wtorek, 20 listopada 2012

ROZDZIAŁ XIII (część pierwsza)



 Przyjaciel


"Gdy już sobie myślisz, że nawet w dniu urodzin
zostałeś zapomniany i opuszczony przez wszystkich,
dwaj przyjaciele przyniosą ci w prezencie
baryłeczkę miodu i pęknięty balonik."
                                                                                                                             Kłapouchy




                   Myślę, że nadeszła ta chwila kiedy trzeba się przemóc i i samemu poprosić o pomoc. Właśnie przypomniało mi się o pewnym kelnerze, który obiecał mi pracę gdy byłam w Rzymie po raz pierwszy. Sama nie wiem czy do niego zadzwonić.
Siadam na murku niedaleko Schodów Hiszpańskich i zastanawiam się czy Rosario mnie jeszcze pamięta. Na pewno nie pamięta. Rozmawialiśmy tylko przez krótką chwilę. Może jednak warto spróbować? Przecież ja go prawie w ogóle nie znam... Pamiętam jednak, że wzbudzał zaufanie. No i co? Dzwonić czy nie?  A jak się na mnie zdenerwuje, że mu przeszkadzam? No ale przecież mnie nie pobije przez telefon. Najwyżej odłożę słuchawkę.
     Znajduję budkę telefoniczną. Jeszcze przez parę minut stoję przed nią zastanawiając się czy dobrze robię aż w końcu myślę; „raz kozie śmierć” i dzwonię.
- Pronto? – słyszę męski głos w słuchawcę
- Halo, Rosario?
- Tak?
- Mówi Marta. Ta Polka co cię pytała o pracę jakiś miesiąc temu. Pamiętasz mnie? – mówię szybko wyrzucając słowa jak z armatki
- Bla, bla, bla, bla.....
- Nie rozumiem co mówisz. Jestem znowu w Rzymie i chciałam cię zapytać czy masz dalej możliwość załatwienia mi pracy...
- Teraz?! Praca?! Bla, bla, za późno bla, bla, bla.... - tyle jestem w stanie zrozumieć
- Czyli, że nic z tego? Niestety nie mogłam wcześniej. Tak wyszło. Myślałam, że może jeszcze coś się uda, bo jestem w dość beznadziejnej sytuacji i naprawdę potrzebuję pracy ale rozumiem, że nie da rady i przepraszam, że przeszkadzam.
Już mam odwieszać słuchawkę, gdy słyszę;
- A gdzie teraz jesteś?
- Na Placu Hiszpańskim.
- Nie ruszaj się. Zaraz tam będę.
- Ale wcale nie potrze...
- Umówmy się przy wejściu do metra na Placu Hiszpańskim. Będę tam za jakieś dziesięć minut. Blablabla...
- Co?
- Czekaj na mnie.
- No dobra...
Tylko po co? Skoro nie ma dla mnie pracy to po co się tu fatyguje? Czyżby coś wymyślił?
Dziesięć minut później przy wejściu do metra na Placu Hiszpańskim...
- Jesteś! – z nienacka wyrasta przede mną Rosario – Jak ty wyglądasz?!
- Jak?
- Jak siedem nieszczęść! – żywo gestykuluje jak typowy Włoch
Spodobało mi się to bezpośrednie zachowanie Rosaria. Bez żadnych zbędnych ceregieli zachowuje się jakbyśmy się znali już od bardzo dawna. 
- Daj ten plecak. – bez czekania na odpowiedź zabiera ode mnie ciężar – Wyglądasz jakby cię ciągnął do ziemi.
I znów przypomniało mi się w jaki sposób zauroczył mnie Cyryl. Właśnie przez propozycję poniesienia za mnie plecaka (tego samego zresztą) i równocześnie nie czekanie na odpowiedź. Wiem, że jest równouprawnienie ale jednak ciągle to bardzo miły gest.
- Jadłaś coś dzisiaj? – Rosario zerka na mnie z ukosa
Kręcę przecząco głową.
- Masz ci los! – macha ręką mówiąc jakby do siebie – Więc idziemy na śniadanie.
Rosario jest mniej więcej mojego wzrostu, może ciutkę wyższy ale dość chudy więc sprawia wrażenie wyższego. Dla jego czarnych, rzadkich włosów dawno już minęły lata świetności. Pociągłą twarzą, jej mimiką, zakolami na czole, gestami a nawet sposobem mówienia przypomina mi Roberto Beniniego.
- No więc opowiadaj. – mówi za każdym razem wymachując przy tym ręką – Co się z tobą działo.
Opowiedziałam mu możliwie jak najszybciej moje perypetie w jego ojczyźnie na co on co chwila przerywając odpowiada;
- Porca miseria!
