niedziela, 29 czerwca 2014

OD AUTORA

Kilka słów na koniec



  
              Wspomnienia, które spisałam, to moja pierwsza tak duża zabawa ze słowem. Zdaję sobie sprawę, że jest tu wiele niedociągnięć i brak profesjonalizmu. Mam jednak nadzieje, że czytelnik zauważył przekaz i przy okazji dowiedział się czegoś nowego.
Czego ja nauczyłam się od Włochów?
Czerpania radości z życia. Szacunku do RODZINY. Wspólnych posiłków, które zmieniają się w biesiady przy stole. Dobrej zabawy bez lub z małą ilością alkoholu. Przyrządzania prostych i szybkich dań, które łechtają wszystkie zmysły. Zwolnienia tempa w życiu i delektowanie się wybornym winem. Miłości do tańca i wspólnych zabaw, które łączą towarzystwo.
Oprócz tego uwielbiam ich „i dolci”, pyszne torty i ciasta nasączone alkoholem, limoncellę zaraz po posiłku, ciepłą, calabreską riccottę, przejrzyste Morze Jońskie i Juventus Turyn.
Mimo tego, iż równie wyraźnie dostrzegam wady tego kraju, to właśnie taką Italię pragnę zapamiętać. Pełną uśmiechu, prostych a jakże wykwintnych smaków i słońca.
Chciałabym podziękować wszystkim tym, którzy mi pomogli gdy tego potrzebowałam, zwłaszcza kierowcom tirów od których spotkało mnie wiele bezinteresownego dobra, a którzy mają niesprawiedliwą, dość krzywdzącą opinię wśród innych ludzi. Ogromne podziękowania składam również Cyrylowi, ponieważ to głównie On dopingował mnie w napisaniu tej książki i do końca we mnie wierzył.

Wam, drodzy przyjaciele, czytelnicy, dziękuję za cierpliwość i zrozumienie. Na koniec zapraszam do stworzonego przeze mnie, krótkiego poradnika dla  autostopowiczów.


RADY DLA AUTOSTOPOWICZÓW




1. Łapiąc stopa NIGDY nie zapominaj o uśmiechu i miłym wyrazie twarzy. W zależności o sytuacji możesz uśmiechać się;
  a) wesoło ze wszystkimi zębami pokazując, że jesteś bardzo sympatyczny, otwarty i zadowolony z życia.
  b) smutno robiąc przy tym oczy „kota”. Działa zwłaszcza w deszczu.
Polecam jednak tę pierwszą opcję. 
2. Jeśli samochody jadą w miarę wolno staraj się złapać kontakt wzrokowy z kierowcą.
3. Pamiętaj o odpowiednim dobraniu stroju.
  a) Jeśli jesteś dziewczyną ubierz się w coś co podkreśli twoje zalety. Pokaż, że nie jesteś maszkaronem. Działaj w myśl zasady; „ładniejsi mają łatwiej”. Na 99% i tak nie zatrzyma ci się kobieta więc nic nie tracisz.
Nigdy jednak, nie ubieraj się wyzywająco! Staraj się sprawiać wrażenie osoby niewinnej i nie do końca uświadomionej. Nie zapominaj o tym, że zbyt ładni mają trudniej.
  b) Będąc mężczyzną masz z góry dużo gorszą sytuację. W zależności od Twojej postury możesz próbować różnych metod. Jeśli jesteś chuderlawy, masz chłopięcą twarz, możesz spróbować założyć okulary korekcyjne (mogą mieć zwykłe szkła), to wzbudza zaufanie. Pamiętaj żeby się wcześniej ogolić. Postaraj się poskromić swoją fryzurę jeśli nosisz na głowie coś w stylu punka.
Jeżeli jednak masz łysą lub prawie łysą głowę i do tego jesteś dość rozrośnięty w barach, to masz przesrane. Zamiast jednak usiąść i płakać, weź się w garść. Bądź mężczyzną! Wykorzystaj swoje warunki. Zdobądź wcześniej mundur żołnierski i załóż na łapanie stopa. W takim moro twoje szanse wzrastają o 100%. Złapiesz stopa szybciej niż długonoga blondynka stojąca obok. Nie tylko wzbudzisz w nim zaufanie, ale również dajesz prosty przekaz- polski żołnierz w potrzebie! Chłopak jest na przepustce i potrzebuje szybko dostać się do dziewczyny i rodziny.
I w tym przypadku także będą ci się raczej zatrzymywać mężczyźni.
  c) Bez względu na płeć, ważny jest duży plecak w widocznym miejscu. To potwierdza, że faktycznie próbujesz się gdzieś dostać i nie planujesz jakiegoś napadu. To Cię też odróżnia od tak zwanych „okazjonowiczów”, którzy próbują dostać się z pobliskiej wsi czy miasteczka do następnej mieściny. Są to zazwyczaj uczniowie próbujący oszczędzić pieniądze dane im przez mamę na bilet, lecz zdarzają się i starsze panie z zakupami, a nawet menele proszący o podwózkę do jedynego we wsi sklepu. Bardzo często zdarza się, że kierowcy o ile darzą sympatią autostopowiczów, to nie lubią okazjonowiczów.
4. Deszcz o ile jest drobny może pomóc. W oczach kierowców, zawsze będzie wydawał się większy przez prędkość i wtedy wykorzystaj zasadę z punktu 1.b). Lecz gdy już leje jak z cebra Twoje szanse zmniejszają się o jakieś 60%. Kierowcy wtedy skupiają się na jeździe więc nie widzą Cię dokładnie. Poza tym, nie chcą poplamić sobie siedzenia wodą kapiącą z Twojego ubrania.
5. Ogromnie ważne oczywiście jest miejsce w którym łapiesz stopa. Powinno mieć szerokie i długie pobocze, znajdować się na prostej drodze, a nie zaraz za zakrętem czy górką i być miejscem dozwolonym do zatrzymywania się (autostrada odpada). Jeśli jednak zastosujesz się do powyższych rad, może uda Ci się kogoś zatrzymać nawet w niesprzyjających warunkach.
6. Gdy już jesteś w czyimś aucie, okaż szacunek. Pamiętaj, że jesteś u kogoś gościem. Nie dawaj więc aluzji na temat tego, że nie lubisz jak ktoś przy Tobie pali chyba, że kierowca prosto z mostu Cię zapyta. Nie wyciągaj też swoich papierosów lub nie staraj się zmienić muzyki, którą właśnie słucha kierowca, choćby to było śpiewanie „Hary Kriszny” przez całą drogę (taka sytuacja zdarzyła mi się naprawdę).

