CZARNE WIZJE
"Jak się mam? Nie bardzo się mam.
Już nie pamiętam czasów żebym jakoś się miał."
Kłapouchy
A może by tak nie jechać do Rimini tylko gdzieś indziej...?
Siedzę skulona na podłodze w
dworcowym przedsionku bo hala główna jest jeszcze zamknięta. Parę metrów ode
mnie śpią na kartonach bezdomni, chrapiąc beztrosko. Myślę sobie, że człowiek może
wiele znieść i że ci ludzie są jak kundle; bardziej odporni i niezwykle
wytrzymali. Jedni wybrali taką drogę bo niczym Diogenes z Synopy najmocniej w
życiu cenią sobie wolność a inni są zmuszeni tak żyć, bo po prostu nikt ich nie
chce.
Czy ja jestem kundlem czy
rasowym pieskiem?
Nie mam domu, nie mam kogokolwiek
kto by mnie chciał, śpię na dworcu, śmierdzę i właściwie nie wiem nawet dokąd
jechać i co gorsza, nie wiem co potem robić. Kundel.
Bolą mnie nerki i coś łupie
w krzyżu, czuję swój własny pot i to mi przeszkadza (tak samo jak brud pod
paznokciami), a w dodatku marzą mi się pieczone ziemniaczki z rozmarynem i
tymiankiem. Rasowy, wychuchany piesek.
Ta sytuacja ma jednak w
sobie coś pociągającego. Ta niewiadoma co się zaraz stanie, czy sobie sama poradzę
z otaczającym światem i możliwość wybierania samemu drogi systemem „entliczek-pentliczek”
daje niesamowitą satysfakcję. Kundel.
Może każdy rasowy,
wychuchany piesek w odpowiednich warunkach, gdy nie ma innego wyboru przemieni
się w zwykłego, rezolutnego kundla i z czasem przestanie mu przeszkadzać
odsłonięty w nocy kawałek pleców, brud pod paznokciami czy brak chusteczki
higienicznej…
Godz. 04.45
Wizja spotkania w Rimini
Michele nie napawa mnie zbytnim optymizmem. Wyciągam mapę i zastanawiam się
gdzie mogłabym pojechać. Nagle zdaję sobie sprawę z wolności jaką posiadam.
Mogłabym jechać wszędzie, gdzie tylko zapragnę. Zobaczyć to, o czym zawsze
marzyłam. Jeśli nie pociągiem, to autostopem dostanę się prawie wszędzie.
Wspaniale! Chwilę później przypominam sobie jednak, że jestem tu po to żeby
znaleźć pracę a nie beztrosko zwiedzać. Teraz przede wszystkim chce mi się
spać... Tak bardzo potrzebuję snu... NIE! Nie mogę tutaj zasnąć. Uderzam się
dłonią w policzek aby się rozbudzić. Pomaga. Według mojej mapy do Rimini jest
5cm. Nagle moją uwagę przykuwa Verona. Zawsze chciałam zobaczyć Lago di Garda a
przy okazji słynną dzięki Shakespearowi Veronę. W dodatku do tego miasta według
mojej mapy jest zaledwie 2 cm. (czyli ok.150 km) i momentalnie w mojej głowie
zapala się wielki, czerwony napis; VERONA i zapada decyzja o jechaniu właśnie
tam. A potem, kto wie? Może faktycznie Rimini...?
Budzę się mniej więcej w tym
samym momencie co ruch na dworcu. Drzwi do głównego holu są otwarte więc wchodzę
do środka.
Godz. 06.35
Staję w kolejce do jedynej
czynnej kasy i kupuję bilet do Verony. Nie mają ulgowych! Nie mają też ławek
i poczekalni. Ciężkie tu mają życie bezdomni i podróżnicy. Siadam na schodkach
prowadzących na perony. Wyciągam kolejną bułkę od Adama i przypatruję się
szynce w środku gdy nagle słyszę nad sobą;
- Przepraszam, ma pani
jakieś drobne na jedzenie? – dziewczyna wyglądająca na pankówę (kundel z
wyboru) patrzy na mnie ze srogą miną i cielęcymi oczyma
- Jesteś głodna?
- Tak. Mam też psa i chłopaka. Nie jedliśmy śniadania.
Składam z powrotem bułkę z
szynką, wkładam do woreczka i daję dziewczynie. Pewnie teraz mnie obrzuci
wyzwiskami, może nawet rzuci we mnie tą bułką. Już ja znam takich...
