Godzina 20.45 80km/h Niedaleko Nuremberg
Próbuję lawirować wśród
wszelkiego rodzaju tematów, byle tylko unikać spraw damsko-męskich. Rozmawiamy
więc na temat muzyki, obyczajów, pogody i nie uwierzysz, ale Roberto do każdego
z tych tematów potrafi dodać coś o kobietach, miłości i jakby to pięknie było
gdybyśMY razem itd... itp... Dowiedziałam się dzięki tej rozmowie, że Włosi są
wspaniali, opiekuńczy, wcale nie apodyktyczni, wyrozumiali i w ogóle tylko
Włoszkom pozazdrościć. Aha.. Jaaasne! Nie chcę nikogo urazić, ale chyba
wolę naszych polskich mężczyzn. Są wbrew temu co się powszechnie uważa, zdecydowanie
bardziej normalni. Może jednak ewolucja
działa u nas szybciej niż na południu? Tylko nie myśl, że jestem rasistką.
Wcale nie. Myślę, że każdy kto miał okazję być w Italii dłużej niż miesiąc i
nie na wakacjach lecz w pracy, poznał inną naturę Włochów. Nie tę naturę
romantycznego, dobrego i gorącego latino kochanka, lecz apodyktycznego, często
wykorzystującego szarą masę robotniczą ze wschodu, oszusta pracodawcy, krzykliwego
i trochę niestety głupiego mężczyzny. Nie wyprzedzajmy jednak faktów...
W tej atmosferze dojeżdżamy
do Monachium. To znaczy, wiadomo, nie wjeżdżamy do miasta. Omijamy go bokiem.
Godzina 00.20
- Jestem strasznie głodny.
Zatrzymamy się gdzieś niedaleko na jakiejś stacji, to coś zjemy i odpoczniemy.
Szczerze mówiąc też
zgłodniałam. Nawet bardzo. Znajdujemy autohof, jak wiele innych za granicą ten
też wygląda prawie tak samo. Duży parking, stacja benzynowa i duży, raczej
brązowy budynek w którym jest sklep, bar samoobsługowy, mini restauracja i
prysznice. Oczywiście wszystko utrzymane w najlepszym porządku. Czysto, ładnie
i schludnie.
Pod klapą mojego czerwonego
plecaka mam beret, który dostałam od Cyryla. Taki czarny kaszkiecik który
sprawia, że czuję się bezpieczniej. Bezpieczniej, bo pewniej. Pewniej, bo
dzięki niemu wiem, że jest ktoś, kto lubi mnie na tyle aby oddać mi swój beret.
No dobra... Wiem... Prawdopodobnie nie był mu już potrzebny. Tak czy siak, to z
jego strony miły gest. Cyryl nie jest tak naprawdę moim chłopakiem, bo dwie
randki to chyba za mało aby traktować kogoś jak swoją miłość, ale to właśnie
jego wyobraziłam sobie opowiadając Robertowi o moim ukochanym.
Wyciągam więc ten beret i
zakładam na głowę daszkiem do tyłu. Od pewnego czasu stał się częścią mnie.
- Bello kapelusz. - Roberto wyciąga ze schowka portfel i kluczyki ze stacyjki
- Dziękuję. Dostałam od mojego chłopaka. - podnoszę dumnie głowę
- Tego z Polski?
A skąd idioto?! Z Azerbejdżanu?
- Tak. Akurat ten beret dostałam
od chłopaka z Polski. Mam jeszcze mnóstwo innych beretów, które dostaję od
innych chłopaków z całej Europy. Poznaję ich jeżdżąc stopem. Mam taki cel, jeżdżę
stopem po Europie i to tu poznam chłopaka, to tam i to tu dostanę beret, to
tam.
- Ok. Zrozumiałem aluzję.
Nie denerwuj się. Ładnie ci w tym kapeluszu. Naprawdę bello cappello. Dobra,
chodźmy teraz coś zjeść bo umrę z głodu. – przeczesuje rękami włosy przed
bocznym lusterkiem, otwiera drzwi i wychodzi
Biorę Igora i idę za nim.
W środku autohofu opisanego
jako „RISTORANTE” jak w wielu innych tego typu miejscach jest czysto, ciepło i całkiem
przyjemnie. Wchodzimy do samoobsługowego baru, gdzie w miseczkach leży pełno
ładnie wyglądającego, kolorowego, wzbudzającego apetyt jedzenia. Roberto bierze
tacę, kładzie na niej talerz i zaczyna nakładać.