       Wiem, że jako autostopowicz możesz mieć pewne obawy o swoje życie (zwłaszcza jeśli jesteś dziewczyną), lecz powinieneś zdawać sobie sprawę, że kierowcy także się boją. Tak samo jak zdarzały się przypadki gwałtów czy pobić autostopowiczów przez kierowców, tak samo bywały sytuacje, napadów, kradzieży i pobić kierowców przez autostopowiczów. Moje powyższe rady mają sprawić, żeby kierowca zaufał Ci na tyle aby się zatrzymać i Cię podwieźć. Nie zawiedź tego zaufania i nie psuj opinii innym autostopowiczom.

                                                                             POWODZENIA!
                                                                                                     Marta M.


ROZDZIAŁ XVIII



 GDZIE JEST MÓJ DOM..?!

"Jam tuszył, że ten Odys nacierpi się dużo,
zanim wróci do ojczyzny...
A oni go przywieźli  śpiącego okrętem,
Bezpiecznie... Opatrzyli sprzętem...
i cieńkimi szatki!
Większe ma niż wywiózł dostatki..."
Homer "Odyseja"





                        W Legnicy odwiedzam moją ciocię, której dawno nie widziałam, a która udziela mi gościny przez mniej więcej dwa dni troszcząc się o mnie i dbając jak o małe dziecko. 
Niestety pobyt w moim rodzinnym mieście nie był do końca szczęśliwy. Radość czerpana z osobistego zwycięstwa przesłaniał mi widok mojego połamanego ojca leżącego w szpitalu, o czym wspominałam wcześniej. Wiem, że ludzi na całym świecie spotykają ciągle jakieś tragedie. Tracą kończyny, wzrok lub są sparaliżowani do końca swego marnego żywota. Szczerze mówiąc, mam to w dupie. Wiem, co sobie teraz o mnie myślisz, ale nie bardzo przejmuję się tragedią jakiegoś Johna Smitha z Colorado który musiał nauczyć się pisać nogami, bo stracił w wypadku obie ręce. Mało mnie obchodzi historia Anny Kowalskiej (jednej z wielu Ann Kowalskich), której już nigdy więcej nie będzie dane zobaczyć piękna tego świata na własne oczy. Na wszystkie tego typu tragedie reaguję mówiąc; „Och, to smutne” po czym wychodzę na piwo z koleżankami lub po prostu przełączam kanał w telewizji bo na dwójce dają mecz na żywo a na jedynce mają dziś puścić „Gumisie”. Księciunia Iktorna sobie przecież nie odpuszczę.
Aż tu pewnego dnia dowiadujesz się, że ktoś leży w szpitalu i tym razem nie jest to jakaś tam Anna Kowalska, John Smith czy choćby znajomy znajomego. To Twój ojciec walczy o życie a lekarze chodzą tylko w kółko kręcąc głowami i mówią, że praktycznie nie ma żadnych szans. Wtedy myślisz sobie; „Ok. Ja rozumiem, że takie rzeczy dopadają czasem ludzi, ale mój ojciec jest przecież Niezniszczalny, tu więc chyba zaszła jakaś pomyłka”. Wchodzisz do wskazanej sali, patrzysz na mężczyznę leżącego w pieluszce niczym Chrystus na krzyżu, tylko zamiast przebitego boku ma przebite gardło po tracheotomii i myślisz, że to nie może być ten sam człowiek , który chodził z Tobą na mecze i wydzierał się do piłkarzy, że on wszedłby lepszym ślizgiem i nie dopuściłby do gola. To nie może być człowiek, który jeździł z Tobą pięćdziesiąt kilometrów rowerem na jagody do lasu i przechwalał się, że więcej nazbierał bo nie podjada, przy czym jego fioletowy uśmiech mówi zupełnie co innego. To nie jest człowiek, który własnoręcznie zmajstrował grilla, dopracował Ci do perfekcji rower i próbował nauczyć trzymać gardę. Po prostu nie poznajesz własnego rodzica, a co gorsze, on nie poznaje Ciebie.
