sobota, 21 kwietnia 2012

ROZDZIAŁ III (część trzecia)


- No to trzeba wymyślić coś na śniadanie, nie?
Mariusz odsłania zasłony i widzę, że słońca w ogóle nie ma. Schowało się za ogromną ilością chmur. Oddycham z ulgą jakbym była co najmniej wampirem.
Sobota mija nam podobnie jak piątek, to znaczy na gotowaniu, stawianiu pasjansa, rozmowach, słuchaniu muzyki... Z tą tylko różnicą, że po części ze względu na pogodę a po części na nastrój, nie tańczę już przy „Aborygenie” Wilków. Słucham raczej „Beniamina”. Wyciągam z plecaka kanwę i mulinę, które ze względu na swój niewielki ciężar wzięłam na okazje nudy. To śmieszne, wzięłam robótki ręczne a nie pomyślałam o karimacie czy śpiworze. Siadam na miejscu kierowcy, opieram się o kierownicę i wciskając co chwilę „REPEAT” na odtwarzaczu, wyszywam haftem krzyżykowym mój od dawna nieukończony obraz. Smutno mi.
W takim klimacie mija popołudnie. A wieczorem...
- Przejaśniło się jakby. – Mariusz wychodzi z tira – Cały dzień siedzimy w tej puszce. Może się przejdziemy i przewietrzymy troszkę?
- Czemu nie?
Wychodzę z „domku”, Mariusz zamyka drzwi i idziemy przechadzać się po włościach stacji benzynowej.
- O! Nawet gwiazdę widać! – ucieszona wskazuję palcem niebo na wprost nas
- Eee nie. To radar jakiś. – Mariusz lekceważąco macha ręką
- Aha.
Idziemy w milczeniu podziwiając dystrybutor paliw i druty otaczające stację.
- Nie myślałeś o tym żeby zgolić wąsy?
- Nie. Ja lubię swoje wąsy. Poza tym, to taki mój znak rozpoznawczy.
Jak większość tirowców.
- Aha. Rozumiem.
- Może przejdziemy się wzdłuż tych drutów? – wskazuje
- Dobrze.
Cóż za piękna konstrukcja!
- Wiesz, nie chcę żebyś mnie źle zrozumiała, muszę ci jednak o czymś powiedzieć...
Do licha! Czyżby moje stopy śmierdziały w nocy?
- Tak? O co chodzi?
- Bo wiesz... Ja to mam takie zezowate szczęście. No nie układa mi się w życiu za bardzo. No bo wiesz, ja miałem żonę, ale mnie zdradzała jak wyjeżdżałem do pracy i się rozwiedliśmy. Teraz ma kogoś, nie wiem zresztą... Bla, bla, bla... I tak to w życiu jest, że zawsze takie przykre rzeczy mi się przytrafiają. Na przykład jak kiedyś... Bla, bla, bla... I w ogóle taki nieszczęśliwy jestem bo... Bla, bla, bla.... No i przyznam, że bardzo mi się podobasz.
O w mordę!
- Ja to jestem taki wiesz... – ciągnie mój zalotnik – że nie narzucam się kobiecie. Jak kobieta nie chce, to nic na siłę. Ja uważam, że między kobietą a mężczyzną musi coś zaiskrzyć. Musi być to coś... Jak nie ma, to trudno! Nic na siłę. Mam nadzieję, że rozumiesz.
- Jaki piękny księżyc! - zmieniam sprytnie temat
- To latarania świeci, Marta.
- Aha. 
Tej nocy śpimy osobno. Każdy na swoim łóżku. Ze względu na chłodniejszą pogodę oczywiście.
Niedziela jest już bardziej słoneczna. Dzień zaczynamy jak zwykle od jakiegoś śniadania, potem prysznic na autogrillu, potem nudy na pudy, obiad i podwieczorkowa herbatka także zrobiona na małym palniczku.
- Zróbże mi też herbatę kolego!
Okazało się, że w trzecim tirze za nami siedzi również Polak. Ten niski, lecz barczysty mężczyzna pewnie dopiero teraz kapnął się, że ma Polaków za sąsiadów i zapewne bardziej niż herbatki pragnie towarzyskiej pogawędki.
- Ale ja już właśnie schowałem palnik. – tłumaczy Mariusz niczym biedny żuczek
