- No to trzeba wymyślić coś na śniadanie, nie?
Mariusz odsłania zasłony i
widzę, że słońca w ogóle nie ma. Schowało się za ogromną ilością chmur.
Oddycham z ulgą jakbym była co najmniej wampirem.
Sobota mija nam podobnie jak
piątek, to znaczy na gotowaniu, stawianiu pasjansa, rozmowach, słuchaniu muzyki...
Z tą tylko różnicą, że po części ze względu na pogodę a po części na nastrój,
nie tańczę już przy „Aborygenie” Wilków. Słucham raczej „Beniamina”. Wyciągam z
plecaka kanwę i mulinę, które ze względu na swój niewielki ciężar wzięłam na
okazje nudy. To śmieszne, wzięłam robótki ręczne a nie pomyślałam o karimacie czy śpiworze. Siadam na miejscu kierowcy, opieram się o kierownicę i wciskając
co chwilę „REPEAT” na odtwarzaczu, wyszywam haftem krzyżykowym mój od dawna nieukończony
obraz. Smutno mi.
W takim klimacie mija popołudnie.
A wieczorem...
- Przejaśniło się jakby. –
Mariusz wychodzi z tira – Cały dzień siedzimy w tej puszce. Może się przejdziemy
i przewietrzymy troszkę?
- Czemu nie?
Wychodzę z „domku”, Mariusz
zamyka drzwi i idziemy przechadzać się po włościach stacji benzynowej.
- O! Nawet gwiazdę widać! –
ucieszona wskazuję palcem niebo na wprost nas
- Eee nie. To radar jakiś. –
Mariusz lekceważąco macha ręką
- Aha.
Idziemy w milczeniu podziwiając dystrybutor paliw i druty otaczające stację.
- Nie myślałeś o tym żeby zgolić wąsy?
- Nie. Ja lubię swoje wąsy. Poza tym, to taki mój znak rozpoznawczy.
Jak większość tirowców.
- Aha. Rozumiem.
- Może przejdziemy się
wzdłuż tych drutów? – wskazuje
- Dobrze.
Cóż za piękna konstrukcja!
- Wiesz, nie chcę żebyś mnie źle zrozumiała, muszę ci jednak o czymś powiedzieć...
Do licha! Czyżby moje stopy śmierdziały w nocy?
- Tak? O co chodzi?
- Bo wiesz... Ja to mam
takie zezowate szczęście. No nie układa mi się w życiu za bardzo. No bo wiesz,
ja miałem żonę, ale mnie zdradzała jak wyjeżdżałem do pracy i się rozwiedliśmy.
Teraz ma kogoś, nie wiem zresztą... Bla, bla, bla... I tak to w życiu jest, że
zawsze takie przykre rzeczy mi się przytrafiają. Na przykład jak kiedyś... Bla,
bla, bla... I w ogóle taki nieszczęśliwy jestem bo... Bla, bla, bla.... No i
przyznam, że bardzo mi się podobasz.
O w mordę!
- Ja to jestem taki wiesz...
– ciągnie mój zalotnik – że nie narzucam się kobiecie. Jak kobieta nie chce, to
nic na siłę. Ja uważam, że między kobietą a mężczyzną musi coś zaiskrzyć. Musi
być to coś... Jak nie ma, to trudno! Nic na siłę. Mam nadzieję, że rozumiesz.
- Jaki piękny księżyc! - zmieniam sprytnie temat
- To latarania świeci, Marta.
- Aha.
Tej nocy śpimy osobno. Każdy
na swoim łóżku. Ze względu na chłodniejszą pogodę oczywiście.
Niedziela jest już bardziej
słoneczna. Dzień zaczynamy jak zwykle od jakiegoś śniadania, potem prysznic na
autogrillu, potem nudy na pudy, obiad i podwieczorkowa herbatka także zrobiona
na małym palniczku.
- Zróbże mi też herbatę
kolego!
Okazało się, że w trzecim
tirze za nami siedzi również Polak. Ten niski, lecz barczysty mężczyzna pewnie
dopiero teraz kapnął się, że ma Polaków za sąsiadów i zapewne bardziej niż herbatki
pragnie towarzyskiej pogawędki.
- Ale ja już właśnie
schowałem palnik. – tłumaczy Mariusz niczym biedny żuczek
- To nic. Nie ma problemu.
Wyjmijże go i zrób jeszcze raz. Taką mam ochotę na herbatę!
