WITAJ WIELKI ŚWIECIE!
„Spieprzaj, dziadu!”
Lech Kaczyński
Rozglądam się dookoła.
Taakk... No i co teraz? Pozostaje mi tylko pójść spytać o drogę do tego
przydrożnego hotelu.
Z zewnątrz jest bardzo
futurystyczny. Taki gmach po prostu. W środku, bardzo luksusowy. Dominuje czerwony
kolor (łącznie z czerwonym dywanem przed drzwiami hotelu). Podchodzę do
recepcji.
- Buon giorno. W czym mogę
pomóc? – uśmiecha się do mnie na oko trzydziestoletni recepcjonista patrząc na
mnie jakbym spadła z nieba
- Buon giorno. - odpowiadam - Mam parę pytań.
- Słucham? - uśmiecha się szeroko
- Jak dojechać stąd od centrum?
- Centrum czego?
- Mediolanu oczywiście.
- Ha! Ha! Najpierw musi pani
dojechać w ogóle do Mediolanu. Na obrzeże miasta a stamtąd przenieść się w coś,
co jedzie do centrum.
No pięknie! Oczywiście
wsiądę teraz w moje nowe porsche i pojadę.
Czuję irytację i zmęczenie
równocześnie.
- Jak mogłabym się dostać na
obrzeże miasta? – pytam kryjąc zdenerwowanie pod uśmiechem
- Jakieś 50m za hotelem jest
przystanek autobusowy. Zaraz powinno coś przyjechać, to pani wsiądzie.
- Aha. Dziękuję. – cholera,
jeszcze na bilety wydawać! – Drugie pytanie to czy nie potrzebujecie może kogoś
do pracy w tym hotelu?
- A pani chciałaby tu
pracować? – uśmiech recepcjonisty poszerza się do granic możliwości
Chciałabym to zbyt mocne
słowo. Ale jak mus, to mus...
- Być może. Chciałabym
spytać na razie orientacyjnie.
- Anna! Potrzebujemy
pracowników?! Bo taka jedna ładna dziewczyna pyta o pracę! – woła do kogoś za drzwiami po mojej prawej stronie
- Niee! - odpowiada kobiecy głos - Już mamy kogo trzeba!
Recepcjonista nie zmieniając swego uśmiechu rozkłada przepraszająco ręce w moją stronę.
- Trudno. I jeszcze jedno pytanie. Tak z ciekawości, ile kosztuje u was pokój?
Recepcjonista podnosi jedną brew.
- Najtańszy pokój. - dodaję
- Najtańszy kosztuje 135 euro.
- do licha! Za noc?! – Ale tobie
sprzedałbym po promocji. – znów uśmiech, tym razem z błyskiem w oku
- To znaczy za ile? – ciekawa
jestem jak bardzo spuści mi z ceny
- 45 euro to jest
maksymalnie co mogę upuścić.
Kurczę! Taka zniżka?! To
gdzie bym miała spać? W piwnicy ze szczurami czy może w jego pokoju?
- Aha. Dziękuję za informacje.
- Służę uprzejmie.
- Pójdę już na ten autobus bo przegapię.
- Nie bierze pani pokoju? - pyta rozczarowany
- Nie, na razie dziękuję.
Nie będę spać w jakiejś taniej melinie przecież.
- Jakby się pani namyśliła
to zapraszamy. – znów uśmiech od ucha do ucha
- Dziękuję bardzo. – kłaniam
się – Do widzenia.
- Do widzenia.
Na przystanek faktycznie podjeżdża
wreszcie jakiś autobus. Dojeżdżam chyba na obrzeża miasta tak jak mówił
recepcjonista, bo przypomina to raczej slumsy. Kierowcę autobusu pytam o drogę
do centrum i według jego instrukcji przenoszę sie do innego autobusu. Wreszcie
dojeżdżam do jakiegoś centrum, ale najwyraźniej jeszcze nie tak centralnego jak
prawdziwe centrum. Pytam więc przechodnia o drogę;
- Musi pani skręcić w lewo,
potem przejść obok takiego dużego budynku, pozna pani bo jest dobrze strzeżony.
To budynek telewizji mediaset a potem prosto cały czas aż dojdzie pani do metra
i tam...
- Mediaset? - przerywam
- Tak. Tutaj mają siedzibę.