- Na co czekasz? Czemu nic
nie bierzesz? – pyta zauważając, że stoję obok kas czekając na niego i udając,
że to pyszniutkie jedzonko w ogóle mnie nie rusza
- Nie jestem głodna.
- Nie wygłupiaj się. Wybierz sobie coś, co lubisz. Ja płacę.
- Dziękuję ale ja naprawdę nie jestem głodna. - znów trzecie kłamstwo studenta
- Marta, bardzo cię proszę, wybierz sobie
coś do jedzenia i nie martw się o pieniądze. Ja z przyjemnością za ciebie
zapłacę. – dotyka dłonią swej lewej piersi – Nie patrz tak na mnie. Naprawdę!
To będzie dla mnie czysta przyjemność zjeść kolację z tobą. Pozwól mi więc za
to zapłacić. Proszę. – Roberto podaje mi tacę
- Skoro tak... Dziękuję. - nie będę mu przecież sprawiać przykrości
Uśmiecham się do niego, biorę talerz i nakładam zestaw warzyw i ziemniaki. Jestem tak głodna, że zjadłabym konia z kopytami, choć nie przepadam za mięsem. Do tego biorę szklankę soku bananowego i już idziemy do kas. Sprzedawca zerka na tacę i pyta;
- Razem czy osobno?
- Razem, razem. – odpowiada szybko
Roberto poczym płaci i idziemy do sali jadalnej urządzonej na pomarańczowo słomkowy
kolor
Podchodzimy do stolika, mój
towarzysz szarmancko odsuwa mi krzesło, siadamy i pałaszujemy. Po mojej prawej
stronie, za plecami Roberta, za ścianą z wikliny jest jeszcze jedna sala.
Stoliki, a raczej stoły, są trochę większe dłuższe a przy nich zamiast zwykłych
krzeseł, ławy.
- Gdzie chcesz pracować we Włoszech? - Roberto przełyka dziwnie wyglądające mięso
- Myślałam o Mediolanie, bo to centrum północnych Włoch a na północy zarabia się więcej.
Jedzenie, które sobie wybrałam, mimo że kolorowe, okazało się niespecjalnie smaczne.
- A co zamierzasz tam robić?
- Zamierzam popytać w
restauracjach i barach czy nie potrzebują kogoś do pracy. Taki przynajmniej mam
plan.
- Na pewno ci się uda,
Marta. Założę się, że każdy szef jak cię zobaczy, będzie chciał cię przyjąć...
Tego się właśnie boję, bo ja chcę tylko pracę...
- A właśnie przyszło mi do głowy, że mogłabyś spróbować w telewizji.
- Co?!
- Si, si, w telewizji. U nas
modne są takie teleturnieje, w których ludzie odpowiadają na pytania i takie
tam...
- Wiem. W każdym chyba kraju
są takie teleturnieje.
- Chodzi mi o to, że w tych
teleturniejach, w przerwach i czasem w trakcie tańczą takie ładne dziewczyny.
Często z zagranicy. Myślę, że z powodzeniem mogłabyś spróbować jako jedna z
nich. One zarabiają naprawdę sporo.
- Aa.. Tak, wiem o co
chodzi. Widziałam włoskie teleturnieje. Trochę bez sensu według mnie. Normalny,
w miarę poważny teleturniej a za graczami stoją jakieś panie jakby w stroju
kąpielowym i czasem się ruszają. W tym momencie teleturniej przestaje
oczywiście być poważny. Po co one tam stoją? Zawsze mnie to w sumie zastanawiało...
- Stoją tam, bo po prostu
ładnie wyglądają. A my, Włosi, lubimy zawiesić oko na czymś ładnym.
- Zauważyłam. – przerywam
wypowiedź widząc jak Roberto gapi się na mój biust
- My przełączając kanały w
telewizji, zatrzymujemy się na takim, który przykuje naszą uwagę.
- Normalne. - wtrącam
- A czymś takim są dla nas
piękne kobiety. Ja bym szczerze mówiąc nie oglądał szarego, nudnego
teleturnieju. Wolę taki z kolorowym wystrojem gdzie w tle tańczą piękne
kobiety.
