sobota, 22 września 2012

ROZDZIAŁ XII (część trzecia)



           Resztę dnia spędzam na usilnym przypomnieniu sobie gdzie zostawiłam kij do mimowania, który przecież gdzieś schowałam będąc w Rzymie ostatnim razem. Po głębszym zwiedzeniu miasta, dzięki pomocy ludzi (jak to mówią; „koniec języka za przewodnika”), dochodzę do Piazza Navona. Droga do owego placu prowadzi między innymi przez plac na którym stoi okrąglutki niczym pączuś, Panteon. Budowla daje mi do myślenia nie tylko pod kątem historycznym i architektonicznym, ale również praktycznym. Po lewej stronie Panteonu na skalnej półce, pomiędzy budynkiem a jakby fosą, koczują jacyś ludzie z dredami i w brudnych ciuchach, których kolory już dawno wypłowiały. Prawdopodobnie tutaj spróbuję spędzić dzisiejszą noc.
Do spotkania z Fabrizio została mi jeszcze godzina więc wykorzystuję ten czas na zapoznanie się z całkiem sporym placem.
Okazuje się, że na Piazza Navona są trzy fontanny w tym pod jedną z nich (środkową mianowicie) stoi mim a raczej statua. Nic specjalnego. Kostium Faraona leżącego w grobowcu tylko bez grobowca. Podchodzę bliżej. Kostium składa się z jednej części zapinanej z tyłu na zamek natomiast ruch jaki wykonuje statuła po wrzuceniu monety to zwykły skłon do pasa.
Przyjrzyjmy się teraz bliżej fontannie... Nie, nie jest to fontanna pod którą miałam czekać na umówione spotkanie mimo, że najbardziej okazała. „Fontanna czterech rzek”. Tak się nazywa. Nawet tak wygląda...
Może ta na końcu placu jest właściwa? Omijam artystów z porozkładanymi obrazami. Atmosfera prawie jak przed Bramą Floriańską w Krakowie. Każdy coś maluje lub sprzedaje gotowe obrazy. Nie brakuje też artystów „naziemnych”, czyli takich co to siedzą na ziemi i coś na niej dłubią lub grają na czymś.
Nie, to również nie jet właściwa fontanna. Ta do której właśnie doszłam to „Fontanna Neptuna”. Czyżby to była ta na drugim końcu placu? Innej możliwości nie ma.
Tak! To jest właśnie „Fontanna del Moro”. Teraz usiądę sobie na ławeczce obok i poczekam na Fabrizia. Mam jeszcze dwadzieścia minut.
Niestety spokój, cisza i kontemplacja podczas oczekiwań nie był mi dany...
- Ciaaoo... - mówi jeden z dwojga chłopaków siadających koło mnie.
Raanyy!!! Jak ja nie lubię takich podrywów! Wymyśl człowieku coś innego! Coś oryginalnego przynajmniej... Dobra, jakąś kulturę trzeba zachować.
- Ciao. - odpowiadam
- Jak się masz?
Co za nudziarze!
- Dobrze, dziękuję.
- Czy chciałabyś się czegoś napić? - pyta ten po mojej prawej stronie zakładając nogę na nogę i opierając się przedramieniem o ławkę.
Jego modny klapek „japonka” zwisa mu ze stopy. Jego obcisła koszula w paski z kołnierzem i modnie podwiniętymi mankietami, zdaje się być ostatnim krzykiem mody. Jego przydługa fryzura, według wszelkich stylistów oraz gejów (albo jedno i drugie), błyszczy od żelu. Modna opalenizna kontrastuje z modną (jak już wspomniałam) koszulą, a jego modny kolega siedzący po mojej lewej, jest najwyraźniej jego dopełnieniem. Tak, z nich dwóch to on stara się być „samcem alfa”. Nie bardzo mu to wychodzi...
- Nie, dziękuję. Czekam na kogoś. - odpowiadam
- Ładny wieczór, prawda? - modniś najwyraźniej nie rozumie po włosku
- Tak, prawda. Jestem niestety nieco zajęta...
- Jak to zajęta? Przecież nic nie robisz. Siedzisz na ławce w towarzystwie dwóch wspaniałych włoskich chłopaków.
- Tak, widzę niestety. - krzywię się - Wolałabym jednak posiedzieć sama, jesli można. 
- Eee... Tam! Nie bądź taka skromna. Powiedz lepiej skąd jesteś? 
Już otwieram usta żeby odpowiedzieć...
- Albo nie! Czekaj! Sam zgadnę. Z Rosji!
- Nie. Z Polski. - odpowiadam tonem wskazującym na to, że popełnił gafę
- Ach.. No tak! Tak myślałem.
- Nie, nie myślałeś tak. Powiedziałeś, że z Rosji. - staram się mieć poważną minę
- Tak powiedziałem, ale pomyślałem, że może jednak z Polski.
Uhm... Jasne!
- Znam dobrze ten kraj. - ciągnie dalej.
- Naprawdę? 
A to coś nowego.
- Tak. Chociaż nigdy w nim nie byłem, sporo o nim wiem.
- O? To miłe.
Po krótkiej ciszy...
- Taka pogoda jak we Włoszech to dla ciebie pewnie nowość.
- Dlaczego?
- Bo u was jest strasznie zimno, tam na północy.
- O tej porze roku bywa prawie tak samo jak tutaj.
- Naprawdę? Myślałem, że w okręgu koła podbiegunowego jest zawsze zimno.
- Koło podbiegunowe?! Ha, ha! Jasne, a jak chcemy zjeśc obiad to wychodzimy na ulicę zapolować na niedźwiedzia lub tygrysa szablozębnego. Hahahaha!
Kolega samca alfa, który jak się okazało nie grzeszy inteligencją, podśmiechuje się z cicha.
- No, oczywiście żartowałem z tym kołem podbiegunowym - jasnee!... - Ale sąsiadujecie z Finladią zdaje się, więc nie macie chyba aż tak ciepło.
Próbuję powstrzymać śmiech. Staram się zachować kamienną twarz.
- Nie, nie, my graniczymy z Azerbejdżanem.
- Z Azerbej... Co?
- Z Azerbejdżanem. To na Antarktydzie. - warga drży mi od powstrzymywanego śmiechu
- Ach! No tak, faktycznie. Pamiętam z geografii. - uderza się dłonią w czoło
- Aaahahahaha!!!! - nie wytrzymuję i wybucham niekontrolowanym śmiechem aż oczy zalewają mi się łzami i czuję skurcze mięśni brzucha
- Co cię tak śmieszy? - nie odpowiadam próbując powstrzymać atak śmiechu - Nie rozumiem.
Oczywiście, że nie rozumiesz jełopie. Nie spodziewałeś się takiego obrotu sprawy. Taki podryw chyba ci się jeszcze nie zdarzył.
- Eee… Nieważne. – macham ręką -  Natomiast jeśli chodzi o Finlandię, to czasem gości ona na naszych stołach i tyle!