No więc jak weźmie pani pociąg nr... 3 chyba, to dojedzie pani do centrum. –
odpowiada starszy, miły pan
- Aha. Dziękuję panu. Do widzenia.
Czyli jakimś cudem trafiłam
do telewizji... Hmm... Może warto spróbować? Nie mam przecież nic do stracenia.
Przechodzę przez bramę
prowadzącą do budynku Mediaset.
- He! Hej! – słyszę za sobą
– Ma pani pozwolenie?! Gdzie pani idzie?
- Pozwolenie? To trzeba mieć
pozwolenie? – odpowiadam zdziwiona
- No przecież to telewizja.
Co pani myśli, że każdy z ulicy może sobie wejść ot, tak?
- Aach... To telewizja? –
rżnę głupa – A to ja chyba pomyliłam adres. Bo wie pan, moja siostra też
mieszka w takim dużym budynku.
Strażnik patrzy
podejrzliwie.
- Proszę stąd iść albo pokazać pozwolenie. - mówi stanowczo
- A co trzeba zrobić żeby
dostać pozwolenie? – pytam i strażnik podnosi brew – Pytam oczywiście z
ciekawości.
- Trzeba się umówić
telefonicznie z dyrektorem Mediaset. – odpowiada znudzony
- A skąd mam, to znaczy,
przeciętna osoba miałaby wziąć numer telefonu?
- Mogę pani podać do sekretariatu.
Tam może pani powiedzą i jak dobrze pójdzie, umówią za jakieś trzy tygodnie.
Trzy tygodnie?! W tym czasie
chyba z głodu zdechnę...
- Aha. – odpowiadam – Tak
tylko pytałam. Z ciekawości. Dziękuję i do widzenia.
No i wszystko jasne! Lepiej
już sfrunę na ziemię zamiast bujać w obłokach. Pojadę teraz do tego cantralnego
centrum i popytam o normalną pracę. Mijam ogrodzenie budynku telewizji i już
zaczynam czuć wrzynający się w ramiona plecak gdy nagle, tuż za ogrodzeniem
telewizyjnym zauważam schody w dół, mały ogródek kawiarniany i drzwi do
jakiegoś baru. HA!! Mam was sukinkoty! Wyrzucili mnie przodem, to wejdę tyłem!
Powoli schodzę z dumnie
podniesioną głową, (lecz nie za bardzo, żeby nie spaść ze schodów) i nie
rozglądam się na boki tylko udając pewną siebie od razu wchodzę do środka. Nikt
mnie nie zatrzymuje. A w środku... Cuda nie widy! Żarcie! Szwedzki stół! Czuję,
że mi nagle w brzuchu burczy. Stoję chwilę jak wryta obserwując system. Po
prawej są talerze i sztućce, w głębi jedzenie do wyboru, do koloru a po lewej
niestety kasy. Brrr... To znów mój brzuch.
Dookoła pełno mężczyzn w
garniturach i kobiet w eleganckich garsonkach (jakieś szychy pewnie). Powoli,
jak zahipnotyzowana, z wielkim, czerwonym plecakiem na plecach podchodzę do zastawy.
Biorę talerz i widelec po czym idę dalej w głąb.
Zaczynam nakładać. Brrr... Żołądek daje o sobie znać. Jeszcze tylko
troszkę tej pysznie wyglądającej sałatki i już dość. Trzeba pokazać klasę! Do
tego soczek i z talerzem w jednej ręce, kubkiem soku w drugiej i starym,
popisanym, zniszczonym, czerwonym plecakiem na plecach przechodzę uśmiechając
się obok kas. Wychodzę z baru i siadam pod parasolem w ogródku. Zaczynam pałaszować.
Po zjedzeniu wyciągam się na
krześle jak kot i kładąc nogi na plecaku zatapiam się w myślach. Taaak... Teraz gdy już jestem najedzona,
można pomyśleć o jakiejś pracy... Skoro już tu jestem, to może spytam w tym
barze. Tym razem bezczelnie podchodzę do kas i pytam.
- Chcesz tu pracować? –
dziwi się na oko trzydziestoletnia kasjerka – Fabio!
Z kuchni wyłania się starszy
mężczyzna w kucharskim fartuchu.
