poniedziałek, 23 kwietnia 2012

ROZDZIAŁ IV (część pierwsza)


WITAJ WIELKI ŚWIECIE!

                                                                                   „Spieprzaj, dziadu!”
                                                                                                       Lech Kaczyński


 
             Rozglądam się dookoła. Taakk... No i co teraz? Pozostaje mi tylko pójść spytać o drogę do tego przydrożnego hotelu.
Z zewnątrz jest bardzo futurystyczny. Taki gmach po prostu. W środku, bardzo luksusowy. Dominuje czerwony kolor (łącznie z czerwonym dywanem przed drzwiami hotelu). Podchodzę do recepcji.
- Buon giorno. W czym mogę pomóc? – uśmiecha się do mnie na oko trzydziestoletni recepcjonista patrząc na mnie jakbym spadła z nieba
- Buon giorno. - odpowiadam - Mam parę pytań.
- Słucham? -  uśmiecha się szeroko
- Jak dojechać stąd od centrum?
- Centrum czego?
- Mediolanu oczywiście.
- Ha! Ha! Najpierw musi pani dojechać w ogóle do Mediolanu. Na obrzeże miasta a stamtąd przenieść się w coś, co jedzie do centrum.
No pięknie! Oczywiście wsiądę teraz w moje nowe porsche i pojadę.
Czuję irytację i zmęczenie równocześnie.
- Jak mogłabym się dostać na obrzeże miasta? – pytam kryjąc zdenerwowanie pod uśmiechem
- Jakieś 50m za hotelem jest przystanek autobusowy. Zaraz powinno coś przyjechać, to pani wsiądzie.
- Aha. Dziękuję. – cholera, jeszcze na bilety wydawać! – Drugie pytanie to czy nie potrzebujecie może kogoś do pracy w tym hotelu?
- A pani chciałaby tu pracować? – uśmiech recepcjonisty poszerza się do granic możliwości
Chciałabym to zbyt mocne słowo. Ale jak mus, to mus...
- Być może. Chciałabym spytać na razie orientacyjnie.
- Anna! Potrzebujemy pracowników?! Bo taka jedna ładna dziewczyna pyta o pracę! – woła do kogoś za drzwiami po mojej prawej stronie
- Niee! - odpowiada kobiecy głos - Już mamy kogo trzeba!
Recepcjonista nie zmieniając swego uśmiechu rozkłada przepraszająco ręce w moją stronę.
- Trudno. I jeszcze jedno pytanie. Tak z ciekawości, ile kosztuje u was pokój?
Recepcjonista podnosi jedną brew.
- Najtańszy pokój. - dodaję
- Najtańszy kosztuje 135 euro. -  do licha! Za noc?! – Ale tobie sprzedałbym po promocji. – znów uśmiech, tym razem z błyskiem w oku
- To znaczy za ile? – ciekawa jestem jak bardzo spuści mi z ceny
- 45 euro to jest maksymalnie co mogę upuścić.
Kurczę! Taka zniżka?! To gdzie bym miała spać? W piwnicy ze szczurami czy może w jego pokoju?
- Aha. Dziękuję za informacje.
- Służę uprzejmie.
- Pójdę już na ten autobus bo przegapię.
- Nie bierze pani pokoju? - pyta rozczarowany
- Nie, na razie dziękuję.
Nie będę spać w jakiejś taniej melinie przecież.
- Jakby się pani namyśliła to zapraszamy. – znów uśmiech od ucha do ucha
- Dziękuję bardzo. – kłaniam się – Do widzenia.
- Do widzenia.
Na przystanek faktycznie podjeżdża wreszcie jakiś autobus. Dojeżdżam chyba na obrzeża miasta tak jak mówił recepcjonista, bo przypomina to raczej slumsy. Kierowcę autobusu pytam o drogę do centrum i według jego instrukcji przenoszę sie do innego autobusu. Wreszcie dojeżdżam do jakiegoś centrum, ale najwyraźniej jeszcze nie tak centralnego jak prawdziwe centrum. Pytam więc przechodnia o drogę;
- Musi pani skręcić w lewo, potem przejść obok takiego dużego budynku, pozna pani bo jest dobrze strzeżony. To budynek telewizji mediaset a potem prosto cały czas aż dojdzie pani do metra i tam...
- Mediaset? - przerywam
- Tak. Tutaj mają siedzibę. No więc jak weźmie pani pociąg nr... 3 chyba, to dojedzie pani do centrum. – odpowiada starszy, miły pan