- No tak. Rzeczywiście.- Włoch robi wrażenie jakby szukał Polski na mapie we własnej głowie. Oczywiście wiem, że jej nie znajdzie, bo w jego mapie świata widać tylko but i parę wielkich, rozmazanych plam, czyli kontynentów. - Faktycznie. - kiwa głową patrząc w przestrzeń. - Teraz to widzę. A skąd jesteś?
- Przecież powiedziałam, że z Polski.
- No tak ale z jakiego miasta?
- Szczerze mówiąc wątpię żebyś wiedział.
- Oj, mylisz się. Znam parę miast Polski.
No dobra, daj mu szansę. Nie zarzucaj go Legnicą z której przecież naprawdę pochodzisz, bo w życiu nie zgadnie gdzie to jest. Na pewno nie słyszał o czymś takim jak „bursztynowy szlak”. Powiedz, że jesteś z Krakowa, przynajmnej skojarzy z papieżem.
- Z Krakowa. - odpowiadam
- Aaa! Cracovia! Wiem. Z tamtąd pochodzi papież, prawda?
- Nie. - nie wiem dlaczego robienie papki z jego mózgu sprawia mi taką frajdę
- Nie? Zawsze wydawało mi się, że z Krakowa.
- Bo tam studiował, to prawda. Ale pochodzi z Wadowic. Koło Krakowa. 
- Ach no tak, tak. Na połnocy Polski.
Litości chłopcze, na twoim miejscu już bym się nie odzywała, bo się coraz bardziej pogrążasz.
- Nie, na południu.
- To właśnie chciałem powiedzieć!
- Wątpię. 

Chłopak najwyraźniej się zmieszał. Przestał machać swoim klapkiem-japonką. Jego kolega parska śliną ze śmiechu. Resztką sił próbuje więc ratować wizerunek wszystko wiedzącego samca alfa, zdobywcy, któremu się przecież nie odmawia.
- Ale czy to wszystko jest ważne? - mówi z uśmiechem i resztkami pewności siebie.- Spójrz co za piękny wieczór. Jaki cudowny księżyc w pełni. Czy to nie romantyczne?
- Nie. - odpowiadam poważnie
- Nie podoba ci się księżyc?
- Podoba mi się, - w przeciwieństwie do was - ale on nie jest w pełni.
- Ale za dwa, trzy dni będzie. Możemy więc sobie wyobrazić, że już jest, he? – podnosi znacząco brew.
- Nie. – mówię tonem zupełnie pozbawionym emocji – Za dwa, trzy dni będzie jeszcze mniejszy.
- A skąd ty to wiesz, eee?! - macha ręką w typowo włoski sposób
- Bo to widać. Każdy głupi potrafi poznać czy księżyc maleje czy rośnie. Teraz właśnie idzie do nowiu.
Chłopak po jego lewej nie wytrzymuje i wybucha śmiechem, za co dostaje od swego kolegi reprymendę wzrokową.
- Maleje czy rośnie, w towarzystwie dwóch, tak wpaniałych chłopaków nic nie jest ważne...
- Nic specjalnego. Zdarzyło mi się siedzieć koło lepszych.- robię się coraz bardziej okrutna
- Ale na pewno nie w Polsce. - chłopak podnosi wskazujący palec do góry jakby chciał mnie upomnieć.Widać, że jest zdesperowany. – Z pewnością byli to Włosi, moi rodacy.
- Szczerze mówiąc, mam na myśli Polaków i to właśnie w Polsce.
Teraz samiec, który na początku być może i był samcem alfa, wstaje z ławki i już jako samiec omega mówi;
- Gianca..., chodź, idziemy! Ona chyba nie ma ochoty z nikim rozmawiać.
O ironio losu!!! Zwariuję!!
- Ostrzegałam na początku, że chcę być sama. - uśmiecham się tryumfalnie 
Samiec rzuca mi niedbałe;
- Cześć.
I odchodzi wraz ze swoim przydupasem, który kto wie? Może będzie od tej pory inaczej patrzył na swego kolegę.
Nie mija pięć minut gdy z lewej strony nadjeżdża Fabrizio. Podchodzę do samochodu.
- Wsiadaj.- mówi wskazując głową siedzenie obok kierowcy.- Muszę gdzieś zaparkować a tutaj nie bardzo mi wolno stać.
Parkujemy niedaleko i idziemy przez zaludnione uliczki do pizzerii. Zaczyna się powoli ściemniać więc i życie towarzskie kwitnie w blasku rzymskich latarni.
Pierwszy raz czuję się nie jak bezdomny lump patrzący żałośnie na bawiących się dookoła ludzi, tylko jak człowiek który właśnie też zamierza choć troszkę skorzystać z życia. Zawsze zastanawiałam się jak to jest siedzieć tak sobie beztrosko w ogródku restauracyjnym i zajadać pyszności. Teraz zamierzam tego doświadczyć na własnej skórze. Wiesz chyba, że ja UWIELBIAM jeść. Mimo, że rodzicielka zawsze uważała mnie za wybrednego niejadka, jeśli trafiłam na coś co lubię, zajadałam się aż mi się uszy trzęsły. Aż boję się o moją przyszłość – czy zmieszczę się w drzwiach mając trzydzieści lat?
Dochodzimy na miejsce. Przemiła, przytulna pizzeria. Właściciel wita Fabrizia, który mnie przedstawia i opowiada pokrótce o mojej sytuacji.
- Czy znalazłbyś dla niej pracę, Marco?
- Pomyślę nad tym. Tymczasem wy się rozgoście.- wskazuje na stolik na zewnątrz pizzerii.- Tu będzie wam świeżo i przyjemnie. Carina, zajmij się państwem. - prosi kelnerkę.
- Dla mnie będzie mała pizza „salame”.- mówi Fabrizio - A dla ciebie, Marta?
- Ja poproszę „quatro formagii” z bakłażanem, grzybami i ostrą papryczką.
Hmm... Zjadłabym dużą, ale biorąc pod uwagę minę Fabrizia, który z każdym wymienianym przeze mnie składnikiem podnosi wyżej brew, a również to, że sam wziął sobie skromnie małą pizzę, dodaję do kelnerki;
- Małą poproszę.
Pizza okazała się przepyszna. Szkoda, że tak mało. Nie wiadomo kiedy zjem następnym razem...
- Za dużo jesz, Marta.- odzywa się nagle mój towarzysz.- Powinnaś zawsze zostawiać coś na talerzu a nie prawie, że wylizywać resztki.
Czuję jak oblewa mnie rumieniec. Jestem grubą, żarłoczną świnią, która nie potrafi się kontrolować.
- Po co miałabym zostawiać skoro mi smakowało? Przecież to marnotrastwo.
- Być może i manotrastwo, - Fabrizio wyciera kąciki ust serwetką - ale to przez to właśnie wyglądasz jak wyglądasz.
- To już naprawdę wyglądam jak potwór z którym wstyd się pokazać ludziom?!