No nie... Litości! Już sobie
wyobrażam nasz polski „jeden z dziesięciu” a w tle półnagie, tańczące panie. I
po co? Bo trzeba przykuć uwagę tępego widza, który nie skusi się na samą wiedzę.
- Wiesz co, Roberto? To
jednak nie dla mnie. Ale dzięki za dobre chęci.
- Ja uważam jednak, że
powinnaś spróbować. – Włoch jak to Włoch, nie daje za wygraną – jak trafisz do
Milano, to spróbuj w telewizji. Co ci szkodzi? No powiedz sama, nie masz nic do
stracenia. A właśnie w Milano jest stacja telewizji Mediaset i chyba jeszcze
czegoś. Sam dokładnie nie wiem... – Roberto zamyśla się skrobiąc widelcem po
pustym talerzu – Obiecaj, że spróbujesz, dobrze? Obiecaj.
- Ale po co?
- Bo tak. Szkoda byłoby zmarnować taką osobę jak ty. - Roberto z apetytem kończy swój dziwaczny posiłek
- Ja się nie marnuję.
- No dobrze ale obiecaj, że
spróbujesz. Co ci szkodzi? Nie masz nic do stracenia. – powtarza – Obiecaj to
będę spokojniejszy.
Czemu mu tak na tym zależy?
- No dobrze. – mówię
nabijając na widelec ostatni kawałek ziemniaczka - Obiecuję, że jak będę miała
okazję, to wstąpię do tej telewizji.
Hmm... Może przyjęliby mnie
tam na sprzątaczkę? Chyba nie płacą źle... W końcu to telewizja!
- Bennissimo! – Roberto
rzuca widelcem o talerz – Może zobaczę cię w telewizji? Wtedy pomyślę; „ja ją
znam! Cholera, ja ją znam!”
No niech on już skończy z tym bajaniem. Dopijam mój bananowy sok.
- Chcesz coś jeszcze? - Roberto także wypija swój
- Nie. Dziękuję bardzo.
To miłe z jego strony, że tak się przejmuje. Uśmiecham się do niego szeroko.
- Ach Marta... Masz piękny uśmiech.
No i na co mi to było? Już się człowiek normalnie nie może uśmiechnąć.
- Dziękuję. Skończyłeś czy jeszcze coś?
- Nie, już skończyłem. Możemy iść.
- To chodźmy. - wstaję od stolika - Gdzie teraz jedziesz?
- Nigdzie. Jest za późno. Zostaję tutaj na noc.
Spoglądam na komórkę.
Faktycznie późno. Jest godzina 01.10. Muszę w takim razie popytać ludzi czy
jadą w stronę Włoch.
- Nie martw się Marta.
Zanocujemy u mnie w ciężarówce. – mówi jakby czytając w moich myślach
No właśnie o to się martwię.
Z tego co widziałam, ma tylko jedno, pojedyncze łóżko. Wychodzimy z autohofu i
idziemy parkingiem w stronę pojazdu. Tak czy siak, muszę tam jeszcze iść po
plecak.
- Nic się nie bój, Marta.
Prześpisz się w samochodzie na łóżku, a ja w fotelu. Jestem dżentelmenem więc
nic ci z mojej strony nie grozi.
Dochodzimy do ciężarówki.
Roberto otwiera drzwi, ja staję na stopień i biorąc mój czerwony, popisany
plecak, mówię;
- Dziękuję za podwiezienie i
za kolację Roberto, ale lepiej będzie jak spróbuję złapać kogoś kto jedzie do
Włoch.
- Nie! Zostań tutaj. - przerywa
- Lepiej będzie jeśli pojadę.
– powtarzam – Przy odrobinie szczęścia, jutro rano będę we Włoszech.
- Nie, nie... Jest ciemno,
późno, niebezpiecznie... Zostań tutaj. Prześpisz się na tym łóżku, a ja, nie
musisz się obawiać, zdrzemnę się na fotelu. Jutro rano spokojnie i bezpiecznie
wyruszysz dalej.
W sumie to jestem bardzo zmęczona i trochę śpiąca. Hmm... Coś mi przyszło do głowy...
- Roberto? A ty masz kluczyki do tych samochodów, które wieziesz na pace?
- Mam. A co? Chcesz odjechać którymś z nich? Hehe...
- Naprawdę masz? Do wszystkich tych aut?
