Resztę dnia spędzam na
usilnym przypomnieniu sobie gdzie zostawiłam kij do mimowania, który przecież
gdzieś schowałam będąc w Rzymie ostatnim razem. Po głębszym zwiedzeniu miasta,
dzięki pomocy ludzi (jak to mówią; „koniec języka za przewodnika”), dochodzę
do Piazza Navona. Droga do owego placu prowadzi między innymi przez plac na
którym stoi okrąglutki niczym pączuś, Panteon. Budowla daje mi do myślenia nie
tylko pod kątem historycznym i architektonicznym, ale również praktycznym. Po
lewej stronie Panteonu na skalnej półce, pomiędzy budynkiem a jakby
fosą, koczują jacyś ludzie z dredami i w brudnych ciuchach, których kolory już
dawno wypłowiały. Prawdopodobnie tutaj spróbuję spędzić dzisiejszą noc.
Do spotkania z Fabrizio została
mi jeszcze godzina więc wykorzystuję ten czas na zapoznanie się z całkiem sporym
placem.
Okazuje się, że na Piazza
Navona są trzy fontanny w tym pod jedną z nich (środkową mianowicie) stoi
mim a raczej statua. Nic specjalnego. Kostium Faraona leżącego w grobowcu
tylko bez grobowca. Podchodzę bliżej. Kostium składa się z jednej części
zapinanej z tyłu na zamek natomiast ruch jaki wykonuje statuła po wrzuceniu
monety to zwykły skłon do pasa.
Przyjrzyjmy się teraz bliżej
fontannie... Nie, nie jest to fontanna pod którą miałam czekać na umówione
spotkanie mimo, że najbardziej okazała. „Fontanna czterech rzek”. Tak się
nazywa. Nawet tak wygląda...
Może ta na końcu placu jest
właściwa? Omijam artystów z porozkładanymi obrazami. Atmosfera prawie jak
przed Bramą Floriańską w Krakowie. Każdy coś maluje lub sprzedaje gotowe
obrazy. Nie brakuje też artystów „naziemnych”, czyli takich co to siedzą na
ziemi i coś na niej dłubią lub grają na czymś.
Nie, to również nie jet
właściwa fontanna. Ta do której właśnie doszłam to „Fontanna Neptuna”. Czyżby
to była ta na drugim końcu placu? Innej możliwości nie ma.
Tak! To jest właśnie „Fontanna
del Moro”. Teraz usiądę sobie na ławeczce obok i poczekam na Fabrizia. Mam
jeszcze dwadzieścia minut.
Niestety spokój, cisza i
kontemplacja podczas oczekiwań nie był mi dany...
- Ciaaoo... - mówi jeden z
dwojga chłopaków siadających koło mnie.
Raanyy!!! Jak ja nie lubię
takich podrywów! Wymyśl człowieku coś innego! Coś oryginalnego przynajmniej... Dobra,
jakąś kulturę trzeba zachować.
- Ciao. - odpowiadam
- Jak się masz?
Co za nudziarze!
- Dobrze, dziękuję.
- Czy chciałabyś się czegoś
napić? - pyta ten po mojej prawej stronie zakładając nogę na nogę i opierając
się przedramieniem o ławkę.
Jego modny klapek „japonka”
zwisa mu ze stopy. Jego obcisła koszula w paski z kołnierzem i modnie podwiniętymi
mankietami, zdaje się być ostatnim krzykiem mody. Jego przydługa fryzura,
według wszelkich stylistów oraz gejów (albo jedno i drugie), błyszczy od żelu.
Modna opalenizna kontrastuje z modną (jak już wspomniałam) koszulą, a jego
modny kolega siedzący po mojej lewej, jest najwyraźniej jego dopełnieniem. Tak,
z nich dwóch to on stara się być „samcem alfa”. Nie bardzo mu to wychodzi...