- Bez przesady! – śmieje się - Gdybym tak uważał, nie zaprosiłbym cię tutaj. Uważam, że jesteś urocza, ale mogłabyś schudnąć.
To niesprawiedliwe! Staram się już jak mogę zachowywać jak stały bywalec restauracji; rozkładam serwetkę, nie wpycham za dużo do ust, nie wypijam wszystkiego na raz, raczej delektuję się smakiem wina, już nawet zjadłam tę pizzę sztućcami! Ale i tak źle... bo moje wymiary nie są odpowiednie!!!
- Myślę, że przez takie pouczanie po pysznej kolacji, wszystko będzie mi się wolniej trawić i znów przybędzie mi parę kilogramów. Dziękuję ci bardzo!
- Hahaha!!! Przepraszam, po prostu staram się dać ci kilka dobrych rad. Powinnaś dbać o siebie, czego w ogóle nie robisz. A szkoda... Jesteś jak nieoszlifowany diament.
Chyba znów się rumienię. Nie odzywam się, zapatrzona w pusty talerz.
- Powinnaś odchodzić od stołu z lekkim niedosytem, - poucza dalej Fabrizio - zawsze zostawiając niedojedzone danie na talerzu. Oprócz tego powinnaś...
Kiwam głową i udaję, że go słucham ale tak naprawdę nie rozumiem o co mu chodzi. Dlaczego mam zostawiać jedzenie na talerzu? Zawsze obrywało mi się za to od mojej rodzicielki. Nie mogłabym wziąć sobie po prostu połowy porcji? Nic jednak nie mówię. Wiem, że moje argumenty o marnotrastwie jak i również przyjemności jedzenia, nie przekonają człowieka siedzącego po uszy w świecie mody. Czuję wyrzuty sumienia, że zjadłam tę pizzę ale przecież nie pobiegnę jej zwrócić...
- Mam dla ciebie dobrą wiadomość, Marta. Myślę, że się ucieszysz. 
- Tak? - podnoszę z zaciekawieniem głowę
Dobra wiadomość to ostatnio rzadkość w moim życiu.
- Przemyślałem sytuację, rozmawiałem z sekretarką i doszliśmy do wniosku, że możesz nocować w moim biurze. Jeśli chcesz oczywiście.
- Jak to? – pytam z niedowierzeniem.
- Normalnie. Jak narazie będziesz mogła nocować w moim biurze. W tym, w którym dzisiaj byłaś. Teraz i tak nikogo nie ma z pracowników. Wszyscy są na wakacjach. Ja też będę musiał wyjechać jutro na trzy dni. Zostawię ci klucze do głównej bramy i biura. Rozumiesz co to oznacza?
- Że Bóg istnieje? - z niedowierzenia, szczęścia i nie wiadomo czego jeszcze nie wiem czy rzucić mu się na szyję, czy do stóp, czy zatańczyć indiański taniec szczęścia wokół stołu.- Będę miała gdzie spać? Dobrze rozumiem?! Hahaha!!! – klaczszę w dłonie. Ludzie przy sąsiednim stoliku odwracają się w naszą stronę.
Żegnaj wizjo nocy przy Panteonie!
- Tak, tak...- Fabrizio uspokaja mnie gestem ręki z ojcowskim uśmiechem na twarzy.- to oznacza również, że obdarzyłem cię ogromnym zaufaniem. Nie zawiedź mnie.- podnosi wskazujący palec.
- Oczywiście, że nie zawiodę!
- Podać coś jescze? - pyta kelnerka
- Nie, rachunek poproszę.
Po zapłaceniu rachunku, znajomy właściciel pizzerii przyszedł się pożegnać.
- Cieszy mnie, że wpadłeś Fabrizio.- klepie go po ramieniu, podając równocześnie prawicę.- Szkoda, że zaglądasz tu raczej rzadko.
- Nie mam czasu. Wiesz jak jest.
- Tak, tak. Wiem. A co do twojej znajomej, to być może znalazłaby się dla niej praca.
Podnoszę głowę z zainteresowaniem jak pies uszy gdy o nim mowa.
- Byłaby dla mnie praca?
- Tak, ale jeszcze nie teraz. Za jakiś tydzień.
- Jako kto?
- Kelnerka i pomoc kuchenna. Praca nie powiem, nie jest lekka ale nie ma tragedii. Pracujesz od godziny 18.00 do końca, czyli mniej więcej do 02.00 w nocy plus sprzątanie. Czyli nie jest źle. Czasem trzeba zostać trochę dłużej no i oczywiście przychodzi się pół godziny wcześniej, żeby wszystko przygotować.
Z każdym wypowiedzianym słowem tego pana, coraz mniej mi to odpowiada. Już ja widzę te standardowe osiem godzin dziennie... Moja pierwsza szefowa w Italii też mi tak mówiła a potem okazało się, że siedzę co noc po dwanaście godzin za stawkę dużo mniejszą niż ustaliliśmy. Dla szesnastolatki nie było to lekkie przeżycie.
- Ale i pieniądze nie są złe.
No i przechodzimy do sedna sprawy. Może jednak warto? To w końcu nie biedne południowe Włochy ale sama stolica! Myślę, że z 80 euro może mi zaproponuje... No! Z racji tego, że jestem Polką może 70?
- Czterdzieści euro za dzień to niemałe pieniądze.- Dokańcza poważnym tonem szef pizzerii, znajomy Fabrizia, oszust i wykorzystywacz zagranicznej, wschodniej młodzieży.
- Nie, niemałe faktycznie.- zmuszam się do uśmiechu.  
- Ale to dopiero będzie za jakiś tydzień. Jedna z moich kelnerek zwalnia się i będę miał wolne miejsce.
- Ehm...
- Dziękuję ci przyjacielu.- Fabrizio podaje rękę gospodarzowi.- No to co Marta? Zadowolona?
- Tak, dziękuję bardzo za pomoc.- kłamię. - Jakby co, to się zgłoszę. Nie wykluczone jednak, że będę musiała wyjechać z Rzymu. Rozumie pan, jestem w dość dziwnej sytuacji... Nie wiadomo co mi się przydarzy jutro...
Po pożegnaniu się z właścicielem pizzerii, Fabrizio odwozi mnie pod bramę swojego biura na „Piazza Mazzini”.
- Pamiętaj, żeby nikogo tutaj nie przyprowadzać, dobrze? - z uniesionym palcem daje mi ostatnie ostrzeżenia.- Żadnych chłopaków.
- Nie ma problemu. W tej kwestii nie musisz się martwić. Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że tę noc spędzę bezpiecznie pod dachem. Jestem ci bardzo wdzięczna.
- To nic takiego. – uśmiecha się.- Rano najlepiej będzie jak zostawisz po prostu swoje bagaże i pójdziesz gdzieś na miasto. Po biurze będą się kręcić ludzie więc sama rozumiez...
- Jasne! Nie ma problemu.
- Masz tu klucze. Ten jest od bramy głównej a ten od drzwi biura. Zapamiętasz?