Wtedy dopiero zdajesz sobie sprawę, że tragedia, która spotyka Annę Smith, czy Johna Kowalskiego (nieistotne), może w każdej chwili uderzyć w Ciebie.
Nie, nie... Nie oznacza to, że zrobiłam z siebie młodego Wertera i zaczęłam przejmować się cierpieniem milionów. Mnie obchodziło tylko żeby M Ó J ojciec wyzdrowiał i był taki jak dawniej.
- Może mu kupić jakąś maść na odleżyny? – zadaję żałosne pytanie Lucynie na korytarzu, czekając na swoją kolej odwiedzin
- Nie trzeba. Już ma. Myślimy raczej żeby się złożyć na specjalny materac.
Lucyna, która dzięki zapiętym pasom wyszła z tego wypadku dużo lepiej, nie chce mówić o tym wydarzeniu. Jeszcze nie teraz. Dla niej to wciąż otwarta i zbyt boląca rana. Pokazuje mi tylko siniaka w kształcie pasów i mówi, że teraz już i tak wygląda dużo lepiej.
- To ja dołożę na ten materac. W końcu zarobiłam trochę we Włoszech.
- Nie trzeba myszko. – uśmiecha się – Jest nas całkiem sporo. Są inni którzy mogą to zrobić.
- Pielęgniarki dobrze się nim opiekują?
- Teraz już tak, ale żebyś ty widziała co było jeszcze parę dni temu... Dziewczyno! Siedziały zdziry w tym swoim kantorku, popijały herbatkę, plotkowały o dupie Maryny i nawet przy nim palcem nie kiwnęły!  - oburza się nie na żarty – Ty wiesz jak on wtedy wyglądał?! Cały był brudny, we krwi... – macha bezradnie ręką – szkoda gadać.
- No to co się stało, że to się zmieniło? Ktoś im wręczył kopertę? – dopytuję delikatnie
- Jaką kopertę?! – denerwuje się jeszcze bardziej – Przecież te szmaty po to są żeby się nim opiekować! Niech nie narzekają na zarobki bo widziały przecież jaką pracę brały! Ja i tak płacę za wszystkie leki, więc z jakiej racji mam jeszcze dopłacać! – chwila ciszy podczas której nie mam odwagi pytać o cokolwiek – Jak kiedyś zobaczyłam co tu się dzieje, to weszłam do tego ich kantorka, złapałam jedną z tych pind za wszarz, zaprowadziłam do łóżka i powiedziałam, że jak jeszcze raz zobaczę go w takim stanie, to poruszę niebo i ziemię żeby one wszystkie wyleciały na zbity pysk.
- I co?
- Jak widzisz. Od tamtej pory jest zawsze czyściutki, pilnowany, a do mnie o dziwo zwracają się z szacunkiem; „Dzień dobry pani Lucyno...”
- Czyli jednak da się inaczej niż przez łapówki?
- Nigdy nie dawałam i nie zamierzam. To ich zasrany obowiązek. – kwituje
Po chwili ciszy i przemyśleń pytam;
- To w takim razie co ja mogę zrobić? Jak ci pomóc?
- Wracaj do Krakowa myszko. Na dniach zaczyna ci się rok akademicki. Prawda jest taka, że tutaj nic nie zdziałasz.
Po przemyśleniu postanawiam jechać dalej. Do Krakowa już tylko rzut beretem, ale pani Krystyna z sekretariatu  nie poczeka przecież z wpłatą za semestr.

Ojciec w końcu doszedł do siebie. Trwało to jednak bardzo długo i wymagało wiele pracy. Ogromną rolę odegrała nie tylko silna wola mojego ojca, któremu lekarze nie dawali szans, ale przede wszystkim jego kobieta, Lucyna. Jej cierpliwość, ciągła opieka, hart ducha i ogromna siła psychiczna i fizyczna... Tak to już chyba jest, że mężczyźni robią zazwyczaj rzeczy wielkie o których się mówi, a kobiety „małe”, niezauważane i których nikt inny nie chce robić, a jak przecież ważne i istotne dla tych rzeczy wielkich.

