Około
pięć minut później...
- Hhhhh... Uhhhh... Gdzie
chcesz jechać? Uhhhh..... Hhhhh.... – w zaniedbanym aucie, mężczyzna około
czterdziestu lat, lecz ze względu na swą tuszę wyglądający nawet na więcej,
sapie niczym Lord Vader
- Potrzebuję się dostać na
pierwszy autogrill na autostradzie prowadzącej do Rzymu. Czy jedzie pan w tym
kierunku? – próbuję się miło uśmiechnąć
Zresztą, perspektywa
jutrzejszego spania w bezpiecznym autokarze napawa mnie radością i optymizmem.
- Wsiadaj, uhhhhuhhhh... Hhhsshhh...
- Dziękuję bardzo. - wskakuję pełna nadziei - Naprawdę pan tam jedzie?
- Hhyyyhyyy... Na stację benzynową, tak?
- Tak, tylko że na większą. Taki autogrill na autostradzie.
- Na autostradzie? Hyyy...
- Tak. – staram się
uśmiechać choć nie bardzo podoba mi się ten facet ale być może zbyt pochopnie
oceniam ludzi
- Zobaczymy co da
hyyy... Hsyyy... Się zrobić hyyy...- mężczyzna odwzajemnia mi uśmiech, tylko że
trochę jakby bardziej obleśnie
- Jakby mógł mnie pan
wysadzić nawet gdzieś po drodze jeśli nie jedzie pan dokładnie na autigrill, to
również będę bardzo wdzięczna.
Mężczyzna skręca z głównej drogi w lewą, boczną uliczkę.
- Co, hyyy... Umówiłaś się z chłopakiem na stacji? Hsyyy...
Tak śmiałe pytanie wypowiedziane bezczelnym tonem troszkę mnie zaskoczyło.
- Z przyjacielem. - odpowiadam
- Z przyjacielem... Hyyyhyyy... Tak się teraz mówi, hyhyyy...
- Czy to ma jakieś znaczenie czy z chłopakiem czy z przyjacielem? - czuję się coraz bardziej zaniepokojona
- Czyli masz chłopaka,
hyyyhy... Tak? – mężczyzna pociera dłonią swoje udo
Coś mi mówi żeby mimo
wszystko odpowiedzieć;
- Tak.
- Musi być ładny. – skręca w
następne boczne uliczki – Często uprawiacie seks? Hyy... Hsyyyhy... Bo na pewno
uprawiacie.
Czy ja wspominałam coś
wcześniej o śmiałych pytaniach?
- Nie. Nie uprawiamy.
Absolutnie żadnego seksu! Dopiero po ślubie a i to nie wiadomo. Wręcz brzydzimy
się seksem. – nawijam ze strachu jak nakręcona – Ludzie w Polsce w ogóle uprawiają
seks tylko wtedy, gdy chcą mieć dzieci.
- Naprawdę? – przerywa
zdziwiony – Hyyy.... Hsyyhyyy....
- Naprawdę! I tylko nocą, po
ciemku, w długich specjalnych koszulach. Uważamy, że Bóg na nas ciągle patrzy,
dlatego wstydzimy się chodzić nago.
- A ty jesteś Polką? - masuje spoconym łapskiem swe grube udo
Staram się zapamiętać szczegóły drogi.
- Jak najbardziej. Stuprocentową Polką. Mogę spytać gdzie pan jedzie? - dodaję drżącym głosem
- Hyyy... I nie uprawiasz
seksu? Hshyyy – grubas przesuwa swe łapsko w okolice krocza
- Brzydzę się tym! Mógłby
pan się tu zatrzymać? Ja sobie już dojdę do tej stacji...
- Przecież tam jadę hyyy....
Co, boisz się? Hhhyyy – znów ten obleśny, przerażający uśmiech
- Nie, ale chciałabym się
przejść. – przełykam głośno ślinę – pozwiedzać jeszcze... – ta okropna suchość
w gardle...
- Jesteśmy na peryferiach miasta.
Tu nie ma co zwiedzać hyyy.... A może spróbowałabyś ze mną hyy... Co? – grubas
pociera cały czas swoje krocze a ja wpadam w coraz większą panikę
- Wolałabym sama zwiedzać. – mam wrażenie jakby ze strachu powiększyły mi się źrenice o ile to da się odczuć – Może się pan tutaj zatrzymać? Chciałabym już wysiąść...