- O co chodzi? - pyta wycierając ręce o fartuch
- Ta dziewczyna chce tu pracować. Zajmij się nią bo ja nie mam czasu.
- Chcesz pracować? - pyta zdziwiony
- Tak.
- A skąd jesteś?
- Z Polski.
- A masz pozwolenie na pobyt?
- Nie muszę mieć. Polska należy do Unii Europejskiej.
- Polska w Unii? – kucharz drapie się po
głowie jakby szukał w niej położenia Polski na mapie świata – Niemożliwe.
- Możliwe. Jesteśmy w Unii.
- A masz zezwolenie na pracę? - drąży temat
- Jakie zezwolenie? - pytam zmieszana
- Na pracę! - traci cierpliwość
- Nie. Nie mam żadnych
dziwnych zezwoleń. Przyjechałam z Polski na wakacje i mam ochotę trochę
popracować. – to brzmi chyba dość dziwnie...
- Jak nie masz zezwolenia na
pracę, to nie mamy o czym mówić!
- Ale ja już przecież
pracowałam we Włoszech! Nawet jak Polska nie była jeszcze w Unii.
Co jest do cholery! Pierwsze słyszę o
jakichś głupich pozwoleniach. Od szesnastego roku życia, co wakacje,
przyjeżdżałam do pracy do Włoch a teraz co im odbija?!
- A gdzie we Włoszech pracowałaś? - pyta zdziwiony
- W Calabrii.
- Hahaha! W Calabrii to
sobie mogłaś pracować, dziecko! Tu jest Italia Nord i tu trzeba mieć zezwolenie
na pracę. A teraz nie przeszkadzaj już bo mam dużo roboty. – odwraca się i niknie w kuchennych czeluściach
Przynajmniej sobie pojadłam.
No cóż... Spytam jeszcze w centralnym centrum Mediolanu a potem to nie wiem...
Idę w stronę metra. Idę,
idę, idę.... Idę... Idę... No daleko jeszcze?! Muszę wejść gdzieś się czegoś napić,
bo usycham. Tu jest jakiś bar przydrożny. Wchodzę.
- Buon giorno. - zwracam się do barmana - Czy mogłabym poprosić o szklankę wody?
- Si. Oczywiście. Gazowana czy zwykła?
- Tę najzwyklejszą poproszę.
Młody, uśmiechnięty barman
nalewa wodę do szklanki patrząc mi cały czas w oczy.
- Ile płacę?
- Jak dla ciebie to nic.
Proszę. – stawia szklankę soczystej wody na barze nie spuszczając wzroku z mej
twarzy
- Dziękuję.
Biorę wodę i siadam na najdalszym
stoliku w głębi, przy ścianie. Za plecami słyszę jak klient, który cały czas
siedzi przy barze mówi do barmana;
- Jak dla ciebie to nic?
Haha! Ty szczwany lisie! Dobrze wiesz, że woda jest za darmo. Wody nikomu się
nie odmawia. Swoją drogą, jakaś dziwna ta dziewczyna...
Odwracam się w ich stronę i
widzę dwie, uśmiechnięte życzliwie facjaty. Siadam przy wybranym stoliku i
słyszę znów za sobą męski śmiech i ściszone głosy. Obok stolika zauważam kontakt, podłączam więc
moją komórkę, choć nie wiem po co, bo i tak nikt do mnie nie pisze. Wypijam
jednym haustem wodę i zasypiam z głową schowaną w ramionach.
Nagłe szarpnięcie wyrywa mnie ze snu.
- Hej! Nic ci nie jest? - nade mną stoi strapiony barman
Kurczę! Musiałam być jednak
zmęczona, że tak mnie wzięło. To pewnie przez ten ciężki plecak.
- Nie, nic. Przepraszam ja
nie chciałam...
- Nic nie szkodzi. –
uśmiecha się, chyba przyjaźnie – Chciałem tylko spytać czy nic ci nie jest. Śpij
sobie jak chcesz. – odchodzi z powrotem za bar
Boże! Co za wstyd! Patrzę na
komórkę. Naładowała się. Włączam. Jest godzina 16.40. Zakładam ponownie swój
balast na plecy, oddaję szklankę i wychodzę z baru. Nie dotarłam jeszcze nawet
do tego przeklętego metra! Spokojnie... Poradzę sobie. Idę, idę, idę.... Idę,
idę... W końcu znów pytam o drogę, bo chyba zabłądziłam.