- Tak. Chcesz sobie tam posiedzieć? To są nowiuśkie fiaty punto. Prosto z fabryki.
- Szczerze mówiąc
pomyślałam, że może mogłabym się przespać w którymś z nich. Wtedy ty mógłbyś
sobie pospać normalnie w łóżku.
Kurcze, gdyby tak faktycznie
jednym z nich odjechać, to mogłabym od razu wracać do Polski. Opchnęłabym brykę
i nie musiałabym się martwić o studia. Taak... I w ogóle nikt by się nie kapnął...
- Tam się nie da spać.
- A to dlaczego? Wyciągnę
się na tylnym siedzeniu. Nie martw się. Ściągnę buty i w ogóle nikt się nie
zorientuje, że ktoś tu kiedyś siedział.
- Tam śmierdzi.
- Co? Czym niby śmierdzi?
Chyba ty śmierdzisz... Nowe auto mu śmierdzi.
- Tam śmierdzi fabryką,
farbą czy coś w tym rodzaju. Trudno jest mi nazwać ten zapach ale na dłuższą
metę nie da się tam wytrzymać.
Zeskakuję ze schodków zostawiając
plecak przy fotelu pasażera. Roberto siedzi na miejscu kierowcy oparty o
kierownicę. Wodzi za mną wzrokiem mając przy tym twarz jakby mu ktoś przykleił
na stałe uśmiech. Drzwi ciężarówki z obu stron są otwarte na oścież.
- Mi nie przeszkadza taki
zapach. Wręcz przeciwnie, lubię zapach nowości. A jeśliby mnie rozbolała głowa,
to bym otworzyła okno. – staram się
przekonać Włocha stojąc już na parkingu
- Nie, nie. Tam się nie da wytrzymać. - chyba mu się zacięła płyta
- O co ci chodzi? Boisz się,
że odjadę tym samochodem? Przecież otworzysz mi auto i zabierzesz kluczyki. Nie
wszyscy w Polsce mają zdolność odpalania auta bez kluczyków w trzy sekundy.
Wyobraź sobie, że ja nie potrafię. – Roberto śmieje się jakbym mu opowiedziała
dowcip – Poza tym, nawet gdyby, to jak ty sobie wyobrażasz, że wyjadę jeśli
będę spać na przykład w tym samochodzie. – wskazuję na pierwszego fiata od
kabiny ciężarówki przed którym na pace stoi jeszcze co najmniej sześć aut
Mój towarzysz wychodzi z
ciężarówki, omija maskę i podchodzi do mnie. Mimo swej dość dużej postury, nie
ma w nim nic groźnego. Taki sympatyczny misio.
- Nie boję się, że
odjedziesz. Tam po prostu śmierdzi i nie można tam spać. – monotematyczny misio – Prześpisz się
spokojnie w ciężarówce na łóżku a ja nawet cię nie dotykając, na fotelu.
- Wolałabym jednak w samochodzie. Będzie nam wygodniej.
- Nie ufasz mi?
- Ufam, oczywiście, że ufam – uff...
uff... – ale myślę, że tak byłoby lepiej, bo po prostu wygodniej.
- Nie, bo tam bardzo śmierdzi. Rozbolałaby cię głowa.
Znowu to samo...
- Nie wierzę, że śmierdzi tak bardzo, że z otwartym oknem nie da się wytrzymać.
- Dobrze. Jeśli chcesz, to
otworzę ci jedno z tych aut, to wejdziesz i się sama przekonasz, ale spać tam
nie mogę ci pozwolić.
- No dobra. Otwórz, to
zobaczę.
Roberto zagląda do kabiny
ciężarówki. Ze schowka wyciąga kluczyki po czym wychodzi mówiąc;
- Chodź. – i podchodzi do
jednego z samochodów (trzeciego w kolejności od ciężarówki)
Im bliżej kabiny, tym wyższe
jest podium (czy jak to nazwać) na którym stoją samochody. Nad samochodami jest
jeszcze druga półka na której również stoją fiaty Punto. W sumie aż dwadzieścia
samochodów. I w każdym śmierdzi. Roberto otwiera jednego z nich i gestem ręki
zaprasza mnie do środka. Nie zastanawiając się długo wskakuję na przyczepę i
wchodzę do auta. Robię to w miarę szybko. Na tyle szybko, że Roberto stojący
ode mnie dwa metry nie zdąża mi pomóc. Siadam na miejscu kierowcy. Fotel
owinięty jest jeszcze folią.