- Aha. Dziękuję panu. Do widzenia.
Czyli jakimś cudem trafiłam do telewizji... Hmm... Może warto spróbować? Nie mam przecież nic do stracenia.
Przechodzę przez bramę prowadzącą do budynku Mediaset.
- He! Hej! – słyszę za sobą – Ma pani pozwolenie?! Gdzie pani idzie?
- Pozwolenie? To trzeba mieć pozwolenie? – odpowiadam zdziwiona
- No przecież to telewizja. Co pani myśli, że każdy z ulicy może sobie wejść ot, tak?
- Aach... To telewizja? – rżnę głupa – A to ja chyba pomyliłam adres. Bo wie pan, moja siostra też mieszka w takim dużym budynku.
Strażnik patrzy podejrzliwie.
- Proszę stąd iść albo pokazać pozwolenie. - mówi stanowczo
- A co trzeba zrobić żeby dostać pozwolenie? – pytam i strażnik podnosi brew – Pytam oczywiście z ciekawości.
- Trzeba się umówić telefonicznie z dyrektorem Mediaset. – odpowiada znudzony
- A skąd mam, to znaczy, przeciętna osoba miałaby wziąć numer telefonu?
- Mogę pani podać do sekretariatu. Tam może pani powiedzą i jak dobrze pójdzie, umówią za jakieś trzy tygodnie.
Trzy tygodnie?! W tym czasie chyba z głodu zdechnę...
- Aha. – odpowiadam – Tak tylko pytałam. Z ciekawości. Dziękuję i do widzenia.
No i wszystko jasne! Lepiej już sfrunę na ziemię zamiast bujać w obłokach. Pojadę teraz do tego cantralnego centrum i popytam o normalną pracę. Mijam ogrodzenie budynku telewizji i już zaczynam czuć wrzynający się w ramiona plecak gdy nagle, tuż za ogrodzeniem telewizyjnym zauważam schody w dół, mały ogródek kawiarniany i drzwi do jakiegoś baru. HA!! Mam was sukinkoty! Wyrzucili mnie przodem, to wejdę tyłem!
Powoli schodzę z dumnie podniesioną głową, (lecz nie za bardzo, żeby nie spaść ze schodów) i nie rozglądam się na boki tylko udając pewną siebie od razu wchodzę do środka. Nikt mnie nie zatrzymuje. A w środku... Cuda nie widy! Żarcie! Szwedzki stół! Czuję, że mi nagle w brzuchu burczy. Stoję chwilę jak wryta obserwując system. Po prawej są talerze i sztućce, w głębi jedzenie do wyboru, do koloru a po lewej niestety kasy. Brrr... To znów mój brzuch.
Dookoła pełno mężczyzn w garniturach i kobiet w eleganckich garsonkach (jakieś szychy pewnie). Powoli, jak zahipnotyzowana, z wielkim, czerwonym plecakiem na plecach podchodzę do zastawy. Biorę talerz i widelec po czym idę dalej w głąb.  Zaczynam nakładać. Brrr... Żołądek daje o sobie znać. Jeszcze tylko troszkę tej pysznie wyglądającej sałatki i już dość. Trzeba pokazać klasę! Do tego soczek i z talerzem w jednej ręce, kubkiem soku w drugiej i starym, popisanym, zniszczonym, czerwonym plecakiem na plecach przechodzę uśmiechając się obok kas. Wychodzę z baru i siadam pod parasolem w ogródku.  Zaczynam pałaszować.
Po zjedzeniu wyciągam się na krześle jak kot i kładąc nogi na plecaku zatapiam się w myślach.  Taaak... Teraz gdy już jestem najedzona, można pomyśleć o jakiejś pracy... Skoro już tu jestem, to może spytam w tym barze. Tym razem bezczelnie podchodzę do kas i pytam.
- Chcesz tu pracować? – dziwi się na oko trzydziestoletnia kasjerka – Fabio!
Z kuchni wyłania się starszy mężczyzna w kucharskim fartuchu.
- O co chodzi? - pyta wycierając ręce o fartuch
- Ta dziewczyna chce tu pracować. Zajmij się nią bo ja nie mam czasu.
- Chcesz pracować? - pyta zdziwiony
- Tak.
- A skąd jesteś?
- Z Polski.
- A masz pozwolenie na pobyt?
- Nie muszę mieć. Polska należy do Unii Europejskiej.
- Polska w Unii? – kucharz drapie się po głowie jakby szukał w niej położenia Polski na mapie świata – Niemożliwe.
- Możliwe. Jesteśmy w Unii.
- A masz zezwolenie na pracę? - drąży temat
- Jakie zezwolenie? - pytam zmieszana