- Metro? To ten budynek przed panią. - odpowiada pani z dzieckiem
Wreszcie! Z wyczerpania, nie wiedząc co
czynię, podchodzę do kiosku w metrze i kupuję bilet. Mogłabym mieć za to dwie
czekolady. Wsiadam do pociągu i dojeżdżam do centralnego centrum Mediolanu. Okazuje
się jednak, że do centrum centralnego centrum musze jeszcze sporo dojść. Idę
więc dzielnie lecz co chwilę przystaję, ściągam plecak, rozmasowuję ramiona.
Niby taki mały, pozszywany skrawek materiału wypchany szmatami, a taki ciężki.
Według pytanych przechodniów zostały mi jeszcze tylko dwie przecznice do
przejścia. Zatrzymuję się przed pierwszą, bo już po prostu nie daję rady. Muszę
ponownie zdjąć plecak. Chociaż na chwilkę... Dwie sekundy później słychać głośne;
"Iiiiiiiii!!!!! Buuuum!"
I na ulicy, tuż przede mną,
zderzają się dwa jadące w przeciwnych kierunkach motocykle. Ze wszystkich stron
zbiegają się ludzie a ja stoję dalej jak wryta z ręką na piekącym z bólu
ramieniu i myślę sobie, że mój anioł stróż powinien dostać awans albo conajmniej
pochwałę za dobrze wykonaną robotę. Gdyby nie te bolące ramiona, byłabym pewnie
teraz plamą między tymi dwoma motorami. Mijam zbiegowisko i spokojnie idę
dalej. W końcu dochodzę na otwartą przestrzeń, jakiś plac chyba. Podnoszę głowę
do góry. A niech mnie! Takiej katedry jeszcze nie widziałam! Jest ogromna! Z
mnóstwem rzeźb i misternie wykonanych wieżyczek. Całość sprawia wrażenie jakby
utkanej pajęczą nicią. Delikatne, a przy tym mocne i mroczne. Przede wszystkim
ogromne! Przed głównym wejściem do katedry rozciąga się spory plac, wzdłuż
którego stoją latarnie, a pod nimi ławeczki, (żeby komary mogły lepiej trafić).
Na prawo jakiś budynek w którym jest mnóstwo sklepów i restauracji. Wchodzę do
jednej z nich i pytam o pracę. W odpowiedzi słyszę;
- A masz zezwolenie?
Próbuję jeszcze w czterech i
wszędzie to samo. Dochodzę chyba do środka budynku.. Przede mną i za mną długi
korytarz zapełniony restauracjami i sklepami a po mojej lewej i prawej długi
korytarz dla odmiany zapełniony sklepami i restauracjami. Nade mną dziwna
konstrukcja ze szklanego dachu a pode mną płyta wskazująca na to, że jestem w
środku jakby krzyża. Stoję potrącana co chwilę przez przechodzących ludzi i
myślę co teraz zrobić. Jaki ma być mój następny krok? Z zamyślenia wyrywa mnie
jakby trochę przepity męski głos;
- Przepraszam, potrzebujesz
pomocy?
Odwracam się i widzę
mężczyznę ubranego w niezbyt czyste ubrania. W ogóle nie sprawia wrażenia
czystego. Nie pachnie też przyjemnie. Ma brązowe, pozlepiane włosy długości do
ucha i taką też pozlepianą brodę zakrywającą szyję. Wątpię żeby to były dredy.
Trudno powiedzieć czy jest taki opalony czy brudny.
- Nazywam się Maurizio. –
mówi wyciągając brudną rękę z czarnymi paznokciami – Jestem bezdomnym.
- Marta. – podaję mu swoją.
– Miło mi.
Czyżbym wyglądała aż tak
żałośnie, że nawet bezdomny myśli, że potrzebuje pomocy? Kątem oka widzę
przypatrujących się kelnerów z pobliskiej restauracji.
- Myślę, że potrzebujesz
pomocy. – mówi Maurizio – Mylę się?
Skąd on to wie? I w czym
niby mógłby mi pomóc? Da mi pracę, mieszkanie, jedzenie? Bez sensu...