- Dziękuję. – mówi
dziewczyna rozpromieniając się, poczym odchodzi na drugi koniec schodów
Odprowadzam ją wzrokiem i
widzę jak daje jedną bułkę swemu chłopakowi a drugą zjada na spółkę z psem. To
miłe uczucie móc komuś pomóc chociaż w tak malutki sposób.
Godz. 07. 50
Siedzę już w pociągu jadącym
do Verony. Jak normalny człowiek zapłaciłam za bilet, nie łapię stopa i... Czuję
się bezpiecznie. Uwielbiam jeździć pociągami! Nie muszę się niczym przejmować,
niczego bać, gadać bezustannie do kierowcy żeby myślał, że jestem sympatyczna. Mogę po prostu gapić
się w szybę, podziwiać widoki i rozmyślać. Co teraz mi się przytrafi? Gdzie mam
kierować swoje pierwsze kroki w Veronie? Nagle przypomina mi się Ciacho,
znajomy kierowca autokarów, który często jeździ do Włoch. Może by tak do niego
zadzwonić? Może okaże się, że jest gdzieś akurat we Włoszech, jedzie na
przykład na Sycylię i mogłabym się z nim zabrać na południe a potem z powrotem
na północ...? Mmm... Autokar... Ciepło i bezpiecznie... Dostałabym może własny
fotel do siedzenia i mogłabym sobie pospać, odpocząć i nabrać sił...
W końcu dojeżdżam do Verony
no i oczywiście kiedy JA mam bilet, to nie było kontroli. Zmarnowałam osiem
euro. Mogłam za to zjeść obiad. Zmarnuję teraz kolejne trzy euro, bo zamierzam
kupić kartę telefoniczną.
Jeszcze na dworcu w Veronie
dzwonię z budki do Ciacha. W sumie to bardzo porządny gość. Jak może, to nikomu
nie odmówi pomocy.
- Słucham? - odzywa się znajomy głos w słuchawce
- Ciacho? Cześć! Marta mówi.
- Maartuuuniaaa...!!! No
cześć! Co u ciebie? Gdzie jesteś? No nie spodziewałem się, że to ty dzwonisz.
Alegancko!
Uśmiecham się do słuchawki
słysząc jedno z jego znanych powiedzonek.
- No ja właśnie jestem we Włoszech.
- No co ty?!
- Poważnie. Przyjechałam stopem i jestem strasznie wykończona.
- Stopem?!?
- Tak. Muszę znaleźć pracę
ale najpierw potrzebuję bezpiecznego miejsca żeby się choć troszkę przespać,
nabrać sił... Rozumiesz? Jestem cholernie zmęczona. Fizycznie i psychicznie.
- No rozumiem ale jak ja
mogę ci pomóc?
- Pomyślałam, że może jesteś
gdzieś we Włoszech i mogłbyś mnie po drodzę zabrać żebym odpoczęła w autokarze,
o ile to nie problem oczywiście...
- Nie ale ja we
Włoszech będę dopiero jutro. A gdzie ty jesteś dokładnie?
- Na dworcu w Veronie.
Wczoraj spędziłam noc na dworcu w Mediolanie i naprawdę potrzebuję
odpoczynku...
- No my będziemy przejeżdżać
koło Verony ale nie wjeżdżamy do miasta tylko lecimy przez autostradę.
Musiałabyś jutro czekać na przykład na pierwszym autogrillu od Verony na
autostradzie do Rzymu.
- Nie będzie to problem żebyś mnie przewiózł na Sycylię i z powrotem na północ?
- Niee... Będziesz siedzieć z przodu i udawać pilotkę.
- Super! Wreszcie odpocznę. O której jutro będziesz na tym autogrillu?
- Okolo 14.00. Pamiętaj, pierwszy
autogrill od Verony na autostradzie prowadzącej do Rzymu.
- Dobra. Zapamiętałam. Na pewno będę! Dziękuję ci bardzo!
- Nie ma za co. Do zobaczenia w takim razie. Pogadamy jutro.
- Hej!
Ogarnia mnie uczucie
szczęścia i spokoju. Na Sycylię jedzie się dzień i noc i jeszcze trochę dnia.
Tyle czasu spędzę bezpiecznie i w miarę wygodnie. Czuję się jak mała
dziewczynka czekająca na święta. Byle do jutra! Dam radę...