- Na pracę! - traci cierpliwość
- Nie. Nie mam żadnych dziwnych zezwoleń. Przyjechałam z Polski na wakacje i mam ochotę trochę popracować. – to brzmi chyba dość dziwnie...
- Jak nie masz zezwolenia na pracę, to nie mamy o czym mówić!
- Ale ja już przecież pracowałam we Włoszech! Nawet jak Polska nie była jeszcze w Unii.
    Co jest do cholery! Pierwsze słyszę o jakichś głupich pozwoleniach. Od szesnastego roku życia, co wakacje, przyjeżdżałam do pracy do Włoch a teraz co im odbija?!
- A gdzie we Włoszech pracowałaś? - pyta zdziwiony
- W Calabrii.
- Hahaha! W Calabrii to sobie mogłaś pracować, dziecko! Tu jest Italia Nord i tu trzeba mieć zezwolenie na pracę. A teraz nie przeszkadzaj już bo mam dużo roboty.  – odwraca się i niknie w kuchennych czeluściach
Przynajmniej sobie pojadłam. No cóż... Spytam jeszcze w centralnym centrum Mediolanu a potem to nie wiem...
Idę w stronę metra. Idę, idę, idę.... Idę... Idę... No daleko jeszcze?! Muszę wejść gdzieś się czegoś napić, bo usycham. Tu jest jakiś bar przydrożny. Wchodzę.
- Buon giorno. - zwracam się do barmana - Czy mogłabym poprosić o szklankę wody?
- Si. Oczywiście. Gazowana czy zwykła?
- Tę najzwyklejszą poproszę.
Młody, uśmiechnięty barman nalewa wodę do szklanki patrząc mi cały czas w oczy.
- Ile płacę?
- Jak dla ciebie to nic. Proszę. – stawia szklankę soczystej wody na barze nie spuszczając wzroku z mej twarzy
- Dziękuję.
Biorę wodę i siadam na najdalszym stoliku w głębi, przy ścianie. Za plecami słyszę jak klient, który cały czas siedzi przy barze mówi do barmana;
- Jak dla ciebie to nic? Haha! Ty szczwany lisie! Dobrze wiesz, że woda jest za darmo. Wody nikomu się nie odmawia. Swoją drogą, jakaś dziwna ta dziewczyna...
Odwracam się w ich stronę i widzę dwie, uśmiechnięte życzliwie facjaty. Siadam przy wybranym stoliku i słyszę znów za sobą męski śmiech i ściszone głosy.  Obok stolika zauważam kontakt, podłączam więc moją komórkę, choć nie wiem po co, bo i tak nikt do mnie nie pisze. Wypijam jednym haustem wodę i zasypiam z głową schowaną w ramionach.
Nagłe szarpnięcie wyrywa mnie ze snu.
- Hej! Nic ci nie jest? - nade mną stoi strapiony barman
Kurczę! Musiałam być jednak zmęczona, że tak mnie wzięło. To pewnie przez ten ciężki plecak.
- Nie, nic. Przepraszam ja nie chciałam...
- Nic nie szkodzi. – uśmiecha się, chyba przyjaźnie – Chciałem tylko spytać czy nic ci nie jest. Śpij sobie jak chcesz. – odchodzi z powrotem za bar
Boże! Co za wstyd! Patrzę na komórkę. Naładowała się. Włączam. Jest godzina 16.40. Zakładam ponownie swój balast na plecy, oddaję szklankę i wychodzę z baru. Nie dotarłam jeszcze nawet do tego przeklętego metra! Spokojnie... Poradzę sobie. Idę, idę, idę.... Idę, idę... W końcu znów pytam o drogę, bo chyba zabłądziłam. 
- Metro? To ten budynek przed panią. - odpowiada pani z dzieckiem
Wreszcie! Z wyczerpania, nie wiedząc co czynię, podchodzę do kiosku w metrze i kupuję bilet. Mogłabym mieć za to dwie czekolady. Wsiadam do pociągu i dojeżdżam do centralnego centrum Mediolanu. Okazuje się jednak, że do centrum centralnego centrum musze jeszcze sporo dojść. Idę więc dzielnie lecz co chwilę przystaję, ściągam plecak, rozmasowuję ramiona. Niby taki mały, pozszywany skrawek materiału wypchany szmatami, a taki ciężki. Według pytanych przechodniów zostały mi jeszcze tylko dwie przecznice do przejścia. Zatrzymuję się przed pierwszą, bo już po prostu nie daję rady. Muszę ponownie zdjąć plecak. Chociaż na chwilkę... Dwie sekundy później słychać głośne; 
"Iiiiiiiii!!!!! Buuuum!" 