Lub;
- Mammamia!
I oczywiście;
- Jesteś wariatka!
Siadamy przy stoliku na zewnątrz kawiarenki.
- Czego się napijesz? – pyta
- Mleka.
- Mleka?!
- Tak, mleka.
- Samego mleka? Bez odrobiny kawy? Takiego zupełnie czystego i białego mleka?! Akcentuje każde słowo w tak typowy dla Neapolitańczyków sposób, żywo przy tym gestykulując.
- Tak.
- Szalona... No dobrze. Zaczekaj. Zaraz wrócę.
Na szczęście na żywo łatwiej mi go zrozumieć niż przez telefon. Choć i tak niektórych słów poprostu się domyślam.
Po chwili wraca z mlekiem dla mnie i caffe stretto dla siebie.
- Tu masz rogalika. Lubisz cornetti?
- Jasne!
- To jedz i idziemy do mnie. Oczywiście nie masz gdzie się podziać...?
I znów szczery, przeczący ruch głową.
- Zatrzymasz się u mnie. Tylko się nie przestrasz warunków mieszkalnych. Nie długo będziemy się z tamtąd wyprowadzać więc nie przykładamy do tego wagi.
Rosario bierze mój plecak i idziemy do stacji metra.
Po dosłownie dwóch przystankach i przejściu jednej ulicy, dochodzimy do miejsca zamieszkania Rosaria.
- Kto z tobą mieszka? – pytam gdy wchodzimy do bramy
- Co?
- Mowiłeś, że niedługo musicie się wyprowadzać więc pomyślałam, że...
- Achaa...! Mieszkam z kolegą ale to nic nie znaczy! Hahaha! Pomogłem mu bo nie miał się gdzie podziać. Jest niegroźny. – Rosario puszcza do mnie oczko
Klatka schodowa do której właśnie weszliśmy przypomina mi trochę klatki w krakowskich przedwojennych kamienicach; szerokie schody i pięknie rzeźbiona poręcz.
Wchodzimy na trzecie piętro i od razu wychodzimy na długi, wspólny dla wszystkich mieszkań balkon. Z podwórka dolatuje zapach curry. Pociagam nosem.
- Na dole jest chińska restauracja. – wyjaśnia Rosario widząc że wychylam się przez metalową, rzeźbioną barierkę.
Na niższych piętrach, porozciągane są sznurki z praniem od jednej do drugiej strony balkonu. Na naszym akurat nic nie wisi, ale powyżej z powodzeniem suszy się bielizna. Bielizna o zapachu curry.
Przechodzimy przez jedną długość balkonu. Na końcu, prawie w rogu znajdują się drzwi do gniazdka Rosaria.
- Tylko się nie przestrasz. – uprzedza
- Michele, mamy gościa! – woła otwierając drzwi
Pokój nie jest mały, ale dość skromy. Na przeciwległej ścianie od drzwi stoją dwa łóżka. Jedno pojedyńcze, ułożone wzdłuż ściany w rogu. Zaś w drugim rogu podwójne. Po prawej okno a obok stół i parę krzeseł. Na jednym z nich siedzi czarnowłosy mężczyzna o miłej twarzy i ciemnej karnacji, który właśnie wstaje z miną jakby chciał powiedzieć „Rosario, mam dość! Co ty znowu wymysliłeś?”. I to by było na tyle. Aha, jeszcze umywalka umieszczona mniej więcej dwa metry od drzwi.
- Buon giorno. – mówię nieśmiało
- Dzień dobry. – odpowiada mężczyzna
- Marta siadaj. Rozgość się! To jest Marta. Marta, poznaj Michele. Mieszka ze mną narazie bo nie ma się gdzie podziać.
- Miło mi. – uścisk dłoni
- Marta, pomieszka z nami trochę bo aktualnie, wyobraź sobie, nie bardzo ma się gdzie podziać, a poza tym musi zarobić na studia.
Michele uśmiecha się do mnie przyjaźnie. Chyba jedziemy narazie na tym samym wózku.
- Czuj się jak u siebie, Marta. Jak chcesz się wymyć to łazienka jest po lewej stronie jak wyjdziesz na korytarz.
- Słucham?
- No na balkon. – poprawia – Tylko się nie przestrasz i uważaj bo ostatnio nam wybuchła.
- Co?
- Łazienka nam wybuchła.
Rosario sprawia wrażenie człowieka nie marnującego ani chwili. Podczas rozmowy ze mną krząta się po pokoju i przebiera się w galowy kostium.
- Szczerze mówiąc chętnie bym się wymyła, więc jeśli to nie problem...
- Nie, to żaden problem, wręcz przeciwnie. Umyj się, bo śmierdzisz.