Zwiedzam dość nowoczesny
dworzec w Veronie i wchodzę na końcu do poczekalni gdzie ludzie oglądają
telewizję. Siadam w ostatnim pustym rzędzie stawiając obok plecak. Taak... Pooglądam
sobie tutaj troszkę telewizji i pomyślę co zrobić z dzisiejszym wieczorem.
Nagle podchodzi do mnie pani
ubrana zdaje się w służbową garsonkę i mówi łagodnie lecz stanowczo;
- Przepraszam ale nie może
pani trzymać plecaka na siedzeniu. Proszę go położyć na podłodze. – i wraca na
swoje stanowisko „Boga Poczekalni”
Robię co kazała choć nie
widzę w tym sensu. Rozglądam się przelotnie po sali i widzę około osiem osób
obok których na siedzeniu leży jakiś wcale nie podręczny bagaż. Czemu im nie
zwróciła uwagi? Czy mam napisane na czole; „Trzeci świat. Wszy i malaria”?
W telewizji leci jakiś
serial z włoskim dubbingiem. Staram się go oglądać lecz zmęczenie daje o sobie
znać. Zamykają mi się powieki i głowa opada na piersi. Walczę z tym jak mogę,
ale w końcu moje ciało osuwa się na bok. Mmm... Jak dobrze... Ja tylko tak na
sekundę, na minutkę zaledwie...
Czuję szarpanie za ramię i
momentalnie się podnoszę.
- Tutaj się nie śpi i nie
leży! Proszę siedzieć normalnie. – to znów ten „Bóg Poczekalni” powiedział co
wiedział i wrócił na swoje stanowisko
Zero litości! Przecież nie
wyglądam chyba jak zawszony menel? Nie wyglądam, prawda...?
- Chodź Igor! Nie będziemy siedzieć gdzieś, gdzie nas nie chcą.
Postanawiam zwiedzić Veronę.
Taka okazja może się już nie powtórzyć...
Wychodzę z dworca Porta
Nuova, pytam o drogę do centrum i jak tylko znajduję się na właściwej trasie
przyczepia się do mnie młody chłopak.
- Ciao! Gdzie idziesz? - pyta idąc za mną
- Ciao. – grzecznie
odpowiadam – Idę do centrum. Chcę zobaczyć główny rynek i dom Romea i Julii.
- Oooo! – mówi chłopak – Ja
cię oprowadzić! Ja znać dobrze to miasto. Bardzo dobrze.
- To świetnie. A od jak
dawna tu mieszkasz? – pytam bo jego język włoski brzmi jakby przyjechał tu dwa
miesiące temu a próbuje wcisnąć mi kit, że od dawna
- Ja mieszkać w inny miasta.
Niedaleko Verony. Verona znać ja bardzo dobrze.
- Od kiedy mieszkasz we Włoszech?
Chyba zbliżamy się do
centrum, bo już widzę z daleka jakiś łuk tryumfalny. Chłopak wlecze się za mną.
- Od dawna. Osiem rok.
- A skąd jesteś?
- Co?
- Skąd jesteś? Skąd pochodzisz?
- Nie rozumieć.
- Ja jestem z Polski. Polonia. Polska. A ty?
- Aaa... Ja być z Kenia. Ty znasz Kenia?
- Tak. To znaczy nie bardzo znam. Wiem gdzie leży i że wasza stolica to Nairobi, tak?
- Tak
No faktycznie chłopak jest czarny. Nie da się ukryć, Murzyn.
- Polonia piękna.
- Byłeś kiedyś w Polsce? - pytam zaskoczona
- Nie. Ale Polonia piękna dziewczyna. Ty piękna. Bionda.
- Dobra, dobra. Nie ściemniaj tylko prowadź. Dobrze idziemy?
- Si. Dobrze iść.
Przechodzimy przez łuk tryumfalny,
który widziałam na początku. Idziemy dalej. W tle słyszę paplaninę chłopaka i
nagle moim oczom ukazuje się cudowny widok... Coś jakby mniejsza wersja
Kolosseum. Wokół mnóstwo ludzi czekających w kolejce po bilet wstępu do środka.
- WOW! – zachwycam się – Co
to jest? – pytam mojego towarzysza – Z którego roku? Kto to wybudował? Na czyje
polecenie?