- Nie, dziękuję. Czekam na kogoś. - odpowiadam
- Ładny wieczór, prawda? - modniś najwyraźniej nie rozumie po włosku
- Tak, prawda. Jestem niestety nieco zajęta...
- Jak to zajęta? Przecież nic nie robisz.
Siedzisz na ławce w towarzystwie dwóch wspaniałych włoskich chłopaków.
- Tak, widzę niestety. - krzywię się - Wolałabym jednak posiedzieć sama, jesli można.
- Eee... Tam! Nie bądź taka skromna. Powiedz lepiej skąd jesteś?
Już otwieram usta żeby odpowiedzieć...
- Albo nie! Czekaj! Sam zgadnę. Z Rosji!
- Nie. Z Polski. - odpowiadam tonem wskazującym na to, że popełnił gafę
- Ach.. No tak! Tak myślałem.
- Nie, nie myślałeś tak. Powiedziałeś, że z Rosji. - staram się mieć poważną minę
- Tak powiedziałem, ale pomyślałem, że może jednak z Polski.
Uhm... Jasne!
- Znam dobrze ten kraj. - ciągnie dalej.
- Naprawdę?
A to coś nowego.
- Tak. Chociaż nigdy w nim nie byłem, sporo o nim wiem.
- O? To miłe.
Po krótkiej ciszy...
- Taka pogoda jak we Włoszech to dla ciebie pewnie nowość.
- Dlaczego?
- Bo u was jest strasznie zimno, tam na północy.
- O tej porze roku bywa prawie tak samo jak tutaj.
- Naprawdę? Myślałem, że w okręgu koła podbiegunowego jest zawsze zimno.
- Koło podbiegunowe?! Ha,
ha! Jasne, a jak chcemy zjeśc obiad to wychodzimy na ulicę zapolować na
niedźwiedzia lub tygrysa szablozębnego. Hahahaha!
Kolega samca alfa, który
jak się okazało nie grzeszy inteligencją, podśmiechuje się z cicha.
- No, oczywiście żartowałem
z tym kołem podbiegunowym - jasnee!... - Ale sąsiadujecie z Finladią zdaje się,
więc nie macie chyba aż tak ciepło.
Próbuję powstrzymać
śmiech. Staram się zachować kamienną twarz.
- Nie, nie, my graniczymy z Azerbejdżanem.
- Z Azerbej... Co?
- Z Azerbejdżanem. To na Antarktydzie. - warga drży mi od powstrzymywanego śmiechu
- Ach! No tak, faktycznie. Pamiętam z geografii. - uderza się dłonią w czoło
- Aaahahahaha!!!! - nie wytrzymuję i wybucham niekontrolowanym śmiechem aż oczy zalewają mi się łzami i czuję skurcze mięśni brzucha
- Co cię tak śmieszy? - nie odpowiadam próbując powstrzymać atak śmiechu - Nie rozumiem.
Oczywiście, że nie rozumiesz
jełopie. Nie spodziewałeś się takiego obrotu sprawy. Taki podryw chyba ci się
jeszcze nie zdarzył.
- Eee… Nieważne. – macham
ręką - Natomiast jeśli chodzi o
Finlandię, to czasem gości ona na naszych stołach i tyle!
- No tak. Rzeczywiście.-
Włoch robi wrażenie jakby szukał Polski na mapie we własnej głowie. Oczywiście
wiem, że jej nie znajdzie, bo w jego mapie świata widać tylko but i parę
wielkich, rozmazanych plam, czyli kontynentów. - Faktycznie. - kiwa głową
patrząc w przestrzeń. - Teraz to widzę. A skąd jesteś?
- Przecież powiedziałam, że z Polski.
- No tak ale z jakiego miasta?
- Szczerze mówiąc wątpię żebyś wiedział.
- Oj, mylisz się. Znam parę miast Polski.