Wracając do Krakowa rezygnuję z autostrady i wybieram drogę szybkiego ruchu. A ponieważ wylotówka z Legnicy na Wrocław i dalej na Kraków jest za szpitalem, najpierw odwiedzam ojca a potem prosto ze szpitala, omijając parking supermarketu idę łapać stopa. Show must go on... Jak śpiewał Freddy.
Znam ten teren na pamięć. Wiem gdzie się najlepiej ustawić, żeby kogoś zatrzymać. Jeszcze jak mieszkałam w Legnicy zdarzało mi się korzystać z tej drogi żeby dojechać autostopem do Wrocławia. Uważałam to wtedy za wielki wyczyn – 70 km autostopem. Cóż za szaleństwo! Cóż za odwaga!
Teraz po przejechaniu autostopem, zupełnie sama ok.1100 km plus tyle samo na drogę powrotną mając zaledwie dziesięć euro w kieszeni, na tamte wspomnienie tylko lekko się uśmiecham. Ale czymże jest ten wyczyn przy kimś kto objechał stopem całą Europę, lub nawet Eurazję? Zawsze znajdzie się ktoś lepszy.
Nie muszę długo czekać żeby zatrzymać samochód, który podwozi mnie do Prochowic, a tam na drodze nr 94 łapię już tira jadącego do Wrocławia. Kierowca tira jest na tyle pomocny, że zaczepia po drodze przez CB radio wszystkie ciężarówki z krakowskimi rejestracjami, pytając czy właśnie jadą akurat do Krakowa.
- Kolega Kraków, słyszysz mnie? – wywołuje już chyba czwartego mijającego nas tira – Halo Kraków! – słychać jakieś trzaski w radiu – Halo kolega z Krakowa.
Cisza i trzaski a po chwili;
- Słucham ciebie kolego.
- Jedziesz teraz do Krakowa? – pyta mój drajwer
- Dokładnie. – odpowiada ciepły i przyjazny głos po drugiej stronie
- Mam tu ze sobą kogoś kto próbuje się dostać do Krakowa. Przejmiesz?
- Nie ma problemu – bez zastanowienia odpowiada tamten – Zaraz będzie szersze pobocze to zjadę.
- Dzięki kolego.
Fajnie, że nawet nie pytał o płeć. Trzeba pomóc, to pomagamy, nieistotne czy to ładna dziewczyna czy brzydki chłopak.
Po kilku minutach zatrzymują się oboje i przenoszę się do nowej ciężarówki. Od razu też zauważam że jej kierowca jest jakiś dziwny. Wygląda inaczej niż większość tirowców. Z czasem zauważam, że także mówi i zachowuje się inaczej. Tak jakby był romantykiem.
- Patrz jaki Księżyc piękny wyszedł! – wskazuje biały rogalik na niebie podskakując w sprężynowym fotelu, bo właśnie przejeżdżamy przez wyboje
- Ciekawa jestem jak powstał Księżyc. Wiem, że to naturalny satelita Ziemi i tak dalej, ale skąd się tam wziął?
- Są różne teorie. Najstarsza z nich mówi, że Księżyc został wyrwany Ziemi w skutek sił odśrodkowych i dowodem na to miałaby być wielka dziura pozostała po tym, czyli Ocean Spokojny.
- Hmm... Ciekawe... Choć chyba raczej mało prawdopodobne.
- Dlaczego?
- Bo myślę, że Ziemia musiałaby się obracać naprawdę szybko żeby coś takiego mogło się stać. Wymagałoby to dużo energii.
- Dokładnie z tego powodu ta teoria została odrzucona. – ekscytuje się – Zaczęto więc myśleć, że Księżyc został raczej przechwycony przez Ziemię, ale tą teorię także odrzucono. Potem była następna teoria koformacji w której chodziło o to, że Księżyc i Ziemia powstały równocześnie ale teraz najpopularniejsza jest teoria Wielkiego Zderzenia. A chodzi w tym o to, że niby...
Mój nowy kierowca opowiada o tym, z tak wielką pasja i zaangażowaniem, że nie sposób nie złapać bakcyla. Słucham go więc z zainteresowaniem i narzucam ciągle nowe, astronomiczne tematy. Rozmawiamy o białych gwiazdach i czerwonych karłach, o czarnych dziurach, pulsarach i odległych galaktykach.
- Sporo wiesz o astronomii. – mówię z podziwem
- Znajomi mówią na mnie Galimedes. – odwraca się do mnie z uśmiechem, a jego krótki bląd kucyk przeskakuje na drugie ramię
- Galimedes. – kiwam głową – Ładnie.