- Nie udawaj głupiej! Wiesz o
co mi chodzi. – oblizuje obleśnym językiem obleśne wargi i patrzy częściej na
moje kolana niż na drogę
- Niech się pan zatrzyma!
Rozumie pan?! – nie wiem czemu z takim łajdakiem jestem nadal na per pan
- A za pieniądze? - nie reaguje na moje prośby
- Basta! Zatrzymaj się tutaj! Natychmiast! Rozumiesz?!
Jedzie prosto nie zwalniając nawet i udając, że mnie nie słyszy.
W końcu zatrzymuje się faktycznie
na jakiejś zapyziałej stacji benzynowej z zaledwie jednym dystrybutorem i mówi;
- Dużo zapłacę...
Nie odpowiadam. Po prostu
otwieram drzwi i wychodzę. Grubas jeszcze bardziej dysząc pyta głupio;
- Dokąd idziesz? Hyyy...
hssyyy...
- Vaffanculo! – trzaskam drzwiami
i szybkim krokiem, starając się nie zwracać uwagi na ból obtartych przez plecak
ramion, wracam mniej więcej tą samą drogą, którą przywiózł mnie ten gruby
zboczeniec
Pytam przechodnia o drogę;
- Ojj... To zupełnie nie tu.
Żeby się dostać na autostradę, która prowadzi do Rzymu, musi pani iść na drugą
stronę miasta. O, tędy – wskazuje mi kierunek – dalej proszę się pytać, ale to
kawał drogi...
Idę więc we wskazanym
kierunku, potem znów pytam o drogę, idę dalej, pytam, idę, masuję ramiona z odciśniętym
plecakiem, znów pytam i znów idę. Przechodzień miał rację, to naprawdę kawał
drogi a z ciężkim plecakiem droga wydaje się dłuższa i bardziej męcząca.
Wreszcie, wyczerpana
dochodzę do celu. Dobre miejsce do łapania stopa to to nie jest; droga ruchliwa,
brak pobocza, linia ciągła i mnóstwo zakrętów ale przecież teraz już nie wrócę.
Prędzej umarłabym z wycieńczenia po drodze. Coco dżambo i do przodu!
Wyciągam rękę i tym razem
czekam trochę dłużej niż ostatnio lecz nareszcie...
- Szybko, szybko! Tu nie
wolno stać! – krzyczy kierowca machając ręką w moją stronę
Wiem, że kierowcy z tyłu
zaraz się wściekną na korek więc czym prędzej wskakuję do tira, usadawiam się
wygodnie i... Znów do przodu, haha!
Mówię drajwerowi gdzie
chciałabym wysiąść. Kierowca wygląda jak... Typowy kierowca tira. Pospolity
niczym perz. Nie będę cię wiec zanudzać jego rysopisem.
- Ja nie jadę na ten
autogrill. – mówi – Skręcam wcześniej na Mantovę. Najwyżej wysadzę cię wcześniej.
Poradzisz sobie?
- Nie mam wyjścia. Jakoś dam
radę.
- Żeby cię tylko policja nie
złapała, bo na autostradzie nie wolno łapać stopa. Dają duże kary i nie
odpuszczają.
Ustalamy, że pospolity kierowca
przed zjazdem zatrzyma się na chwilę a ja migiem wyskoczę i złapię kogoś
innego. Jedziemy zatem póki co, gadając beztrosko o rzeczach równie
pospolitych. Ble, ble, ble... Gatka szmatka... Aż tu nagle zauważam pewną
istotną dla mnie rzecz;
- ZJAZD!!!
- Ooo!!! Świńska bieda!
Teraz już nie wyhamuję i nie cofnę przecież! Cholera! Zagapiłem się. Zaraz się
zatrzymam na stacji benzynowej. Będziesz musiała jakoś wrócić. Tu nie mogę się
zatrzymać. – tłumaczy – Zresztą, na stacji będziesz miała więcej możliwości.
Może kogoś popytasz czy jadą tam gdzie ty?
