymyślę. Po ponad godzinie stania w przedpołudniowym, dopiero nabierającym mocy słońcu, przychodzi do mnie Maurizio i namawia na wspólne zwiedzanie Rzymu.
- Nie mogę. – szepczę spod kaptura starając się nie ruszać ustami – Muszę dziś więcej zarobić.
- Daj spokój. Pieniądze to nie wszystko.
- Tak może mówić ten, kto je ma. A tak w ogóle, to jak mnie tu znalazłeś?
BRZDĘK! Ktoś wrzucił mi właśnie monetę do woreczka. Kłaniam się ładnie, stukam kosturem o ziemię i widząc że to starsza pani, wyciągam do niej rękę, a gdy ona podaje mi swoją, przykładam ją do ust udając, że składam pocałunek. Starsza pani śmieje się zaskoczona takim gestem.
- Co za dżentelmen z tego mnicha! – woła – Antonio! Ucz się od tego pana!
Prostując się mrugam porozumiewawczo do roześmianego Maurizia.
- Miałem nadzieję, że cię tu znajdę.
- Zazwyczaj mnie tu nie ma o tej porze, - mówię otwierając tylko jedną stronę ust – co byś wtedy zrobił?
- Przyszedłbym później.
Odpowiadam mu tylko uśmiechem i macham do dziecka przechodzącego obok. Dzieciak ucieka przestraszony.
- Pomyślałem, że skoro wczoraj tak bardzo spodobał ci się Campo di Fiori,  - Maurizio przerywa chwilę ciszy – to być może nie widziałaś jeszcze innych, ciekawych miejsc w Rzymie, które również mogłyby ci się spodobać.
- Wykluczone, Maurizio. Dziękuję, ale ja naprawdę muszę zarobić.
- Nie daj się długo prosić... Ja i tak stąd nie odejdę dopóki się nie zgodzisz.
- Yy... Nie przyjechałam tutaj zwiedzać, tylko zarobić na studia.
- Przepraszam, możemy sobie zrobić z tobą zdjęcie? – pyta dość młoda kobieta wskazując swojego męża i córeczkę
Kiwam głową na zgodę. Kobieta bierze córkę na ręce, Maurizio oddala się kawałek, ja pochylam się nad dziewczynką udając, że ją głaszczę a mąż pstryka zdjęcie.
- Dziękujemy! – kobieta uśmiecha się, wrzuca jakaś monetę do woreczka i odchodzi zagladając na zrobione przez męża zdjęcie
- A co powiesz na to, że zapraszam cię na lody? – Maurizio znów zbliża się do mnie ukratkiem
Zeskakuję ze skrzynki, zrzucam kaptur i oparta o kostur mówię;
- Trzeba było tak od razu. Stracciattella? – unoszę lekko brew
- Stracciattella, zabaione... Jakie tylko chcesz! – uśmiecha się miło
No właśnie, jego uśmiech jest miły. Nie tryumfujący czy złośliwy, po prostu miły.
- Najbardziej lubię stracciattellę.
Parę minut później mkniemy na motorze ulicami Rzymu.
Widzisz, Marta? Tak to jest pracować dla siebie. Przyznaj, że brak ci silnej woli i samozaparcia.
- Byłaś w Watykanie?! – krzyczy mój kierowca przekręcając lekko głowę w bok żebym lepiej słyszała
- Nie! A w sumie chciałabym zobaczyć Pietę!
- CO?!
- Zobaczyć Piete Michała Anioła!
- Cokolwiek by to nie było, zaraz to zobaczysz! Trzymaj się! – i dodaje gazu
Do Watykanu jednak nas nie wpuszczono. Przeze mnie. O ile Igor bez przeszkód przeszedł kontrolę bagażu, o tyle ze mną nie było już tak łatwo. Nie wpuszczono mnie ze względu na krótkie spodenki i koszulkę na ramiączkach. To nic, że jakaś pani stojąc przede mną w kolejce była ubrana bardzo podobnie, a mimo to ją wpuszczono. Widocznie moje nagie ramiona i odkryte nogi bardziej obrażają Boga niż nogi i ramiona innych ludzi...