- Ale w sumie większość ludzi mówi do mnie po prostu Muzyk.
- Muzyk?
- Tak, bo ja taki muzyk sobie jestem. – odrywa ręce od kierownicy i rozkłada na boki – To jest to co najbardziej lubię, granie na gitarze. Oczywiście nie licząc zabawy i czasu spędzonego z moimi dziećmi.
Muzyk lub jak kto woli Galimedes opowiada mi o swoich dzieciach z jeszcze większą pasją niż o astronomii.
- Najbardziej to bym chciał zdobyć jakąś normalną pracę, dzięki której mógłbym spędzać z nimi więcej czasu.
- To teraz są z mamą rozumiem?
- Tak, z mamą ale moją, bo ich mama nas zostawiła dla innego faceta.
- Aha. Rozumiem.
Czuję, że weszłam na wrażliwy grunt, ale jednak nie...
- Ale to nie jest najgorsze. – macha ręką – Najgorsze jest to, że ja tego faceta poznałem i go polubiłem. No jego po prostu nie da się nie lubić. Szczerze mówiąc to ja się jej nie dziwię, że do niego odeszła. Taki facet! – podnosi ugięty łokieć do piersi w geście pokazania jaki z tamtego jest „równiacha”
- A to mnie zaskoczyłeś. Pierwszy raz się z czymś takim spotykam.
- Naprawdę, uwierz mi, że sam siebie zaskoczyłem. Ja chciałem go nie lubić, ale się po prostu nie da! – znów rozkłada ręce – Ten facet, Holender swoją drogą, to człowiek do rany przyłóż. A tak w ogóle, to ty pochodzisz z Krakowa?
- Nie. Jestem z Legnicy.
- No cóż... Nie ma ludzi bez wad. – Galimedes kiwa głową patrząc ni to w przestrzeń ni to na drogę – Hahaha! Taki żarcik! – odwraca się po chwili do mnie cały rozbawiony
Opowiadamy sobie różne historie naszego życia. Dyskutujemy na tematy naukowe. Wymieniamy gusta muzyczne. Śmiejemy się z opowiadanych żartów.
- Hej! – słyszę jego przytłumione wołanie – Troszkę ci się zdrzemnęło, co?
- Spałam? – dziwię się przecierając oczy i prostując plecy na fotelu . Syy!!! Znów ten ból w części krzyżowej
- Musiałaś być nieźle zmęczona, bo zasnęłaś w połowie zdania. A ja nie wiem gdzie chcesz wysiąść, bo jesteśmy już w Krakowie.
- Żartujesz?! – rozglądam się dokoła nie dowierzając, że to już, tak po prostu – To ja wysiądę tutaj. – deklaruję poznając rondo Radzikowskiego
To tu zaczynałam swoją przygodę.
- No to miło było mi cię poznać. – Muzyk wyciąga do mnie rękę – Żeby było więcej takich autostopowiczów jak ty, to podróż nie dłużyłaby się tak bardzo. Można by było powymieniać różne ciekawe informacje.
- Dziękuję. – ściskam jego dłoń – Jesteś najbardziej niezwykłym kierowcą tira jakiego poznałam. Dziękuję za pomoc i życzę powodzenia w zmianie pracy. Oby ci się udało!
- To tobie bardziej się przyda. Trzymaj się i dzwoń w razie potrzeby. Aha! Czekaj! Daj mi swój numer!
Stojąc już na schodkach wymieniamy numery telefonów. Szybko, bo Muzyk zaparkował na przystanku autobusowym. Ostatnie słowa pożegnania, ostatnie życzenia powodzenia, trzaśnięcie drzwiami,  odgłos basowego dźwięku klaksonu, pomachanie ręką w stronę bocznych lusterek i już stoję sama z własnymi myślami. Spoglądam na wyświetlacz komórki.
Jest godz. 19.45
Rozglądam się dokoła. Kraków. No a co ma być?! Warszawa?! Dojechałam do Krakowa! Wyjechałam z Krakowa i dojechałam do Krakowa! Haha! Takie to oczywiste dla większości ludzi, ale wbrew pozorom nie takie proste. Mogło być przecież zupełnie inaczej.
Uśmiechnęłam się do siebie szeroko, wzięłam głęboki oddech, poprawiłam plecak i Igora, który również sporo przeszedł, (widać to po jego oczach, które zmętniały jeszcze bardziej i ogólnej, bardziej sflaczałej sylwetce) i skierowałam się do centrum miasta. Poszłam piechotą, bo skoro tyle już przeszłam, to i ten kawałek mogę. Poza tym miałam ochotę napawać się każdą najmniejszą cząstką Krakowa.