- Ja nie wiedzieć. - odpowiada "Kali"
- Czy tutaj odbywały się walki jak w
rzymskim Kolosseum? – nie daję za wygraną – To na pewno był amfiteatr ale z którego
roku dokładnie?
- Ja nie wiedzieć. - rozkłada ręce "Kali"
Podchodzę bliżej i widzę, że wstęp
kosztuje pięć euro. Niestety będę musiała obejść się smakiem.
- Ty chcieć wejść? Musieć zapłacić i czekać.
- Ja chcieć wejść ale nie mieć pieniędzy. Chodźmy dalej. Gdzie jest dom Romea i Julii?
- Tam. - wskazuje mój towarzysz - Ja cię zaprowadzić.
Wchodzimy w wąskie uliczki
pełne ludzi i faktycznie co parę metrów jest kierunkowskaz z napisem „LA CASA
DELLA JULIETTA”. Idziemy według znaków. Zauważyłam, że miejscowi robią niezły
biznes na sztuce Shakespeare'a. Tu „Restauracja pod Julią”, tam hotel „U Julii”,
bar „Romeo e Julietta”, itd...
Wreszcie dochodzimy do
ogromnej bramy. Wszędzie pełno ludzi. Dosłownie ścisk. Wchodzimy w korytarz prowadzący
na podwórze domu Julii. Ściany korytarza i podwórza są popisane z góry na dół
lub mają poprzyklejane karteczki miłosne. Karteczek w stylu; „I love you
Jessica” lub „Marco + Anna = LOVE” przyklejonych na gumie do żucia jest cała masa.
Karteczka na karteczce. Może to głupie i dziecinne, w pewnym sensie jest to
nawet dewastacja zabytku ale przyznaję, że robi wrażenie.
- To być właśnie dom Julii!
– krzyczy mi za uchem mój doskonały i spostrzegawczy przewodnik
- Domyśliłam się! Dziękuję!
- A to być jej posąg! –
wskazuje na jedyną rzeźbę w tym małym podwóreczku
- Tak też podejrzewałam!
Posąg wygląda jakby był
pozłacany. Zaraz.... Jak to było...?
„Z czystego złota posąg jej wystawię,
póki Verona swe zachowa imię,
nie ujrzy nigdy droższego posągu
niż posąg wiernej Julii wystawiony.”
Tak według sztuki Shakespeare'a powiedział ojciec Romea czyli stary Montechi. Posąg nie wygląda jednak jakby
był z czystego złota. Stary ściemniał po prostu. W dodatku widać, że Julię
wszyscy obmacują za piersi bo są zupełnie starte. I faktycznie, gdy tylko o tym
pomyślałam, jak na zawołanie do posągu podchodzi dwóch Japończyków, obejmują
Julię z dwóch stron, każdy łapie za jedną pierś i szczerząc się od ucha do ucha
pstrykają zdjęcia.
Czytając tą opowieść
zupełnie inaczej wyobrażałam sobie ogród Julii. Przede wszystkim w mej głowie
widziałam go jako duży ogród a nie jakieś małe, betonowe podwórko ze sklepem z
pamiątkami. I ten słynny balkon jest dość mały i dość nisko... Nie postarali
się Włosi... Oczywiście można zwiedzić dom Julii lecz za odpowiednią opłatą.
Teraz mogę powiedzieć, że największe
wrażenie zrobił na mnie jednak ten ogrom miłosnych karteczek na ścianach.
Ciężko znaleźć kawałek pustej ściany.
W sumie jak się mocno
przymruży oczy, (ale tak naprawdę mocno) można sobie wyobrazić to podwórko bardziej
romantycznie... Tak... Właśnie widzę jak ci wszyscy ludzie znikają. Znika też
sklepik z pamiątkami i posąg wiernej Julii. Widzę ją obściskującą się w tej wielkiej
bramie (korytarzu prowadzącym do jej ogrodu), słyszę ich słodkie szepty i
chichot Julii wyrywającej się z objęć Romea. Dziewczyna biegnie przez ten mały
dziedziniec, wbiega do domu i po paru sekundach pojawia się na balkonie, który
widzę nad sobą. Romeo skrada się pod balkon, (stoi w miejscu gdzie ja teraz
stoję). Julia wysyła mu buziaka i chowa się lecz jemu to mało. Pragnie się z
nią umówić na następne spotkanie. Krzyczy do niej szeptem;
- Bionda! Bella!! – co...? –
Idziemy my? Ty już widzieć Julia. – „Kali” swym wrzaskiem sprowadza mnie do
rzeczywistości
Cóż, może faktycznie tak było...