- To przynieś szklankę. - Mariusz najwyraźniej nie jest zachwycony
Mężczyzna po chwili wraca ze swoim
kubkiem. Mariusz nalewa mu herbaty na co ten dziękuje mu jakby go co najmniej
uratował od śmierci. Potem oczywiście kilka standardowych, wymiennych pytań;
Dokąd to cię niesie?
Skąd jesteś?
Długo już w trasie?
Kiedy zjeżdżasz?
A co to za dziewczyna?
Siedząc na krawężniku tuż
obok „naszego” tira i słuchając pogawędki dwóch kierowców, na to pytanie zaraz
podnoszę głowę z kolan, jak pies podnoszący uszy wiedząc, że to o nim mowa. Mój
kierowca natychmiast odpowiada;
- Wziąłem dziewczynę na
stopa. Próbowała łapać na autostradzie.
- Na autostradzie?
Niemożliwe. To przecież niebezpieczne nie mówiąc o tym, że zabronione.
- No wymiatało nią tak, że
mi się jej żal zrobiło. Jutro zawiozę ją do Mediolanu, bo tam chce znaleźć
pracę a ja tam muszę akurat jechać.
Mężczyzna podchodzi do mnie. Ja wstaję.
- Cześć. - mówi wyciągając rękę
- Dzień dobry. - potrząśnięcie dłoni
- Jedziesz pracować w Mediolanie?
- Tak.
- A z kim?
Mężczyzna mimo, że niższy ode mnie o
głowę, patrzy mi prosto w oczy. A są to oczy człowieka silnego, pewnego siebie,
prawego, nieznoszącego kłamstwa i niebojącego się walczyć o swoje. Tak mi się
przynajmniej wydaje.
- Z nikim. Sama jadę. - potrząsam lekceważąco ramionami
- Nie rozumiem. Kiedy rozdzieliłaś się z przyjaciółmi? Gdzie się umówiliście?
- Z nikim się nie rozdzielałam, bo nikt nie zdecydował się ze mną pojechać.
- TY SAMA Z POLSKI PRZYJECHAŁAŚ AUTOSTOPEM?!?!
- Uhm. - kiwam głową
- CZYŚ TY OSZALAŁA?!?!! –
wybucha – Ty sobie chyba nie zdajesz sprawy z niebezpieczeństwa?!
- Oczywiście, że zdaję sobie
sprawę i nawet całkiem się boję, ale nie bardzo mam wyjście. – odpowiadam
spokojnym i opanowanym głosem
- Długo już tak jedziesz? - uspokaja się trochę
- Dotarcie do Włoch zajęło mi w sumie
dzień i noc, ale tutaj siedzę już ponad dwa dni. Wolę się nie ruszać skoro
przez weekend ciężarówki nie jeżdżą a Mariusz i tak w poniedziałek jedzie do
Mediolanu.
- A kto cię odbierze w Mediolanie?
- Nikt.
- Nie rozumiem.
- Normalnie. Po prostu nikt.
- To nikt na ciebie tam nie czeka?!
Czy ci ludzie są jacyś niekumaci czy to ja się niejasno wyrażam?
- Nikt. Jestem sama.
- BOŻE PRZENAJŚWIĘTSZY! Ty sobie nie zdajesz sprawy co robisz?!
W odpowiedzi znów wzruszam lekceważąco ramionami i siadam na krawężniku.
- Jako kto jedziesz do pracy? Bo chyba nie powiesz mi jeszcze, że jedziesz w ciemno?!
- No właśnie powiem. Jadę w ciemno.
- JEZUS MARIA!!! I ty jej
tak pozwoliłeś?! – tym razem z pełnym oburzeniem zwraca się do Mariusza jakby
on był moim ojcem
- A co ja mam zrobić? Chce
jechać, niech jedzie. Przecież dorosła jest a ja nie mogę jej zabronić.
Mężczyzna chodzi w kółko przeczesując
swe siwe, przystrzyżone „na jeża” włosy.
- Nie mogę w to uwierzyć...
– mówi jakby sam do siebie – Jezu! Ile ty masz lat dziewczyno?! – znów odwraca
się w moją stronę
- Dwadzieścia. I mam na imię
Marta.