- Oczywiście.
- Nie musisz się spieszyć ze wstawaniem. Ja przyjdę ok. 10.00 rano więc się zobaczymy i wtedy sobie spokojnie pójdziesz zwiedzać albo coś...
- Dziękuję.
- No to chyba tyle. Pamiętaj, żeby nie sprowadzać nikogo. - znów kiwa palcem
Niespodziewanie daję mu buziaka w policzek i wychodzę z samochodu. Fabrizio odjeżdża.
Rozgaszczam się w biurze. Na szczęście okazuje się, że jest tu toaleta więc jestem już w pełni szczęścia. Przepieram drobne rzeczy w zlewozmywaku, myję się na tyle ile daję radę w umywalce i kładę się spać na przykrótkiej kanapie. Zastanawiam się jeszcze czy nie skorzystać z telefonów, których w biurze pełno, ale nie. Nie chcę nadużywać gościnności.
Rano, gdy około 10.00 przychodzi Fabrizio, zostawiam w biurze plecak i wychodzę na miasto. Biorę tylko Igora.
Tego dnia, zwiedzam dostępne mi miejsca bez obciążenia na plecach. Fajne uczucie. Wchodzę do przeróżnych kościołów (do momentu aż z któregoś mnie wygonili ze względu na odkryte ramiona), biegam po Schodach Hiszpańskich w górę i w dół, piję wodę z różnych fontann, bo na nic innego mnie nie stać i próbuję sobie przypomnieć gdzie ukryłam kij, który gdzieś schowałam będąc ostatnio w Rzymie.
Tego dnia poznaję także dziwnego człowieka...

Cdn...

niedziela, 9 września 2012

ROZDZIAŁ XII (część druga)



- Ciaoo beellaa...
Właśnie dwóch takich młodych, żądnych wrażeń samców próbuje do mnie zagadać. Problem w tym, że nie chce im się nawet wyjść z auta a mnie się nie chce z nimi rozmawiać. Bo po co? Przecież wiem co powiedzą... ”Jak masz na imię?”
- Jak masz na imię, piękna?
- Kunegunda. - odpowiadam zupełnie zrezygnowana
Teraz będzie "Skąd jesteś? i Gdzie idziesz?"
- Skąd jesteś, Kunegunda?
- Z Azerbejdżanu. - odpowiadam nie patrząc w ich kierunku
Teraz powinni rzucić paroma komplementami i zaprosić na przejażdżkę.
- Jesteś piękna, wiesz? 
A nie mówiłam?!
- Może przejedziesz się z nami?
- Nie, dziękuję.
- A dokąd idziesz? Może cię podwieziemy?
- Do nikąd. - odpowiadam zgodnie z prawdą
- Daaiii... Pojedziemy się czegoś napić, co ty na to?
Teraz się zaczyna męczenie, drążenie, wiercenie dziury w brzuchu... Mam tego po dziurki w nosie! Chcę się gdzieś schować! W jakimś ciepłym, suchym miejscu. Chcę wracać do Polski!!!
- No chodź... My jesteśmy grzeczni. Nic ci nie zrobimy przecież.
- Dajcie mi spokój!!! Nigdzie nie idę! Nie widzicie, że mam wielki plecak na plecach?!?!!! Co wy, kretynkę ze mnie robicie?!!!? Myślicie, że nie wiem o co wam chodzi?!!? Chcę tylko znaleźć jakieś spokojne miejsce i się w nim zdrzemnąć a wy wracacie jak zwykle pewnie z dyskoteki i jak zwykle musicie kogoś zarwać, bo jak to tak, wieczór bez podrywu... Nie widzicie, że nie mam siły ani ochoty z wami rozmawiać?!!! Czy wy, Włosi nie rozumiecie, że jak kobieta mówi nie, to ma na myśli NIE?!?! Dajcie mi po prostu spokój!!!! - trochę mi nerwy popuściły.
- Zatrzymaj się.- mówi chłopak siedzący na miejscu pasażera do kierowcy, poczym wysiada i podchodzi do mnie.
- Daruj sobie.- mówię.- Zostaw mnie w spokoju. Jedź bawić się dalej a ja sobie pójdę w moją stronę.
- Nie płacz tylko.
- Nie płaczęę!!! Spadaj!
- To czemu łzy ci spływają po policzkach?
Widocznie nerwy puściły mi trochę bardziej niż myślałam.
- Żegnam! - mówię po prostu i odchodzę
- Czekaj! Nie jesteś głodna? Pytam poważnie.
- Co? Nie.
- Jedziemy właśnie do gelaterii coś przekąsić. Lubisz ciepłe cornetti?
Przełykam głośno ślinę i czuję mocne ssanie w żołądku. Kiedy to ja ostatnio jadłam?
- Tak ale chcę sobie już iść. 
- Przestań... To jest tutaj, niedaleko. Pozwól się zaprosić na ciepłego rogalika z czekoladą.
Iiidź!!! Korzystaj z okazji! 
Jest mi już wszystko jedno. 
- No nie wiem... Nie chcę sprawiać problemu, poza tym... - pociągam nosem
- Poza tym co?- Przerywa mi chłopak.- Jak dla mnie nie ma żadnego problemu. Zapomnijmy o tamtym głupim początku spotkania. Mam na imię Manuele.
- Ja naprawdę mam na imię Marta.
Chłopak podnosi brew, uśmiecha się i mówi:
- Bardzo mi miło, Marta. - uścisk dłoni - Wiec jak? Zjesz coś z nami?
10 sekund później...
- Chętnie.
- No i super. To jedziemy.
W samochodzie zastanawiałam się jeszcze czy jestem tak odważna, czy tak porąbana, ale w lodziarnio-piekarni, jedząc pysznego, ciepłego rogalika z czekoladą, posypanego cukrem pudrem doszałam do wniosku, że jestem po prostu bardzo głodna.
Moi nowi koledzy stoją przy drzwiach na zewnątrz lokalu i wygląda na to, że się nad czymś naradzają. Być może zastanawiają się gdzie wywieźć moje zwłoki po skończeniu mojego marnego żywota... Nieważne! Za takiego pysznego rogalika mogę umrzeć!
- Słuchaj... - Manuele kładzie rękę na moim ramieniu - Jeśli chcesz możesz zanocować dzisiaj u mnie. Dzisiaj jestem sam w domu więc nie byłoby problemu.
- Dzięki za troskę, ale ja wiem co się kryje pod takimi propozycjami pomocy. - pokazuje w powietrzu cudzysłów przy słowie „pomoc”
- Z mojej strony nic ci nie grozi. Odpoczniesz sobie a rano odwiozę cię w miejsce które chcesz. Co ty na to?
Skoro pozwoliłam się wywieźć w ciemną noc murzynowi nie wiadomo gdzie, pojechałam do Wenecji z jakimś starym dziadem… To czemu miałabym jemu nie zaufać? Jest mi wszystko jedno. Jestem zbyt zmęczona. Nie czuję nóg ani ramion.