I na ulicy, tuż przede mną, zderzają się dwa jadące w przeciwnych kierunkach motocykle. Ze wszystkich stron zbiegają się ludzie a ja stoję dalej jak wryta z ręką na piekącym z bólu ramieniu i myślę sobie, że mój anioł stróż powinien dostać awans albo conajmniej pochwałę za dobrze wykonaną robotę. Gdyby nie te bolące ramiona, byłabym pewnie teraz plamą między tymi dwoma motorami. Mijam zbiegowisko i spokojnie idę dalej. W końcu dochodzę na otwartą przestrzeń, jakiś plac chyba. Podnoszę głowę do góry. A niech mnie! Takiej katedry jeszcze nie widziałam! Jest ogromna! Z mnóstwem rzeźb i misternie wykonanych wieżyczek. Całość sprawia wrażenie jakby utkanej pajęczą nicią. Delikatne, a przy tym mocne i mroczne. Przede wszystkim ogromne! Przed głównym wejściem do katedry rozciąga się spory plac, wzdłuż którego stoją latarnie, a pod nimi ławeczki, (żeby komary mogły lepiej trafić). Na prawo jakiś budynek w którym jest mnóstwo sklepów i restauracji. Wchodzę do jednej z nich i pytam o pracę. W odpowiedzi słyszę;
- A masz zezwolenie?
Próbuję jeszcze w czterech i wszędzie to samo. Dochodzę chyba do środka budynku.. Przede mną i za mną długi korytarz zapełniony restauracjami i sklepami a po mojej lewej i prawej długi korytarz dla odmiany zapełniony sklepami i restauracjami. Nade mną dziwna konstrukcja ze szklanego dachu a pode mną płyta wskazująca na to, że jestem w środku jakby krzyża. Stoję potrącana co chwilę przez przechodzących ludzi i myślę co teraz zrobić. Jaki ma być mój następny krok? Z zamyślenia wyrywa mnie jakby trochę przepity męski głos;
- Przepraszam, potrzebujesz pomocy?
Odwracam się i widzę mężczyznę ubranego w niezbyt czyste ubrania. W ogóle nie sprawia wrażenia czystego. Nie pachnie też przyjemnie. Ma brązowe, pozlepiane włosy długości do ucha i taką też pozlepianą brodę zakrywającą szyję. Wątpię żeby to były dredy. Trudno powiedzieć czy jest taki opalony czy brudny.
- Nazywam się Maurizio. – mówi wyciągając brudną rękę z czarnymi paznokciami – Jestem bezdomnym.
- Marta. – podaję mu swoją. – Miło mi.
Czyżbym wyglądała aż tak żałośnie, że nawet bezdomny myśli, że potrzebuje pomocy? Kątem oka widzę przypatrujących się kelnerów z pobliskiej restauracji.
- Myślę, że potrzebujesz pomocy. – mówi Maurizio – Mylę się?
Skąd on to wie? I w czym niby mógłby mi pomóc? Da mi pracę, mieszkanie, jedzenie? Bez sensu...
- Tak, potrzebuję. – odpowiadam wbrew sobie – To znaczy przydałaby się... – jakby moje usta same mówiły nie kontaktując się uprzednio z mózgiem (zdarza mi się to niestety dość często)
- Jak wsiądziesz w tramwaj nr 4 i pojedziesz pięć przystanków, to wysiądź, skręć w prawo, potem jeszcze raz w prawo, ominiesz wielki budynek, potem w lewo, potem możesz podjechać trzy przystanki autobusem i potem jak skręcisz w prawo to po lewej stronie będzie CARITAS. Tam ci pomogą. Dadzą ci łóżko i ciepły obiad. – przybliża do mnie swoją twarz i dodaje – Tylko musisz być trzeźwa! Rozumiesz? Żadnego alkoholu!
Dopiero teraz zauważam jak bardzo zionie od niego „napojem wyskokowym” podejrzanego gatunku. To jakiś absurd! Kątem oka widzę, że kelnerzy z pobliskiej restauracji pokładają się wręcz ze śmiechu wskazując na mnie palcem.
- Idź tam! Oni ci pomogą! - bezdomny ciągnie dalej jak nawiedzony
- Ale ja...
- Tylko nie możesz pić! - przerywa cały podekscytowany
- Dobrze, pójdę. - mówię zrezygnowana żeby dał mi już spokój - Dziękuję za radę
Odwracam się i odchodzę.
- Tylko bądź trzeźwa!!! - słyszę za sobą krzyk
Udaję, że nie słyszę i wchodzę do pierwszej lepszej restauracji. Byleby zniknąć z pola widzenia. Byleby nie czuć się tak żałośnie. 
- Dzień dobry. - mówię nieśmiało - Można zjeść tu kolację?
W końcu mi też należy się coś od życia! Na zewnątrz robi się już szaro a ja znów czuję burczenie w brzuchu.
- Tak, oczywiście. Może być ten stolik? – dość wysoki, ulizany brunet, wskazuje mi mały stolik w rogu, następnie przynosi menu.