- Nie przejmuj się. – pociesza mnie Maurizio gdy wracamy z powrotem – Następnym razem jak tu przyjedziemy, to ubierzemy cię w burkę. W ogóle narzucimy na ciebie długi koc i wytniemy taką małą dziurkę na jedno oko. Ciekawe czy wtedy nas wpuszczą? O! Zobacz! Magiczna fontanna! – wskazuje na niewielka fontannę z czterema kranikami skierowanymi w cztery różne strony
- Na czym polega jej magiczność?
- Jeśli para zakochanych wypije z niej jednocześnie wodę, to będą razem do końca życia.
Jakie to typowe dla Rzymu. A powiedziałabym nawet, że dla całej Italii. Weźmy na przykład taki zwyczaj całowania się pod Canale Grande w Wenecji, (też ma to zapewnić bycie razem do grobowej deski).
Maurizio podchodzi do tego magicznego wodopoju i łapczywie pije wodę z jednego z kraników.
- Nie napijesz się? – wskazuje drugi kranik nie odrywając ust od pierwszego
- Dziękuję, ale jakoś nie jestem spragniona... – mówię stojąc z boku w bezpiecznej odległości i przypatrując się pijącemu
Zwiedzamy jeszcze między innymi Forum Romanum gdzie Maurizio pokazuje mi tablice z historycznymi mapami Imperium Rzymskiego.
- Zobacz. – wskazuje małą kropkę w miejscu gdzie jest Rzym – Od tego zaczynaliśmy. A popatrz do czego doszliśmy... – poprzez kolejne mapy na których pokazano systematyczny wzrost Imperium Rzymskiego, pokazuje mi ostatnią, gdzie mała kropka na środku Lazio rozlewa się aż do Wielkiej Brytanii
- Widzisz, ale nas nie daliście rady zdobyć! – uśmiecham się tryumfująco wskazując tereny dzisiejszej Polski
- Nie? – Maurizio na sekundę traci grunt
- Nie. Widzisz? – pokazuję jeszcze raz na mapę – Byliście dość blisko. Doszliście do Germani ale nie do nas. To widać nawet po łukach tryumfalnych postawionych w zdobytych przez Rzymian ziemiach. Według mnie te łuki są jak krzyże albo wbite na pal głowy. Symbolizują zwycięstwo, ale nie kraju w którym je wzniesiono. My nie mamy ani jednego. – mówię z dumą patrząc na mego zaskoczonego i powstrzymującego rozbawienie towarzysza – A wiesz dlaczego nie daliście rady nas podbić? – nie zrażam się jego miną
- Dlaczego?
- Bo się nas baliście! Ot, co! – podnoszę do góry wskazujący palec
- Hahahaha...!!! – nie wytrzymuję Maurizio
- Ja mówię poważnie. Nawet rzymski kronikarz Prokopiusz z Cezarei kiedy zawędrował w nasze strony, opisywał Słowian jako miłych, gościnnych i przystojnych ludzi. – trochę koloryzuję, ale co tam! – Był zafascynowany słowiańskim wyglądem. Nie mógł wyjść z podziwu, że wszyscy mężczyźni są wysokimi, zbudowanymi jak Atlas blondynami przyzwyczajonymi do trudnych warunków życia.
- Prr... Hahahaahaa!!! – parska śmiechem Maurizio – Wszyscy Polacy to wysocy, hahaha!!! Blondyni, hahahaa!!!
- Słowianie. – poprawiam
- No dobrze. Słowianie. I wszyscy są taaak rozbudowani!  - pokazuje rękoma rozmiar barów dwa razy większy od jego – Hahaha!!! I wszyscy to oczywiście piękni blondyni! Hahahah!!! Dobre...
- No teraz już nie wszyscy, bo się z wami mieszamy. – staram się uśmiechnąć wrednie
- No tak. Na pewno. I wtedy Cezar pomyślał sobie; „Oni są tacy wysocy i tacy blond, że lepiej z nimi nie zaczynać...” Hahahaha...!!!
- Jakbyś zgadł. Właśnie ten kronikarz pisał w listach, że wprawdzie jesteśmy gościnni, uprzejmi i pomocni, to jednak gdy ktoś nam zajdzie za skórę, to lepiej zejść nam z drogi. – a poza tym – ciągnę dalej nie zwracając uwagi na głupie miny Maurizia – mieliśmy dość lesisty i bagnisty teren w którym czuliśmy się pewnie. Znaliśmy okolice, wiedzieliśmy jak tam walczyć a Rzymianie byli dobrzy w walkach tylko na otwartym polu w tych swoich falangach.