- To nic. Nie ma problemu. Wyjmijże go i zrób jeszcze raz. Taką mam ochotę na herbatę!
- To przynieś szklankę. - Mariusz najwyraźniej nie jest zachwycony
Mężczyzna po chwili wraca ze swoim kubkiem. Mariusz nalewa mu herbaty na co ten dziękuje mu jakby go co najmniej uratował od śmierci. Potem oczywiście kilka standardowych, wymiennych pytań;
Dokąd to cię niesie?
Skąd jesteś?
Długo już w trasie?
Kiedy zjeżdżasz?
A co to za dziewczyna?
Siedząc na krawężniku tuż obok „naszego” tira i słuchając pogawędki dwóch kierowców, na to pytanie zaraz podnoszę głowę z kolan, jak pies podnoszący uszy wiedząc, że to o nim mowa. Mój kierowca natychmiast odpowiada;
- Wziąłem dziewczynę na stopa. Próbowała łapać na autostradzie.
- Na autostradzie? Niemożliwe. To przecież niebezpieczne nie mówiąc o tym, że zabronione.
- No wymiatało nią tak, że mi się jej żal zrobiło. Jutro zawiozę ją do Mediolanu, bo tam chce znaleźć pracę a ja tam muszę akurat jechać.
Mężczyzna podchodzi do mnie. Ja wstaję. 
- Cześć. - mówi wyciągając rękę
- Dzień dobry. - potrząśnięcie dłoni
- Jedziesz pracować w Mediolanie?
- Tak. 
- A z kim?
Mężczyzna mimo, że niższy ode mnie o głowę, patrzy mi prosto w oczy. A są to oczy człowieka silnego, pewnego siebie, prawego, nieznoszącego kłamstwa i niebojącego się walczyć o swoje. Tak mi się przynajmniej wydaje.
- Z nikim. Sama jadę. - potrząsam lekceważąco ramionami
- Nie rozumiem. Kiedy rozdzieliłaś się z przyjaciółmi? Gdzie się umówiliście?
- Z nikim się nie rozdzielałam, bo nikt nie zdecydował się ze mną pojechać.
- TY SAMA Z POLSKI PRZYJECHAŁAŚ AUTOSTOPEM?!?!
- Uhm. - kiwam głową
- CZYŚ TY OSZALAŁA?!?!! – wybucha – Ty sobie chyba nie zdajesz sprawy z niebezpieczeństwa?!
- Oczywiście, że zdaję sobie sprawę i nawet całkiem się boję, ale nie bardzo mam wyjście. – odpowiadam spokojnym i opanowanym głosem
- Długo już tak jedziesz? - uspokaja się trochę
- Dotarcie do Włoch zajęło mi w sumie dzień i noc, ale tutaj siedzę już ponad dwa dni. Wolę się nie ruszać skoro przez weekend ciężarówki nie jeżdżą a Mariusz i tak w poniedziałek jedzie do Mediolanu.
- A kto cię odbierze w Mediolanie?
- Nikt.
- Nie rozumiem.
- Normalnie. Po prostu nikt.
- To nikt na ciebie tam nie czeka?!
Czy ci ludzie są jacyś niekumaci czy to ja się niejasno wyrażam?
- Nikt. Jestem sama.
- BOŻE PRZENAJŚWIĘTSZY! Ty sobie nie zdajesz sprawy co robisz?!
W odpowiedzi znów wzruszam lekceważąco ramionami i siadam na krawężniku.
- Jako kto jedziesz do pracy? Bo chyba nie powiesz mi jeszcze, że jedziesz w ciemno?!
- No właśnie powiem. Jadę w ciemno.
- JEZUS MARIA!!! I ty jej tak pozwoliłeś?! – tym razem z pełnym oburzeniem zwraca się do Mariusza jakby on był moim ojcem
- A co ja mam zrobić? Chce jechać, niech jedzie. Przecież dorosła jest a ja nie mogę jej zabronić.
Mężczyzna chodzi w kółko przeczesując swe siwe, przystrzyżone „na jeża” włosy.
- Nie mogę w to uwierzyć... – mówi jakby sam do siebie – Jezu! Ile ty masz lat dziewczyno?! – znów odwraca się w moją stronę
- Dwadzieścia. I mam na imię Marta.
- RANY BOSKIE! Przecież jesteś mniej więcej w wieku moich córek! Wracaj do Polski póki możesz! – schyla się nade mną łapiąc za ramiona – Naprawdę posłuchaj rady starszego.  Ja ci dobrze radzę. Niejedno w życiu widziałem. – mężczyzna jest coraz bardziej podekscytowany – Ty źle skończysz w tym całym Mediolanie! Zobaczysz! – macha w moją stronę palcem