- Tak, potrzebuję. –
odpowiadam wbrew sobie – To znaczy przydałaby się... – jakby moje usta same
mówiły nie kontaktując się uprzednio z mózgiem (zdarza mi się to niestety dość
często)
- Jak wsiądziesz w tramwaj
nr 4 i pojedziesz pięć przystanków, to wysiądź, skręć w prawo, potem jeszcze
raz w prawo, ominiesz wielki budynek, potem w lewo, potem możesz podjechać trzy
przystanki autobusem i potem jak skręcisz w prawo to po lewej stronie będzie
CARITAS. Tam ci pomogą. Dadzą ci łóżko i ciepły obiad. – przybliża do mnie swoją
twarz i dodaje – Tylko musisz być trzeźwa! Rozumiesz? Żadnego alkoholu!
Dopiero teraz zauważam jak
bardzo zionie od niego „napojem wyskokowym” podejrzanego gatunku. To jakiś
absurd! Kątem oka widzę, że kelnerzy z pobliskiej restauracji pokładają się
wręcz ze śmiechu wskazując na mnie palcem.
- Idź tam! Oni ci pomogą! - bezdomny ciągnie dalej jak nawiedzony
- Ale ja...
- Tylko nie możesz pić! - przerywa cały podekscytowany
- Dobrze, pójdę. - mówię zrezygnowana żeby dał mi już spokój - Dziękuję za radę
Odwracam się i odchodzę.
- Tylko bądź trzeźwa!!! - słyszę za sobą krzyk
Udaję, że nie słyszę i wchodzę do pierwszej lepszej restauracji. Byleby zniknąć z pola widzenia. Byleby nie czuć się tak żałośnie.
- Dzień dobry. - mówię nieśmiało - Można zjeść tu kolację?
W końcu mi też należy się
coś od życia! Na zewnątrz robi się już szaro a ja znów czuję burczenie w
brzuchu.
- Tak, oczywiście. Może być
ten stolik? – dość wysoki, ulizany brunet, wskazuje mi mały stolik w rogu, następnie przynosi menu.
Siadam i przeglądam kartę
dań. Myślę, że wezmę sobie sałatkę z sałaty i pomidora bo kosztuje tylko (aż!)
3 euro i małą karafkę wody(2 euro). Jak wydam pięć euro to nic mi się nie
stanie. Składam zamówienie. Ku mojemu zaskoczeniu kelner przynosi jakieś paluszki
do chrupania gratis. To miłe z ich strony. Delektuję się każdym kęsem. Wiem
przecież, że w restauracjach jadać nie będę. (Wtedy jeszcze nie wiedziałam jak
bardzo się myliłam).
Następnym razem podchodzi do
mnie inny kelner. Wygląda zupełnie inaczej niż reszta mężczyzn tutaj. Jest
wyższy, ma blond włosy, inteligentną twarz i żadnego żelu na włosach. Donosi mi
paluszki do chrupania i zagaduje;
- Nie jest pani Włoszką, prawda?
- Nie. - odpowiadam - Jestem Polką.
- Od razu wiedziałem! Widać! – mówi już po
polsku co mnie bardzo cieszy
Polak! Może szczęście się do mnie uśmiechnęło! Spytam o rady i w ogóle...
- Od dawna tu pracujesz?
- Dość długo. Mieszkam w Mediolanie już dwa lata.
- Ojej, to dużo.
- Kurczę, nie mogę gadać.
Ten siwy w garniturze to szef i zaraz mnie złoi. Będę krążył, to jeszcze
pogadamy.
- Nie ma sprawy. –
odpowiadam z uśmiechem prawie naokoło głowy
Spotkałam rodaka! Ha,ha!
Po chwili znów wraca, staje
obok mojego stolika przy szafce ze sztućcami i czyszcząc czyste sztućce zagaduje;
- Jesteś sama?
- Tak. Przyjechałam właśnie dziś do Mediolanu autostopem.
- Żartujesz?! Z Polski tutaj, autostopem?!?
- Tak. Muszę zarobić na studia i właśnie szukam pracy.
- Masz coś załatwione?
- Nie... No właśnie szukam.
- Dlaczego akurat tutaj? –
młody Polak zapomniał, że powinien czyścić sztućce i zamiera bez ruchu –
Kurczę, szef się gapi. Muszę się krzątać. Zaraz wrócę.
