wtorek, 10 kwietnia 2012

ROZDZIAŁ II (część pierwsza)

                                                                 NIE DAM RADY

                                                                             „Czasami myślę, że Bóg tworząc człowieka
                                                                               przecenił nieco swoje możliwości.”
                                                                                                                            Oskar Wilde


 
                     Wstaję o świcie i wyruszam w dalszą trasę. U Renaty zregenerowałam siły. Wymoczyłam się w wannie, napełniłam żołądek i pogadałam z przyjaciółką. Na drogę dostałam od niej reklamówkę jabłek (prosto z działki), dwie bułki i kartkę z mapą Europy wyrwaną z atlasu, gdyż ja nawet tego ze sobą nie miałam.
W mojej odświeżonej sukience i w czarnym berecie, który dostałam od Cyryla jadę autobusem na tamtą stację benzynową. Na sam koniec miasta. Na ostatnim przystanku, w zupełnej głuszy wysiada ze mną dwóch policjantów. Mam nadzieję, że nie będą o nic pytać, bo wygląda to podejrzanie; dziewczyna z wielkim plecakiem idąca w stronę autostrady. Chyba nie zamierza łapać stopa? Bo to niedozwolone...
Rozchodzimy się w przeciwnych kierunkach. Ja w stronę autostrady, oni w stronę fabryk.
- Przepraszam?! - słyszę za sobą głos któregoś z nich
Przełykam ślinę starając się szybko wymyślić jakąś wymówkę w razie czego.
- Tak?
- Marusia? - pyta jeden z policjantów wskazując na mój beret
- Nie. Martusia. - odpowiadam
- Też ładnie. - śmieje się i oboje odchodzą
Uff... No to do roboty!
Godzina 08.05
Mężczyzna, który się zatrzymuje, wiek średni, ubranie eleganckie, samochód jak wiele innych w kolorze srebrnym, (tak jestem kobietą i przyznam, że to jest pierwsze, co rzuca mi się w oczy patrząc na samochód) jest za mało interesujący i ciekawy żeby się na jego temat rozwodzić. Po prostu przeciętny. Rozmowa z nim polega na standardowych pytaniach i odpowiedziach, których nie będę tutaj przytaczać, żeby Cię aż tak bardzo nie zanudzać. Dowozi mnie z prędkością ok. 95 km/h do Bolesławca.
Tam wysiadam również na stacji benzynowej gdzie przed moim pożegnanio-podziękowaniem mało interesujący pan, wyjaśnia mi gdzie mam się usytuować aby lepiej złapać stopa. Zgodnie z radą idę prosto za skrzyżowanie ze światłami i próbuję dalej.
Nie czuję już strachu, raczej ciekawość, (kto tym razem?) i zniecierpliwienie, (kiedy dotrę do celu?) A co będzie potem? Potem pomartwię się później.
W niecałe pięć minut zatrzymuję tira.
Kierowca, choć miły, także przeciętny. Po drodze zatrzymuje się w sklepie żeby zrobić sobie zakupy i... To tyle z ciekawych wydarzeń. Te same pytania, te same odpowiedzi. Jak to przystało na tira, jedziemy ok. 80 km/h