- Przede wszystkim pomyśl, - Maurizio przerywa mą patetyczną wypowiedź – po co nam były bagniste, całe zalesione tereny? Nie zdobyliśmy waszych ziem, bo z wami nawet nie walczyliśmy, a nie walczyliśmy, bo...
- Bo się nas baliście!
- Nie, bo mieliśmy w dupie wasze bagna i lasy! Hahahaha...!!! – kurczy się ze śmiechu
- Po prostu nie umieliście walczyć w takim dzikim terenie. – czuję się zbita z tropu
- Nie był nam on potrzebny. Trzebaby było kupę czasu, ludzi i pieniędzy poświęcić żeby ucywilizować tamte ziemie. Jak wy żyliście w swoich drewnianych osadach, my już dawno mieliśmy bierzącą wodę z kranu, hehe...
- O hoho... Słowianie, mój drogi, żyli również bardzo zdrowo. Mieli sauny i ...
- I kąpali się w rzekach, heheh. Zrozum, że gdybyśmy chcieli, to byśmy was podbili ale nie chcieliśmy terenów z samymi bagnami i chwastami. Dlatego właśnie nie postawiliśmy tam łuku tryumfalnego; bo najpierw trzebaby było wytrzebić las i osuszyć teren pod budowlę.
- Nie, nie, nie... To było całkiem inaczej... – myślę intensywnie nad jakąś błyskotliwą odpowiedzią, ale ta, niczym u słynnego „wujka, mistrza ciętej riposty”, pojawi się zapewne w mojej głowie za jakiś miesiąc
- Wiesz co? – uśmiecha się Maurizio – Najlepiej będzie jak pojedziemy na lody. Znam takie jedno miejsce gdzie serwują pyszną sracciattellę.
Odwzajemniam uśmiech zapominając o temacie naszej dyskusji.
- To doskonały pomysł.
- Piękny widok. – mówię patrząc na dachy Rzymu i delektując się swoją stracciattellą
- Uhm. – kiwa głową Maurizio – Te miętowe lody z kawałkami czekolady są faktycznie całkiem dobre, tak jak mówiłaś.
- Uhm. Ale nie wszyscy lubią łączyć miętę ze słodkim.
- Ja nigdy bym nie przypuszczał, że to może być tak dobre.
- Co to jest? – wskazuję rzeźbę przypominajacą usta prawdy, jednocześnie zlizując z ręki skapnięte lody
- Aaa... Coś w rodzaju wróżby. Wrzucasz pieniążek, wkładasz rękę w usta i czekasz aż wyskoczy ci diagram z jakąś wróżbą i radami zdrowotnymi. – tłumaczy obeznany w sprawie
- Ciekawe. Może spróbuję?
Maurizio wzrusza ramionami.
Pomyślałam sobie, że co by nie było, to są przecież moje wakacje, a wakacje charekteryzują się między innymi wydawaniem pieniędzy na różne głupoty. Poza tym dwa euro nie uratują mnie, ani mi w niczym nie przeszkodzą.
Wrzucam pieniążek, wkładam rękę i po chwili czytam już mój diagram.
- I co ci wyszło? – Maurizio zagląda mi przez ramię
- O kurczę! – zamieram ze sztywnymi rękoma i wzrokiem wbitym w kawałek papieru
- Co sie stało? Napisali ci żebys zainteresowała się przystojnym brunetem którego poznałaś w lodziarni?
- Która godzina?
- Za dziesięć szósta.
- Muszę natychmiast wracać do hostelu! Umówiłam się z kolegą, który ze mną mieszka, że o szóstej przyjdę odebrać swoje bagaże.
- Wyprowadzasz się?
- Tak i muszę już lecieć!
- Zawiozę cię.
- Mógłbyś?
- No jasne!
- Gdzie się wyprowadzasz? – pyta gdy idziemy do zaparkowanego nieopodal motoru
- Jeszcze nie wiem. Kolega wyjeżdża do Neapolu, więc muszę sobie znaleźć coś innego.
- Masz jakąś alternatywę?
- Jeszcze nie, ale coś wymyślę.
- Możesz zamieszkać u mnie jeśli chcesz. – wsiada na motor wybijając go z nóżek
Dawaj Marta! Wykorzystaj szansę! Chyba nie chcesz znów spać na ławce?