- RANY BOSKIE! Przecież
jesteś mniej więcej w wieku moich córek! Wracaj do Polski póki możesz! – schyla
się nade mną łapiąc za ramiona – Naprawdę posłuchaj rady starszego. Ja ci dobrze radzę. Niejedno w życiu
widziałem. – mężczyzna jest coraz bardziej podekscytowany – Ty źle skończysz w
tym całym Mediolanie! Zobaczysz! – macha w moją stronę palcem
- Poszukam, pochodzę,
popytam o pracę. Może ktoś akurat będzie potrzebował kelnerki, barmanki, albo
chociaż pomywaczki. W końcu jest sezon. – spokojnie odpowiadam z krawężnika,
patrząc w górę
- AKURAT! Zobaczysz jak
skończysz! Myślisz, że we Włoszech nie ma polskich prostytutek?! I myślisz, że
wszystkie jadą z zamiarem sprzedawania się?!
- Proszę się nie martwić.
Jak po dłuższym czasie nie znajdę żadnej pracy, to trudno, wrócę do Polski. Tym
samym sposobem, którym tutaj przyjechałam.
- A do tego czasu jak nic
nie znajdziesz, to co będziesz robić? Masz tyle pieniędzy żeby przeżyć?
- Trochę mam. Jakieś 20
euro. – zawyżam o połowę – Dam radę.
- 20 euro?! Co ty chcesz z
tym zrobić?! Dziewczyno, rany boskie! Wracaj do Polski! Nawet ze mną. Ja zawożę
towar i zaraz zjeżdżam!
Temu to dobrze... Też
chciałabym już wracać. Tak bardzo chciałabym powiedzieć; „tak, dziękuję panu,
chętnie skorzystam z pomocy i wrócę do kraju”, ale nie mogę.
- Nie mogę. Muszę zarobić na
studia i koniec kropka.
- Ale czy ty nie rozumiesz,
że możesz nie wrócić żywa? Myślisz, że ludzie są tacy dobrzy? Że zawsze
pomagają?
- Trudno. Muszę spróbować.
- Boże przenajświętszy!
Weźże chłopie jej coś powiedz! Przemów jej do rozsądku! – z tą prośbą mężczyzna
zwraca się do Mariusza, nie do Boga przenajświętszego
- A co ja mogę. – rozkłada
ręce mój kierowca – Upartemu nie przetłumaczysz.
- Żebyś ty wiedziała jakie
rzeczy się dzieją teraz!
- Ale ja wiem co się dzieje.
Oglądam wiadomości, czytam gazety i mam pojęcie, że nie żyjemy w bajkowym świecie.
- Ty nic nie wiesz
dziewczyno! – macha ręką – Kiedyś jak wracałem z Hiszpanii, patrzę a na drodze
też łapią stopa jakieś dwie dziewczyny. – opowiada podekscytowany odwracając
się raz ku mnie raz ku Mariuszowi – Podjeżdżam bliżej, patrzę a one owinięte
tylko w koc, brudne, jakby w ziemi grzebały. Zatrzymałem się i je wziąłem i jak
się potem okazało dobrze zrobiłem, bo to były Polki, które pracowały na polu u
jakiegoś Hiszpana. Całe trzęsąc się, opowiadały mi, że w ogóle im nie płacił
mimo, że pracowały po czternascie a nawet i więcej godzin dziennie. Do jedzenia
dostawały gorzej jak w więzieniu, porcję chleba i wodę. Faktycznie takie chude
były ze można im było wszystkie kości policzyć. Facet podobno bił je jak za
wolno pracowały, wyzywał ciągle no i oczywiście zabrał paszporty. W końcu jakoś
przez pola uciekły od niego. Nie wytrzymały po prostu. Nie miały zupełnie NIC.
Tylko te koce. Pod spodem golusieńkie, w samej bieliźnie. Przecież w Polsce
wtedy był już mróz! Kupiłem im na stacji jakieś byle jakie ciuchy, dawałem
jeść. Przez cały czas jechania do Polski mieszkały ze mną, o! W tej ciężarówce.
– wskazuje na swojego tira – Potem przez granice bałem się jak cholera, bo one
przecież żadnych dokumentów, paszportu… Nic nie miały! Kazałem im położyć się
na górne łóżko a że były chude, to to łóżko jakoś tak pasami ścisnąłem, że było
tylko trochę uchylone a w tej szparce one leżały. Zakazałem im się odzywać,
oddychać głośno nawet nie mogły i jakoś przeszliśmy przez granicę. Ale przecież
gdyby któraś chociaż kichnęła albo Szwab sam kazał mi pokazać co mam za tym
łóżkiem, to byłoby po mnie i po nich zresztą też. Tak mi potem dziękowały. Biedne dziewczyny...