„Przeciętny” dowozi mnie na stację benzynową w Jędrzychowicach, czyli właściwie do granicy niemieckiej. Dziękuję mu za podwiezienie i wychodzę lecz on chce zrobić więcej...  Włącza CB radio i nawołuje innych kierowców. Pyta czy ktoś nie jedzie do Włoch.
- Panowie mam dziewczynę do zabrania do Włoch. Czy ktoś z was tam jedzie?
- Jasne, dziewczyna... Pewnie się potem okaże, że ta dziewczyna to chłopak. – po dłuższej ciszy wreszcie się ktoś odzywa
- Nie, to naprawdę dziewczyna! Powiem więcej, ładna dziewczyna! Studentka. – „Przeciętny próbuje mnie zareklamować jak sprzedawca towar
- Tak, tak! Oczywiście. Student chyba!
No wiem, że miss Polonia to ja nie jestem, ale chyba przynajmniej przypominam trochę swoją płeć...?
- Niech coś powie do radia to uwierzymy!
- Tak, tak! Niech się odezwie! - dopingują inni tirowcy
- Panowie to nie żarty! Sprawa poważna! Dziewczyna musi się dostać do Włoch! Jedzie tam któryś z was? Pomocy się nie odmawia!
- Dobra, już dobra! Nie unoś się tak kolego. Ja nie jadę do Włoch po prostu.
Trzask, trzask....
- Był tu taki jeden, co jechał do Włoch, ale pojechał jakąś godzinę temu. Ja to do Hamburga jadę, ale za trzy godziny. – do rozmowy włącza się ktoś inny
- Dobra, dzięki chłopaki!
- Ale przecież do Włoch kursują autobusy. Niech dziewczyna jedzie autobusem jak normalny człowiek.
- Widocznie ma swoje powody skoro tak ryzykuje. – tłumaczy „Przeciętny”
- A jest sama czy z kimś?
- Sama.
- Ooo... To ja się zakładam, że nie da rady – jakiś inny głos dorzuca swoje trzy grosze – Nie dojedzie! Przynajmniej nie żywa.
Dziwnie tak słuchać rozmów na swój temat, jakby mnie obok nie było.
- Właśnie też się tego obawiam, ale dziewczyna jest dorosła. Dzięki za pomoc. – „Przeciętny” wyłącza radio
Fajnie wiedzieć, że wszyscy we mnie wierzą. Ja im jeszcze wszystkim pokażę! No nic... Dziękuję „Przeciętnemu”za pomoc, który jednak wcale nie jest taki przeciętny i idę na drogę z większym poboczem tradycyjnie dalej łapać stopa.
Tym razem, po około ośmiu minutach zatrzymuje się mała ciężarówka. 
- Dzień dobry, czy jedzie pan do Niemiec?
- Wsiadaj. Jadę do Drezna.
W kabinie nie jest zbyt czysto. Niby nie ma tak porozrzucanych śmieci a mimo to, (może to przez niemłody już wiek pojazdu) ciężarówka sprawia wrażenie brudnej.
- Właściwie to jadę do Chemnitz, a nawet trochę dalej. A ty, dokąd konkretnie? – małej postury szatyn o okrągłej, ciągle uśmiechniętej buzi i wydatnym brzuszku wyciąga dokumenty z zasłony przeciwsłonecznej
- Konkretnie to do Włoch.
Igor zwisa mi z lewego ramienia. Mój stary, wysłużony plecak leży na moich kolanach dając mi przy okazji podpórkę dla rąk. Patrzę na zegarek w komórce. Godzina 11.40. Pewnie dlatego, że niebo się zachmurzyło odnoszę wrażenie, że jest dużo później niż w rzeczywistości.
- Do Włoch? To mogę cię podwieźć... Nie wiem... Do Chemnitz. Albo do Zwickau. – mniej więcej czterdziestoletni kierowca pociera ręką policzek zastanawiając się głęboko, na serdecznym palcu połyskuje obrączka
Szczerze mówiąc, nie bardzo wiem gdzie leży Chemnitz czy Zwickau, więc wyjmuję z Igora kawałek mapy od Renaty. Mężczyzna wskazuje ten kawałek papieru i mówi;
- O, to tu. Pasuje ci?
- Jasne. Może być. Byle do przodu.
- No to się kawałek przejedziemy. Właściwie to jesteśmy już koło przejścia granicznego. Nie będzie ci przeszkadzać jak zrobię zakupy na stacji benzynowej? – mężczyzna wierci się jakby miał owsiki
- Nie, oczywiście, że nie.
Mam nadzieję, że załatwi to szybko, bo nie chcę żeby mnie zastała noc w Niemczech. Nigdy nie byłam w tym kraju dłużej niż przejazdem (bezpiecznym autokarem), a poza tym nie znam niemieckiego. 
- O! Coś zaczyna kropić. Będzie burza! - zauważa mój kierowca
Faktycznie zaczyna kropić i trochę się zachmurzyło ale to tylko przelotny kapuśniak. Zaraz tam burza! Lada chwila się wypogodzi i znów będzie jasno, ładnie i optymistycznie... Zwłaszcza, że jedziemy na zachód, tam na pewno dogonimy słońce.
- Najgorsze jest to, że wszystko się przesuwa jakby na zachód, czyli tam gdzie jedziemy. – kracze mężczyzna
- Eee tam. Może się rozpogodzi. - wmawiam sobie