Następne dni to spotkania z przyjaciółmi, niedowierzania, opowiadania, śmiechy i ucztowanie na wałach wiślanych. Opłata czesnego u Niemiłosiernej Pani Krystyny z miną pt. "bez kija nie podchodź", no i spotkanie z Cyrylem, który jak się okazało - czekał na mnie pełen nadziei. Czasem warto zaufać i uwierzyć, że jak w starej piosence... "Świat nie jest taki zły!" 

                                                                 KONIEC 
                                                    (A może dopiero początek..?)


Nie oceniaj mnie, jeśli mnie nie znasz.
                                                                                                                                 Tupac Amaru Shakur  
                  

środa, 2 kwietnia 2014

ROZDZIAŁ XVII (część druga)


Dwie godziny później...
- Nie, nie i jeszcze raz nie! To nie jest „Iron Maiden”! – krzyczę siedząc rozwalona w fotelu i czując odbijający się z żołądka alkohol – To jest... ”Acid Drinkers”!
- Co?! Żartujesz! Zaraz ci puszczę „Acid Drinkers”! – krzyczy Paulo na przednim siedzeniu – Francesco, gdzie ty dałeś płytę z „Acid Drinkers”?
- Leży przed tobą. Nie widzisz?
- A tak, faktycznie.
Po chwili domek na kółkach wypełniają ostre dźwięki. Wszyscy skaczą i śpiewają. Kierowca śpiewa i macha głową.
- To jest właśnie „Acid drinkers”!
- Nie, nie, nie... To jest... AC/DC!
Sama już nie wiem. Wiem tylko, że:
- „Acid drinkers” to polski zespół. – mówię do skaczącego kolegi obok
- Żartujesz? Ej, słuchajcie! Marta mówi, że „Acid drinkers” to polski zespół!
- Przecież śpiewają po angielsku.
- No właśnie pewnie dlatego ich znacie.
- Myślałem, że to Anglicy.
Marco i Andrea podchodzą do mnie z poważnymi minami;
- Marta, zdecydowaliśmy wspólnie, że cię jednak nie zabijemy.
- To świetnie! Polejcie jeszcze! – wznoszę mój kubeczek
Ktoś w tle zmienia płytę.
- Jedziesz z nami do Holandii, Marta?! – odwraca się do mnie kierowca
- Jedziecie do Holandii? Super!
- Słuchajcie! Marta jedzie z nami do Holandii!
- Nie, nie, nie... Ja muszę wracać do Polski.
- My będziemy wracać tą samą drogą, bo chcemy jeszcze zahaczyć o Oktoberfest w Monachium.
- Łaaa... Oktoberfest! Świetnie!
- No to jedź z nami. - cieszą się
- Nie, nie. Muszę zdążyć na studia. – popijam łyczek wina
- To możesz jechać z nami do Holandii, zjeść poranne ciastko w „Coffe Shopie” i wrócić zaraz do Polski.
Kurcze! Taka okazja może się już więcej nie powtórzyć. W tle słychać głos Bona Scotta z zespołu AC/DC ze słowami; „Highway to hell”.
- Nie, chłopaki. Dziękuję i w innych okolicznościach pewnie bym pojechała, ale teraz poważnie muszę wrócić do kraju.
- Szkoda.
„...I’m on the highway to hell, on the highway to hell…”
Śpiewamy, pijemy, bawimy się, póki jest fajnie, póki jesteśmy razem, póki nie mamy nic do stracenia. W końcu chłopcy składają stolik i wyciągają ze ściany łóżko. Przynajmniej tak to wyglądało. Oprócz tego mają jeszcze dwa dodatkowe łóżka z tyłu pojazdu. Uwalamy się w ubraniach na chybił trafił i przesypiamy chyba ze dwie godziny albo i więcej.
Czuję delikatne szarpniecie za ramię.
- Jesteśmy na ostatnim autohoffie przed naszym zjazdem. Jeśli nie jedziesz z nami do Holandii, lepiej byłoby dla ciebie żebyś tu wysiadła.
- Yyy... Jasne Flavio. Oczywiście. – otwieram oczy i zwlekam się z pryczy
- Szkoda, że z nami nie jedziesz.
Ja też w sumie żałuję, ale decyzja, to decyzja.
Wychodzimy wszyscy z wozu i faktycznie stoimy na autohoffie.
- Gdzie my właściwie jesteśmy?
- Za Numberg. Marta... – Flavio rozkłada ramiona
- Ooo... – obejmuje go i przez chwilę kiwamy się tak razem