Ale widzisz, pojechały zarobić, tak jak ty. A były we dwie! To zawsze się mówi,
że raźniej i bezpieczniej.
Nie odpowiadam. Opowiadanie
faktycznie mnie przejęło ale przecież nie mogę się poddać! W ogóle świetnie, że
ktoś mi tak dodaje otuchy. Jakbym sama wystarczająco się nie bała.
- Dziewczyno! – ciągnie
dalej machając rękami – Gdybyś ty ze mną jechała to bym cię nie puścił! Pasami
przywiązałbym cię do fotela i zawiózłbym z powrotem do Polski!
Dobrze, że z nim nie jadę.
- Może herbaty lub kawy
chcecie się napić? – zza „naszej” ciężarówki wychyla się młody mężczyzna w
opadających na boki, brązowych włosach, jak się okazuje Litwin, który
„stacjonuje” obok nas
- Ach! Do diabła! Ja się
chętnie napiję, bo ta mi już całkiem wystygła! – mówi siwy mężczyzna a Mariusz
z niezadowoloną miną robi nową
Z Litwinem gadamy popijając herbatkę
aż do wieczora. Te same standardowe, wymienne pytania;
Dokąd to niesie?
Skąd?
Długo w trasie?
A kiedy do domu?
O mnie już nie pyta. Pewnie zresztą i tak
wszystko słyszał. Gadamy, gadamy... Słońce powoli zachodzi, zaczyna się robić
ciemno.
- Ja idę się myć. Będziecie tutaj siedzieć? - pyta Mariusz
- Tak. Da. - odpowiadamy
Bierze ręcznik, zamyka mimo wszystko ciężarówkę i znika w budynku autogrilla.
- To jaką ty trasą jedziesz? - pytam Litwina
- Pokażę ci na mapie. – mówi
po czym wstaje z krawężnika i idzie
Po chwili odwraca się i
pyta;
- Idziesz? Mam mapę w camionie. - mówi łamanym polskim, litewskim i włoskim
Jakoś się dogadujemy. Wchodzimy do jego domku na kółkach. Litwin zaczyna grzebać po kątach szukając mapy a ja podziwiam panujący tu porządek. Może przez to, że nie ma lodówki między fotelami kabina wydaje się bardziej przestronna a co za tym idzie jakby i czystsza. W końcu znajduje mapę, otwiera, odgarnia włosy z czoła i oczu i pokazuje mi całą swą przyszłą trasę;
- Zobacz. - mówi - Będę jechał przez Genuę, Monako, Marsylię oraz Barcelonę. Całe Lazurowe Wybrzeże.
- Wow! Super!
- Jedź ze mną jeśli chcesz. Dzisiaj o 24.00 wyruszam.
- Nie, nie mogę. Jadę do Mediolanu żeby znaleźć tam pracę.
- A ja będę wracał potem!
Też przez Mediolan! Ty pojedziesz ze mną do Barcelony, będziemy spać na plaży, kąpać
się w morzu, opalać się a potem odwiozę cię do Mediolanu.
A niech to! Co za
propozycja! Tyle zobaczę! Wypocznę! W dodatku Litwin wydaje się być całkiem w
porządku. Kurczę! Miałabym co opowiadać...
- Niestety nie mogę. Im
szybciej znajdę pracę, tym szybciej zarobię i wrócę do Polski. Każdy dzień zwłoki
to dla mnie potwornie dużo. I tak za długo siedzę w miejscu. Już dawno powinnam
pracować.
- Na pewno nie chcesz jechać?
- Na pewno. Przykro mi ale ja po prostu czuję, że powinnam tak zrobić.
- No cóż... Rozumiem. Ale jakbyś tylko zmieniła zdanie, to pamiętaj, ja o 24.00 wyruszam.
- Dobrze. Dziekuję ci
bardzo. Muszę już iść, bo Mariusz pewnie chce się już zamknąć na noc.
Wymieniamy się numerami
telefonów choć wiem, że to będzie jeden z tych w ogóle nieużywanych,
zakurzonych numerów w mojej książce telefonicznej. Po uściśnięciu dłoni i
życzeniu szerokiej drogi przenoszę się do ciężarówki obok.