Zjeżdżamy na stację benzynową i parkujemy na poboczu.
- Myślę, że niestety nie. Ok. Poczekasz tutaj czy chcesz iść ze mną?
- To ja poczekam.
A co będę z nim łazić...   Kierowca wierci się przez chwilę, szuka czegoś wśród papierów, w końcu odnajduje w tym bajzlu portfel, wyciąga kluczyki ze stacyjki i mówiąc;
- Zaraz przyjdę - wychodzi 
 Zostaję sama w ciężarówce. Ściągam z ramienia Igora, który zaczynał już trochę uwierać. Sprawdzam wiadomości w komórce... Oczywiście nikt mnie nie kocha! A kapuśniaczek w tym czasie zmienia się w zwykły deszcz. Dołączył również wiatr, żeby nie było... Na pewno zaraz przejdzie. Trochę popada i się przejaśni.
Ciekawe, co mnie czeka we Włoszech. Przecież ja nie mam pojęcia, co zrobię jak tam dotrę. Będę pewnie chodzić po barach, restauracjach i pytać o pracę. A jak mnie przyjmą? Gdzie będę spać? Mam ze sobą tylko 10 euro, które pewnie wydam na kartę do telefonu. O jedzenie się nie martwię. Jeśli znajdę pracę w gastronomii, to nie będę przymierać głodem. Ale sen... Gdzie będę spać...?
Godzina 12.15
Nie stać mnie na wynajęcie czegokolwiek.  Aaa... Zresztą! Co ma być, to będzie! Najwyżej wrócę, gdy przez dłuższy czas nic nie znajdę i nic mi się nie uda. Po prostu wrócę.
Gdzie ten facet? Zatwardzenie ma czy co? Z zamyślenia wyrywa mnie grzmot. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że kapuśniaczek zmienił się w ulewę jak przy oberwaniu chmury a niegroźny wcześniej wiatr szarpie ciężarówką na boki. Na dworze jest szaro i ponuro. Gdzie on jest? Gdybym wiedziała, że to tak długo potrwa, złapałabym innego stopa. Już dawno byłabym w Niemczech... Zestarzeję się tutaj! Teraz zresztą to nie ma sensu stąd wychodzić. Na zewnątrz jest tak brzydko... Taka pogoda nastraja mnie pesymistycznie. Boję się, że nic mi się nie uda. Czuję się bezsilna, smutna i samotna. Po prostu boję się, że sobie nie poradzę, że... Nie dam rady!
No wreszcie! Odnalazł się kierowca z zatwardzeniem. Widzę jak biegnie w stronę ciężarówki, przybliża się coraz bardziej. Otwiera drzwi wpuszczając do środka zapach deszczu i cały przemoczony wskakuje.
- Uuu! Ale leje! - zauważa 
W końcu wykrakał. Przemoczona koszulka lepi się do jego ciała a loczkowate włosy jakby się trochę wyprostowały i wydłużyły.
- Nie będzie ci przeszkadzać jak zrobię tu mały streaptease? Muszę przebrać tą koszulkę, bo przecież przebiegłem tylko kawałek a już można ją wykręcać.
- Proszę się nie krępować. – rozkładam ręce z uśmiechem jakby to była moja ciężarówka – Strasznie się rozpadało. Jest tak ponuro...
- No! Wygląda na to, że trochę to potrwa.
Optymista!
- Ja mam nadzieję, że zaraz przejdzie.
Nie dość, że nie wiem gdzie i jak spędzę noc, to jeszcze mam się martwić żeby nie zmoknąć.
Mężczyzna stojąc między kierownicą a fotelem ściąga przemoczoną koszulkę i rzuca ją do tyłu. Po chwili zaczyna grzebać w suficie. Spoglądam w górę... Okazuje się, że jest tam dziura, przez którą się wchodzi, aby się zdrzemnąć. Oprócz miejsca do spania mężczyzna ma tam chyba niezły burdel, bo wygrzebuje stamtąd już którąś z kolei koszulkę i burcząc pod nosem; „brudna”, wrzuca z powrotem. Wreszcie znajduje jedną w miarę czystą i mówi;
- No to w drogę. Masz paszport?
- Tak, mam.
- To lepiej już go przygotuj.
Wyjeżdżamy ze stacji benzynowej. Jedziemy około pięć minut i zjeżdżamy na przejście graniczne.
Godzina 12.50
Mężczyzna zjeżdża na pas dla pojazdów powyżej trzech ton i ponieważ nie ma kolejki podjeżdża od razu do budki paszportowej. Przekazuje nasze dokumenty do okienka. Celnik, wyraźnie znudzony zerka na nas ledwo pokazując przy tym, że przejazd jest wolny. Z Niemcami nie będzie tak łatwo... Podjeżdżamy do kolejnego okienka. A jednak. Niemiecki celnik nawet się nie wysilił żeby wziąć do ręki paszporty. Jesteśmy więc już w Niemczech a konkretnie w Gorlitz.
- Zawsze tak łatwo to idzie? – pytam chowając z powrotem do Igora mój paszport
- Odkąd weszliśmy do Unii to mniej więcej tak to wygląda. Ale nie zawsze jest tak kolorowo. Niby jesteśmy w tej Unii i niby tego przestrzegają ale potrafią cię takie Szwaby już za granicą złapać i przetrzepać, że masz potem trzy godziny opóźnienia.