- Na pewno? - pytam podnosząc brwi
- Słowo honoru. - Manuele przykłada rękę do piersi
A co mam do stracenia...? Nie wiem jak mam to wytłumaczyć, ale raz na jakiś czas człowiek potrzebuje się zdrzemnąć w łóżku, w czystej pościeli a nie tylko w krzakach, na pomnikach, fontannach, ławkach, itp.
- Dobrze. – odpowiadam po namyśle.- Jeśli to nie będzie dla ciebie problemem, chętnie zregenerowałabym siły w normalnych warunkach.
Manuele odwraca się i z uśmiechem pokazuje swemu koledze stojacemu przy wejściu, że wszystko poszło po jego myśli.
Jeszcze możesz się wycofać, Marta...
Nie bądź głupia! Skorzystaj z sytuacji. Nie wiadomo kiedy znów nadarzy ci się okazja do przespania normalnie nocy...
Chyba cię porąbało...! Nie widziałaś, że oni pokazują sobie „znaki”?! Na pewno nie mają potrzeby spełniania odpowiedniej ilości dobrych uczynków każdego miesiąca.
Przecież kupili mi jedzenie, są mili i przestali się zachowywać jak napalone nastolatki.
Czy mama nie mówiła ci żebyś nie szła z każdym kto kupi ci cukierki?
Ale mama nigdy nie była w takiej sytuacji i nawet nie wyobrazala sobie, że może być. To może jest jedyna szansa na odpoczynek.
Tak! W grobie chyba!
Trudno! Zwyczajnie jest mi wszystko jedno. 
Czy ja zaczełam gadać sama ze sobą?
To też mam gdzieś.
Okazało się, że samochód nie należał do Manuele tylko jego kolegi, który podwiózł nas pod bramę w której mieszka Manuele i pojechał sobie do domu. Teraz właśnie jedziemy ciasną windą na właściwe piętro.
- Tu mieszkam.- Mówi Manuele otwierając drzwi do mieszkania.- Tam jest łazienka - wskazuje na ostatnie drzwi po prawej stronie korytarza.- A obok kuchnia.
- Aha. A gdzie mogłabym się zdrzemnąć? Wystarczy mi kawałek podłogi...
- Daj spokój... Tam jest sypialnia. Moi rodzice wrócą dopiero jutro więc możesz sobie spać do woli.
- A o której godzinie wrócą?
- Mniej więcej o 12.00
- Aha. – To nie dużo snu mi zostało biorąc pod uwagę, że jest po trzeciej nad ranem... - Dziękuję. To ja może położę się już spać. Jestem bardzo zmęczona.
- Jasne. Nie krępuj się.
Po szybkim skorzystaniu z łazienki, kładę się nie zdejmując ubrania na wielkim łożu małżeńskim (należącym zapewne do rodziców Manuele). Głupio mi trochę, bo pościel jest czysta a ja nie mam nawet czystych ubrań. Kładę się więc na wierzchu kołdry, zresztą w mieszkaniu jest dużo cieplej niż na dworze i naprawdę okrycie nie jest potrzebne. Przysuwam się jak najbliżej brzegu łóżka aby zajmować jak najmniej miejsca.
Po chwili przychodzi Manuele, w samych tylko bokserkach, opalony i jędrny niczym młody bóg. Stoi przez chilę nieruchomo w progu, ewidentnie próbując napiąć każdy możliwy mięsień swego ciała. Jego brązowa, długa, modnie zaczesana na bok grzywka odbija się w blasku lampki nocnej.
- Wygodnie ci?
- Nawet sobie nei wyobrażasz jak bardzo.
Po paru nieprzespanych nocach wśród „natury”, nawet wygody w weneckim hotelu nie umywają się do tego cudownie miękkiego, ciepłego, czystego, bezpiecznego łóżka.
- Mam tylko nadzieję, że nie pobrudzę pościeli. - dodaję
- W ogóle nie przejmuj siętakimi rzeczami. Przykryj się jeśli chcesz.
Manuele kładzie się po drugiej stronie łoża i gasi światło.
- Dobranoc. - mówi
- Dobranoc.
Mój aniele stróżu, dziękuję ci za opiekę i ciepłe łóżko. To tak wiele dla mnie znaczy... Nie ma gapiów, zimna, wiatru, niewygodnych kamieni, przemoczonej ziemi... Nie ma niebezpieczeństwa...
Nagle czuję delikatne smeranie po moim prawym ramieniu. Obracam się plecami do Manuele i przysuwam się jeszcze bliżej krańca łóżka. Wtedy wyczuwam smeranie również po moich plecach.
- Jak już mówiłam Manuele, DOBRANOC.
- Dobranoc. - odpowiada nie przerywając smerania
- Manuele, czy ja ci czegoś nie mówiłam, zanim tu przyjechaliśmy? - odwracam głowę w jego stronę.
- Nie pamiętam.
- To ci przypomnę… - siadam na łóżku i wyprostowana próbuję wyłapać jego wyraz twarzy w ciemnościach.- mówiłam ci, że między nami do niczego nie dojdzie, bo po pierwsze, mam chłopaka w Polsce, którego...
- No to co? - przerywa mi. - On jest w Polsce...
- Którego bardzo KOCHAM - dokańczam i znów wyobrażam sobie Cyryla. - A po drugie, nie szukam przygód tylko chcę się przespać. Rozumiesz? Potrzebuję snu. Jestem bardzo zmęczona.
- Ale przecież ja cię do niczego nie zmuszam...
- To dobrze. W takim razie jeszcze raz, dobranoc.
Po około piętnastu sekundach...
- Manuele! Proszę cię!
- Ja ciebie też!
- Daj mi spokój!
- Ale dotknij mnie tylko raz...
- CO?!
- Dotknij mnie. No, śmiało. Zobaczysz jak może być przyjemnie.
- My sięchyba nie zrozumieliśmy.
- Nie wstydź się.
- Manuele, to nie o to chodzi. JA potrzebuję snu. Myślałam, że chcesz mi pomóc.
- Oczywiście, że chcę. Pomogę osiągnąć ci szczyt rozkoszy. Dosięgniesz ze mną nieba.
Włosi i te ich gadki. Wyczytują je z poradników czy co?
- Ale ja chcę tylko spać! - głos mi się łamie - Nie chcę sięgać nieba!
- Pośpisz później. Dzięki mnie, zaśniesz jak niemowlę.
- Ok.- biorę głęboki oddech. - Rozumiem. - wstaję z łóżka.- To ja już sobie pójdę.- zabieram swoje rzeczy.
Manuele wyskakuje z łóżka jak oparzony i stoi niczym słup soli.
- Co robisz? - pyta w końcu.