Jasne! Spytam ludzi na
stacji benzynowej na autostradzie czy nie jadą przypadkiem w przeciwnym
kierunku... Biednemu to zawsze wiatr w oczy...
W końcu dojeżdżamy do tejże
stacji. Żegnam się, mimo wszystko dziękuję i wysiadam.
I co teraz? Trzeba wrócić...
Ale nie wrócę przecież piechotą, bo mnie rozjadą, nie mówiąc o policji. Pozostaje
mi tylko łapać stopa dalej na przód mając nadzieję, że trafię na jakieś przejście
nadziemne lub zjazd prowadzący na właściwą drogę.
Staję więc na granicy
autostrady ze zjazdem na stację benzynową. W ten sposób mam szansę, że
zatrzymają się zarówno ludzie wyjeżdżający ze stacji, jak i ci jadący
autostradą.
Po około pięciu minutach
radość ogarnia me serce, gdyż widzę z daleka jakiś zwalniający samochód, który
ewidentnie chce się przy mnie zatrzymać. Radość jednak momentalnie zmienia się
w strach a rękę którą do tej pory wystawiałam jak najdalej, szybko chowam za
plecy, bo ten samochód to POLIZIA. Stoję jak zamurowana z rękoma za plecami i
zdaje się, głupim wyrazie twarzy, lecz to nic nie daje, nie zapadam się pod
ziemię, nie zmieniam się w słup, nie staję się niewidzialna. Policja zatrzymuje
się przy mnie. Młody policjant wychodzi z auta i legitymuje mnie podczas gdy policjantka
siedzi w radiowozie i rzekłabym, niemiło mnie obserwuje.
- Co tu robisz? - pyta policjant
- Stoję.
- Nie łapiesz czasem stopa?
- Nie, skądże. Stoję po prostu.
Policjant się uśmiecha. Chyba nie dał się zwieść.
- Tu nie wolno łapać stopa. Możesz pytać
ludzi na stacji o przejazd, ale tu nie wolno ci stać, rozumiesz?
- Rozumiem.
- To co tu jeszcze robisz?
- Stoję. - staram się miło uśmiechnąć ale czuję wielki kłębek wełny w gardle, który mi w tym przeszkadza
- Idź na stację! Jak jeszcze raz cię tu zobaczę, to źle się to dla ciebie skończy!
Policjantka w aucie uśmiecha
się tryumfująco, lecz jakby nie do końca zadowolona z potraktowania mnie przez swego kolegę. Ona
zapewne zrobiłaby to inaczej. Dużo ostrzej. Zapewne nie skończyłoby się na
upomnieniu...
- Oczywiście. – odpowiadam –
Dziękuję. Już sobie idę.
Poprawiam plecak na
ramionach, policjant wysyła mi jeszcze przy tym całkiem miły uśmiech grożąc
palcem i zawracam na stację.
- Czemu ją puściłeś? - słyszę za plecami
- Daj spokój... Niegroźna jest.
Pytam pierwszego lepszego człowieka na
stacji czy mnie podwiezie kawałek do przodu. Mężczyzna uśmiecha się i mówi;
- Nie.
Pytam drugiego, na co ten odpowiada;
- Przykro mi ale ja jadę w przeciwnym kierunku.
- No to super! Bo właściwie to ja też
potrzebuję jechać w przeciwnym kierunku! Czy mogę się zatem z panem zabrać?
- Nie, ja jadę zupełnie gdzie indziej.
- To znaczy gdzie? - pytam zdziwiona
- W przeciwnym kierunku co ty. Naprawdę przykro mi...
Ty wstrętny, okropny
maka..., idio..., uuhh! A jedź sobie! Obyś gumę złapał! Przykro mu! Też coś!
Jakoś odeszła mi ochota na
dalsze pytanie ludzi na stacji. Czuję się jak żebrak. Rozglądam się po okolicy,
patrzę uważnie... Ale wygląda na to, że policja już pojechała. Na pewno nie wrócą tak szybko. Mam jakieś
pięć minut.
Korzystając z okazji znów
podchodzę do zjazdu ze stacji na pas awaryjny autostrady. Miałam rację. Policja
nie zdążyła wrócić. Zatrzymuję samochód po około trzech minutach.