O ile w ogóle było. Czasami jednak fajnie jest wyobrazić sobie, że chociaż
fikcyjna miłość istnieje...
- Taak, taaak... –
odpowiadam – Możemy iść.
Mój przewodnik oczywiście
wlecze się za mną nie dając szansy na spokojne, samotne przemyślenia. Wychodząc
z domu Julii skręcamy w prawo. W oddali widzę jakiś plac, mały rynek.
- Co to za plac? - pytam mego towarzysza
- Plac! - odpowiada
- Aha. Dzięki.
Po dojściu do owego placu okazuje się, że
jest tu swego rodzaju targ. Mnóstwo stoisk z mnóstwem rzeczy.
- Tu być targ!
- Widzę przecież.
- Ty kupić sobie coś.
- Ja nie mieć pieniędzy.
Ten chłopak zaczyna działać mi na nerwy.
- Ta bransoletka tania. –
pokazuje mi jedną z ozdób mijanego przez nas stoiska
- To ją sobie kup.
- Ty kupić.
- Zrozum, że nie mogę
wydawać pieniędzy na takie duperele. Poza tym nie noszę biżuterii jak zauważyłeś.
- Ty nie mieć pieniędzy??!!
Ty biała i nie mieć pieniędzy?! Ja nie myśleć...
A to ostatnie to na pewno.
- To, że mam białą skórę nie
oznacza, że jestem bogata kretynie! Szczerze mówiąc mam cię dość. Łazisz za mną
ględząc mi za uchem i coraz bardziej mnie wkurzasz! Idź sobie w inną stronę i
znajdź innego białasa co da się oszukać!
- Ja nie oszukać! - broni się zaskoczony
- Nic nie słyszę! –
ostentacyjnie oglądam się za siebie i udaję, że nie zauważam „Kalego” – I nic
nie widzę! – dodaję – Musiało mi się przesłyszeć bo przecież jestem SAMA. –
po czym znów idę przed siebie
- Ja oprowadzić, bionda. –
no i wlecze się za mną jak gdyby nigdy nic
Zaraz jasny szlag mnie
trafi! Mimo wszystko nie odpowiadam.
Spaceruję dalej po Veronie
a właściwie spacerujemy mijając różne zabytki; piękne, gotyckie kościoły (może
w jednym z nich brali potajemny ślub Romeo i Julia?)
„Kali” nie wie co to za
kościoły. Zgodził się ze mną, że pewnie gotyckie a następnie spytał co to jest „gotyckie”?
W końcu dochodzimy do
wielkiego zamku z ogromnymi murami obronnymi. Nie pytając mojego „rzepa”
podchodzę bliżej i czytam napis na tabliczce przyczepionej do muru.
- To Castelvecchio, wiesz? - przejmuję rolę przewodnika
- Si, si. Wiem.
Wchodzimy na wielki mur. „Kali” cały czas
trajkocze mi za uchem. Rozglądam się po mieście z góry.
- Dobra kolego. A gdzie jest dom Romea?
- Co?
- Dom Romea.
- Nie ma.
- Nie ma czy nie wiesz?
- Nie ma.
- To znaczy, że Romeo nie miał domu? Był bezdomny, tak?
- Nie ma. - "Kali" rozkłada ręce
W tym momencie cała
romantyczna historia jaką sobie ułożyłam w głowie prysnęła niczym bańka
mydlana. Dlaczego Włosi chcąc ubić interes na powieści W. Shakespeare'a postarali
się o dom Capulettich, posąg Julii i różne akcesoria z nią związane a nie mogli
zadbać o dom Montecchich? Czyżby za drogo to kosztowało? Mogliby mu chociaż
jakąś chatę drewnianą wystawić. Czuję się zawiedziona i może troszkę obrażona
na to miasto.
- Koniec tego dobrego. –
mówię do mego towarzysza, „Czarnego Rzepa” – Jak dojść stąd do autostrady?
- Autostrada? - pyta jakby zastanawiał się co to jest
- Tak. Czarna droga z białymi pasami.
Zgadnij co odpowiedział?
- Nie wiem.
- A jakaś główna droga, która prowadzi na autostradę?
- Nie wiem.
- No to chyba wrócę na
dworzec. Gdzieś niedaleko musi być jakaś droga prowadząca na autostradę.