No dobra, daj mu szansę. Nie zarzucaj go
Legnicą z której przecież naprawdę pochodzisz, bo w życiu nie zgadnie gdzie to
jest. Na pewno nie słyszał o czymś takim jak „bursztynowy szlak”. Powiedz, że
jesteś z Krakowa, przynajmnej skojarzy z papieżem.
- Z Krakowa. - odpowiadam
- Aaa! Cracovia! Wiem. Z tamtąd pochodzi papież, prawda?
- Nie. - nie wiem dlaczego robienie papki z jego mózgu sprawia mi taką frajdę
- Nie? Zawsze wydawało mi się, że z Krakowa.
- Bo tam studiował, to prawda. Ale pochodzi z Wadowic. Koło Krakowa.
- Ach no tak, tak. Na połnocy Polski.
Litości chłopcze, na twoim miejscu już bym się nie odzywała, bo się coraz bardziej pogrążasz.
- Nie, na południu.
- To właśnie chciałem powiedzieć!
- Wątpię.
Chłopak najwyraźniej się
zmieszał. Przestał machać swoim klapkiem-japonką. Jego kolega parska śliną ze
śmiechu. Resztką sił próbuje więc ratować wizerunek wszystko wiedzącego samca
alfa, zdobywcy, któremu się przecież nie odmawia.
- Ale czy to wszystko jest
ważne? - mówi z uśmiechem i resztkami pewności siebie.- Spójrz co za piękny
wieczór. Jaki cudowny księżyc w pełni. Czy to nie romantyczne?
- Nie. - odpowiadam poważnie
- Nie podoba ci się księżyc?
- Podoba mi się, - w przeciwieństwie do was - ale on nie jest w pełni.
- Ale za dwa, trzy dni
będzie. Możemy więc sobie wyobrazić, że już jest, he? – podnosi znacząco brew.
- Nie. – mówię tonem zupełnie
pozbawionym emocji – Za dwa, trzy dni będzie jeszcze mniejszy.
- A skąd ty to wiesz, eee?! - macha ręką w typowo włoski sposób
- Bo to widać. Każdy głupi
potrafi poznać czy księżyc maleje czy rośnie. Teraz właśnie idzie do nowiu.
Chłopak po jego lewej nie
wytrzymuje i wybucha śmiechem, za co dostaje od swego kolegi reprymendę
wzrokową.
- Maleje czy rośnie, w
towarzystwie dwóch, tak wpaniałych chłopaków nic nie jest ważne...
- Nic specjalnego. Zdarzyło
mi się siedzieć koło lepszych.- robię się coraz bardziej okrutna
- Ale na pewno nie w
Polsce. - chłopak podnosi wskazujący palec do góry jakby chciał mnie
upomnieć.Widać, że jest zdesperowany. – Z pewnością byli to Włosi, moi rodacy.
- Szczerze mówiąc, mam na
myśli Polaków i to właśnie w Polsce.
Teraz samiec, który na
początku być może i był samcem alfa, wstaje z ławki i już jako samiec omega mówi;
- Gianca..., chodź, idziemy! Ona chyba nie ma ochoty z nikim rozmawiać.
O ironio losu!!! Zwariuję!!
- Ostrzegałam na początku, że chcę być sama. - uśmiecham się tryumfalnie
Samiec rzuca mi niedbałe;
- Cześć.
I odchodzi wraz ze swoim
przydupasem, który kto wie? Może będzie od tej pory inaczej patrzył na swego
kolegę.
Nie mija pięć minut gdy z
lewej strony nadjeżdża Fabrizio. Podchodzę do samochodu.
- Wsiadaj.- mówi wskazując
głową siedzenie obok kierowcy.- Muszę gdzieś zaparkować a tutaj nie bardzo mi
wolno stać.
Parkujemy niedaleko i
idziemy przez zaludnione uliczki do pizzerii. Zaczyna się powoli ściemniać więc
i życie towarzskie kwitnie w blasku rzymskich latarni.