Młody chłopak w szybkim
aucie wydaje się bezkonfliktowy i uczynny. Opowiadam mu moją sytuację, na którą
reaguje w sposób właściwy, chce pomóc. Mówi, że niedługo będziemy mijać przejście
nadziemne i wtedy mnie wysadzi. Ja przejdę spokojnie na drugą stronę i wrócę w
ten sposób na właściwą drogę. Wydaje się proste, nie?
Robimy jak ustaliliśmy.
Chłopak już z daleka zauważa przejście naziemne. Ucieszona przygotowuję się na
szybkie wyjście z samochodu. Chłopak zatrzymuje się, życzy mi powodzenia a ja,
jak było ustalone, szybko wyskakuję.
Tylko, że co to za przejście
naziemne? Wysokie na około dwadzieścia metrów, strome jak diabli i żadnych
schodków czy czegoś takiego. Po prostu beton. Nie wolno się poddawać. Zaczynam
wspinaczkę.
Taaak... Na początku szło
nieźle, ale w połowie drogi zaczęłam się zsuwać na dół zdzierając sobie dłonie
i kolana. Teraz znów stoję na dole, patrząc z beznadzieją w górę. Próbuję
jeszcze raz.
Tym razem rozpędzona wbiegam
na jedną czwartą góry, poczym całym ciałem, a przynajmniej górną jego częścią
przylegam do betonu. Niczym pokraczny człowiek-pająk z wypiętym tyłkiem, powolutku,
powolutku wspinam się coraz wyżej. Plecak próbuje mnie ciągnąć do tyłu, klapki
na koturnie dziko się przekrzywiają a lekki wiaterek bawi się moją sukienką.
Ludzie jadący autostradą muszą mieć niezły ubaw widząc coś takiego. W końcu
sukces! Fanfary! Jestem na szczycie. Wprawdzie z pozdzieranymi kolanami i
dłońmi ale dałam radę!
Przejście nadziemne na które
właśnie weszłam, niezupełnie jest przejściem nadziemnym, tylko zwykłą,
dwupasmową drogą bez chodnika. Na szczęście po obu stronach jest wysoka siatka
i metalowa barierka. Ruszam więc na drugą stronę między tą właśnie siatką a
barierką, (mam jakieś 30, 40cm. do dyspozycji). Idę sobie spokojnie gdy po
pokonaniu mniej więcej połowy drogi, słyszę za sobą;
Iiiiijjoooo!!!
Iiiijjooo!
To zdaje się głos
policyjnego koguta.
Odwracam się twarzą do
siatki i przylegam do niej całym ciałem trzymając ręce w górze. Widzę jak na
dole jadące autostradą samochody starają się zwolnić jak tylko mogą. Po chwili
zdaję sobie sprawę, że stoję w głupiej pozycji, bo jeszcze sobie pomyślą, że
mam coś na sumieniu... Odwracam się powoli (na ile pozwala mi plecak i siatka z
tyłu) i widzę policyjne auto a przed nim policjanta, który patrzy na mnie z
politowaniem. Na szczęście inny niż ostatnio.
- Co pani tu robi? - pyta
- Idę.
- Gdzie? Tu nie wolno chodzić.
- Chciałam się dostać na drugą stronę bo muszę jechać w przeciwnym kierunku.
- Skąd się tu wzięłaś? Spadłaś z nieba?
- Nie. Jechałam stopem ale nie w tę stronę co trzeba i teraz muszę jakoś wrócić.
- To tędy?! - wskazuje na dwupasmówkę - Poza tym autostop we Włoszech jest zabroniony.
- Czy ja powiedziałam
autostop? – kurczę, same zakazy w tym kraju – Po prostu ktoś mnie podwiózł, ale
nie w tym kierunku co trzeba.
- I co teraz zamierzasz?
Policjant chyba zbyt poważnie
traktuje swoją pracę. Jego twarzy nie kala nawet cień uśmiechu.
- Przedostać się na drugą stronę. - odpowiadam
- I niby jak chcesz to zrobić?! - pyta groźnie
- Tak jak do tej pory, zanim tu przyjechaliście.