Schodzę z zamku i tą samą
drogą wracam na dworzec. „Kali” oczywiście za mną ględząc mi za uchem, że ja
być piękna bionda a on być dobry chłopak, itd...
Mijamy gotyckie zamki, rynek
z kiermaszem, dom Julii, wąskie, zapchane uliczki. W drodze powrotnej jednak
moją uwagę przykuwa uliczny artysta-mim. Stoi na podwyższeniu, lecz przez jego
długą, białą szatę wydaje się, że ma około dwa metry wzrostu. Na głowie ma wieniec
laurowy a twarz wysmarowaną na biało. W jednej ręce trzyma wielką, zdobioną
księgę a w drugiej pióro. Wokół siebie ma krąg ludzi. Jeden pan podszedł do
mima i wrzucił pieniądz do skrzynki pod jego stopami, na co mim wręczył mu
pióro i gestami zachęcał do wpisania się do księgi. Podczas gdy mężczyzna
składa podpis w jego księdze, mim puszcza oczko do jego żony strojąc przy tym
różne, śmieszne miny. Wszyscy się śmieją. Powstaje coraz większy tłum i raz za
razem słychać brzdęk uderzających o metalową skrzynkę monet.
Takiemu to dobrze... Jeszcze wtedy nie mogłam wiedzieć, że wkrótce sama pójdę w jego ślady.
Idę dalej. Mijam amfiteatr,
ogródki restauracyjne, łuk tryumfalny. Czarny towarzysz oczywiście wlecze się
za mną. Idziemy już główną drogą prowadzącą do dworca. Co jakiś czas zatrzymuję
się jednak, zdejmuję plecak i rozmasowuję obolałe ramiona. Ciężko zwiedza się z
obciążeniem. „Kali” cały czas coś tam nawija lecz prawdę mówiąc wyłączam się i
nie słyszę co mówi. W mych myślach jestem już w autokarze. Ciepło, miło,
bezpiecznie...
- Ty wyjść za mnie? - idiotyczne pytanie "Kalego" uderza mnie w głowę
- CO?!
- Ożenić się. Ja mąż, ty żona, bionda.
- To chyba żart jakiś...
- Nie. To nie żart. – „Kali”
przybliża się do mnie z lekko rozszerzonymi ustami i czymś dziwnym w oczach –
Ja kochać cię. – mówi i przechyla głowę jak do pocałunku
- Zwariowałeś?! Przecież
mnie nie znasz!
- Ja znać cię. Ty miła i
bella. – dotyka mojego ramienia w sposób bynajmniej nie przyjacielski
Tego już za wiele!
- O co ci człowieku
chodzi?!?! Próbujesz mnie okraść, czy co?! Bo nie wierzę, że się zakochałeś!
- Ja kochać cię!
- Dość już tego! Tolerowałam
cię przez parę godzin ale teraz naprawdę nie chcę cię już widzieć!
Do widzenia! I trzymaj łapska przy sobie!
- Ty mi dać adres. Ja
napisać do ciebie. Potem się spotkać i ożenić. – przekonuje
- Dobrze już, dobrze. A
teraz idź sobie w swoją stronę. – macham na niego jakby był natrętną muchą
Ruszam znów w kierunku
dworca. Do głównego skrzyżowania zostało mi już zaledwie parę metrów a od niego
do dworca już rzut beretem. „Kali” biegnie za mną krzycząc, że mnie kocha.
- Idź sobie! - krzyczę przez ramię
- Ja ci ponieść plecak. Na pewno ciężki.
- Dziękuję. Dam sobie radę sama. Idź sobie i daj mi już spokój.
- Ja ponieść!
- Co ty sobie jakieś jaja robisz?! Przez
cały czas łaziłeś za mną i nie kapnąłeś się, że wypadało by mi pomóc mimo, że
co jakiś czas musiałam przystawać żeby rozmasować ramiona!?! Udawałeś głupiego
czy jesteś głupi? Teraz gdy jestem już prawie u celu, uwierz mi, że dam radę i
nie potrzebuję pomocy! Zwłaszcza od ciebie! Zmykaj stąd!
- Ty bionda. - ten znów swoje - Ty bella. Ja kochać cię.
Dochodzi do mnie okrutna prawda, że nie pozbędę się tego "Rzepa" w normalny sposób.
- Dziękuję. - mówię - To naprawdę bardzo miłe.