Reszta chłopaków podchodzi do nas i również się przytula
- Dasz sobie radę?
- Jasne. Dziękuję za pomoc. Cieszę się, że mnie zabraliście. Było naprawdę świetnie.
Wymieniamy numery telefonów, żegnamy się i chłopcy odjeżdżają.
Znów jestem sama, lecz tym razem nie jest już tak ponuro, bo świta. Korzystam z toalety na autohoffie, odświeżam się i postanawiam nie marnować czasu, mimo że trochę mi we łbie huczy. Jestem już przecież tak blisko.
Idąc na drogę wyjazdową z autohoffu mijam dziwną kobietę sterczącą w jakimś dole w krótkich spodenkach i letniej kurteczce, do tego sandały na bardzo wysokim obcasie. Co ona robi w tym dole? I czemu tak się ubrała? Przecież zmarznie. Nie ma ze sobą żadnego bagażu więc po prostu może nie ma w co się przebrać? Ciekawe czy ma dokąd pójść? Być może nie, skoro nie idzie. Dalej zmierzam w kierunku zjazdu, ale nie mogę oderwać od niej oczu. Patrzę na jej pozbawioną emocji twarz z grubo wysmarowanym makeup’em i zauważam, że ona również mi się przygląda. Jej głowa przesuwa się za mną. Może potrzebuje pomocy? W ten sposób na pewno nie złapie stopa.
- Hej! – nagle krzyczy do mnie machając ręką
- Tak? – podchodzę parę metrów bliżej
- Good luck!
Totalnie mnie tym zaskoczyła.
- Danke shun! – odkrzykuję i idę na awaryjny pas autostrady
No, teraz to już musi mi się udać, skoro nawet upadły anioł życzy mi powodzenia.
      Biorę głęboki oddech rozglądając się dookoła.  Widzę jak szary świt spowija zielone pagórki z powtykanymi w nie słupami wysokiego napięcia po drugiej stronie drogi. Widzę rosę na źdźbłach trawy rosnącej dziko w rowie tuż koło mnie. Widzę czarne ptaki, które przypominają mi wczesne dzieciństwo, kiedy o świcie czekałam z matką na autobus, który miał mnie zawieźć do przedszkola. Świt bez czarnych, skrzeczących ptaków, to jak chleb z serem bez masła. Widzę siwą parę wydobywającą się z moich ust i nozdrzy. Tylko dlaczego, do jasnej cholery nie zauważam w porę niemieckiej polizei jadącej prosto na mnie?!
Szybko Marta, stań się niewidzialna! Przestań oddychać to cię nie zauważą!
Odwracam się twarzą do rowu wstrzymując oddech i udaję, że zrywam trawę.
Nie pytaj. Naprawdę nie wiem dlaczego akurat to przyszło mi do głowy. To były sekundy podczas których trzeba było szybko działać.
Świt jest chyba najbardziej magiczną porą dnia. Może to właśnie ta magia sprawia, że policja przejeżdża koło mnie nie zatrzymując się. A może to było moje nieoddychanie albo pomyśleli, że jestem okoliczną, przydrożną kwiaciarką z wielkim plecakiem na plecach.
Najważniejsze, że odjechali i powinnam to wykorzystać. Można działać dalej.
Po około ośmiu długich minutach, udaje mi się zatrzymać nieźle rozpędzony, osobowy samochód. Biegnę do niego zdejmując z głowy beret żeby nie spadł i podtrzymując zsuwające się spodnie. Czuję jakbym miała drewniane nogi, które już dawno chciałyby paść ze zmęczenia a jednak dalej się poruszają dźwigając ciężar mojego ciała doprawiony ciężarem plecaka.
Kierowca okazuje się młodym chłopakiem, który jedzie do Berlina więc może mnie podwieźć mniej więcej do Gery. Siadam na przednim siedzeniu i jak zwykle włączam moją czujność na wysokie obroty. Co z tego, że chłopak jest młody i miło wygląda? Wiem z doświadczenia, że zazwyczaj zboczeńcami okazują się mężczyźni w średnim wieku, jakby podczas swego kryzysu męskości potrzebowali dowodu, że jeszcze nie wszystko stracone. A może to dlatego, że młody chłopak nie musi używać siły żeby zdobyć dziewczynę? Jest młody, więc jeszcze się bawi i nie myśli o ustatkowaniu. Co z tego, jeśli nie znam języka niemieckiego, słabo mówię po angielsku i w dodatku jestem w pędzącej 180km/h, zamkniętej szczelnie osobówce?
Muszę patrzeć na znaki.
„BAYREUTH 80 KM”
Muszę obserwować znaki.
„BAYREUTH 60 KM”
Jak ten samochód cicho sunie... Nie! Nie wolno mi spać! Dopiero co tu weszłam. Muszę zorientować się z kim mam do czynienia, muszę patrzeć na drogę, obserwować znaki...
„BAYREUTH 50 KM”
Tak mi dobrze... Ciepło... Głowa opada mi na ramię i po raz kolejny przegrywam w czyimś samochodzie walkę z Hypnosem.
Budzi mnie dopiero ustanie łagodnego mruczenia silnika. Stoimy.
- Jesteśmy na autohoffie za Munchberg. – kierowca mówi do mnie po angielsku i tonem jakby było mu przykro, że musi przerwać mi sen – Zrobimy sobie przerwę, napijemy się kawy, ok?
- Ok. – mówię przecierając oczy
Głupio mi, że zasnęłam jak dziecko. W ogóle nie potrafię się kontrolować.
- Napijesz się kawy czy herbaty? – pyta chłopak, gdy wchodzimy do restauracji a raczej baru
- Herbatę poproszę. Dziękuję.
Siedzimy przy stoliku w części kawiarnianej, kiedy mój kierowca prosi mnie o pokazanie mojej mapy. Wyciągam kawałek potarganego papieru z Igora, rozkładam, „wyprasowuję” rękoma i odwracam w jego stronę.