- Zabieram swoje rzeczy i idę stąd. Myślałam, że chcesz mi pomóc ale ty jesteś tacy jak wszyscy. Myślisz tylko o jednym; jak wykorzystać czyjąś beznadziejną sytuację na swoją korzyść. Oczywiście liczą się tylko twoje potrzeby. A ja naprawdę nie spałam już od dawna. Nie wyobrażasz sobie nawet jakie czuję zmęczenie i jak bardzo marzę o takich normalnych, podstawowych rzeczach jak łóżko.
- Przepraszam. Odzywa się nagle Manuele, stojąc dalej nieruchomo z opuszczonymi rękami.
- Teraz to już naprawdę dobranoc, bo ja wychodzę.
- Nie, zaczekaj! - wreszcie się poruszył. - Zostań. Nie wiedziałem, że to dla ciebie takie ważne...
Stoję w progu sypialni z plecakiem i Igorem w ręku.
- Możesz się położyć. Nic ci nie zrobię.- próbuje mnie przekonać Manuele.- Będziemy już tylko naprawdę spać.- podnoszę brwi do góry.- Naprawdę! -  przykłada dłoń do lewej piersi.
- Dobrze.- odpowiadam niepewnie.- Ale naprawdę bardzo cię proszę o spokój. To jedyne o co cię proszę.
- Możesz na mnie liczyć.
Kładziemy się oboje z powrotem. Każde z nas na osobny kraniec łóżka. Przytulam do siebie jak zwykle Igora, bo nawet nie wiesz jak bardzo wtedy potrzebowałam czyjegoś przytulenia... Zamykam oczy i już widzę Morfeusza przywołującego mnie do siebie gdy nagle koło mego prawego ucha słyszę;
- A może zrobić ci masaż?
- Aaaaa... Czy ja wymagam tak wiele? Jedynie odrobiny spokoju.
- Ale ja mówię poważnie! Mam na myśli tylko masaż. 
- Co? Daj mi spokój, proszę.
- Ale ja jestem masażystą. - podpiera sięna łokciu i włącza lampkę.
- Że co?
- No może nie zupełnie masażystą. Jestem dopiero na drugim roku ale uwierz mi, że umiem masować.
Łaaa... Masaaaaż... Czuję jak zaświeciły mi się oczy.
- Ja chciałam tylko spać a ty znowu próbujesz robić jakieś podchody.
- Żadne podchody. Mówię poważnie. Zrobię ci masaż, odpoczniesz, zrelaksujesz się i spokojnie sobie zaśniesz.
- Nie masz czasem na myśli masażu erotycznego? - zerkam na niego podejrzliwie.
- Nie. Chociaż nie powiem, że bym takiego nie wolał... Ale nie obawiaj się. Wiem, że nie chcesz i nie musisz się martwić. No, dalej! Połóż się wygodnie na brzuchu.
Mimowolnie robię co każe, nie tracąc jednak czujności.
- Zrelaksuj się.
Staram się ale to nie jest łatwe.
- Jesteś strasznie spięta. - mówi dotykając mięśni karku.
- Nic na to nie poradzę.
Może mi nie uwierzysz ale tamtej nocy, po wielu trudach i nie przesadzając, cierpieniach, (wliczajac w to spanie na ławce, na trawie pod świątynią z kotami, samotne włóczenie się po przedmieściach...), wszystko zostało mi wynagrodzone tym masażem. Nie do końca się zrelaksowałam, bo nie mogłam przestać myśleć, że za chwilę jego ręce zsuną się tam, gdzie nie powinny, ale na szczęście tak się nie stało. Moje biedne ramiona i plecy były mu ogromnie wdzięczne. I co najważniejsze - nic się nie wydarzyło!
- Nie zmienisz jednak zdania na masaż erotyczny? Robię bardzo dobry. - mówi po około 10 minutach masowania
- Nie!
- Ok. Tak tylko pytałem. Spróbować nigdy nie zaszkodzi. - wzdycha, gasi ponownie światło i odwraca się plecami - Dobranoc.
- Dobranoc. - odpowiadam z uśmiechem
Obudziły mnie promienie słońca na twarzy.
Trzeba wstawać! Zaraz przyjadą rodzice Manuele i dobrze by było gdyby mnie tu nie zastali. Odwracam głowę w prawo. Wygląda na to, że Manuele przechodzi fazę snu ”REM” i nic go nie obchodzi, że za chwilę zastaną nas jego rodziciele. Skoro jego to nie obchodzi, to czemu mnie miałoby obchodzić?
Odwracam się na lewy bok, żeby nie raziło mnie słońce i ponownie zasypiam.
Budzę się po mniej więcej trzech kolejnych godzinach a zaraz po mnie Manuele.
Jest godź. 12.35
Korzystam szybko z toalety i mówię:
- To ja już pójdę. Dziękuję za przenocowanie.
- Czekaj, odprowadzę cię. - Manuele drapie się po głowie, stojąc jeszcze nieubrany w przedpokoju.- Tylko się ubiorę.
Zjeżdżamy windą na dół i dochodzimy do przystanku autobusowego.
- No to tutaj cię zostawię. Wsiądziesz w najbliższy autobus, który zawiezie cię do centum. Dasz sobie radę?
- Pewnie. Dziękuję.
- No to cześć.
- Cześć.
- Powodzenia! - woła na odchodne
I tak kończy się moja historia z Manuele.

- Czy jedzie pan do centrum? - pytam kierowcę pierwszego autobusu, który zatrzymuje się na tym przystanku.
- Którego centrum?
- No, centrum Rzymu.
- Ale którego?!
- No takiego centralnego centrum.
- Musisz się określić. Nie wiem o co ci chodzi.
- No, na rynek na przykład.
- Na który rynek?! - pyta zdenerwowany
Na booogóów!!! Nie wiem! Centralny rynek!
- Nie wiem. Żeby było w miarę blisko "Via del Corso".
- Wsiadaj. Jadę.
Nie można było tak od razu?!? Siadam z przodu autobusu, żeby w razie czego zapytać gdzie mam wysiąść.
W końcu według wskazówek kierowcy wysiadam w zupełnie nieznanym mi miejscu i zupełnie nie wiem co mam dalej robić. Siadam na przystanku na którym się przypadkowo znalazłam, opieram ręce o plecak i zaczynam rozmyślania; No i co teraz? Gdzie ja mam teraz iść? Czy powinnam ponownie wystawić się na ośmieszenie i spróbować mimować? Tylko gdzie zostawić bagaże? Czy może powinnam dać sobie spokój z tymi dyrdymałami i zacząć szukać normalnej pracy? Tylko jak dam radę pracować nie mając gdzie spać nawet? Poza tym jak pomyślę, że znów mam tyrać za głodową stawkę i jeszcze być gorzej traktowana, bo przecież jestem tylko Polką, to mi się odechciewa...
Podjeżdża kolejny autobus, już któryś raz z tym samym, młodym i całkiem przystojnym kierowcą. Tym razem drajwer nie rusza tak od razu. Czeka chwilę patrząc na mnie z uśmiechem. W końcu gestem ręki zachęca żebym wsiadła.