Pierwszy raz czuję się nie
jak bezdomny lump patrzący żałośnie na bawiących się dookoła ludzi, tylko jak
człowiek który właśnie też zamierza choć troszkę skorzystać z życia. Zawsze
zastanawiałam się jak to jest siedzieć tak sobie beztrosko w ogródku
restauracyjnym i zajadać pyszności. Teraz zamierzam tego doświadczyć na własnej
skórze. Wiesz chyba, że ja UWIELBIAM jeść.
Mimo, że rodzicielka zawsze uważała mnie za wybrednego niejadka, jeśli trafiłam
na coś co lubię, zajadałam się aż mi się uszy trzęsły. Aż boję się o moją
przyszłość – czy zmieszczę się w drzwiach mając trzydzieści lat?
Dochodzimy na miejsce.
Przemiła, przytulna pizzeria. Właściciel wita Fabrizia, który mnie przedstawia
i opowiada pokrótce o mojej sytuacji.
- Czy znalazłbyś dla niej
pracę, Marco?
- Pomyślę nad tym. Tymczasem
wy się rozgoście.- wskazuje na stolik na zewnątrz pizzerii.- Tu będzie wam
świeżo i przyjemnie. Carina, zajmij się państwem. - prosi kelnerkę.
- Dla mnie będzie mała pizza
„salame”.- mówi Fabrizio - A dla ciebie, Marta?
- Ja poproszę „quatro
formagii” z bakłażanem, grzybami i ostrą papryczką.
Hmm... Zjadłabym dużą, ale
biorąc pod uwagę minę Fabrizia, który z każdym wymienianym przeze mnie
składnikiem podnosi wyżej brew, a również to, że sam wziął sobie skromnie małą
pizzę, dodaję do kelnerki;
- Małą poproszę.
Pizza okazała się
przepyszna. Szkoda, że tak mało. Nie wiadomo kiedy zjem następnym razem...
- Za dużo jesz, Marta.-
odzywa się nagle mój towarzysz.- Powinnaś zawsze zostawiać coś na talerzu a
nie prawie, że wylizywać resztki.
Czuję jak oblewa mnie rumieniec.
Jestem grubą, żarłoczną świnią, która nie potrafi się kontrolować.
- Po co miałabym zostawiać
skoro mi smakowało? Przecież to marnotrastwo.
- Być może i manotrastwo, -
Fabrizio wyciera kąciki ust serwetką - ale to przez to właśnie wyglądasz jak
wyglądasz.
- To już naprawdę wyglądam
jak potwór z którym wstyd się pokazać ludziom?!
- Bez przesady! – śmieje się
- Gdybym tak uważał, nie zaprosiłbym cię tutaj. Uważam, że jesteś urocza, ale
mogłabyś schudnąć.
To niesprawiedliwe! Staram się
już jak mogę zachowywać jak stały bywalec restauracji; rozkładam serwetkę, nie
wpycham za dużo do ust, nie wypijam wszystkiego na raz, raczej delektuję się
smakiem wina, już nawet zjadłam tę pizzę sztućcami! Ale i tak źle... bo moje
wymiary nie są odpowiednie!!!
- Myślę, że przez takie
pouczanie po pysznej kolacji, wszystko będzie mi się wolniej trawić i znów
przybędzie mi parę kilogramów. Dziękuję ci bardzo!
- Hahaha!!! Przepraszam, po
prostu staram się dać ci kilka dobrych rad. Powinnaś dbać o siebie, czego w
ogóle nie robisz. A szkoda... Jesteś jak nieoszlifowany diament.
Chyba znów się rumienię. Nie
odzywam się, zapatrzona w pusty talerz.
- Powinnaś odchodzić od stołu
z lekkim niedosytem, - poucza dalej Fabrizio - zawsze zostawiając niedojedzone
danie na talerzu. Oprócz tego powinnaś...