- Ale ogólnie to chyba jest lepiej?
- Ogólnie to niby tak... Czeka się mniej na granicy i w ogóle... Ale ja wiem czy to czekanie z drugiej strony było takie złe? – mężczyzna pociera ręką brodę jakby był zarośnięty niczym drwal, a tymczasem jest gładki jak niemowlę. W końcu zmienia bieg i przyśpiesza. Jedziemy 90 km/h.
- Jak to czekanie nie było złe? Nie rozumiem... – pierwsze słyszę żeby ktoś nie narzekał, że czeka w kolejkach na granicy
- Normalnie. Mi płacą za godziny. Jak się czekało cały dzień, to dobrych parę złotych byłem do przodu.  – wyjaśnia jedną ręką trzymając kierownicę a drugą żywiołowo gestykulując – A poza tym takie czekanie miało swój urok. Jak stało się cały dzień a często nawet dłużej, to zawierało się znajomości, gawędziło się, gotowało i takie tam... Życie kolejkarza! Że się tak wyrażę... Hahahah! – mój towarzysz wyraźnie jest rozbawiony swoim dowcipem jakby chciał udowodnić, że on wie co to jest poczucie humoru
- Ale założę się, że jak pan czekał tak w kolejce to na pewno nie był pan zadowolony i często narzekał.
- No faktycznie. Nie powiem, narzekało się trochę. Ale cóż... Takie życie!
- No właśnie. Polacy chyba mają to do siebie, że uwielbiają narzekać. Wydaje mi się, że nauczyliśmy się tego od Rosjan. Od tego ich wspaniałego komunizmu. – mówię z sarkazmem – Nie wypada przyznać się, że jest dobrze. Dlatego właśnie co słychać u typowego Polaka? Stara bida,  żona, a  przepraszam, stara zdradza, dzieci się nie uczą, rząd wykorzystuje, ogólnie to zimno, choróbska dokuczają, szef jest wredny a sąsiad kupił sobie nowe auto. I ciekawe skąd on na te nowe auto ma? Pewnie nieuczciwie się dorobił...
- Hahhaha! Właściwie to masz rację. Ale co zrobić kiedy w tym kraju faktycznie wszystko jest gorsze niż na zachodzie.
- Ale może lepsze niż na wschodzie...
- A ty to chyba jesteś optymistką, nie?
- Nie. Ja z natury jestem pesymistką i straszną melancholiczką. Ale optymizmu, proszę pana, można się nauczyć. Naprawdę. – patrzę na niego starając się mieć jak najbardziej przekonujący wyraz twarzy – To nie jest cecha wrodzona. A nawet jeśli, to jest równocześnie cechą nabytą. Pan może sobie myśli, że jak ja się ciągle uśmiecham to znaczy, że w życiu spotykają mnie same przyjemności. A tak wcale nie jest... Tylko gdybym jeszcze dodatkowo myślała typowo polskimi a może bardziej prawidłowo, komunistycznymi kategoriami, to od razu powinnam się powiesić. 
Mężczyzna skręca według tablic informacyjnych do Dresden. Jedziemy 95km/h.
- No ale skoro siedzisz tu teraz i próbujesz dojechać stopem do Włoch, bo masz nadzieję, że zdobędziesz pieniądze na studia, to znaczy że chyba nie jesteś pesymistką, no nie?
- Wie pan... Co ma wisieć nie utonie, hehe. Jeszcze nie wszystko stracone...
Pogoda troszkę się poprawiła, bo już tak nie wieje bardzo, ale nadal pada. Odkąd wjechaliśmy do Niemiec krajobraz znacznie się zmienił. Wszystko wydaje się tak jakby poukładane, uporządkowane i na swoim miejscu. Zdaje się, że jest po prostu czyściej. Mnie osobiście brakuje trochę tej „dzikości” jak na przykład, nieskoszone trawy przy rowach. No ale przede wszystkim drogi. Jeśli kiedykolwiek zdarzyło Ci się wyjechać chociaż odrobinę za zachodnią granicę, rozumiesz co mam na myśli. Drogi oczywiście są płatne, ale przynajmniej wiesz za co płacisz, bo potem nie czujesz, że jedziesz.
- Chyba się przejaśnia. – mój kierowca trzymając kierownicę pochyla się do przodu, wyciąga szyję do góry niczym żyrafa i obserwuje niebo.
Nie wiem czy mu powiedzieć czy nie, że zjeżdża na sąsiedni pas...?
BIIIP!!! BIIIIIP!!!!
Któryś z kierowców zdecydował, że zrobi to za mnie.
- O kurwa! – mężczyzna „schodzi na ziemię” i szarpiąc za kierownicę ustawia ciężarówkę na właściwym pasie
Z tyłu słyszymy jeszcze donośne i skarżące się „BIIIIIP!!!!”. Mój towarzysz ma jeszcze lekki strach w oczach ale zaraz wraca mu dawna, pewna siebie mina i mówi;
- No i czego trąbisz, Szwabie?!
No tak, to pewnie przez te drogi. Są tak dobre, że zapomniał na chwilę, że jedzie. W Polsce to by się nie przytrafiło. Wierne i zawsze obecne wyboje i dziury nie pozwoliłyby na to. W ogóle wjeżdżasz w koleiny i możesz puścić kierownicę.