Siadam i przeglądam kartę dań. Myślę, że wezmę sobie sałatkę z sałaty i pomidora bo kosztuje tylko (aż!) 3 euro i małą karafkę wody(2 euro). Jak wydam pięć euro to nic mi się nie stanie. Składam zamówienie. Ku mojemu zaskoczeniu kelner przynosi jakieś paluszki do chrupania gratis. To miłe z ich strony. Delektuję się każdym kęsem. Wiem przecież, że w restauracjach jadać nie będę. (Wtedy jeszcze nie wiedziałam jak bardzo się myliłam).
Następnym razem podchodzi do mnie inny kelner. Wygląda zupełnie inaczej niż reszta mężczyzn tutaj. Jest wyższy, ma blond włosy, inteligentną twarz i żadnego żelu na włosach. Donosi mi paluszki do chrupania i zagaduje;
- Nie jest pani Włoszką, prawda?
- Nie. - odpowiadam - Jestem Polką.
- Od razu wiedziałem! Widać! – mówi już po polsku co mnie bardzo cieszy
Polak! Może szczęście się do mnie uśmiechnęło! Spytam o rady i w ogóle...
- Od dawna tu pracujesz?
- Dość długo. Mieszkam w Mediolanie już dwa lata.
- Ojej, to dużo.
- Kurczę, nie mogę gadać. Ten siwy w garniturze to szef i zaraz mnie złoi. Będę krążył, to jeszcze pogadamy.
- Nie ma sprawy. – odpowiadam z uśmiechem prawie naokoło głowy
Spotkałam rodaka! Ha,ha!
Po chwili znów wraca, staje obok mojego stolika przy szafce ze sztućcami i czyszcząc czyste sztućce zagaduje;
- Jesteś sama?
- Tak. Przyjechałam właśnie dziś do Mediolanu autostopem.
- Żartujesz?! Z Polski tutaj, autostopem?!?
- Tak. Muszę zarobić na studia i właśnie szukam pracy.
- Masz coś załatwione? 
- Nie... No właśnie szukam.
- Dlaczego akurat tutaj? – młody Polak zapomniał, że powinien czyścić sztućce i zamiera bez ruchu – Kurczę, szef się gapi. Muszę się krzątać. Zaraz wrócę.
Ucieszona i może trochę podekscytowana, nie zauważam kiedy z talerza zniknęła moja sałatka. W sumie zjadłabym coś jeszcze, ale wmawiam sobie, że już nie jestem głodna i wołam kelnera. Przyszedł ten Włoch co mnie obsługiwał na początku. Proszę o rachunek. W międzyczasie przychodzi Polak i układa w szafce równiutko już poukładane obrusy.
- Więc czemu tutaj? - zagaduje
- Bo pomyślałam, że skoro tu jest centrum północnych Włoch, to zarabia się chyba więcej.
- Ale nie przyjmą cię tak po prostu. Tutaj strasznie tego pilnują, nie to co na przykład na południu.
- Właśnie zauważyłam. Tylko, że na południu mało płacą i często oszukują. A jak ty tutaj dostałeś pracę?
- Ja studiuję od dwóch lat we Włoszech. – odkłada zupełnie obrusy i po prostu mówi stojąc nad moim stolikiem – Mieszkam tutaj. Mi było łatwiej znaleźć pracę, bo mam pozwolenie i wszystkie potrzebne papiery.
- Nie dałoby mi się czegoś załatwić?
- Nic z tego. – odpowiada smutno kręcąc głową – Mamy komplet. Może gdybyś była wcześniej...
- Nie mogłam wcześniej.
- Teraz w Mediolanie naprawdę nic nie znajdziesz. Mówię poważnie. Radze ci... Kurczę! Znów szef! Czekaj! Nie idź jeszcze.
- Ok.
I znów odchodzi się krzątać. W tym czasie włoski kelner przynosi mi rachunek.
CO?!? 11Euro?!? Jak to możliwe?! Czytam uważnie paragon. Sałatka 3 euro, woda 2 euro, nakrycie 6 euro. No nieee....  Za nakrycie tez się płaci? Więcej za nakrycie niż za kolację! Za to nie dam im tego 1euro napiwku, które miałam zostawić!
Kładę pieniądze na stole i natychmiast pojawia się włoski kelner, który je zabiera. Ja spokojnie popijam jeszcze wodę czekając na Polaka. W końcu przychodzi.
- Słuchaj, nie mogę teraz gadać. – mówi – O tej porze zaczyna się ruch. Masz gdzie iść?
- Nie.
- Tak myślałem. Kończę pracę niestety dopiero o północy.  Spotkajmy się na placu Del Duomo pod katedrą jakieś 10min. po 24.00, ok?
- Dobrze. Będę czekać.
- Tylko uważaj na siebie proszę cię... Nigdzie z nikim nie idź. Nikogo nie słuchaj. Żadnych meneli, ok? Ja mam na imię Adam. – podaje rękę
- Marta. - serdeczny uścisk dłoni - Lecę w takim razie. Nie przeszkadzam. Do zobaczenia!
- Cześć! Tylko uważaj na siebie!
- Dobrze. - śmieję się - Postaram się. 
I wychodzę.