Kiwam głową i udaję, że go
słucham ale tak naprawdę nie rozumiem o co mu chodzi. Dlaczego mam zostawiać
jedzenie na talerzu? Zawsze obrywało mi się za to od mojej rodzicielki. Nie
mogłabym wziąć sobie po prostu połowy porcji? Nic jednak nie mówię. Wiem, że
moje argumenty o marnotrastwie jak i również przyjemności jedzenia, nie
przekonają człowieka siedzącego po uszy w świecie mody. Czuję wyrzuty sumienia,
że zjadłam tę pizzę ale przecież nie pobiegnę jej zwrócić...
- Mam dla ciebie dobrą wiadomość, Marta. Myślę, że się ucieszysz.
- Tak? - podnoszę z zaciekawieniem głowę
Dobra wiadomość to ostatnio rzadkość w moim życiu.
- Przemyślałem sytuację,
rozmawiałem z sekretarką i doszliśmy do wniosku, że możesz nocować w moim biurze.
Jeśli chcesz oczywiście.
- Jak to? – pytam z
niedowierzeniem.
- Normalnie. Jak narazie
będziesz mogła nocować w moim biurze. W tym, w którym dzisiaj byłaś. Teraz i
tak nikogo nie ma z pracowników. Wszyscy są na wakacjach. Ja też będę musiał
wyjechać jutro na trzy dni. Zostawię ci klucze do głównej bramy i biura.
Rozumiesz co to oznacza?
- Że Bóg istnieje? - z
niedowierzenia, szczęścia i nie wiadomo czego jeszcze nie wiem czy rzucić mu
się na szyję, czy do stóp, czy zatańczyć indiański taniec szczęścia wokół
stołu.- Będę miała gdzie spać? Dobrze rozumiem?! Hahaha!!! – klaczszę w dłonie.
Ludzie przy sąsiednim stoliku odwracają się w naszą stronę.
Żegnaj wizjo nocy przy Panteonie!
- Tak, tak...- Fabrizio
uspokaja mnie gestem ręki z ojcowskim uśmiechem na twarzy.- to oznacza również,
że obdarzyłem cię ogromnym zaufaniem. Nie zawiedź mnie.- podnosi wskazujący
palec.
- Oczywiście, że nie zawiodę!
- Podać coś jescze? - pyta kelnerka
- Nie, rachunek poproszę.
Po zapłaceniu rachunku, znajomy właściciel pizzerii przyszedł się pożegnać.
- Cieszy mnie, że wpadłeś Fabrizio.-
klepie go po ramieniu, podając równocześnie prawicę.- Szkoda, że zaglądasz tu
raczej rzadko.
- Nie mam czasu. Wiesz jak jest.
- Tak, tak. Wiem. A co do twojej znajomej, to być może znalazłaby się dla niej praca.
Podnoszę głowę z zainteresowaniem jak pies uszy gdy o nim mowa.
- Byłaby dla mnie praca?
- Tak, ale jeszcze nie teraz. Za jakiś tydzień.
- Jako kto?
- Kelnerka i pomoc kuchenna.
Praca nie powiem, nie jest lekka ale nie ma tragedii. Pracujesz od godziny
18.00 do końca, czyli mniej więcej do 02.00 w nocy plus sprzątanie. Czyli nie
jest źle. Czasem trzeba zostać trochę dłużej no i oczywiście przychodzi się pół
godziny wcześniej, żeby wszystko przygotować.
Z każdym wypowiedzianym słowem
tego pana, coraz mniej mi to odpowiada. Już ja widzę te standardowe osiem
godzin dziennie... Moja pierwsza szefowa w Italii też mi tak mówiła a potem
okazało się, że siedzę co noc po dwanaście godzin za stawkę dużo mniejszą niż
ustaliliśmy. Dla szesnastolatki nie było to lekkie przeżycie.
- Ale i pieniądze nie są złe.