- Poszukam, pochodzę, popytam o pracę. Może ktoś akurat będzie potrzebował kelnerki, barmanki, albo chociaż pomywaczki. W końcu jest sezon. – spokojnie odpowiadam z krawężnika, patrząc w górę
- AKURAT! Zobaczysz jak skończysz! Myślisz, że we Włoszech nie ma polskich prostytutek?! I myślisz, że wszystkie jadą z zamiarem sprzedawania się?!
- Proszę się nie martwić. Jak po dłuższym czasie nie znajdę żadnej pracy, to trudno, wrócę do Polski. Tym samym sposobem, którym tutaj przyjechałam.
- A do tego czasu jak nic nie znajdziesz, to co będziesz robić? Masz tyle pieniędzy żeby przeżyć?
- Trochę mam. Jakieś 20 euro. – zawyżam o połowę – Dam radę.
- 20 euro?! Co ty chcesz z tym zrobić?! Dziewczyno, rany boskie! Wracaj do Polski! Nawet ze mną. Ja zawożę towar i zaraz zjeżdżam!
Temu to dobrze... Też chciałabym już wracać. Tak bardzo chciałabym powiedzieć; „tak, dziękuję panu, chętnie skorzystam z pomocy i wrócę do kraju”, ale nie mogę.
- Nie mogę. Muszę zarobić na studia i koniec kropka.
- Ale czy ty nie rozumiesz, że możesz nie wrócić żywa? Myślisz, że ludzie są tacy dobrzy? Że zawsze pomagają?
- Trudno. Muszę spróbować.
- Boże przenajświętszy! Weźże chłopie jej coś powiedz! Przemów jej do rozsądku! – z tą prośbą mężczyzna zwraca się do Mariusza, nie do Boga przenajświętszego
- A co ja mogę. – rozkłada ręce mój kierowca – Upartemu nie przetłumaczysz.
- Żebyś ty wiedziała jakie rzeczy się dzieją teraz!
- Ale ja wiem co się dzieje. Oglądam wiadomości, czytam gazety i mam pojęcie, że nie żyjemy w bajkowym świecie.
- Ty nic nie wiesz dziewczyno! – macha ręką – Kiedyś jak wracałem z Hiszpanii, patrzę a na drodze też łapią stopa jakieś dwie dziewczyny. – opowiada podekscytowany odwracając się raz ku mnie raz ku Mariuszowi – Podjeżdżam bliżej, patrzę a one owinięte tylko w koc, brudne, jakby w ziemi grzebały. Zatrzymałem się i je wziąłem i jak się potem okazało dobrze zrobiłem, bo to były Polki, które pracowały na polu u jakiegoś Hiszpana. Całe trzęsąc się, opowiadały mi, że w ogóle im nie płacił mimo, że pracowały po czternascie a nawet i więcej godzin dziennie. Do jedzenia dostawały gorzej jak w więzieniu, porcję chleba i wodę. Faktycznie takie chude były ze można im było wszystkie kości policzyć. Facet podobno bił je jak za wolno pracowały, wyzywał ciągle no i oczywiście zabrał paszporty. W końcu jakoś przez pola uciekły od niego. Nie wytrzymały po prostu. Nie miały zupełnie NIC. Tylko te koce. Pod spodem golusieńkie, w samej bieliźnie. Przecież w Polsce wtedy był już mróz! Kupiłem im na stacji jakieś byle jakie ciuchy, dawałem jeść. Przez cały czas jechania do Polski mieszkały ze mną, o! W tej ciężarówce. – wskazuje na swojego tira – Potem przez granice bałem się jak cholera, bo one przecież żadnych dokumentów, paszportu… Nic nie miały! Kazałem im położyć się na górne łóżko a że były chude, to to łóżko jakoś tak pasami ścisnąłem, że było tylko trochę uchylone a w tej szparce one leżały. Zakazałem im się odzywać, oddychać głośno nawet nie mogły i jakoś przeszliśmy przez granicę. Ale przecież gdyby któraś chociaż kichnęła albo Szwab sam kazał mi pokazać co mam za tym łóżkiem, to byłoby po mnie i po nich zresztą też.  Tak mi potem dziękowały. Biedne dziewczyny... Ale widzisz, pojechały zarobić, tak jak ty. A były we dwie! To zawsze się mówi, że raźniej i bezpieczniej.