- Idź! - rozkazuje wskazując mój zamierzony kierunek
No to idę. Policjanci powoli
jadą za mną. Oczywiście nie mogą mnie kawałek podwieźć. Pewnie nabijają się ze
mnie siedząc w wygodnych fotelach. Gdy dochodzę do końca okazuje się, że to
przejście nadziemne to po prostu droga zjazdowa prowadząca... Licho wie gdzie.
Na końcu tej drogi znajdują się płatne bramki a za nimi droga się rozszerza i
rozwidla. Odwracam się do jadących za mną policjantów ale zanim zdążam coś
powiedzieć, policjant wychyla głowę przez okno i mówi;
- Idź dalej! Za bramki! – poganiając
mnie przy tym jak bydło gestem dłoni
Robię co każe a za bramkami, nie wychodząc nawet z radiowozu znów się odzywa;
- Tu możesz sobie stać i pytać ludzi o przejazd ale stopa nie wolno ci łapać! Rozumiesz?!
Powiedział co wiedział...
- Rozumiem. - skądś już to nawet znam
- I nie szwendaj się po autostradach jak po deptaku! - dodaje ze srogą miną
Po moim gorącym zapewnieniu,
że oczywiście był to pierwszy i ostatni raz, odjeżdżają zostawiając mnie przy
bramkach.
Jakoś nie uśmiecha mi się
pytanie ludzi o przejazd. Zdecydowanie wolę po prostu czekać z wyciągniętą ręką
na kogoś, kto chce faktycznie pomóc. Hmm... Postaram się połączyć te dwa
sposoby.
Ustawiam się za jedną z
bramek z wystawionym kciukiem i widocznym, czerwonym plecakiem. Samochody
(zarówno osobowe jak i ciężarowe) przejeżdżają przez bramkę powoli więc
dodatkowo macham do kierowców drugą ręką a gdy widzę, że zdziwieni opuszczają
szybę, pytam o przejazd.
Niestety nie takiej reakcji
oczekiwałam...
- Nie mam pieniędzy! –
krzyczy jeden z włoskich tirowców patrząc na mnie jakbym była obrzydliwym
karaluchem lub paskudnym, śmierdzącym wymiocinem
Kurczę, zatkało mnie.
Zupełnie nie wiem co odpowiedzieć. Nie spodziewałam się że...
- O nie, nie panienko... - kręci głową następny z cwanym uśmieszkiem
W kolejnym, mijającym mnie powoli terenowym samochodzie kobieta siedząca na miejscu pasażera mierzy mnie z góry na dół z pogardą w oczach, a mężczyzna za kierownicą kręci tylko łepetyną jakby chciał powiedzieć; "co to za czasy..." Do tylnej szyby przyklejone są twarze ich dzieci, które przy okazji krzyczą coś, pokazując na mnie palcami.
No co jest do jasnej cholery?!! Nie widzicie idioci, że mam wielki plecak podróżny?!? Czy we Włoszech przydrożne dziwki zawsze stoją z bagażem i wyciągniętym kciukiem na bramkach do autostrady?!?
Nagle na bok zjeżdża jakiś srebrny, nowiutki samochód z którego wychodzi podstarzały mężczyzna. Podchodzę do niego pełna nadziei.
- Entschuldigung, pani pomóc?
- Tak!
Boże, dzięki ci! Jednak istniejesz!
Mężczyzna rozwija mapę samochodową, poczym pyta;
- Pani pomóc mi? Gdzie droga 84? - wskazuje na mapę
Czyli jednak nie...
Spoglądam na mapę i rozkładam bezradnie ręce.
- Nie wiem. – mówię – Sama
się zgubiłam... Naprawdę. Chciałabym pomóc, ale nie umiem. Przykro mi.
Niemiec najwyraźniej nie
rozumie nawet międzynarodowych gestów.
- Droga 84! Gdzie?! –
wskazuje palcem mapę powtarzając to samo, tyle że głośniej
Wygląda na to, że jest
zdesperowany tak samo jak ja, (choć i tak znajduje się w dużo lepszej
sytuacji). Nagle za samochodem Niemca parkuje jakiś Włoch, wychodzi ze swojego
auta i pyta;
- Mogę w czymś pomóc?
Niemiec odwraca się do
niego, nawija po niemiecku i pokazuje na mapę. Włoch o dziwo tłumaczy mu
wszystko powoli i spokojnie. Wreszcie zadowolony Niemiec odjeżdża a jego
„wybawiciel” podchodzi teraz do mnie.