Tymczasem mój kierowca redukuje biegi i skręca według tablic informacyjnych na Chemnitz. Jedziemy ślimakiem cały czas w prawo wjeżdżając jakby trochę na górę, na wyższy poziom drogi i dołączamy się bezkonfliktowo do innej, jadącej prosto na Chemnitz. Jedziemy 110km/h.
Przestało padać i niebo zaczyna się przejaśniać. Niewiele już mówiąc i podziwiając widoki, dojeżdżamy do Chemnitz.
Godzina 15.10
Mężczyzna niestety musi odbić na zachód, na Gerę, co jest mi nie po drodze więc się żegnamy na autohofie, kończąc naszą znajomość.
Teraz zacznie się kłopot. Będę musiała poradzić sobie przez jakiś czas w kraju, którego języka nie znam. Spacerując po autohofie staram się zorientować co, gdzie i jak. Jest duży, nie jakaś tam stacja benzynowa ale wszyscy gadają po niemiecku. Ja, naturlich... Deutshland!
Wchodzę do środka. Skręcam w lewo do toalet... Oczywiście płatne! Bramka taka, jak co najmniej do metra. Trzeba wrzucić pieniążek, a wtedy trójkątna zapora zwalnia pozwalając ją przesunąć i przejść. Toaleta nie kosztuje dużo, bo 50 eurocentów, ale nie cierpię płacić za potrzebę fizjologiczną. Ja wiem, że to stary zwyczaj, że „pecunia non olet”, ale niedługo do jasnej cholery, trzeba będzie płacić za oddychanie!
Jednak się decyduję.Wchodzę do damskich toalet, następnie do kabiny, robię, co mam zrobić, wstaję, a tu Buuuu!!! Dziwny dźwięk sprawia, że zakładając bieliznę uderzam łokciem o opakowanie na papier toaletowy i przywalam skronią w drzwi. Deska klozetowa się przesuwa. Ale numer! Fajna rzecz przynajmniej pobieżnie czyszcząca ludzkie nieczystości. No tak... Widać z toaletami Niemcy mają podobnie jak z drogami; płacisz, ale przynajmniej wiesz, za co. Nie to co w Polsce gdzie jakaś pani Zosia będzie Ci wydzielać papier toaletowy za 2,50 zł a za umycie rąk w popękanej umywalce płacisz dodatkowe 50 gr.
Na lewo od damskich toalet znajdują się jakieś tajemnicze drzwi. Moja ciekawska natura sprawia, że muszę tam zajrzeć... O! Prysznic! W sumie nie czuję się jeszcze brudna ale nie wiadomo kiedy przyjdzie mi się myć następnym razem, więc skorzystam. Wślizguję się do środka i zamykam drzwi...
Odświeżona przechodzę przez bramki i idę zjeść bułkę od Renaty przy stolikach na zewnątrz autohofu. Jem z zadartymi nogami na stoliku słuchając piosenki; „I tak warto żyć” zespołu Raz, dwa, trzy. Przy innych stolikach mnóstwo ludzi – niemieckich.
No proszę! Już jestem w Niemczech. I niech sczeźnie ten, kto mówi, że nie dam rady!
Słucham muzyki i śpiewam sama do siebie. Zauważam, że dwa stoliki dalej dwóch mężczyzn gapi się na mnie z dziwnym uśmiechem po czym jeden z nich przywołuje mnie gestem ręki.
Co to w ogóle za maniery?! A figa! Jak chcą, niech się sami pofatygują!
Zagryzam bułkę i z zamkniętymi oczyma tak jak lubię, tonę w moim małym świecie. Aaa! Co jest?! Udławiłabym się przez blondyna, który szturchnął mnie w ramię. A jednak zdecydował się pofatygować. Rany! Jacy mężczyźni potrafią być nachalni... Zdejmuję jedną słuchawkę walkmana...
- Co jest? - pytam chyba niezbyt grzecznie
Blondyn, któremu do wyglądu żołnierza SS brakuje tylko munduru, szprecha coś tam po niemiecku i wskazuje na stolik gdzie z obleśnym uśmiechem siedzi jego trochę starszy i bardziej krępy kolega.
- Nicht ferstehen. - choć wydaje mi się, że wiem o co chodzi
Niemiec coś tam jeszcze bredzi, wskazuje na stolik, zachęca ruchem głowy a ja patrzę na niego z uśmiechem, kiwam głową w takt muzyki z walkmana, zagryzam bułkę i zastanawiam się, kiedy wreszcie ten koleś da za wygraną...  Jego kolega ze stolika kiwa na niego zachęcając go, więc blondyn nadal nade mną sterczy szprechając jakieś farmazony i zasłaniając mi słońce. Powoli dokańczam bułkę. Przeciągam się w takt muzyki, powoli, wyprężając ciało w stronę resztek słońca, które Niemcowi nie udało się zasłonić. Wstaję, Niemiec się uśmiecha, jego kolega robi znaczący ruch brwiami a obleśny uśmiech nie schodzi mu z twarzy. Blondyn obskakuje stolik dokoła w moim kierunku. Biorę swój bagaż, wyciągam do niego rękę...