Ucieszona i może trochę
podekscytowana, nie zauważam kiedy z talerza zniknęła moja sałatka. W sumie
zjadłabym coś jeszcze, ale wmawiam sobie, że już nie jestem głodna i wołam
kelnera. Przyszedł ten Włoch co mnie obsługiwał na początku. Proszę o rachunek.
W międzyczasie przychodzi Polak i układa w szafce równiutko już poukładane
obrusy.
- Więc czemu tutaj? - zagaduje
- Bo pomyślałam, że skoro tu
jest centrum północnych Włoch, to zarabia się chyba więcej.
- Ale nie przyjmą cię tak po
prostu. Tutaj strasznie tego pilnują, nie to co na przykład na południu.
- Właśnie zauważyłam. Tylko,
że na południu mało płacą i często oszukują. A jak ty tutaj dostałeś pracę?
- Ja studiuję od dwóch lat
we Włoszech. – odkłada zupełnie obrusy i po prostu mówi stojąc nad moim stolikiem
– Mieszkam tutaj. Mi było łatwiej znaleźć pracę, bo mam pozwolenie i wszystkie
potrzebne papiery.
- Nie dałoby mi się czegoś
załatwić?
- Nic z tego. – odpowiada
smutno kręcąc głową – Mamy komplet. Może gdybyś była wcześniej...
- Nie mogłam wcześniej.
- Teraz w Mediolanie
naprawdę nic nie znajdziesz. Mówię poważnie. Radze ci... Kurczę! Znów szef!
Czekaj! Nie idź jeszcze.
- Ok.
I znów odchodzi się krzątać.
W tym czasie włoski kelner przynosi mi rachunek.
CO?!? 11Euro?!? Jak to
możliwe?! Czytam uważnie paragon. Sałatka 3 euro, woda 2 euro, nakrycie 6 euro.
No nieee.... Za nakrycie tez się płaci?
Więcej za nakrycie niż za kolację! Za to nie dam im tego 1euro napiwku, które
miałam zostawić!
Kładę pieniądze na stole i
natychmiast pojawia się włoski kelner, który je zabiera. Ja spokojnie popijam
jeszcze wodę czekając na Polaka. W końcu przychodzi.
- Słuchaj, nie mogę teraz
gadać. – mówi – O tej porze zaczyna się ruch. Masz gdzie iść?
- Nie.
- Tak myślałem. Kończę pracę
niestety dopiero o północy. Spotkajmy
się na placu Del Duomo pod katedrą jakieś 10min. po 24.00, ok?
- Dobrze. Będę czekać.
- Tylko uważaj na siebie proszę
cię... Nigdzie z nikim nie idź. Nikogo nie słuchaj. Żadnych meneli, ok? Ja mam
na imię Adam. – podaje rękę
- Marta. - serdeczny uścisk dłoni - Lecę w takim razie. Nie przeszkadzam. Do zobaczenia!
- Cześć! Tylko uważaj na siebie!
- Dobrze. - śmieję się - Postaram się.
I wychodzę.
Cdn...
Wiecej, o wiecej prosze! Dziewczyno, wpadlam jak nic!!!
OdpowiedzUsuńTo dobrze. :) Jest już dalszy ciąg. Z biegiem czasu robi się coraz ciekawiej...
UsuńZawsze mnie zaskakują koleje losu.....
OdpowiedzUsuńNo pięknie! Oczywiście wsiądę teraz w moje nowe [porsche] i pojadę.
OdpowiedzUsuń- Być może. Chciałabym spytać [na razie] orientacyjnie.
Dookoła pełno mężczyzn w garniturach [...] Biorę talerz i widelec [, po czym] idę dalej w głąb.
- Tak, oczywiście. Może być ten stolik? – dość wysoki, ulizany brunet, wskazuje mi mały stolik w rogu [, po czym] przynosi menu.
Ucieszona i może trochę podekscytowana, nie zauważam [...] Proszę o rachunek. W [międzyczasie] przychodzi Polak i układa w szafce równiutko już poukładane obrusy.
- Tak myślałem. Kończę pracę niestety dopiero o północy. Spotkajmy się [na placu] Del Duomo pod katedrą jakieś 10 min. po 24.00, ok?