- Naprawdę jest aż tak źle? – próbuję powąchać swoje pachy
- Hahahaha! – Michele pokłada się ze śmiechu
- Pewnie myłaś się w jakimś strumyku albo co, bla, bla, bla – momentami go nie rozumiem – jak spałaś w parku. Zaraz wstawię ci wodę do mycia. Wlejesz ją sobie do miski i bedziesz czerpać wodę z garnuszka, bo prysznic u nas nie działa. Przez ten wybuch, bla, bla, bla.... Nad prysznicem zrobiliśmy taki mechanizm ze sznureczkiem. Pociągasz za sznureczek i voila! Tylko oszczędzaj wodę bo jeszcze na spłukanie kibla musi starczyć.
- Hahahahahaa...! – to znów Michele
- Dobrze. – uśmiecham się, bo czuję, że Rosario stroi sobie żarty
Po chwili daje mi miskę z ciepłą wodą.
- Starczy ci tyle?
Znaczy, że to nie żart? Czyli koniec marzeń o porządnej kąpieli?
- Powinno starczyć. – odpowiadam – Dziękuję.
- Postaw tą wodę na półce nad prysznicem. Resztę bedziesz wiedziała jak zrobić. Tylko się nie zamykaj bo jak coś znów wybuchnie to trzeba będzie się włamywać.
- A jak wejdzie jej ten stary pedał z sąsiedztwa?
- A faktycznie! To lepiej się zamknij. On lubi wchodzić do łazienki jak ktoś tam jest.
- Mi nigdy nie wszedł, tylko tobie. – mówi Michele
- To dlatego, że jestem przystojnieszy. – Odgarnia szarmancko resztkę swych włosów, przyklepuje zakola
- No nie wiem... Może po prostu lubi starszych...
- Hahahahaha!!!! – oboje z Michele wybuchamy śmiechem
- O kim mówicie? – pytam rozbawiona
- Aaa... Jest tu taki jeden. - wyjaśnia Michele – Mieszka obok i ma około 70 lat i jest gejem. Podobno dostawiał się do Rosaria, hahaha!
- Nie podobno tylko na pewno! Mojemu neapolitańskiemu urokowi nikt nie jest wstanie się oprzeć. – znów gest odgarniania włosów
- Hahaha! Zaraz, zaraz... Skąd  wiecie, że jest gejem?
- Pedałem jest po prostu! Orecchione i tyle!
 Rosario dotyka swego ucha, poczym wyciąga białą koszulę ze spodni, rozpina dolne guziki, przywiazuje ją sobie w pasie na kokardkę i opiera się o framugę otwartych drzwi, wypinając maksymalnie tyłek.
- Kiedyś ktoś puka, otwieram a tu on w samych majtkach i koszulce na ramiączkach stoi w takiej właśnie pozycji i mówi; ”Ciaoo... Jestem Giorgiooo...”
- Masz może pożyczyć szklankę mąkiii...? Hahahahaha!!! – Przedrzeźnia Michele
- O cholera! Idzie! – cały czerwony rozwiązuje szybko koszulę, wkłada ją z powrotem do spodni  i mówi;
- No, Marta, tu właśnie jest łazienka. To możesz się już myć. Powodzenia.
- Dziękuję.
Wchodzę do łazienki i przez pierwsze trzy sekundy nie wierzę własnym oczom. Zaraz potem zaczynam się głośno śmiać. Żałuję, że nie mam klapek... Łazienka jest bardzo mała i cała czarna, a dokładniej, osmolona. Wszędzie jest pełno popiołu i ogólnie brud, syf i malaria... Toaleta a właściwie coś, co z niej zostało, trudno to nazwać toaletą, to po prostu jedna wielka dziura. Prysznic, to właściwie tylko brudny brodzik, z półką na górze i jakimiś sznureczkami. Obok stoi garnuszek. Ogólnie rzecz biorąc, całość wygląda jak po Czarnobylu.
   Kładę swoje rzeczy na kafelkach podłogowych przy drzwiach, bo tam jest najmniej brudno i w jednym miejscu żeby pobrudzić tylko jedną część ubrania. Buty kładę przy brodziku i na palcach jednej nogi staram sie umyć jak najdokładniej z jak najmniejszą ilością wody. No cóż był pięcio gwiazdkowy hotel, dla odmiany musi być troszkę coś innego... Nie jest tak źle... Ałłaa!!! Garnuszek spadł mi na głowę.
Po kąpieli Rosario oświadcza, że musi iść do pracy i że Michele ma się mną opiekować. Postanawiam dowiedzieć się czegoś więcej o jego współlokatorze. Michele jest niski, przynajmniej niższy ode mnie, ale krępej budowy. Ma ciekawą twarz, gęste, czarne brwi i jakoś mu tak dobrze z oczu patrzy. Wydaje się być nie mniej skrępowany moją obecnością niż ja jego. Trzeba przerwać tę krepujacą ciszę, bo odkąd Rosario wyszedł, nie ma komu trajkotać.