- Auf viedersehen. – mówię i odchodzę a jego mina nagle dziwnie mu rzednieje
Godzina 17.15
Jest jeszcze ciepło i jasno więc nie ma co leniuchować. Trzeba działać, kontynuować podróż... Chodząc po parkingu autohofu szukam z nadzieją polskich rejestracji. Jest! Jest czerwony nissan z warszawską rejestracją! Poczekam tutaj obok na kierowcę...  Po niecałych pięciu minutach kierowca wraca, ale nie sam. Z czterema pasażerami (trójka dzieci i kobieta). No nie... Nie ma szans! Do bagażnika też mnie pewnie nie wezmą, bo mają wypchany. Przykucam na ziemi udając, że wcale nie czekam na kierowcę samochodu jak pies z nadzieją w oczach tylko szukam czegoś w plecaku. Po chwili odchodzę zrezygnowana. To nie ma sensu. Lepiej pójdę na drogę tradycyjnie łapać stopa. Wprawdzie na autostradzie nie wolno ale może mnie nie przyuważą...
- Czekaj stary! Pójdę z tobą!
Z mojej prawej strony słyszę nagle polski język. Mój język! Odwracam się szybko w tamtym kierunku i widzę dwóch młodych chłopaków wysiadających z auta. Polskich chłopaków! Nie zastanawiając się długo podchodzę do nich i pytam;
- Przepraszam, jedziecie może na południe?
Chłopcy jakby zamarli w bezruchu patrząc na mnie z zaskoczeniem. Zaczynam wątpić czy faktycznie rozumieją po polsku. Może się przesłyszałam...?
- Może do Monachium na przykład jedziecie? Pytam, bo ja chcę się dostać do Włoch, więc jakbyście jechali w tamtą stronę, to może mogłabym się z wami zabrać?
- Jasne! – odpowiada ten chudy i wysoki, który jako pierwszy ocknął się z bezruchu – Tylko za jakieś pół godziny, bo musimy sobie zrobić przerwę.
- Czekaj, czekaj... – jego kolega wstrzymuje go gestem ręki – Jak ona jedzie do Włoch, to opłaca się jej złapać kogoś, kto jedzie dalej niż my. Przynajmniej do Monachium...
- No faktycznie. Racja.  – odpowiada ten pierwszy a ja zaczynam rozumieć, że uśmiech losu, który mnie spotkał, okazał się uśmiechem ironicznym – Sorki, ale my właściwie jedziemy do Greiz. Jak chcesz, to możemy cię podwieźć ten kawałek ale faktycznie opłacałoby ci się bardziej jechać z kimś dalej niż takimi małymi odcinkami.
- Racja. Dzięki w każdym razie. Przepraszam za kłopot. 
- Żaden kłopot. Przecież nic nie zrobiliśmy.
- Faktycznie spróbuję znaleźć kogoś, kto jedzie trochę dalej. To dziękuję i szerokiej drogi.
- To my tobie życzymy. Bardziej ci się przyda. Powodzenia i uważaj na siebie! – woła ten wyższy
Nie ma co! Idę łapać stopa na autostradę. A nóż, widelec...
Godzina 17.35
No proszę, proszę cię kierowco! Zatrzymaj się...  Stoję na zjeździe do autohofu już od paru minut i właśnie zatrzymuje się biała ciężarówka, która wiezie z tyłu, na przyczepie nowiuśkie samochody. Kierowca zatarasował innym drogę więc gdy tylko otwieram drzwi, słyszę;
- Presto, presto!
Włoch. To nawet i lepiej, bo się dogadam. Duży, leciutko papuśny brunet pobieżnie i szybko sprząta w kabinie zrzucając z siedzenia pasażera jakieś papiery i ubrania a następnie wskazuje mi miejsce. Nie ma czasu na zastanawianie się więc wskakuję. Najwyżej zaraz wysiądę jak się okaże, że jedzie nie w moją stronę. Ruszamy.
- Dziękuję, że się pan zatrzymał. 
- Nie ma za co. Mam na imię Roberto, hehe! Jedziemy!
- Ja jestem Marta. Miło mi. – podanie dłoni – Właśnie chciałam spytać gdzie jedziemy, bo ja potrzebuję...
- Nie martw się! Dowiozę cię na miejsce. - przerywa
- Ale...
- Nie mów nic! Nie martw się. Jedziemy przed siebie, hehe!
Co za idiota! Nie może mi poważnie odpowiedzieć? Pokazuję mu wyciągniętą z Igora mapę od Renaty.
- Gdzie jedziemy? – powtarzam – Tutaj? – wskazuję na Nurnberg
- Nie, dalej, haha!
- Czyli na południe tak? – co to jakieś kalambury, czy co?! – A dokąd najdalej?
- Si, si. Na południe. Tutaj. – wskazuje palcem na Monachium
- Aaa... No to świetnie.