Ty się kiedyś doigrasz...
- Powiem prosto z mostu; nie chcę cię wykorzystywać, Maurizio. Nie będę ci mogła zapłacić, bo jeszcze nawet nie uzbierałam na studia. Na nic innego również nie możesz liczyć, bo mam chłopaka, którego bardzo kocham więc do niczego i tak między nami nie dojdzie.
- Nawet mi to przez myśl nie przeszło.
Jasne...
- Przyznam, że uratowałoby to moją sytuację, ale raz, że nie chcę ci robić problemów, a dwa, że nie chcę grać z tobą w jakieś głupie gierki i...
- Obiecuje ci, że między nami nic nie będzie. – przerywa – Oprócz przyjaźni, mam nadzieję. - uśmiecha się ciepło – Nie to, żebym nie chciał, ale zdaję sobie sprawę, że kogoś masz i chcę ci po prostu pomóc dlatego, że cię lubię. Po prostu lubię z tobą przebywać. Nic się nie martw. Będziesz sobie spała spokojnie w moim łóżku, a ja pójdę na noc do kolegi, który mieszka pode mną. Co ty na to powiesz?
- Na pewno nie będę ci przeszkadzać?
- Absolutnie nie.
- I to nie będzie dla ciebie żaden kłopot?
- Żaden kłopot. To co? Jedziemy po twoje bagaże?
- Dobrze. – odpowiadam z niepewnym uśmiechem
Nie jestem do końca pewna tego co robię, ale już się przyzwyczaiłam do tego uczucia. No i  zawsze lepszy rydz niz nic...

- I co się teraz z tobą stanie? – Rosario stoi na środku hostelowego pokoju i obserwuje jak zapinam swój plecak i zastanawiam się czy aby na pewno wszystko wzięłam
- Zatrzymam się narazie u jednego mojego znajomego.
- Tego, którego poznałaś w lodziarni?
- Uhm.
- Aha.
- Rosario... – staję naprzeciw niego po uporaniu się z plecakiem – dziękuję ci za wszystko. Naprawdę doceniam to co dla mnie zrobiełeś. Nie wiadomo co by się ze mną teraz działo gdybyś mi nie pomógł.
Rosario uśmiecha się lekko lecz jakby z dumą.
- Nic takiego. – wzrusza ramionami – Pracy ci nie znalazłem...
- Daj spokj. – macham ręką – Nie miałeś takiego obowiązku.
- Czy on czeka teraz na ciebie na dole?
- Uhm. Uścisniesz mnie na pożegnanie?
Teraz uśmiecha się już odważniej, szerzej. Podchodzę do niego i obejmuję go za szyję. Przytulam się mocno i szepczę;
- Dziękuję.
- Mmm...
- Rosario, ty zboczeńcu! – odskakuję od niego ze śmiechem uderzając go w tors – Trzymaj łapska przy sobie!
- Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać.
- Do widzenia więc i jeszcze raz dziękuję. – tym razem wyciągam do niego rękę żeby było bezpieczniej
- Ciao Marta. – mówi ściskając mi dłoń
- Może się jeszcze kiedyś zobaczymy. – mówię stojąc już z plecakiem przy uchylonych drzwiach – Kto wie? Może w przyszłym roku?
- Tylko zadzwoń do mnie wcześniej, to ci załatwię pracę! – woła i dodaje ze śmiechem – A nie jak ostatnio, w połowie sezonu; „Ciao Rosario. Pamiętasz mnie? Jestem tą Polką...”
- Ciao Rosario! – przekrzykuję go również się śmiejąc – Pozdrów Giuseppe i Michele gdy będziesz ich widział.
Schodzę na dół.
- Myślałem, że będzie problem z przewiezieniem twojego bagażu, - mówi Maurizio oparty o motor pod bramą – ale widzę, że nie będzie żadnego problemu. – wskazuje na mój plecak – Są dziewczyny co mają kosmetyczkę tej wielkości.
- Mam jeszcze Igora.
Ściskam swoją czarną owcę pod pachą, siadam na motor i spoglądam ostatni raz w górę. Wysoko, na małym balkoniku stoi patrząc na nas, Rosario. Nie uśmiecha się. Maurizio rusza. Macham Rosariowi na pożegnanie, ale nie otrzymuje już odpowiedzi.

Cdn...