Nie odpowiadam. Opowiadanie faktycznie mnie przejęło ale przecież nie mogę się poddać! W ogóle świetnie, że ktoś mi tak dodaje otuchy. Jakbym sama wystarczająco się nie bała.
- Dziewczyno! – ciągnie dalej machając rękami – Gdybyś ty ze mną jechała to bym cię nie puścił! Pasami przywiązałbym cię do fotela i zawiózłbym z powrotem do Polski!
Dobrze, że z nim nie jadę.
- Może herbaty lub kawy chcecie się napić? – zza „naszej” ciężarówki wychyla się młody mężczyzna w opadających na boki, brązowych włosach, jak się okazuje Litwin, który „stacjonuje” obok nas
- Ach! Do diabła! Ja się chętnie napiję, bo ta mi już całkiem wystygła! – mówi siwy mężczyzna a Mariusz z niezadowoloną miną robi nową
Z Litwinem gadamy popijając herbatkę aż do wieczora. Te same standardowe, wymienne pytania;
Dokąd to niesie?
Skąd?
Długo w trasie?
A kiedy do domu?
O mnie już nie pyta. Pewnie zresztą i tak wszystko słyszał. Gadamy, gadamy... Słońce powoli zachodzi, zaczyna się robić ciemno.
- Ja idę się myć. Będziecie tutaj siedzieć? - pyta Mariusz
- Tak. Da. - odpowiadamy
Bierze ręcznik, zamyka mimo wszystko ciężarówkę i znika w budynku autogrilla.
- To jaką ty trasą jedziesz? - pytam Litwina
- Pokażę ci na mapie. – mówi po czym wstaje z krawężnika i idzie
Po chwili odwraca się i pyta;
- Idziesz? Mam mapę w camionie. - mówi łamanym polskim, litewskim i włoskim 
Jakoś się dogadujemy. Wchodzimy do jego domku na kółkach. Litwin zaczyna grzebać po kątach szukając mapy a ja podziwiam panujący tu porządek. Może przez to, że nie ma lodówki między fotelami kabina wydaje się bardziej przestronna a co za tym idzie jakby i czystsza. W końcu znajduje mapę, otwiera, odgarnia włosy z czoła i oczu i pokazuje mi całą swą przyszłą trasę;
- Zobacz. - mówi - Będę jechał przez Genuę, Monako, Marsylię oraz Barcelonę. Całe Lazurowe Wybrzeże.
- Wow! Super! 
- Jedź ze mną jeśli chcesz. Dzisiaj o 24.00 wyruszam.
- Nie, nie mogę. Jadę do Mediolanu żeby znaleźć tam pracę.
- A ja będę wracał potem! Też przez Mediolan! Ty pojedziesz ze mną do Barcelony, będziemy spać na plaży, kąpać się w morzu, opalać się a potem odwiozę cię do Mediolanu.
A niech to! Co za propozycja! Tyle zobaczę! Wypocznę! W dodatku Litwin wydaje się być całkiem w porządku. Kurczę! Miałabym co opowiadać...
- Niestety nie mogę. Im szybciej znajdę pracę, tym szybciej zarobię i wrócę do Polski. Każdy dzień zwłoki to dla mnie potwornie dużo. I tak za długo siedzę w miejscu. Już dawno powinnam pracować.
- Na pewno nie chcesz jechać?
- Na pewno. Przykro mi ale ja po prostu czuję, że powinnam tak zrobić. 
- No cóż... Rozumiem. Ale jakbyś tylko zmieniła zdanie, to pamiętaj, ja o 24.00 wyruszam.
- Dobrze. Dziekuję ci bardzo. Muszę już iść, bo Mariusz pewnie chce się już zamknąć na noc.
Wymieniamy się numerami telefonów choć wiem, że to będzie jeden z tych w ogóle nieużywanych, zakurzonych numerów w mojej książce telefonicznej. Po uściśnięciu dłoni i życzeniu szerokiej drogi przenoszę się do ciężarówki obok.
Haha! Jak to teraz brzmi... Normalnie jak "tirówka" jakaś.