- Ja kochać cię. Ty kochać mnie? - uśmiecha się głupio
- Bez przesady... Ale jak
chcesz, możemy się wymienić adresami. Może kiedyś do ciebie napiszę... – kłamię
Podaję mu fałszywy adres.
„Kali” jest niesamowicie uradowany i teraz już co chwila powtarza słowo "ślub".
- Jasne, jasne. – mówię od
niechcenia – Tylko wiesz co? Ja muszę koniecznie iść do toalety. Poczekaj tu na
mnie a ja skoczę do tego baru i spytam czy mogę skorzystać z ich WC.
- Ja czekać. Ja kochać bella bionda.
- To dobrze. Na razie. - mówię i wchodzę do baru
W barze najpierw pytam o
toaletę. Odświeżam się lekko a potem pytam barmana o tylne wyjście.
Barman jest na tyle miły, że wskazuje mi również którędy dojść przez te
podwórka na drogę prowadzącą na autostradę.
Za łukiem tryumfalnym idę
prosto, następnie pod wiaduktem aż dochodzę do w miarę prostej drogi z niewielkim
poboczem i wtedy łapię stopa.
Ciekawe czy "Kali-Rzep" czeka jeszcze przed barem.
Cdn...
Ha,ha,ha.No powiem Ci-Kali jak wymalowany,ale Ty też jesteś niezła,nie poznałaś się na dobrym człowieku,do tego nieszczęśliwie zakochanym w białej księżniczce.
OdpowiedzUsuńTwoja powieść sensacyjno-kryminalna zachęca mnie do napisania mojego horroru o tym jak prowadziłem działalność gospodarczą w kraju "tygrysa Europy":))))
Mam ciąg do ciągu dalszego....
Oj, ja chętnie bym przeczytała taki horror. To może być naprawdę ciekawe. Bierz dlugopis, ołówek, kartkę, laptop i pisz! Juz jedną czytelniczkę masz!:)
OdpowiedzUsuńNIE! Nie mogę tutaj zasnąć. [Uderzam] się dłonią w policzek aby się rozbudzić.
OdpowiedzUsuń- Słucham? - odzywa się znajomy [głos] w słuchawce.
Zwiedzam dość nowoczesny dworzec w Veronie i wchodzę na końcu do poczekalni gdzie ludzie [oglądają] telewizję.
Zamykają mi się powieki i głowa opada na piersi. Walczę z tym jak mogę, ale w końcu [moje] ciało osuwa się na bok.
Zero litości! Przecież nie wyglądam chyba jak zawszony menel? Nie [wyglądam, prawda?...]
- [Chodź] Igor! Nie będziemy siedzieć gdzieś, gdzie nas nie chcą.
Postanawiam zwiedzić Veronę. Taka okazja może się już nie [powtórzyć]...
- Ja mieszkać w inny miasta. [Niedaleko] Verony. Verona znać ja bardzo dobrze.
- Tak. To znaczy nie bardzo znam. Wiem gdzie [leży] i że wasza stolica to Nairobi, tak?
No faktycznie chłopak jest czarny. Nie da się ukryć, [Murzyn].
Wchodzimy w wąskie uliczki pełne ludzi [...] miejscowi robią niezły biznes na sztuce [Shakespeare'a] {albo} [Szekspira].
Wreszcie dochodzimy do ogromnej bramy. [...] Wchodzimy w korytarz prowadzący na [podwórze] domu Julii.
- A to być jej posąg! – wskazuje na jedyną rzeźbę [na] tym małym podwóreczku.
Tak według sztuki [Shakespeare'a] {albo} [Szekspira] powiedział ojciec Romea czyli stary [Montecchi].
- Ty nie mieć pieniędzy??!! Ty biała i nie mieć [pieniędzy]?! Ja nie myśleć...
Dlaczego Włosi chcąc ubić interes na powieści W. [Shakespeare'a] {albo} [Szekspira] postarali się o dom Capulettich, [...]
- No to chyba wrócę na dworzec. Gdzieś niedaleko musi być jakaś droga prowadząca na [autostradę].
Idę dalej. [...] W [swoich] myślach jestem już w autokarze. Ciepło, miło, bezpiecznie...
- Ty wyjść za mnie? - idiotyczne pytanie "Kalego" uderza mnie w [głowę.]
- To dobrze. [Na razie]. - mówię i wchodzę do baru.