Cdn...

4 komentarze:

  1. Wiecej, o wiecej prosze! Dziewczyno, wpadlam jak nic!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To dobrze. :) Jest już dalszy ciąg. Z biegiem czasu robi się coraz ciekawiej...

      Usuń
  2. Zawsze mnie zaskakują koleje losu.....

    OdpowiedzUsuń
  3. No pięknie! Oczywiście wsiądę teraz w moje nowe [porsche] i pojadę.

    - Być może. Chciałabym spytać [na razie] orientacyjnie.

    Dookoła pełno mężczyzn w garniturach [...] Biorę talerz i widelec [, po czym] idę dalej w głąb.

    - Tak, oczywiście. Może być ten stolik? – dość wysoki, ulizany brunet, wskazuje mi mały stolik w rogu [, po czym] przynosi menu.

    Ucieszona i może trochę podekscytowana, nie zauważam [...] Proszę o rachunek. W [międzyczasie] przychodzi Polak i układa w szafce równiutko już poukładane obrusy.

    - Tak myślałem. Kończę pracę niestety dopiero o północy. Spotkajmy się [na placu] Del Duomo pod katedrą jakieś 10 min. po 24.00, ok?


    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz :) Aby osoby z poza blogera mogły podpisać się wybranym nickiem wystarczy by wybrały opcję "nazwa/adres URL" i w nazwie wpisały nick.