- I jak? Podoba ci się? - Roberto opiera się o drzwiczki auta
- Brrruuuummm.... mmmm....
iiii!!! – szarpię kierownicę, naciskam pedały i macham skrzynią biegów – Ile
kosztuje takie auto?
- Ok. 10.000 euro. – mm...
można byłoby to opchnąć i nie martwić się o nic... – Podoba ci się, Marta?
Ładnie wyglądasz za kierownicą.
Uhh... Do obrzydzenia!
- Eee... Takie sobie. Nawet, nawet.
Jeszcze mi tu satysfakcję poczuje.
- Masz prawo jazdy?
- Tak. No, prawie... Właściwie to jeszcze nie mam.
Zapatrzona w kierownicę, zamyślona, słyszę tuż obok mego ucha szept Roberta;
- Ja bym ci takie auto kupił. Naprawdę.
Obracam głowę. Moja twarz
znajduje się tuż obok jego twarzy... Czuję na sobie jego oddech pachnący tamtym
dziwnym kotletem.
- Doobraa! Koniec tego
dobrego! Przepraszam... – odsuwam rękę Włocha dając mu do zrozumienia, że chcę
wysiąść – Poza tym ja i tak wolę samochody terenowe. Najbardziej to bym chciała
mieć czołg. Co, też mi kupisz?
- Dla ciebie wszystko,
Marta. – Roberto przykłada rękę do serca po czym zwalnia mi drogę
- Chcesz wysiąść? Czekaj, pomogę
ci.
- Zostaw. Dam sobie radę
sama. Nie jestem kaleką.
Zeskakuję na ziemię i od razu
pytam, choć wiem jaka będzie odpowiedź;
- To co? Ja położę się
tutaj, - wskazuję na tylne siedzenie samochodu – a ty na swoim łóżku? – i
uśmiecham się uśmiechem numer pięć (z dziąsełkami)
- Chciałbym móc ci pozwolić,
Marta, ale nie mogę. Mówiłem dlaczego. – Roberto zamyka auto – Prześpisz się na
łóżku w kabinie a ja na fotelu. Nie bój się. No, nie rób takiej miny. Jestem
dżentelmenem i nic ci nie zrobię. – odwzajemnia mi uśmiech, również szeroki,
ale mniej sztuczny
- Jestem już zmęczona
Roberto. Naprawdę nie mam siły ani ochoty się kłócić. Wezmę plecak i spróbuję
złapać stopa.
- W nocy?! Wiem, że jesteś
szalona, bo inaczej nie byłoby cię tutaj, ale nie bądź głupia. Chodź. No chodź,
nie bój się. – gestem ręki zaprasza mnie do kabiny
- Ja się nie boję.
Akurat! Podchodzę do kabiny
i widzę jak mój towarzysz sprząta rzeczy z łóżka i ścieli jako tako.
- Nie będzie ci przeszkadzał
plecak w nogach?
Aaa... Co tam! Raz kozie
śmierć! Zresztą, jakby co, to w Igorze mam gaz obezwładniający od wujka Tadka.
- Nie. Nie będzie
przeszkadzał. Wręcz przeciwnie.
Poczuję się pewniej mając
wszystkie swoje rzeczy koło siebie. Wchodzę na łóżko i siadam z nogami pod
brodą. Roberto rozkłada na maksa fotel pasażera i rozciąga się kładąc nogi na
pulpicie.
- Dobranoc. – mówi – Mogę
zgasić światła?
O rany! Chyba poważnie
mówił! Super! Będę mogła spokojnie się zdrzemnąć i wypocząć. Jak dobrze... Ktoś
tam chyba jednak nade mną czuwa.
- Tak. Jasne, możesz zgasić.
Dobranoc i dziękuję.
Ściągam beret od Cyryla i
Igora zwisającego do tej pory z ramienia. Kładę się na boku w pozycji
embrionalnej z Igorem jako poduszką pod głową i beretem jako misiem przytulanką
ściśniętym przy piersi.
- Nie ma za co, Marta. Jest mi naprawdę bardzo miło, że mogę ci pomóc.
- Dziękuję.
- Cieszę się, że los nas ze sobą spotkał. Marta? Wierzysz w przeznaczenie?
No niee... A miało być tak pięknie...
- Tak. Wierzę, że moim przeznaczeniem jest
dotrzeć do Włoch, zarobić na studia i wrócić do ojczyzny, do mojego chłopaka.
- Szczęściarz. Myślisz, że na ciebie czeka?
- Mam nadzieję.
- A co jeśli nie? Czekasz na darmo...
- Uważam, że nigdy nie czeka się na darmo
i trzeba mieć troszkę zaufania do ludzi bo inaczej nigdy nic nie zyskamy. A
teraz jeśli pozwolisz, chciałabym zapaść w objęcia Morfeusza.
- Kogo?
- Nieważne. Dobranoc.
- Szkoda, że nie moje.
- Co mówiłeś? Bo nie słyszałam.
- Nic, nic... Śpij dobrze. Dobranoc i miłych snów.
- Dziękuję, nawzajem.
Cisza. Pół minuty później...
- Marta? - zaraz stracę cierpliwość - Marta? Śpisz?
- Nie, bo mi nie pozwalasz.
- Przepraszam, ale jedno nie daje mi spokoju.
- Co takiego?
- Zastanawiam się czy jeszcze kiedyś się spotkamy...
Rany boskie! Co za pytania! Oczywiście, że nie! Kiedy on mi da wreszcie spokój?!
- Może tak, może nie. Nie
wiem. Nie wiadomo co jest nam pisane. Poczekamy, zobaczymy. Dobranoc.
- Ale to we mnie siedzi i
nie daje mi spokoju. – Aaa… Zwariuję.... – A co będzie jeśli cię nigdy już
nie zobaczę? Serce mi pęknie.
- Nie przesadzaj.
- Nie przesadzam. Wiem, że
to śmieszne, ale stałaś się dla mnie ważna. Czuję, że coś nas łączy.
- Człowieku! Nawet mnie nie
znasz! – no i stało się, straciłam cierpliwość – Spędziliśmy ze sobą zaledwie
parę godzin a ty bredzisz coś o przeznaczeniu i łączeniu. Ja chciałam tylko
złapać stopa a nie męża. Jesteś bardzo sympatyczny ale ja mam już ukochanego.
Poza tym jutro jadę dalej. Kto wie, może kiedyś przypadkiem się spotkamy, ale
nie mogę tego obiecać.
Chyba byłam za ostra, bo
Roberto odwrócił głowę i pociągnął nosem. No nie... Zaraz mi się tu rozpłacze.
Chyba, że chce mnie wziąć na litość.
- Ej! Co ci jest?
- Nic. – odpowiada
odwracając głowę jeszcze bardziej do szyby
Rany, jak z moją matką...
- No przecież widzę, że
jesteś naburmuszony.
- Nie jestem naburmuszony
tylko tu mnie bardzo boli, oj... Bardzo. – klepie się ręką po sercu
- Musisz wybrać się do
lekarza. Do kardiologa najlepiej.
- Nie żartuj. Ja naprawdę
cierpię.
- To w takim razie może być
stan przedzawałowy. Czy boli cię również lewa ręka? Słyszałam, że boli przed
zawałem.
- Przestań tak okrutnie
żartować. To są moje uczucia! – zerka na mnie jakby chciał mi zademonstrować
dokładniej łzę spływającą po policzku
No i co? Niech mi no teraz ktoś powie, że to kobiety zachowują się histerycznie!
- No ale co ja mam ci powiedzieć? Przykro mi bardzo... Dobranoc.
- Si, si. Buonanotte.
Pół minuty później...
- Marta?
- CO ZNOWU?!
- Zobaczymy się jeszcze?
- Czy ja wyglądam na
wróżkę?! Skąd mam to wiedzieć człowieku!? Dasz mi wreszcie spokój? Zasnę tej
nocy, tak jak obiecałeś, czy nie? Bo przede mną jeszcze długa droga i zapewne
wiele niebezpiecznych nocy więc jak masz zamiar tak mnie męczyć, to może ja
sobie jednak pójdę i spróbuję się zdrzemnąć gdzie indziej, co?!
Ze zdenerwowania przeszła mi
ochota na spanie a wiem, że każda minutka snu jest cenna. Siadam na łóżku sięgając
po mój czerwony plecak i odstawiam scenkę;
- Mam sobie iść? Ok.
- Nie, nie Marta, zostań.
Leż sobie spokojnie. