środa, 25 kwietnia 2012

ROZDZIAŁ IV (część druga)


Jest godzina 20.45 
Co ja będę robić przez cztery godziny? Znajdę sobie jakiś pub, zamówię wodę, usiądę w rogu sali i przeczekam. Tak. To będzie zdecydowanie najlepsze wyjście. No to na poszukiwanie jakichś przyjaznych barów!
Wychodzę z budynku w kształcie krzyża, jak się dowiedziałam od Adama, Galerii Vittoria Emanuele II, przechodzę przez plac Del Duomo i mijając ogromną katedrę idę po prostu przed siebie mając nadzieję, że znajdę jakiś przytulny bar. I rzeczywiście w końcu zauważam tajemniczy szyld. Wchodzę bez zastanowienia. Za drzwiami schody obite czerwonym dywanem prowadzące w dół a na półpiętrze stoi dwóch panów bez szyi w garniturach. Stuk i Puk.
- Dzień dobry. - zagajam - Otwarte?
- Tak. A pani tutaj pracuje? - pyta Stuk (ten od lewej)
- Nie. Przyszłam sobie posiedzieć ot, tak ale jesli jest możliwa praca, to bardzo chętnie.
Stuk i Puk patrzą po sobie zdziwieni.
- Kobietom nie wolno tu wchodzić jeśli tutaj nie pracują. - dalej mówi Stuk 
- A szef będzie dopiero po 22.00. Zapraszamy - uśmiecha się Puk
- No dobrze a co mogłabym robić?
Wiem, wiem... Głupia ja i naiwna. W mojej głowie głos rozsądku walczył z przygłupią nadzieją.
- Mogłaby pani tańczyć.
- Znaczy streaptease? – zaczynam przyjmować prawdę ale i tak nie rozumiem dlaczego mimo wszystko nie mogę sobie tam posiedzieć przy szklance wody
- No... Powiedzmy. Właściwie to taniec na rurce. I ewentualnie mogłaby pani być damą do towarzystwa.
- Prostytutką znaczy się?
- No... Zaraz tak ostro. Nie trzeba koniecznie uprawiać seks z klientami.  – mówi Stuk a Puk cały czas się uśmiecha mierząc mnie od stóp do głów.
- Wiecie panowie... Taki rodzaj pracy raczej mnie nie interesuje ale dziękuję.
- Jakby pani zmieniła zdanie, to proszę przyjść po 22.00, wtedy jest szef, to wszystko pani wyjaśni. – uśmiecha się obleśnie Puk
- Rozumiem, że jako klientka baru nie mogę wejść? - podejmuję ostatnią próbę
- Dobrze pani rozumie. - odpowiadają prawie równocześnie
- W takim razie do widzenia. - wdrapuję się z powrotem na schody
- Niech się pani dobrze zastanowi! – krzyczy Stuk albo Puk – Tu można naprawdę dobrze zarobić!
Wychodzę na ulicę czując ich wzrok na swoim tyłku. Nici z siedzenia w barze. Dookoła akurat barów jak na lekarstwo. Lepiej dam sobie z tym spokój i wrócę na plac katedralny. Tam spokojnie sobie poczekam. Czuję się taka bezradna jakoś...  Szkoda, że nikogo przy mnie nie ma.
Idąc na plac przechodzę obok budki telefonicznej i wpada mi do głowy oczywista myśl... Przecież mam przy sobie kartę telefoniczną! Chociaż głupio ją tak wykorzystać już na początku podróży. A co będzie potem? „Czy skorzysta pani z telefonu do przyjaciela?”. Eee... Tam! Trudno! Co ma być, to będzie! Może nie wygadam całej karty a znajomy głos mnie troszkę pokrzepi. No to zadzwonię do Cyryla.
Wchodzę do budki i wykręcam numer. Zaraz, zaraz... Dlaczego akurat do Cyryla? Przecież ja słabo go znam, właściwie prawie w ogóle. To już lepiej do Madzi albo Renaty... No ale to nie to samo co silny, męski głos. Ale co ja mu powiem?! Tak słabo się znamy... Pomyśli, że jestem idiotką bo w sumie to po co dzwonię? O czym ma ze mną gadać? Na pewno ma sto innych, lepszych rzeczy do roboty.
- Słucham?
Do licha! To ja już zadzwoniłam?  Ale ze mnie idiotka! Trzeba było do Madzi albo do Renaty! 
- Słucham?
Może odłożę szybko słuchawkę i nie kapnie się, że to ja.
- Marta, czy to ty?
Aaaa!!!
- He, he... Niespodzianka! He, he! Skąd wiedziałeś?
- Wyświetlił mi się twój numer z Włoch więc pomyślałem, że to możesz być tylko ty. 
Ty idiotko! Przecież na komórkę dzwonisz! Kasztanie jeden!
- Co się z tobą dzieje? Gdzie jesteś? Martwiłem się.
- Martwiłeś się?
- Tak. No przecież pojechałaś gdzieś w Europę sama bez niczego, to jak miałem się nie martwić? – martwił się... – Marta? Co się dzieje? Czy wszystko w porządku?
- Tak, tak. To znaczy niezupełnie. To znaczy, nie wiem jeszcze... Jestem w Mediolanie a ty?
- No ja w domu, w Krakowie a gdzie mam być? Za parę dni jadę do Kielc, do Madzi na imprezę.
- Aaa... Fajnie wam.
- Ale co z tobą? Masz pracę? Co teraz robisz?
- Teraz to z tobą rozmawiam i nie wiem co mam dalej robić. Nie wiem gdzie mam spać. Jeszcze nie mam pracy i okazuje się, że w Mediolanie jej nie znajdę bo tu trzeba mieć jakieś pozwolenia. Będę musiała zjechać bardziej na południe. Szukam miejsca żeby spędzić gdzieś dzisiejszą noc. Myślałam żeby w barze przesiedzieć, ale tam nie ma wstępu dla kobiet chyba, że streapteaserki. Ochroniarze mi proponowali nawet, ale...
- Co? Żadnych streapteaserek! Uważaj na takie miejsca. Najlepiej trzymaj się od nich z daleka. Zmuszali cię?
- Spokojnie tatusiu. – jakoś tak mi cieplej na sercu słysząc, że się przejął – Nikt mnie nie zmuszał. Po prostu sobie stamtąd poszłam.
- No bo wiesz... Jakby były jakieś problemy to ja tam zaraz przyjadę z regulatorami i wszystko ureguluję.
- Hahaha! Dobrze. Zapamiętam. Dziękuję.
- Szkoda, że cię tu nie ma.
- Szkoda?
- No...
- Tęsknisz znaczy się?
- Co? Ja tak powiedziałem?
- Tak mi się wydawało.
- Zdawało ci się. Chodziło mi o to, że inni tęsknią i w ogóle...
- A no tak... No to ja już kończę, bo karta musi starczyć jeszcze na wszelki wypadek. Miło mi było cię usłyszeć, to znaczy w sensie kogoś znajomego.
- Mi ciebie też. Zadzwoń jeszcze żebym się nie martwił.
- Postaram się. To do usłyszenia!
- No to trzymaj się. Uważaj na siebie!
- Dobrze. Postaram się. To cześć!
- Cześć
...Cisza...
- Czemu nie odkładasz słuchawki?
- Czekam aż ty pierwsza odłożysz.
- To ja odkładam.
- Dobrze.
- To cześć.
- Cześć.
Martwi się o mnie. Akurat!
Wychodzę z budki i znów idę w stronę placu katedralnego.
To tylko takie głupie gadanie bo w końcu wypada tak powiedzieć. Poznaliśmy się przecież zaledwie miesiąc temu i prawdę powiedziawszy w ogóle nie przypadliśmy sobie do gustu... Nie dość, że długowłosy blondyn, chudy, to jeszcze ponad rok ode mnie młodszy. W dodatku w drewnianym domku naszej koleżanki gdzie spędziliśmy dwa tygodnie wakacji, nie robił nic oprócz picia piwa! Przez dwa tygodnie nie widziałam go bez puszki. Miałam wrażenie, że do niego przyrosła. Trzymał ją zawsze blisko siebie niczym Frodo z „Władcy pierścieni” i łypał na każdego kto ośmielił się na nią popatrzeć. Jego wzrok mówił sam za siebie; „my treasure...” Potem zostawiał ją w dowolnym miejscu i brał następną, równie cenną, itd... Na mnie działało to jak czerwona płachta na byka, co nie uchodziło uwadze Cyryla i w jego męskiej skali ocen, dostawałam zapewne coraz więcej minusów.
Dochodzę do placu katedralnego po drodze słuchając nagrań Kazika i zespołu „Raz, dwa, trzy”. To jedyna składanka jaką w pośpiechu zdążyłam ze sobą zabrać. Rozglądam się dookoła. 
Jest godzina 21.30
Widzę, że zdążyło się tu już pozłazić dużo ludzi, w szczególności młodzieży. Zdaje się, że to ich takie miejsce spotkań. Mimo tego tłumu czuję się bardzo samotna i chciałabym żeby był teraz przy mnie właśnie Cyryl.
Pamiętam jak w noc świętojańską, przy ognisku pierwszy raz rozmawialiśmy ze sobą tak na poważnie. I wtedy przekonałam się, że w jego głowie nie jest samo piwo ale i inne ciekawe rzeczy. Zrozumiałam też wtedy, że niezupełnie jest takim „bananowym chłopcem” za jakiego go brałam. On również ma swoje problemy a niektóre nawet podobne do moich. I wtedy właśnie okazało się, że nawet nieźle się dogadujemy i rozumiemy.
W słuchawce walkmana rozlega się głos Jerzego Owsiaka (nagranie z Woodstoku), „Jesteśmy w środku nocy gdzieś w Polsce! Jest nas tysiąceee!!!” I odpowiedź tłumu; „Uuuuuaaaaa!!!” Owsiak; ”Ilu nas jest?!!!!?” Odpowiedź; „Tysiąąceee!!!” Owsiak; „Taaaak jeeeest!!!” Tłum; „Uuuuaaaaaa!!!!!”
Dopiero teraz poczułam się zupełnie zapomniana przez wszystkich i tak ogromnie samotna... Jakby tego było mało zaczyna się piosenka zespołu „Raz, dwa, trzy”...
„Posłuchaj pan, panie podróżny, co się zdarzyło na próżno i...”
Wypatruję sobie ławkę na której przeczekam te dwie i pół godziny do przyjścia Adama.
„...Pociągi odchodzą i statki, ona nie wróci do matki...”
Ściągam wreszcie ten uwierający plecak i siadam zatapiając się w myślach przy uspokajającej, smutnej melodii...
„...Oczy tej małej, jak dwa błękity, myśli tej małej białe zeszyty....”
Nagle podchodzi do mnie jakiś mężczyzna. Patrzy na mnie i dziwnie rusza ustami, aż w końcu siada tuż obok. Wyglądem swym przypomina tutejszego menela lub pijaka a może jedno i drugie. Patrzy na mnie, uśmiecha się nieustannie i rusza ustami. Miło jest odwdzięczyć uśmiech uśmiechem, więc ja również suszę zęby, kiwając głową w rytm muzyki. Mężczyna nie przestaje mielić jęzorem. A być może on chce mi powiedzieć coś ważnego? Wyjmuję słuchawki z uszu.
- Czy pan chciał mi coś powiedzieć?
Mężczyzna jak za dotknięciem czerodziejskiej różdżki, zamyka buzię i patrzy na mnie z wytrzeszczem w oczach.
- Miałaś cały czas słuchawki na uszach? – pyta klepiąc się po uchu
- Tak.
- I w ogóle mnie nie słyszałaś?
- Nie. – i pewnie o tyle jestem zdrowsza – A mówił pan coś ważnego?
- No w sumie to nie... – skoro nie, to znowu zakładam słuchawki - ...Tylko... – słyszę jeszcze jak coś tam mówi a potem widzę znów tylko poruszające się usta
Człowiek ma ochotę przez chwilę pobyć sam, porozmyślać, posmucić się... Ale nie... Nie można oczywiście! Zawsze musi się znaleźć ktoś, kto będzie zawracał gitarę. O! Właśnie idzie tu policja. Może oni go wygonią, albo co...
- Buona sera. – mówi jeden z funkcjonariuszy, co rozpoznaję po ruchu warg
- Buona sera. – odpowiadam zdejmując słuchawki
- Co się tutaj dzieje? – pyta pierwszy, podczas gdy drugi uważnie mnie obserwuje – Pana dokumenty proszę. – mówi stanowczym głosem do pana menela koło mnie
- Nie mam.
- Jak to pan nie ma?! Nazwisko!
- Po co wam? Nic nie zrobiłem przecież! Siedzę tylko.
- Proszę nie dyskutować, bo pana zamknięmy! - krzyczy drugi
- Czemu jej nie spisujecie?! – pan menel wskazuje na mnie cały czerwony z oburzenia, chociaż ten kolor skóry miał już wcześniej
- Proszę się uspokoić i nie pyskować! – mówi pierwszy po czym zwraca się do mnie z miłym uśmiechem – 
Jak masz na imię?
- Marta. – odpowiadam z uśmiechem mrugając powiekami, (widziałam ten trik na filmach) może dzięki temu się nie przyczepią
- O! Jak ładnie! - cieszy się pierwszy
- Coś ci wpadło do oka? -pyta drugi
- Tak ale już wypadło. - tłumaczę
Widocznie nie dla mnie te numery.
- A ile masz lat? -pyta znów pierwszy
- Dwadzieścia.
- A co ze mną? - pyta pan menel
- Uspokój się, bo źle to się dla ciebie skończy! – krzyczy pierwszy i spokojnie dodaje w moją stronę – A skąd pochodzisz?
- Z Polski.
- Czy w Polsce wszystkie dziewczyny są takie ładne?
Pan menel koło mnie kręci głową z niedowierzeniem. 
- Każda jest inna. 
Uff... Chyba się nie przyczepią do niczego.
- A co robisz dziś wieczorem?
- Jestem umówiona.
- A z kim?
- Z przyjacielem.
- Z przyjacielem...
- My po północy kończymy pracę, więc jakbyś chciała wypić z nami kawę, to będziemy się tutaj cały czas kręcić, ok? – proponuje pierwszy
Teraz wystarczy mi tylko powiedzieć;
- Ok.
I będę miała spokój.
- Natomiast ty! – tu policjant ponownie zwraca się do mojego sąsiada z ławki – Jeśli będziesz sprawiał jakieś kłopoty – grozi mu palcem przed nosem – to pamiętaj, że my wszystko widzimy!
- Dobra, dobra... – pan menel rozkłada ręce – Przecież nic nie robię...
- I tak ma być! Jakbyś miała jakieś problemy, to my tu będziemy niedaleko. – zwraca się do mnie
- Dobrze. Dziękuję.
- Ciao. - mówi drugi i obaj odchodzą
- To przez ciebie tu przyszli! – atakuje mnie menel gdy tylko policjanci trochę się oddalają
- O co chodzi? Przecież to ciebie się czepiali.
- Czepiali się mnie przez ciebie! Gdyby nie ty, w ogóle by tu nie podeszli! Co za wstrętny świat! – złości się
- Bardzo mi przykro z tego powodu. – mówię obojetnym tonem i zakładam słuchawki na uszy, ale niee...
Menel szarpie mnie za ramię i znowu swoje;
- Przez ciebie będę miał kłopoty teraz! Po co tu przyszłaś i siedzisz?! Idź stąd!
- Trzeba było tu nie siadać!  - tracę cierpliwość – Ktoś ci kazał tu usiaść?! Ja tu byłam pierwsza! Zobacz ile jest wolnych ławek! Trzeba było usiąść na ktorejś z nich zamiast koło mnie! Czy wyglądam na osobę, która ma ochotę na jakieś zaczepki i dyskusje?! Siedzę spokojnie, słucham muzyki i wcale nie mam ochoty z nikim gadać!
- To czemu tu siedzisz zamiast iść do siebie?! – wymachuje rękami
- A ty czemu nie pójdziesz do siebie jak jesteś taki mądry, hę?!
- Bo ja nie mam dokąd iść! - krzyczy z dumą menel
- Wyobraź sobie, że nie ty jeden!
Menel się ucisza. Zakładam ponownie słuchawki na uszy. Widzę jak gada coś jeszcze pod nosem, po czym macha lekceważąco ręką w moją stronę i idzie sobie. 

Wreszcie sama! Mogę znów zatopić się w swoich myślach... No nieee.... Czy ta cholerna parka musiała wybrać akurat moją ławkę?! Jak nie urok to sraczka! Spokojnie, nie będę zwracać na nich uwagi, w końcu ja tu byłam pierwsza!
Staram się słuchać piosenki i wrócić do dawnych, masochistycznych myśli lecz perlisty śmiech dziewczyny przebija się przez muzykę i nie pozwala mi na rozmyślania. Kątem oka widzę jak ręce chłopaka błądza po jej ciele a ona śmieje się jak idiotka. Nie wytrzymam! Królestwo za spokój!
Rozglądam się z desperacją po placu katedralnym i moją uwagę przykuwają wielkie schody przed samą katedrą. Tak! Usiądę sobie tam i będę mieć wreszcie święty spokój! Schody są tak szerokie, że na pewno każdy znajdzie tam swoje miejsce.
Jest godzina 23.05.
Czekam na Adama już na schodach przy katedrze i znów myśli, muzyka i...
- Ciaaooo... – tuż przed swoją twarzą widzę uśmiechniętą twarz jakiegoś Azjaty
- Ciao. – odpowiadam – O co chodzi?  - nawet już nie wysilam się na uśmiech
- Jak masz na imię? – zza twarzy Azjaty wychyla się twarz jakiegoś Włocha
- A o co chodzi?! – pytam już bardzo zdenerwowana
- Spokojnie. Nie denerwuj się tak. – mówi Włoch - Nie chcesz, to nie mów...
- Przepraszam ale ja po prostu nie mam ochoty z nikim rozmawiać. Chcę sobie posiedzieć sama.
- W porządku... Chodź! – Włoch ciągnie za ramię swojego kolegę i siadają obaj metr ode mnie, o stopień niżej, lecz twarzami w moją stronę
Kręcąc głową z rezygnacją, zakładam słuchawki na uszy. Azjata z Włochem ciągle na mnie patrzą i się uśmiechają. Staram się nie zwracać na nich uwagi, co i tak jest już wystarczajaco ciężkie do osiągnięcia, a Azjata mało tego wstaje, macha ręką przed moją twarzą i pokazuje żebym zdjęła słuchawki. Zdejmuję.
- Co tym razem? - staram się poskromić złość
 - Jesteś tu sama?
Ja zwariuję!!!
- A widać żeby ktoś ze mną teraz był?! Czekam na kogoś.
- Na kogo?
Na misia Gogo, kurwa! Co oni tutaj wszyscy tacy ciekawscy?!
- Na chłopaka. Zaraz powinien być.
- Nie chcesz jechać z nami na dyskotekę? Zabawimy się...
Czy ja przed chwilą nie powiedziałam, że na kogoś czekam? Grochem o ścianę.
- Nie, nie chcę ale dziękuję za tak szlachetną propozycję.
Znów zakładam słuchawki i udaję, że ich nie widzę. Nie mam zamiaru ponownie zmieniać miejsca! A ci debile znów siadają przede mną i gapią się na mnie z głupim uśmiechem.
Na szczęście w samą porę na horyzoncie pojawia się Adam. Wstaję. Wstaje też Azjata z Włochem niczym Don Kichot i Sancho Pancha. Zdejmuję słuchawki.
- A może pojedziesz do mnie? – mówi Włoch – Tam zrobimy imprezę i tam sobie zanocujesz.
Nie odpowiadam. Biorę po prostu plecak i przechodzę między nimi machając Adamowi, który czeka na mnie pod schodami. 
- Cześć.
- Cześć. Co to za jedni?
- Nie wiem. Przyczepili się po prostu. – spoglądam do tyłu i widzę jak Azjata z Włochem dosłownie rozpływają się w powietrzu i nie wiem kto szybciej ucieka, Sancho Pancha czy Don Kichot...
- Uważaj na takich typów. Dużo tu się takich kręci. Mam coś dla ciebie. – Adam wyciąga z plecaka dwie torby śniadaniowe – W jednej są kanapki z szynką, sałatą i serem a w drugiej słodkie rogaliki. Pomyślałem, że jesteś pewnie głodna po tej mizernej sałatce...
Kurczę! Jakie to miłe z jego strony. Już nawet nie będę mu mówić, że nie lubię szynki.
- Dziękuję. Nie musiałeś. Mam nadzieję, że nie miałeś przez to żadnych problemów.
- No co ty! Żaden problem! Słuchaj, ja przemyślałem twoją sytuację i doszedłem do wniosku, że nie ma mowy żebyś znalazła tu pracę.
- Jak to? A ty? Przecież pracujesz.
- Ja to co innego. Studiuję i mieszkam tu od dawna. Mogłbym ci załatwić pracę w restauracji gdzie pracuję, ale po pierwsze, jest już na to za późno. To już ponad połowa lipca i wszystkie miejsca są pozajmowane, a po drugie, gdzie będziesz spać? Wziąłbym cię do siebie ale uwierz mi, że nie mogę... Jestem w takiej sytuacji, że nie dam rady ci pomóc...
- W porządku. Rozumiem.
- Gdyby to ode mnie zależało, to wierz mi, że bym cię ugościł. Dlatego wpadłem na pomysł żebyś pojechała do Rimini, na wschodnie wybrzeże. Tam jest dużo turystów i mnóstwo barów przy plaży. Zawsze potrzebują kogoś do pracy a nocować może mogłabyś właśnie na plaży.
- Przemyślę to. Chyba faktycznie masz rację.
- Nad niczym się nie zastanawiaj tylko jedź tam. Zobaczysz, że nie pożałujesz. Słuchaj, ja nie mam wiele ale tyle mogę ci dać. – wyciąga z kieszeni banknot pięcioeurowy
- No co ty?! Zwariowałeś?
- No weź! Przepraszam, że tak mało ale więcej nie mam.
- Ale daj spokój! Nie potrzebuję przecież.
Totalnie mnie tym zaskoczył.
- Potrzebujesz na pewno bardziej niż ja. Weź, będziesz miała chociaż połowę na bilet. Do Rimini kosztuje coś około 10euro.
- Ale ja nie mogę tego przyjąć. To są pieniądze na które ciężko pracowałeś.
- I mam ochotę teraz ci je dać! - wciska mi banknot w dłoń
- Zrozum, że nie trzeba! – kłócę się wzruszona – Ja naprawdę dam sobie radę.
- Oczywiście, że dasz sobie radę. Jesteś moją bohaterką i chcę żeby ci się udało. Chcę mieć w tym jakiś swój mały wkład, więc bierz i nie gadaj!
Tą bohaterką całkowicie mnie rozbroił. Pierwszy raz spotyka mnie coś takiego, żeby obcy człowiek tak się mną przejął. Stoję naprzeciw Adama z rozdziawioną buzią i banknotem w dłoni i naprawdę, naprawdę  nie wiem co powiedzieć. Bo samo dziękuję to zdecydowanie za mało, to przecież takie banalne...
- Radzę ci teraz żebyś pojechała na dworzec. – mówi dalej Adam – Tam jest w miarę bezpiecznie bo jakoś to pilnują. Tam przeczekasz sobie do rana i pierwszym, porannym pociągiem pojedziesz do Rimini.
- To nie ma nocnych pociągów?
- Nie. Dworzec na noc zamykają. Otwierają coś koło 06.00 rano. Teraz jest 24.00 więc masz jeszcze sześć godzin. Dasz sobie radę?
Co za dziwny kraj. Dworce na noc zamykają. To gdzie śpią bezdomni?
- Tak, jasne, że dam radę. Nie martw się.
- U mnie niestety nie możesz zostać. Przepraszam ale naprawdę nie ode mnie to zależy.
- No co ty! Nie przejmuj się. Nawet nie myślałam żeby się do ciebie wpraszać. Jak dostanę się na ten dworzec?
- Zobacz. Pójdziesz prosto i na tej ulicy, tam po skosie, - wskazuje ręką – jest przystanek tramwajowy. Tramwaje jeżdżą dość często. Biletów nie musisz kupować bo w nocy nie sprawdzają. Zresztą, jak zobaczysz wsiadającego do tramwaju faceta w mundurze, to po prostu wyjdź.
- Żartujesz? Włoscy kanarzy pracują w mundurach?
- Wiem, w Polsce by to nie przeszło. - rozkłada ręce
- Haha! Dobrze, to gdzie mam wysiąść?
- To będzie chyba siódmy albo ósmy przystanek, koło takiego wielkiego budynku. Zresztą, spytasz kierowcy. Tak będzie najpewniej.
- Dobrze. No to idę. Dziękuję za wszystko.
- Ja też już muszę lecieć. Słuchaj... Uważaj na siebie na tym dworcu i w Rimini i w ogóle... Zapisz sobie mój numer telefonu. Jak wrócisz do Polski to daj znać. Jestem bardzo ciekawy czy ci się uda. Wierzę w ciebie.
Spisuję numer telefonu.
- Na pewno napiszę. Jeszcze raz dziękuję za wszystko. Trzymaj się tu jakoś i wracaj też do kraju.
- Niedługo wrócę. - uśmiecha się
Uścisk dłoni.
- Cześć.
- Cześć. Powodzenia i uważaj na siebie.
- Postaram się. Pa!
Macham na pożegnanie torbami śniadaniowymi i każde z nas odchodzi w swoją stronę. Czyli czeka mnie noc na dworcu kolejowym.

Cdn...

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

ROZDZIAŁ IV (część pierwsza)


WITAJ WIELKI ŚWIECIE!

                                                                                   „Spieprzaj, dziadu!”
                                                                                                       Lech Kaczyński


 
             Rozglądam się dookoła. Taakk... No i co teraz? Pozostaje mi tylko pójść spytać o drogę do tego przydrożnego hotelu.
Z zewnątrz jest bardzo futurystyczny. Taki gmach po prostu. W środku, bardzo luksusowy. Dominuje czerwony kolor (łącznie z czerwonym dywanem przed drzwiami hotelu). Podchodzę do recepcji.
- Buon giorno. W czym mogę pomóc? – uśmiecha się do mnie na oko trzydziestoletni recepcjonista patrząc na mnie jakbym spadła z nieba
- Buon giorno. - odpowiadam - Mam parę pytań.
- Słucham? -  uśmiecha się szeroko
- Jak dojechać stąd od centrum?
- Centrum czego?
- Mediolanu oczywiście.
- Ha! Ha! Najpierw musi pani dojechać w ogóle do Mediolanu. Na obrzeże miasta a stamtąd przenieść się w coś, co jedzie do centrum.
No pięknie! Oczywiście wsiądę teraz w moje nowe porsche i pojadę.
Czuję irytację i zmęczenie równocześnie.
- Jak mogłabym się dostać na obrzeże miasta? – pytam kryjąc zdenerwowanie pod uśmiechem
- Jakieś 50m za hotelem jest przystanek autobusowy. Zaraz powinno coś przyjechać, to pani wsiądzie.
- Aha. Dziękuję. – cholera, jeszcze na bilety wydawać! – Drugie pytanie to czy nie potrzebujecie może kogoś do pracy w tym hotelu?
- A pani chciałaby tu pracować? – uśmiech recepcjonisty poszerza się do granic możliwości
Chciałabym to zbyt mocne słowo. Ale jak mus, to mus...
- Być może. Chciałabym spytać na razie orientacyjnie.
- Anna! Potrzebujemy pracowników?! Bo taka jedna ładna dziewczyna pyta o pracę! – woła do kogoś za drzwiami po mojej prawej stronie
- Niee! - odpowiada kobiecy głos - Już mamy kogo trzeba!
Recepcjonista nie zmieniając swego uśmiechu rozkłada przepraszająco ręce w moją stronę.
- Trudno. I jeszcze jedno pytanie. Tak z ciekawości, ile kosztuje u was pokój?
Recepcjonista podnosi jedną brew.
- Najtańszy pokój. - dodaję
- Najtańszy kosztuje 135 euro. -  do licha! Za noc?! – Ale tobie sprzedałbym po promocji. – znów uśmiech, tym razem z błyskiem w oku
- To znaczy za ile? – ciekawa jestem jak bardzo spuści mi z ceny
- 45 euro to jest maksymalnie co mogę upuścić.
Kurczę! Taka zniżka?! To gdzie bym miała spać? W piwnicy ze szczurami czy może w jego pokoju?
- Aha. Dziękuję za informacje.
- Służę uprzejmie.
- Pójdę już na ten autobus bo przegapię.
- Nie bierze pani pokoju? - pyta rozczarowany
- Nie, na razie dziękuję.
Nie będę spać w jakiejś taniej melinie przecież.
- Jakby się pani namyśliła to zapraszamy. – znów uśmiech od ucha do ucha
- Dziękuję bardzo. – kłaniam się – Do widzenia.
- Do widzenia.
Na przystanek faktycznie podjeżdża wreszcie jakiś autobus. Dojeżdżam chyba na obrzeża miasta tak jak mówił recepcjonista, bo przypomina to raczej slumsy. Kierowcę autobusu pytam o drogę do centrum i według jego instrukcji przenoszę sie do innego autobusu. Wreszcie dojeżdżam do jakiegoś centrum, ale najwyraźniej jeszcze nie tak centralnego jak prawdziwe centrum. Pytam więc przechodnia o drogę;
- Musi pani skręcić w lewo, potem przejść obok takiego dużego budynku, pozna pani bo jest dobrze strzeżony. To budynek telewizji mediaset a potem prosto cały czas aż dojdzie pani do metra i tam...
- Mediaset? - przerywam
- Tak. Tutaj mają siedzibę. No więc jak weźmie pani pociąg nr... 3 chyba, to dojedzie pani do centrum. – odpowiada starszy, miły pan
- Aha. Dziękuję panu. Do widzenia.
Czyli jakimś cudem trafiłam do telewizji... Hmm... Może warto spróbować? Nie mam przecież nic do stracenia.
Przechodzę przez bramę prowadzącą do budynku Mediaset.
- He! Hej! – słyszę za sobą – Ma pani pozwolenie?! Gdzie pani idzie?
- Pozwolenie? To trzeba mieć pozwolenie? – odpowiadam zdziwiona
- No przecież to telewizja. Co pani myśli, że każdy z ulicy może sobie wejść ot, tak?
- Aach... To telewizja? – rżnę głupa – A to ja chyba pomyliłam adres. Bo wie pan, moja siostra też mieszka w takim dużym budynku.
Strażnik patrzy podejrzliwie.
- Proszę stąd iść albo pokazać pozwolenie. - mówi stanowczo
- A co trzeba zrobić żeby dostać pozwolenie? – pytam i strażnik podnosi brew – Pytam oczywiście z ciekawości.
- Trzeba się umówić telefonicznie z dyrektorem Mediaset. – odpowiada znudzony
- A skąd mam, to znaczy, przeciętna osoba miałaby wziąć numer telefonu?
- Mogę pani podać do sekretariatu. Tam może pani powiedzą i jak dobrze pójdzie, umówią za jakieś trzy tygodnie.
Trzy tygodnie?! W tym czasie chyba z głodu zdechnę...
- Aha. – odpowiadam – Tak tylko pytałam. Z ciekawości. Dziękuję i do widzenia.
No i wszystko jasne! Lepiej już sfrunę na ziemię zamiast bujać w obłokach. Pojadę teraz do tego cantralnego centrum i popytam o normalną pracę. Mijam ogrodzenie budynku telewizji i już zaczynam czuć wrzynający się w ramiona plecak gdy nagle, tuż za ogrodzeniem telewizyjnym zauważam schody w dół, mały ogródek kawiarniany i drzwi do jakiegoś baru. HA!! Mam was sukinkoty! Wyrzucili mnie przodem, to wejdę tyłem!
Powoli schodzę z dumnie podniesioną głową, (lecz nie za bardzo, żeby nie spaść ze schodów) i nie rozglądam się na boki tylko udając pewną siebie od razu wchodzę do środka. Nikt mnie nie zatrzymuje. A w środku... Cuda nie widy! Żarcie! Szwedzki stół! Czuję, że mi nagle w brzuchu burczy. Stoję chwilę jak wryta obserwując system. Po prawej są talerze i sztućce, w głębi jedzenie do wyboru, do koloru a po lewej niestety kasy. Brrr... To znów mój brzuch.
Dookoła pełno mężczyzn w garniturach i kobiet w eleganckich garsonkach (jakieś szychy pewnie). Powoli, jak zahipnotyzowana, z wielkim, czerwonym plecakiem na plecach podchodzę do zastawy. Biorę talerz i widelec po czym idę dalej w głąb.  Zaczynam nakładać. Brrr... Żołądek daje o sobie znać. Jeszcze tylko troszkę tej pysznie wyglądającej sałatki i już dość. Trzeba pokazać klasę! Do tego soczek i z talerzem w jednej ręce, kubkiem soku w drugiej i starym, popisanym, zniszczonym, czerwonym plecakiem na plecach przechodzę uśmiechając się obok kas. Wychodzę z baru i siadam pod parasolem w ogródku.  Zaczynam pałaszować.
Po zjedzeniu wyciągam się na krześle jak kot i kładąc nogi na plecaku zatapiam się w myślach.  Taaak... Teraz gdy już jestem najedzona, można pomyśleć o jakiejś pracy... Skoro już tu jestem, to może spytam w tym barze. Tym razem bezczelnie podchodzę do kas i pytam.
- Chcesz tu pracować? – dziwi się na oko trzydziestoletnia kasjerka – Fabio!
Z kuchni wyłania się starszy mężczyzna w kucharskim fartuchu.
- O co chodzi? - pyta wycierając ręce o fartuch
- Ta dziewczyna chce tu pracować. Zajmij się nią bo ja nie mam czasu.
- Chcesz pracować? - pyta zdziwiony
- Tak.
- A skąd jesteś?
- Z Polski.
- A masz pozwolenie na pobyt?
- Nie muszę mieć. Polska należy do Unii Europejskiej.
- Polska w Unii? – kucharz drapie się po głowie jakby szukał w niej położenia Polski na mapie świata – Niemożliwe.
- Możliwe. Jesteśmy w Unii.
- A masz zezwolenie na pracę? - drąży temat
- Jakie zezwolenie? - pytam zmieszana
- Na pracę! - traci cierpliwość
- Nie. Nie mam żadnych dziwnych zezwoleń. Przyjechałam z Polski na wakacje i mam ochotę trochę popracować. – to brzmi chyba dość dziwnie...
- Jak nie masz zezwolenia na pracę, to nie mamy o czym mówić!
- Ale ja już przecież pracowałam we Włoszech! Nawet jak Polska nie była jeszcze w Unii.
    Co jest do cholery! Pierwsze słyszę o jakichś głupich pozwoleniach. Od szesnastego roku życia, co wakacje, przyjeżdżałam do pracy do Włoch a teraz co im odbija?!
- A gdzie we Włoszech pracowałaś? - pyta zdziwiony
- W Calabrii.
- Hahaha! W Calabrii to sobie mogłaś pracować, dziecko! Tu jest Italia Nord i tu trzeba mieć zezwolenie na pracę. A teraz nie przeszkadzaj już bo mam dużo roboty.  – odwraca się i niknie w kuchennych czeluściach
Przynajmniej sobie pojadłam. No cóż... Spytam jeszcze w centralnym centrum Mediolanu a potem to nie wiem...
Idę w stronę metra. Idę, idę, idę.... Idę... Idę... No daleko jeszcze?! Muszę wejść gdzieś się czegoś napić, bo usycham. Tu jest jakiś bar przydrożny. Wchodzę.
- Buon giorno. - zwracam się do barmana - Czy mogłabym poprosić o szklankę wody?
- Si. Oczywiście. Gazowana czy zwykła?
- Tę najzwyklejszą poproszę.
Młody, uśmiechnięty barman nalewa wodę do szklanki patrząc mi cały czas w oczy.
- Ile płacę?
- Jak dla ciebie to nic. Proszę. – stawia szklankę soczystej wody na barze nie spuszczając wzroku z mej twarzy
- Dziękuję.
Biorę wodę i siadam na najdalszym stoliku w głębi, przy ścianie. Za plecami słyszę jak klient, który cały czas siedzi przy barze mówi do barmana;
- Jak dla ciebie to nic? Haha! Ty szczwany lisie! Dobrze wiesz, że woda jest za darmo. Wody nikomu się nie odmawia. Swoją drogą, jakaś dziwna ta dziewczyna...
Odwracam się w ich stronę i widzę dwie, uśmiechnięte życzliwie facjaty. Siadam przy wybranym stoliku i słyszę znów za sobą męski śmiech i ściszone głosy.  Obok stolika zauważam kontakt, podłączam więc moją komórkę, choć nie wiem po co, bo i tak nikt do mnie nie pisze. Wypijam jednym haustem wodę i zasypiam z głową schowaną w ramionach.
Nagłe szarpnięcie wyrywa mnie ze snu.
- Hej! Nic ci nie jest? - nade mną stoi strapiony barman
Kurczę! Musiałam być jednak zmęczona, że tak mnie wzięło. To pewnie przez ten ciężki plecak.
- Nie, nic. Przepraszam ja nie chciałam...
- Nic nie szkodzi. – uśmiecha się, chyba przyjaźnie – Chciałem tylko spytać czy nic ci nie jest. Śpij sobie jak chcesz. – odchodzi z powrotem za bar
Boże! Co za wstyd! Patrzę na komórkę. Naładowała się. Włączam. Jest godzina 16.40. Zakładam ponownie swój balast na plecy, oddaję szklankę i wychodzę z baru. Nie dotarłam jeszcze nawet do tego przeklętego metra! Spokojnie... Poradzę sobie. Idę, idę, idę.... Idę, idę... W końcu znów pytam o drogę, bo chyba zabłądziłam. 
- Metro? To ten budynek przed panią. - odpowiada pani z dzieckiem
Wreszcie! Z wyczerpania, nie wiedząc co czynię, podchodzę do kiosku w metrze i kupuję bilet. Mogłabym mieć za to dwie czekolady. Wsiadam do pociągu i dojeżdżam do centralnego centrum Mediolanu. Okazuje się jednak, że do centrum centralnego centrum musze jeszcze sporo dojść. Idę więc dzielnie lecz co chwilę przystaję, ściągam plecak, rozmasowuję ramiona. Niby taki mały, pozszywany skrawek materiału wypchany szmatami, a taki ciężki. Według pytanych przechodniów zostały mi jeszcze tylko dwie przecznice do przejścia. Zatrzymuję się przed pierwszą, bo już po prostu nie daję rady. Muszę ponownie zdjąć plecak. Chociaż na chwilkę... Dwie sekundy później słychać głośne; 
"Iiiiiiiii!!!!! Buuuum!" 

I na ulicy, tuż przede mną, zderzają się dwa jadące w przeciwnych kierunkach motocykle. Ze wszystkich stron zbiegają się ludzie a ja stoję dalej jak wryta z ręką na piekącym z bólu ramieniu i myślę sobie, że mój anioł stróż powinien dostać awans albo conajmniej pochwałę za dobrze wykonaną robotę. Gdyby nie te bolące ramiona, byłabym pewnie teraz plamą między tymi dwoma motorami. Mijam zbiegowisko i spokojnie idę dalej. W końcu dochodzę na otwartą przestrzeń, jakiś plac chyba. Podnoszę głowę do góry. A niech mnie! Takiej katedry jeszcze nie widziałam! Jest ogromna! Z mnóstwem rzeźb i misternie wykonanych wieżyczek. Całość sprawia wrażenie jakby utkanej pajęczą nicią. Delikatne, a przy tym mocne i mroczne. Przede wszystkim ogromne! Przed głównym wejściem do katedry rozciąga się spory plac, wzdłuż którego stoją latarnie, a pod nimi ławeczki, (żeby komary mogły lepiej trafić). Na prawo jakiś budynek w którym jest mnóstwo sklepów i restauracji. Wchodzę do jednej z nich i pytam o pracę. W odpowiedzi słyszę;
- A masz zezwolenie?
Próbuję jeszcze w czterech i wszędzie to samo. Dochodzę chyba do środka budynku.. Przede mną i za mną długi korytarz zapełniony restauracjami i sklepami a po mojej lewej i prawej długi korytarz dla odmiany zapełniony sklepami i restauracjami. Nade mną dziwna konstrukcja ze szklanego dachu a pode mną płyta wskazująca na to, że jestem w środku jakby krzyża. Stoję potrącana co chwilę przez przechodzących ludzi i myślę co teraz zrobić. Jaki ma być mój następny krok? Z zamyślenia wyrywa mnie jakby trochę przepity męski głos;
- Przepraszam, potrzebujesz pomocy?
Odwracam się i widzę mężczyznę ubranego w niezbyt czyste ubrania. W ogóle nie sprawia wrażenia czystego. Nie pachnie też przyjemnie. Ma brązowe, pozlepiane włosy długości do ucha i taką też pozlepianą brodę zakrywającą szyję. Wątpię żeby to były dredy. Trudno powiedzieć czy jest taki opalony czy brudny.
- Nazywam się Maurizio. – mówi wyciągając brudną rękę z czarnymi paznokciami – Jestem bezdomnym.
- Marta. – podaję mu swoją. – Miło mi.
Czyżbym wyglądała aż tak żałośnie, że nawet bezdomny myśli, że potrzebuje pomocy? Kątem oka widzę przypatrujących się kelnerów z pobliskiej restauracji.
- Myślę, że potrzebujesz pomocy. – mówi Maurizio – Mylę się?
Skąd on to wie? I w czym niby mógłby mi pomóc? Da mi pracę, mieszkanie, jedzenie? Bez sensu...
- Tak, potrzebuję. – odpowiadam wbrew sobie – To znaczy przydałaby się... – jakby moje usta same mówiły nie kontaktując się uprzednio z mózgiem (zdarza mi się to niestety dość często)
- Jak wsiądziesz w tramwaj nr 4 i pojedziesz pięć przystanków, to wysiądź, skręć w prawo, potem jeszcze raz w prawo, ominiesz wielki budynek, potem w lewo, potem możesz podjechać trzy przystanki autobusem i potem jak skręcisz w prawo to po lewej stronie będzie CARITAS. Tam ci pomogą. Dadzą ci łóżko i ciepły obiad. – przybliża do mnie swoją twarz i dodaje – Tylko musisz być trzeźwa! Rozumiesz? Żadnego alkoholu!
Dopiero teraz zauważam jak bardzo zionie od niego „napojem wyskokowym” podejrzanego gatunku. To jakiś absurd! Kątem oka widzę, że kelnerzy z pobliskiej restauracji pokładają się wręcz ze śmiechu wskazując na mnie palcem.
- Idź tam! Oni ci pomogą! - bezdomny ciągnie dalej jak nawiedzony
- Ale ja...
- Tylko nie możesz pić! - przerywa cały podekscytowany
- Dobrze, pójdę. - mówię zrezygnowana żeby dał mi już spokój - Dziękuję za radę
Odwracam się i odchodzę.
- Tylko bądź trzeźwa!!! - słyszę za sobą krzyk
Udaję, że nie słyszę i wchodzę do pierwszej lepszej restauracji. Byleby zniknąć z pola widzenia. Byleby nie czuć się tak żałośnie. 
- Dzień dobry. - mówię nieśmiało - Można zjeść tu kolację?
W końcu mi też należy się coś od życia! Na zewnątrz robi się już szaro a ja znów czuję burczenie w brzuchu.
- Tak, oczywiście. Może być ten stolik? – dość wysoki, ulizany brunet, wskazuje mi mały stolik w rogu, następnie przynosi menu.
Siadam i przeglądam kartę dań. Myślę, że wezmę sobie sałatkę z sałaty i pomidora bo kosztuje tylko (aż!) 3 euro i małą karafkę wody(2 euro). Jak wydam pięć euro to nic mi się nie stanie. Składam zamówienie. Ku mojemu zaskoczeniu kelner przynosi jakieś paluszki do chrupania gratis. To miłe z ich strony. Delektuję się każdym kęsem. Wiem przecież, że w restauracjach jadać nie będę. (Wtedy jeszcze nie wiedziałam jak bardzo się myliłam).
Następnym razem podchodzi do mnie inny kelner. Wygląda zupełnie inaczej niż reszta mężczyzn tutaj. Jest wyższy, ma blond włosy, inteligentną twarz i żadnego żelu na włosach. Donosi mi paluszki do chrupania i zagaduje;
- Nie jest pani Włoszką, prawda?
- Nie. - odpowiadam - Jestem Polką.
- Od razu wiedziałem! Widać! – mówi już po polsku co mnie bardzo cieszy
Polak! Może szczęście się do mnie uśmiechnęło! Spytam o rady i w ogóle...
- Od dawna tu pracujesz?
- Dość długo. Mieszkam w Mediolanie już dwa lata.
- Ojej, to dużo.
- Kurczę, nie mogę gadać. Ten siwy w garniturze to szef i zaraz mnie złoi. Będę krążył, to jeszcze pogadamy.
- Nie ma sprawy. – odpowiadam z uśmiechem prawie naokoło głowy
Spotkałam rodaka! Ha,ha!
Po chwili znów wraca, staje obok mojego stolika przy szafce ze sztućcami i czyszcząc czyste sztućce zagaduje;
- Jesteś sama?
- Tak. Przyjechałam właśnie dziś do Mediolanu autostopem.
- Żartujesz?! Z Polski tutaj, autostopem?!?
- Tak. Muszę zarobić na studia i właśnie szukam pracy.
- Masz coś załatwione? 
- Nie... No właśnie szukam.
- Dlaczego akurat tutaj? – młody Polak zapomniał, że powinien czyścić sztućce i zamiera bez ruchu – Kurczę, szef się gapi. Muszę się krzątać. Zaraz wrócę.
Ucieszona i może trochę podekscytowana, nie zauważam kiedy z talerza zniknęła moja sałatka. W sumie zjadłabym coś jeszcze, ale wmawiam sobie, że już nie jestem głodna i wołam kelnera. Przyszedł ten Włoch co mnie obsługiwał na początku. Proszę o rachunek. W międzyczasie przychodzi Polak i układa w szafce równiutko już poukładane obrusy.
- Więc czemu tutaj? - zagaduje
- Bo pomyślałam, że skoro tu jest centrum północnych Włoch, to zarabia się chyba więcej.
- Ale nie przyjmą cię tak po prostu. Tutaj strasznie tego pilnują, nie to co na przykład na południu.
- Właśnie zauważyłam. Tylko, że na południu mało płacą i często oszukują. A jak ty tutaj dostałeś pracę?
- Ja studiuję od dwóch lat we Włoszech. – odkłada zupełnie obrusy i po prostu mówi stojąc nad moim stolikiem – Mieszkam tutaj. Mi było łatwiej znaleźć pracę, bo mam pozwolenie i wszystkie potrzebne papiery.
- Nie dałoby mi się czegoś załatwić?
- Nic z tego. – odpowiada smutno kręcąc głową – Mamy komplet. Może gdybyś była wcześniej...
- Nie mogłam wcześniej.
- Teraz w Mediolanie naprawdę nic nie znajdziesz. Mówię poważnie. Radze ci... Kurczę! Znów szef! Czekaj! Nie idź jeszcze.
- Ok.
I znów odchodzi się krzątać. W tym czasie włoski kelner przynosi mi rachunek.
CO?!? 11Euro?!? Jak to możliwe?! Czytam uważnie paragon. Sałatka 3 euro, woda 2 euro, nakrycie 6 euro. No nieee....  Za nakrycie tez się płaci? Więcej za nakrycie niż za kolację! Za to nie dam im tego 1euro napiwku, które miałam zostawić!
Kładę pieniądze na stole i natychmiast pojawia się włoski kelner, który je zabiera. Ja spokojnie popijam jeszcze wodę czekając na Polaka. W końcu przychodzi.
- Słuchaj, nie mogę teraz gadać. – mówi – O tej porze zaczyna się ruch. Masz gdzie iść?
- Nie.
- Tak myślałem. Kończę pracę niestety dopiero o północy.  Spotkajmy się na placu Del Duomo pod katedrą jakieś 10min. po 24.00, ok?
- Dobrze. Będę czekać.
- Tylko uważaj na siebie proszę cię... Nigdzie z nikim nie idź. Nikogo nie słuchaj. Żadnych meneli, ok? Ja mam na imię Adam. – podaje rękę
- Marta. - serdeczny uścisk dłoni - Lecę w takim razie. Nie przeszkadzam. Do zobaczenia!
- Cześć! Tylko uważaj na siebie!
- Dobrze. - śmieję się - Postaram się. 
I wychodzę.

Cdn...