Iiidź!!! Wsiadaj!! To znak! Zobaczysz, że dzięki temu wszystko się odmieni. Nic nie dzieje się przypadkiem...
Przecząco kręcę głową w odpowiedzi. Macham mu na pożegnanie kiedy rusza i dalej zastanawiam się co robić... Przede wszystkim trzeba ruszyć się z tej ławki. Nie spędzę tu przecież nocy (mam nadzieję). Noc... Ta myśl napawa mnie lękiem.
Wstaję z przystanku i ruszam w kierunku „entliczek- pentliczek”. Przechodzę przez wielkie rondo o nazwie „Mazzini” i powolnym krokiem idę dalej.
Niech ktoś mi pomoże... Niech ktoś mi chociaż podpowie co mam robić... Niech ktoś się mną zaopiekuję... Aniele, stróżu mój, pomóż mi... Dziadku, być może patrzysz na mnie z kądś tam... Powiedz mi co mam teraz zrobić...
Zaraz, zaraz...
Stoję właśnie przed jakąś wielką bramą dalej na piazza „Mazzini”. Rozglądam się dookoła. Nie wiem co, ale coś każe mi wejść do tej właśnie bramy więc wchodzę. Portier w swojej budce wita mnie kiwnięciem głowy. Tu są jakieś biura. Może będzie dla mnie tu praca (chociaż, szczerze, nawet na to nie liczę). Przechodzę przez długi korytarz. Mijam jedno biuro, drugie, trzecie, wszystkie adwokackie. Zbieram się na odwagę aż wreszcie dochodzę do końca tego korytarza, biorę głęboki oddech i wchodzę do ostatnich drzwi
- Dzień dobry.- mówię nieśmiało do młodej brunetki siedzącej za biurkiem.- Ja w sprawie pracy. Czy mogłabym porozmawiać z kimś odpowiedzialnym za zatrudnianie?
- Ależ oczywiście. Proszę iść tym korytarzem i wejść do ostatnich drzwi po prawej stronie.
- Dziękuję.
Idź szybkim krokiem i wchodź od razu. Nie zastanawiaj się nad niczym! 
Ale co ja powiem jak wejdę? Przecież nawet nie wiem gdzie dokładnie jestem...
Wchodź! Pytaj o pracę! Nie zastanawiaj się! Przecież nikt cię za to nie zabije! Co najwyżej wyśmieje...
Delikatne "puk, puk" i wciskam głowę w szparę w drzwiach.
- Dzień dobry. - próbuję jakoś zacząć
Mężczyzna o czarnych, półdługich włosach siedzący za biurkiem niewielkiego pomieszczenia albo nie wydaje się zainteresowany moją osobą, albo mnie nie słyszy. Nie podnosi w ogóle głowy z nad sterty papierów.
Uciekaj!!! Masz jeszcze szansę. Jeszcze cię nie zauważył! Uciekaj zanim najesz się wstydu!!
Pomieszczenie choć małe, mieści w sobie bardzo dużo gratów.
- Ehkm, ekhm... Dzień dobry. - mówię tym razem trochę głośniej
Mężczyzna podnosi głowę z nad papierów i patrzy ze zdumieniem.
- Kto cię przysłał? - pyta
- Nikt. A kto mialby mnie przysyłać? - uśmiecham się otwierając trochę szerzej drzwi - Nie jestem szpiegiem. - poruszam znacząco brwiami
- Żadna agencja cię nie przysłała?
- Jaka agencja? Sama się przysłałam.- uśmiecham się jak najszerzej potrafię i wchodzę już odważniej do środka.
- A przepraszam, o co chodzi? - mężczyzna o ciemnej karnacji opiera się o fotel.
- Ale gdzie ja w ogóle jestem?
- Ha, ha, ha! Podobasz mi się.- pokazuje swe śnieżnobiałe, w porównaniu do karnacji zęby. Nie jest stary. Rzekłabym wręcz, że całkiem młody.
- Szukam pracy.
- Skąd jesteś?
- Z Polski. Właśnie niedawno przyjechałam do Włoch autostopem i szukam pracy żeby zarobić na studia. Próbowałam być mimem ale nie bardzo mi to wychodzi więc pomyślałam, że może tu się dla mnie coś znajdzie lub może będą tu ludzie, którzy znają ludzi, którzy mieliby coś dla mnie i...
- Przyjechałaś z Polski stopem? - mężczyzna przerywa mi opierając łokcie o blat biurka.
- Tak.
- Czym mówisz, że próbowałas być?
- Mimem. Statua taka.
- Hahahah!!! I co?
- No i nie bardzo. Ale potrzebuję pieniędzy na studia.
- Przykro mi ale jesteś za gruba na modelkę. - odpowiada najwyraźniej ubawiony
Szok. Jaką modelkę?! O czym on mowi?? Chwilunia... Jaka za gruba?!!!
- Modelkę? Dlaczego?
Mężczyzna wstaje ze swojego wielkiego, skórzanego fotela, omija biurko, podchodzi do mnie i mówi;
- Zobacz. Widzisz? - bezceremonialnie łapie mnie za ramię i bok talii.- Ty jesteś po prostu za gruba na modelkę.
- Ale o czym pan mówi?! Ja nie chcę być żadną modelką! No dobra, może gdyby mi to ktoś zaproponował, pewnie bym nie odmówiła – odgarniam szarmancko włosy -  ale nikt mi tego nie zaproponuje, bo nie wyglądam jak anorektyczka. Więc o co panu chodzi?
- Przyszłaś do agencji modelek i prosisz o pracę, to co mam sobie myśleć?
- To jest agencja modelek? - rozglądam się jeszcze raz dookoła
Mogłam przeczytać tabliczkę przed bramą a nie wchodzić bo mi tak przeczucie każe...
- A ty myślałaś, że co? Żadna dziewczyna nie przychodzi do mnie sama ot, tak. A ty mnie zdziwiłaś i... Zafascynowałaś swoją śmieszną opowieścią. Jesteś podobna do mnie, wiesz? Ja też lubię przygody.- siada na małej kanapie stojącej pod prawą ścianą, zakłada ręce za głowę i jakby gdzieś odpływa.- W zeszłym roku pojechałem sam do Meksyku, zupełnie w ciemno..
- Też autostopem? - przerywam
- Nie, normalnie, samolotem. Zarezerwowałem sobie wcześniej lot.
- Też mi wybryk i przygoda.
- Ale nie miałem zarezerwowanego hotelu, nic zupełnie!
Uuuhhuuu!!!
- Zaraz, zaraz... - stoję na przeciw niego - Jestem GRUBA?!?
- No, nie oszukujmy się... Jak ty masz na imię?
- Marta.
- Ja jestem Fabrizio. No więc Marta, nie bierz tego do siebie ale ty jesteś po prostu... Hmm... Nazwijmy to, zbyt dobrze odżywiona.
- Co?! Chyba za dlugo siedzisz w świecie modelek. Ja jestem po prostu normalna.
- Nie, nie, nie, Marta. Ty jesteś przy kości.