Mariusz już leży na swojej pryczy i czeka na mnie aby faktycznie zamknąć drzwi. Wdrapuję się na swoje łóżko i mówię;
- Przepraszam, że tak późno przyszłam. - jest godzina 21.00 - Zagadałam się. 
- Na pewno. 
Czyżbym wyczuła nutkę sarkazmu?
- Całkiem sympatyczny ten Litwin. – udaję, że nie zauważam – Pokazał mi swoją trasę, paplał, paplał i namawiał żebym z nim pojechała do Barcelony.
- To czemu nie jedziesz? - znów ten sarkazm
- Nie mogę. Muszę już zająć się pracą. No trudno. Co się odwlecze, to nie uciecze. Może kiedyś jeszcze tam pojadę. Dobranoc.
Odpowiada mi cisza. Mam wyrzuty sumienia i nie mogę zasnąć. W sumie nie wiem czemu. Nic złego przecież nie zrobiłam. Mariusz już pewnie od dawna coś tam śni...  Lecz o godzinie 24.00 słyszę najpierw odpalający silnik Litwina a potem gorzkie słowa Mariusza;
- Twoja Barcelona odjeżdża.
Tym razem ja odpowiadam mu ciszą.
Poniedziałek. Godzina 08.30 rano
Wstajemy, jemy, idziemy się umyć, (nie wiadomo kiedy następnym razem zetknę się z taką ilością wody więc szoruję się na zapas). W końcu ruszamy do mego upragnionego Eldorado, Mediolanu. Przez całą drogę jedziemy w ciszy. Próbuję coś tam zagadać, ale Mariusz odpowiada mi bardzo zdawkowo i nadal chyba sarkastycznie. Do samego Mediolanu więc nie odzywamy się już ani słowem. Ciszę jedynie mąci muzyka Enigmy, którą mój towarzysz nastawił jak wtedy gdy pierwszy raz wsiadłam do jego tira. W końcu zjeżdża na trasę Milano- Nord, po czym zatrzymuje się na poboczu przy jakimś przydrożnym hotelu.
- No to jesteś na miejscu. - oznajmia ze sztucznym uśmiechem
Rozglądam się dookoła
- Jak to?
- Widzisz tam na horyzoncie takie metalowe wieże?
Patrzę... Patrzę... W końcu;
- TAK! Widzę.
- No... To są anteny stacji nadawczej Mediolanu. - oznajmia - Jesteś więc na miejscu
Do licha! A jak się tam dostanę?! Na miotle?
- Aha. .. – odpowiadam niepewnie – Dobrze. No cóż, dziękuję ci za wszystko i naprawdę przepraszam za problem. Bardzo mi pomogłeś.
- Nie ma sprawy. - odpowiada sucho i zimno
Biorę swoje rzeczy i zeskakuję z tira.
- Dzięki jeszcze raz i szerokiej drogi! - wołam
- No. Powodzenia. – Mariusz podnosi rękę w geście pozdrowienia ale nie przesyła mi przy tym uśmiechu
Zamykam drzwi. Odchodzę. Macham jeszcze na pożegnanie i mój były kierowca odjeżdża.
 

5 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Trochę mi rysunek nie wyszedł. Anteny wyszły jak krzyże. :)

      Usuń
    2. zawsze to jakaś nadzieja jednak...

      Usuń
  2. Gdańsk widzę, widzę Gdańsk ... ;)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Czy ci ludzie są jacyś niekumaci czy to ja się [niejasno] wyrażam?

    - RANY BOSKIE! Przecież jesteś mniej więcej [...] Ja ci dobrze radzę. [Niejedno] w życiu widziałem.

    - Ty nic nie wiesz dziewczyno! – [...] gdyby któraś chociaż kichnęła albo [Szwab] sam kazał mi pokazać [...]

    - Pokażę ci na mapie – mówi [, po czym] wstaje z krawężnika i idzie

    Wstajemy, jemy, idziemy się umyć, ( [nie wiadomo] kiedy następnym razem [...] W końcu zjeżdża na trasę Milano- Nord, [po czym] zatrzymuje się na poboczu przy jakimś przydrożnym hotelu.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz :) Aby osoby z poza blogera mogły podpisać się wybranym nickiem wystarczy by wybrały opcję "nazwa/adres URL" i w nazwie wpisały nick.