- Hmm... – patrzy na mapę słodząc swoją kawę – Ja jadę do Berlina, jak już ci mówiłem. Miałem w planach jechanie tą drogą, - wskazuje palcem drogę wiodącą przez Gerę, Lipsk i Dessau – ale równie dobrze mogę pojechać tą – pokazuje na trasę przez Zwickau, Chemnitz, Dresden i dalej już na Berlin – To nie wielka różnica dla mnie, a ty mogłabyś wtedy wysiąść w Dresden, a z stamtąd masz już bardzo blisko do Polski.
Spoglądam na moją małą mapę i serce zaczyna mi szybciej bić na widok dwu centymetrowej odległości między Dresden a Polską.
- Ale to chyba trochę dłuższa droga do Berlina niż ta. – wskazuję jego poprzednią trasę – Nie chcę sprawiać kłopotów, poradzę sobie.
- Nain, nain... No, no... – kręci głową popijając łyk czarnego płynu – Kaine problem, no problem. To tylko pół godziny czasu różnicy dla mnie, a tobie z przed Gery będzie ciężej złapać stopa do Polski. Musiałbym cię wysadzić teraz, tutaj, bo masz większe szanse, że złapiesz kogoś jadącego przez Zwickau i Chemnitz. Nie ma sensu żebyś jechała ze mną do Gery.
Zerkam na okna i ciarki przechodzą mi po plecach widząc na zewnątrz zacinający deszcz. Wysiąść teraz? Tutaj? Na tym autohoffie? Zostawić jego ciche i ciepłe auto? Zostawić kierowcę, którego już w miarę znam i sprawdziłam, bo podczas snu ani mnie nie okradł ani mi nic nie zrobił? Wyjść na tą zawieruchę i zaczynać od początku? Ryzykować z nowym kierowcą? Ja jestem już za bardzo zmęczona tym wszystkim. Mi się chce spać po prostu... Czuję się tak staro jakoś.
- Gut. – mówię – Jeśli to no problem for you... Danke.
Całą drogę do Dresden przesypiam oczywiście. Z uśmiechem na ustach, szczęśliwa, że każdy kilometr przybliża mnie do celu.
Tyle się mówi o Niemcach. Że nas nie lubią, że z nas drwią, że wykorzystują. A my ich za to nienawidzimy. Za to i za historię oczywiście. Zastanawiam się jednak czy całą tą „nagonkę” na siebie nawzajem nie wymyślają nam media. Na pewno znajdzie się wielu Niemców, którzy chętnie rozpętaliby trzecią wojnę światową, ale myślę, że nie mniej znajdzie się takich Polaków. Czy przez te parę osób, przez polityków, media i innych ludzi, którzy robią na tym pieniądze, mamy się ciągle szczuć nawzajem? Tegoroczne wakacje spędziłam we Włoszech i to właśnie Włochów było mi dane bliżej poznać. Nie mam pojęcia, jakie wrażenie wywarliby na mnie Niemcy gdybym siedziała w ich kraju przez dwa miesiące. Wiem tylko, że prawdziwe oblicze człowieka łatwiej jest poznać, gdy jest się w potrzebie, zamiast szastać kasą na prawo i lewo. Wydaję mi się, że co by nie powiedzieć o danych nacjach, wszędzie w każdym kraju są ludzie dobrzy, którzy chcą pomóc i źli, którzy będą chcieli wykorzystać czyjąś i tak już beznadziejną sytuację.
Młody kierowca wysadza mnie również na autohoffie, lecz tym razem pod Dresden, a tam już raj! Cały parking zawalony polskimi ciężarówkami! W dodatku przestało padać!
Mam wybór - iść znowu na pas awaryjny łapać stopa, albo schować dumę do kieszeni, przejść się po stojących ciężarówkach z polskimi rejestracjami i popytać gdzie jadą i czy mnie ewentualnie podrzucą. Wybieram to drugie.
Idę wzdłuż parkingu, obserwując nie tylko rejestracje ale i kierowców. Patrzę na ich twarze, czy są rozmowni, czy zmęczeni, czy mają wesołą minę czy raczej taką, że bez kija nie podchodź.
Zbieram się na odwagę i podchodzę do mężczyzny w półciężarówce, który akurat przygotowuje sobie herbatę.
- Dzień dobry. Przepraszam, że przeszkadzam... – zagaduję
- Ki czort!? – mężczyzna odwraca się napięcie lekko przestraszony
Wykładam mu pokrótce moją sytuację i prośbę. Jego twarz na szczęście się rozjaśnia, usta rozszerzają w pożółkłym uśmiechu i mówi;
- A no jaasneee! Ni ma sprawy! Ino się herbaty napijemy, co? – wskazuje na czajniczek stojący na małej butli z gazem – Za jakieś piętnaście, dwadzieścia minut będziem lecieć.
- Dobrze. Dziękuję panu bardzo.
Mężczyzna okazuje się wielce rozmownym kierowcą. Najprawdopodobniej dokuczała mu już samotność w trasie i zdenerwowanie, że nie ma się do kogo odezwać. Opowiada mi o wszystkim. O swojej pracy, która kiedyś była lepsza, a teraz jest gorsza, o rodzinie, o żonie i dzieciach, które czekają na niego w domu i o tym, że coraz ciężej jest mu zapewnić im odpowiedni standard życia. O jego marzeniach i o tym, że tak naprawdę, to on by to wszystko najchętniej rzucił w pizdu i gdzieś wyjechał. Ja tylko słucham, potakuję, okazuję zrozumienie i emanuję szczęściem, bo mój nowy kierowca, jak się okazało, zawiezie mnie prosto do Legnicy.
I co!? I co!? I co?! I cooo?!!? UDAŁO MI SIĘĘĘĘ!!!!! Niech no mi teraz ktoś spróbuje powiedzieć, że jakiekolwiek moje plany to niewypał! Niech mi ktoś powie, że mam głupie pomysły i że na pewno się nie udadzą! Niech ktoś ma odwagę być tak głupi lub bezczelny żeby mi to powiedzieć! Że niby jestem szalona? Tak, jestem. I bogowie mi świadkiem, że wykorzystam to szaleństwo, aby spełnić moje najśmielsze marzenia!

Cdn...