- A ja uważam, że po prostu dawno nie widziałeś innej dziewczyny niż anorektyczka!
Bożeee! Naprawdę jestem gruba..?!? On ma rację przecież! Wyglądam jak świnia!
Fabrizio wstaje, wygrzebuje ze sterty ciuchów leżącej na podłodze jakąś szmatę, przykłada do mnie i mówi;
- Widzisz? Przecież ty nawet nie zmieściłabys się w tę sukienkę.
- Co ty mi tu wciskasz? Przecież to dziecięcy rozmiar.
- Hahaha!!! Dobre! To jest przeciętny rozmiar dziewczyn, które u mnie pracują.
- To u ciebie chyba pracują same dwunastolatki. Przyznaj, że te dziewczyny nie są normalne i co druga cierpi na anoreksję.
- No, może niektóre ale są też takie, które...
- Które cierpią na bulimię. - przerywam
- Marta, do tej pracy niestety nie wolno wyglądać jak... Jak... Świnia.
Do licha! Muszę zacząć się odchudzać!
- Trzeba kontrolować to co się je. A ty Marta, wydajesz się osobą, która...
- Połyka to co zje i nie zwraca, tak? - Fabrizio milknie i wydaje się być jakby pod wrażeniem... Mojej bezczelności.- Otóż powiem ci, że byłabym wspaniałą modelką! Byłabym ikoną wszystkich tych dziewczyn, które mają kompleksy - do przemówienia brakuje mi wzniosłej muzyki w tle. - Byłabym nową generacją modelek, które wygladają jak kobiety a nie wieszaki! Byłabym symbolem modelki szczęśliwej!!!
- Dziewczyno, ty po prostu musisz zacząć mniej jeść. - Fabrizio zwinnie sprowadza mnie na ziemię.- Dam ci radę. Nie zjadaj wszystkiego co masz na talerzu. Zawsze zostawiaj przynajmniej jedną czwartą porcji.
Muszę naprawdę wyglądać jak potwór... A wydawało mi się, że schudłam bo przecież ostatnio rzadko mam okazję coś zjeść...
- Wróćmy jednak do sedna sprawy. Pytałam czy miałbyś dla mnie jakąś pracę i wcale nie miałam na myśli pracy modelki, bo nigdy nawet nie śmiałam o tym marzyć. Może masz coś innego? Mogę np. asystować modelkom, podawać im ubrania, kosmetyki, jeść przy nich pyszną pizzę... - za tych co nie mogą! -  Robić wam herbatę i kawę...
Fabrizio siedzi ponownie za biurkim na swoim skórzanym fotelu, opiera brodę o ręce i wydaje się być najwyraźniej rozbawiony.
- Nie, niestety ne mam żadnej pracy. - kręci przecząco głową
- Mogę nawet sprzątać.
- Nie potrzebuję sprzątaczki.
- Akurat! - ruchem głowy wskazuję nieład panujący w jego biurze - Hahah!
- Niestety, Marta...
- To może znasz kogoś kto miałby dla mnie pracę? Lub jakiś kąt do mieszkania? Tylko nocleg i łazienka. Nie potrzebuję więcej. Już ktorąś noc z kolei błąkam się po mieście.
- A gdzie twoi przyjaciele?
No właśnie...
„...Gdzie oni są! Gdzie są moi przyjaciele, ele, ele, ele!
Zabrakło ich! Choć zawsze było ich niewielu, elu, elu, elu!...”
- W Polsce.
- No proszę cię, nie mów, że jesteś tu sama. 
- Tak właśnie mówię.
- Przyjechałaś sama autostopem z Polski? Zupełnie bez nikogo?!? - Fabrizio prawie literuje każde słowo.
- Dokładnie tak. A co myślałeś?
- Że przyjechałaś z grupą przyjaciół, z chłopakiem, z kimkolwiek! Do głowy mi nie przyszło, że możesz być tak kretyńsko głupia! - chwila ciszy... - Naprawdę podziwiam cię. Myślałem, że ja jestem szalony, ale po poznaniu ciebie muszę ci oddać koronę głupca roku.
- No co?! A co miałam zrobić? Potrzebuję pieniędzy na studia. Czyli nie masz dla mnie żadnej pracy?
- Niestety nie. Fotograf jest teraz na wakacjach. Martwy okres.
- A po co fotograf?
- Żeby robił zdjęcia. Nie wiesz po co jest fotograf?
- No ale... Nie rozumiem.
- Mógłbym spróbowac zrobić z ciebie fotomodelkę.
- Jak to? Przecież się nie nadaję.
- Nie nadajesz się na modelkę bo jesteś za gruba. To już ustalilismy.
- Nie jestem gruba tylko... 
Fabrizio ucisza mnie gestem ręki.
- Ale masz inne zalety. Ładny, zarażający uśmiech. Ładny biust...
- Czyli coś czego nie mają wieszaki? - Ruszam drwiąco brwiami.- Przynajmniej naturalnie...
- Dokładnie. Niestety jednak nic z tego nie będzie, bo jak już mówiłem, teraz jest martwy okres. Może dopiero w połowie września.
- W połowie września będę musiała wracać już do Polski. Czekają na mnie studia.
Fabrizio rozkłada bezradnie ręce.
- Przykro mi... - mówi
- No cóż... - odwracam się w kierunku wyjścia. - Przepraszam za najście. Dziękuję za wysłuchanie.
Otwieram drzwi i już prawie jedną nogą jestem na zewnątrz, gdy...
- Zaczekaj! - Fabrizio najwyraźniej się opamiętuje.- Jeśli masz czas, to umówmy się o godzinie... - patrzy na zegarek. - Dwudziestej. Możesz?
- Niech pomyślę... Hmm... Chyba znajdę trochę czasu w moim grafiku zajęć. - uśmiecham się puszczając mu oko.- Tylko po co mam przyjść?
- Zapraszam cię na kolację do mojego przyjaciela, który ma pizzerię. Kto wie? Może będzie miał dla ciebie także pracę?
Kolacja? Przełykam głośno ślinę. Pizza? Mmm... Ostatnio jadłam wczoraj jednego rogalika.
- Chętnie. Dziękuję. Tylko gdzie się spotkamy?
- Wiesz gdzie jest "Piazza Navona"?
- Oczywiście, że wiem.
Najwyżej spytam ludzi.
- To spotkajmy się tam pod fontanną Maura o dwudziestej, ok?
- Ok. W takim razie do zobaczenia!
- Cześć.
Wychodzę z biura żegnając sekretarkę, potem portiera i jakoś mi tak lżej na duszy... DZIŚ WIECZOREM ZJEM!!! Dziękuję ci dziadku, jeśli ty maczałeś w tym palce, dziękuję mój Aniele Stróżu, moja Juno... Fajny ten Fabrizio. Wydawał się taki groźny na początku, a potem romawiało mi się z nim jak z kumplem. Może los się do mnie uśmiechnie...?

Cdn...