- Jesteś Włochem? –pytam
- Nie. Pochodzę z Armeni.
- To ciekawe...
    I Michele streszcza mi historię swojego życia... Opowiada o tym jak studiował na jednym z najstarszych uniwerytetów armeńskich gdzieś na jakiejś wyspie, o tym jak siedem lat spędził w wojsku;
- Mieszkaliśmy w górach, w takich barakach i było okropnie zimno. Nie było pryszniców więc myliśmy się w miskach, a najcześciej po prostu w śniegu. Dostawaliśmy jedno mydło na sześć osób. Wyobraź sobie jak w tym baraku śmierdziało...
 I jak go do tego wojska zwerbowali;
- Rankiem tuż po moich osiemnastych urodzinach śpię sobie spokojnie, a tu nagle ktoś wali w drzwi „otwierać!” i takie tam... Moja matka przestraszona pyta co się stało a oni że po syna przyszli; „musi wypełnić swoje zobowiązania wobec państwa”. Ona na to, że jej synowie już są w wojsku, (mam czterech braci), a oni że przyszli po najmłodszego. Pamiętam, że zerwali mnie dosłownie z łóżka, kazali się tylko ubrać i iść ze sobą. Nie dali czasu nawet na spakowanie...
Brzmi jak historia z jakiegoś filmu... Albo jedno z opowiadań o radzieckich łagrach...
Pokazuje mi również książkę o Armenii wyraźnie zadowolony, że ktoś się tym poważnie interesuje.
        Mniej więcej godzinę później wyruszamy oboje odwiedzić Rosaria w pracy. Zabieram ze sobą strój mnicha, a nóż dzisiaj uda mi się coś zarobić?
Gdy dochodzimy do resturacjii Michele po przywitaniu się z Rosariem z dumą mówi, że mnie przyprowadził i że wszystko wporządku, poczym idzie załatwić swoje sprawy.
- Jak się umyjesz, odrazu lepiej wyglądasz. – Rosario splata ręce na piersiach spoglądajac na mnie z ukosa – Siadaj, - wskazuje stolik – przyniosę ci coś do jedzenia.
Siadam we wskazanym miejscu i obserwuję tego ruchliwego Neapolitańczyka podczas pracy. Wyglada na to, że nieźle się w niej odnajduje. Tu zagada, tam rozśmieszy, innym razem pokokietuje starsze panie wniebowzięte cudownym kelnerem i śmiejące się do niego piskliwie niczym nastolatki. Wreszcie podchdzi do mnie i stawia przede mną talerz sałatki.
- Może być? – pyta
- Oczywiście. Dziękuję.
Uśmiecha się tajemniczo i znika za drzwiami restauracji. Za jakiś czas wraca, pyta czy smakowało i przynosi rachunek.
- Tak, smakowało. – z przerażeniem spoglądam na kwitek – Trochę jednak drogo jak na sałatkę...
- Napiwek jest mile widziany. – uśmiech nie schodzi mu z twarzy
Patrzy na mnie, czeka i w końcu odchodzi do innych.
Wyciągam z porfela odpowiednią kwotę i kładę na talerzyku z rachunkiem. Gdy Rosario pojawia się przy mnie ponownie zabiera po prostu talerzyk.
Gdybym wiedziała, że mi policzy na pewno nie zamówiłabym takiej drogiej sałatki. Nie była znów taka rewelacyjna...
Mój kelner ponownie pojawia się na „ogródku”, podchodzi do mnie z tym samym talerzykiem i pyta;
- A te dwa centy więcej to ma być niby napiwek, eeh?!
- Tak jakby.
- Naprawdę myślałaś, że cię skasuję? - kładzie talerzyk na stole – Schowaj sobie te pieniądze, tylko żartowałem.
- Oczywiście wiedziałam, ale i tak myślałam żeby ci zapłacić.
- Dobra, dobra...
Śmiejemy się oboje. Chowam pieniądze z myślą; co oszczędzone, to zarobione.
- Idę zaraz pracować.
- Gdzie? Pytałem szefa i teraz nikogo nie potrzebujemy. Za późno się zgłosiłaś.
- Idę mimować. Spróbuję przynajmniej.
- Gdzie?
- Na Piazza Navona. Do której dziś pracujesz?
- Do północy.
- Do zobaczenia więc o północy. Przyjdę zdać ci relację.
Zabieram swoje manatki i wychodzę.
- Aha, i bardzo ci dziękuję za posiłek.
- Nie ma za co. Idź lepiej zarób. 

Cdn...