- Tutaj nie złapiesz stopa.
– mówi – Gdzie potrzebujesz się dostać?
Opowiadam mu o pierwszym
autogrillu na autostradzie od Verony do Rzymu i całą historię z nim związaną.
- Wsiadaj. – wskazuje swój
samochód – Podwiozę cię na właściwą drogę.
- Naprawdę?!? – a już
przestałam wierzyć, że ktokolwiek mi pomoże – Dziękuję! – krzyczę radośnie i wsiadam
do auta
Mężczyzna około
trzydziestu pięciu lat, wysoki i zadbany, wydaje się bardzo miły. Pyta skąd
jestem i czy przyjechałam na wakacje a ja mu wszystko opowiadam. Prawie
wszystko... Jego samochód jest tak uspokajający, a ja czuję się tak zmęczona tym
wszystkim (bardziej chyba psychicznie niż fizycznie), że usypiam w połowie
zdania.
Budzę się sama pod wpływem
zatrzymania auta. Otwieram powoli oczy i widzę przed sobą wielki budynek
autogrillu i stację benzynową.
- To jest właśnie pierwszy
autogrill na autostradzie od Verony do Rzymu. Spałaś więc nie chciałem cię
budzić. Domyśliłem się, że pewnie jesteś bardzo zmęczona. – chyba trafiłam na
ANIOŁA – Na pewno ktoś tu na ciebie czeka?
- Tak, tak. – zapewniam – To
znaczy nie teraz, ale niedługo przyjedzie.
- Na pewno?? – nie ustępuje
– Nie będziesz tu sama siedzieć bóg wie ile?
- Tak, na pewno. – kłamię –
Proszę się nie martwić. Bardzo panu dziękuję, nie spodziewałam się aż tak
wielkiej pomocy.
- Drobiazg. - uśmiecha się
- I przepraszam, że zasnęłam. Nie miałam pojęcia, że jestem aż tak zmęczona.
- nic sie nie stało. Zapewne za dużo wrażeń jak na jeden dzień.
Mój wybawca sięga do schowka, wyjmuje portfel i ze słowami;
- Masz. Idź i zjedz coś, bo nie wyglądasz
najlepiej. – wciska mi 10euro czym zaskoczył mnie już do reszty
- Jak to? - pytam zdezorientowana - Pan żartuje..?
- Nie. Bierz i idź coś zjedz bo się zdenerwuję. Nie chcę słyszeć żadnych ale!
- Przecież nie musi pan... Ja dam sobie radę. Naprawdę, proszę się nie martwić...
- Nie chcę tego słuchać. Z dziesięcioma euro dasz sobie lepiej radę.
- Ale...
- Żadnych ale! Jak pomyślę,
że moja córka ryzykowałaby tak jeżdżąc stopem po Europie, to włos mi się jeży
na głowie, a moja córka jest niewiele młodsza od ciebie. Za rok też idzie na
studia i nie wyobrażam sobie żebym jej pozwolił na tak niebezpieczne podróże.
Po prostu zapłacę za nią czesne i nie będzie miała takich problemów. No, zmykaj
już! To wszystko co mogłem zrobić... I tak niewiele...
- Żartuje pan? To dla mnie
bardzo dużo i nie chodzi o te dziesięć euro... Nie wiem jak mam dziękować.
- Po prostu zarób na te studia i uważaj na siebie.
- Dziękuję ślicznie! - mówię wychodząc z auta
- Powodzenia! Ciao! - woła machając na pożegnanie
Hm... Czyli, że są jednak
dobrzy ludzie na tym świecie. A może to nie był człowiek, tylko anioł...?
Wreszcie udało mi się
dotrzeć na ten felerny autogrill. Po przejechaniu tysięcy kilometrów autostopem
w czasie jednej doby, nie przypuszczałam, że z takim małym kawałkiem będą takie
problemy i tyle mi to zajmie.
Cdn...
Czasem najkrótsza droga zajmuje więcej czasu niż ta z pozoru długa - jak w życiu. Ale warto nią przejść by spotkać naprawdę dobrych ludzi....
OdpowiedzUsuń