No i przechodzimy do sedna
sprawy. Może jednak warto? To w końcu nie biedne południowe Włochy ale sama
stolica! Myślę, że z 80 euro może mi zaproponuje... No! Z racji tego, że jestem
Polką może 70?
- Czterdzieści euro za dzień
to niemałe pieniądze.- Dokańcza poważnym tonem szef pizzerii, znajomy Fabrizia,
oszust i wykorzystywacz zagranicznej, wschodniej młodzieży.
- Nie, niemałe faktycznie.-
zmuszam się do uśmiechu.
- Ale to dopiero będzie za
jakiś tydzień. Jedna z moich kelnerek zwalnia się i będę miał wolne miejsce.
- Ehm...
- Dziękuję ci przyjacielu.-
Fabrizio podaje rękę gospodarzowi.- No to co Marta? Zadowolona?
- Tak, dziękuję bardzo za
pomoc.- kłamię. - Jakby co, to się zgłoszę. Nie wykluczone jednak, że będę musiała
wyjechać z Rzymu. Rozumie pan, jestem w dość dziwnej sytuacji... Nie wiadomo co
mi się przydarzy jutro...
Po pożegnaniu się z właścicielem
pizzerii, Fabrizio odwozi mnie pod bramę swojego biura na „Piazza Mazzini”.
- Pamiętaj, żeby nikogo
tutaj nie przyprowadzać, dobrze? - z uniesionym palcem daje mi ostatnie
ostrzeżenia.- Żadnych chłopaków.
- Nie ma problemu. W tej
kwestii nie musisz się martwić. Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że tę
noc spędzę bezpiecznie pod dachem. Jestem ci bardzo wdzięczna.
- To nic takiego. – uśmiecha
się.- Rano najlepiej będzie jak zostawisz po prostu swoje bagaże i pójdziesz
gdzieś na miasto. Po biurze będą się kręcić ludzie więc sama rozumiez...
- Jasne! Nie ma problemu.
- Masz tu klucze. Ten jest od bramy głównej a ten od drzwi biura. Zapamiętasz?
- Oczywiście.
- Nie musisz się spieszyć ze wstawaniem.
Ja przyjdę ok. 10.00 rano więc się zobaczymy i wtedy sobie spokojnie pójdziesz
zwiedzać albo coś...
- Dziękuję.
- No to chyba tyle. Pamiętaj, żeby nie sprowadzać nikogo. - znów kiwa palcem
Niespodziewanie daję mu buziaka w policzek i wychodzę z samochodu. Fabrizio odjeżdża.
Rozgaszczam się w biurze. Na
szczęście okazuje się, że jest tu toaleta więc jestem już w pełni szczęścia.
Przepieram drobne rzeczy w zlewozmywaku, myję się na tyle ile daję radę w
umywalce i kładę się spać na przykrótkiej kanapie. Zastanawiam się jeszcze czy
nie skorzystać z telefonów, których w biurze pełno, ale nie. Nie chcę nadużywać
gościnności.
Rano, gdy około 10.00
przychodzi Fabrizio, zostawiam w biurze plecak i wychodzę na miasto. Biorę
tylko Igora.
Tego dnia, zwiedzam dostępne
mi miejsca bez obciążenia na plecach. Fajne uczucie. Wchodzę do przeróżnych
kościołów (do momentu aż z któregoś mnie wygonili ze względu na odkryte
ramiona), biegam po Schodach Hiszpańskich w górę i w dół, piję wodę z różnych
fontann, bo na nic innego mnie nie stać i próbuję sobie przypomnieć gdzie
ukryłam kij, który gdzieś schowałam będąc ostatnio w Rzymie.
Tego dnia poznaję także
dziwnego człowieka...
Cdn...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za komentarz :) Aby osoby z poza blogera mogły podpisać się wybranym nickiem wystarczy by wybrały opcję "nazwa/adres URL" i w nazwie wpisały nick.