Haha! Jak to teraz brzmi... Normalnie jak "tirówka" jakaś.
Mariusz już leży na swojej pryczy i czeka
na mnie aby faktycznie zamknąć drzwi. Wdrapuję się na swoje łóżko i mówię;
- Przepraszam, że tak późno przyszłam. - jest godzina 21.00 - Zagadałam się.
- Na pewno.
Czyżbym wyczuła nutkę sarkazmu?
- Całkiem sympatyczny ten Litwin. – udaję,
że nie zauważam – Pokazał mi swoją trasę, paplał, paplał i namawiał żebym z nim
pojechała do Barcelony.
- To czemu nie jedziesz? - znów ten sarkazm
- Nie mogę. Muszę już zająć
się pracą. No trudno. Co się odwlecze, to nie uciecze. Może kiedyś jeszcze tam
pojadę. Dobranoc.
Odpowiada mi cisza. Mam
wyrzuty sumienia i nie mogę zasnąć. W sumie nie wiem czemu. Nic złego przecież
nie zrobiłam. Mariusz już pewnie od dawna coś tam śni... Lecz o godzinie 24.00 słyszę najpierw
odpalający silnik Litwina a potem gorzkie słowa Mariusza;
- Twoja Barcelona odjeżdża.
Tym razem ja odpowiadam mu ciszą.
Poniedziałek. Godzina 08.30 rano
Wstajemy, jemy, idziemy się umyć, (nie wiadomo
kiedy następnym razem zetknę się z taką ilością wody więc szoruję się na
zapas). W końcu ruszamy do mego upragnionego Eldorado, Mediolanu. Przez całą
drogę jedziemy w ciszy. Próbuję coś tam zagadać, ale Mariusz odpowiada mi
bardzo zdawkowo i nadal chyba sarkastycznie. Do samego Mediolanu więc nie odzywamy
się już ani słowem. Ciszę jedynie mąci muzyka Enigmy, którą mój towarzysz nastawił
jak wtedy gdy pierwszy raz wsiadłam do jego tira. W końcu zjeżdża na trasę Milano-
Nord, po czym zatrzymuje się na poboczu przy jakimś przydrożnym hotelu.
- No to jesteś na miejscu. - oznajmia ze sztucznym uśmiechem
Rozglądam się dookoła
- Jak to?
- Widzisz tam na horyzoncie takie metalowe wieże?
Patrzę... Patrzę... W końcu;
- TAK! Widzę.
- No... To są anteny stacji nadawczej Mediolanu. - oznajmia - Jesteś więc na miejscu
Do licha! A jak się tam dostanę?! Na miotle?
- Aha. .. – odpowiadam niepewnie – Dobrze.
No cóż, dziękuję ci za wszystko i naprawdę przepraszam za problem. Bardzo mi
pomogłeś.
- Nie ma sprawy. - odpowiada sucho i zimno
Biorę swoje rzeczy i zeskakuję z tira.
- Dzięki jeszcze raz i szerokiej drogi! - wołam
- No. Powodzenia. – Mariusz podnosi rękę w
geście pozdrowienia ale nie przesyła mi przy tym uśmiechu
Zamykam drzwi. Odchodzę. Macham jeszcze na
pożegnanie i mój były kierowca odjeżdża.
anteny stacji nadawczej...
OdpowiedzUsuńhmmm
Trochę mi rysunek nie wyszedł. Anteny wyszły jak krzyże. :)
Usuńzawsze to jakaś nadzieja jednak...
UsuńGdańsk widzę, widzę Gdańsk ... ;)))
OdpowiedzUsuńCzy ci ludzie są jacyś niekumaci czy to ja się [niejasno] wyrażam?
OdpowiedzUsuń- RANY BOSKIE! Przecież jesteś mniej więcej [...] Ja ci dobrze radzę. [Niejedno] w życiu widziałem.
- Ty nic nie wiesz dziewczyno! – [...] gdyby któraś chociaż kichnęła albo [Szwab] sam kazał mi pokazać [...]
- Pokażę ci na mapie – mówi [, po czym] wstaje z krawężnika i idzie
Wstajemy, jemy, idziemy się umyć, ( [nie wiadomo] kiedy następnym razem [...] W końcu zjeżdża na trasę Milano- Nord, [po czym] zatrzymuje się na poboczu przy jakimś przydrożnym hotelu.