W kabinie ciężarówki nie jest zbyt czysto. Wydaje mi się, że mogę nawet spokojnie oświadczyć, że jest brudno. Na podłodze leżą puste butelki i kubki po coca-coli. Kierowca w istocie wygląda jak wielbiciel tego napoju. Nie jest gruby, ale jakby to powiedzieć... Taki miękki. Z tyłu, na małej pryczy leżą porozrzucane ubrania. Nad lusterkiem wetknięte jest zdjęcie małego chłopca. Nad radiem zdjęcie tego chłopca z moim kierowcą. Pod radiem, za skrzynią biegów, opakowania po hamburgerach, frytkach itp... Ogólnie widzę, że ten człowiek preferuje raczej niezdrowy tryb życia. Poza tym spogląda pół na pół to na mnie, to na drogę. Ja cały czas się uśmiecham, pół na pół, to sztucznie, to naturalnie. Naturalnie, bo Roberto ma bardzo miłą, również uśmiechniętą twarz. Sztucznie, bo czort jeden wie co mu tam siedzi w tej włoskiej łepetynie zamaskowane uśmiechem... Trzeba zachować czujność.
- Jedziesz tylko do Monachium czy jeszcze gdzieś dalej?
- Mówił ci już ktoś, że masz piękny uśmiech?
No nieee... Zaczyna się. 
- W Monachium masz wyładunek? – udaję, że nie słyszałam, może się uda
- Piękny! Najpiękniejszy uśmiech jaki widziałem!  - nadzieja matką głupich...
- Dziękuję ale zdaję sobie sprawę, że przez mój zgryz wyglądam jak połączenie szczura z koniem.
- Hahaha! Wcale nie! Jesteś piękna.
Włosi tak zawsze. Podoba im się wszystko co ma blond włosy, biust i na drzewo nie ucieka.
- W każdym razie dziękuję za komplement. A skąd jedziesz jeśli wolno wiedzieć?
- Masz śliczne oczy, wiesz? Takie błękitne...
Itd... Itp... Rozmowa toczy się przez większość czasu podobnie więc żeby Cię nie zanudzać opuszczę te komplementy i bezsensowną paplaninę. Podczas jego idiotycznego i mało oryginalnego wywodu ja oczywiście cały czas śledzę tablice informacyjne czy aby na pewno jedziemy we właściwym kierunku. Rozmowa na krótko zmienia swój tor;
- Jak to się stało, że mówisz po włosku? – to ten jeden procent mózgu Roberta, który nie myśli tylko i wyłącznie o babskich spódnicach daje o sobie znać
- Byłam już wcześniej we Włoszech. Zawsze tylko na okres wakacji. Moja matka, która co roku jeździła tam do pracy, zabierała mnie ze sobą. Pomalutku, pomalutku i jakoś nauczyłam się waszego języka choć i tak popełniam mnóstwo błędów.
- Eee niee.. Mówisz świetnie! – dobra, dobra, nie podlizuj się – A masz chłopaka? – jednak 99% mózgu Włocha zwyciężyło
- A wyobraź sobie, że mam!
- Jasne, że sobie wyobrażam. Niemożliwym byłoby gdyba taka osoba jak ty była samotna.
Nie będę go wyprowadzać z błędu, bo każda kobieta mająca dość nachalnych zaczepek Włochów powinna mówić, że jest zajęta. Dla świętego spokoju. Jeśli nie posiada się nikogo kim można byłoby się zasłonić, trzeba sobie taką osobę wymyślić i podawać zawsze tę samą aby nie pogubić się w zeznaniach, gdyż bardzo nachalny Italiano wyczuje instynktownie kłamstwo. Gdy to zawiedzie można mówić, że jest się lesbijką. W ostateczności zamiast o posiadaniu mężczyzny można uświadomić o posiadaniu syfilisu czy innej choroby wenerycznej. To prawie zawsze działa.
- A wiesz, ja mam żonę i syna? – dlaczego mnie to nie dziwi? – O! Tutaj na tych zdjęciach to właśnie mój synek.
- Ładny.- odpowiadam z grzeczności, bo dla mnie wszystkie dzieci są takie same
- Prawda? Jest bardzo mądry jak na swój wiek i w ogóle taki... – taaak... Odpuśćmy sobie wykład o doskonałości synka mojego kierowcy – A tutaj, o! Jest moja żona. – Roberto wyciąga zdjęcie z kieszonki pulpitu nad przednią szybą
- Ładna.
- Si, ładna, ale już nie jesteśmy razem. Rozeszliśmy się. To była nasza wspólna wina.  Po prostu... – w zasadzie nie bardzo mnie to interesuję więc odpuszczę sobie historię nieszczęśliwej miłości Roberta – Teraz poszukuję kobiety poważnej – ciągnie Włoch – a jednocześnie radosnej. Kobiety która mnie zrozumie i zajmie się mną, bo ze mnie to taki nieudolny kawaler, hehe – współczuję kobiecie – pokocha mego synka ze wzajemnością, będzie dla mnie ostoją, która będzie na mnie zawsze czekać z otwartymi ramionami – uhm i pewnie jeszcze nogami – a jednocześnie będzie piękna i...Tak jak np. ty, Marta – udam, że nie słyszałam – Potrafiłbym wiele zrobić dla takiej kobiety. Poświęcić się... Dać jej to, czego pragnie... Si, si, bo jak tak naprawdę jestem romantykiem... -  zaraz zwymiotuję...
- Myślę, że zasługujesz na taką kobietę, Roberto. Życzę ci żebyś ją znalazł, tak jak ja znalazłam swoją miłość. 
Dobry bajer, jak to mówią, to połowa sukcesu.
 
Cdn...

8 komentarzy:

  1. Jako osoba, która na wszelkie wyprawy, bez względu na sposób ich odbywania, musi być zawsze dokładnie przygotowana... odczuwam zgroooozęęę! na wieść, że pojechałaś bez mapy -_-" Ale fajnie się czyta ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Podziwiam za poruszanie się po obcym kraju bez znajomości języka jego mieszkańców. Schudłam 2 kilo jak leciałam sama do Glasgow a stamtąd musiałam przejechać 200 km bez znajomości angielskiego :) Dojechałam jednak do celu więc jednak wszystko jest możliwe ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Na szczęście Niemcy były tylko przejazdem ale też się niepokoiłam, żeby niepowiedzieć - bałam. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. - Odkąd weszliśmy do Unii to mniej więcej tak to wygląda. [...] potrafią cię takie [Szwaby] już za granicą złapać [...]

    - No i czego trąbisz, [Szwabie?!]

    Przestało padać i niebo zaczyna się przejaśniać. [Niewiele] już mówiąc i podziwiając widoki, dojeżdżamy do Chemnitz.

    Teraz zacznie się kłopot. [...] Ja, naturlich... [Deutschland!]

    - Jasne, że sobie wyobrażam. [Niemożliwym] byłoby gdyba taka osoba jak ty była samotna.

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny blog !

    Nie mogę się oderwać.

    Pozdrawiam
    Maverick :]

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz :) Aby osoby z poza blogera mogły podpisać się wybranym nickiem wystarczy by wybrały opcję "nazwa/adres URL" i w nazwie wpisały nick.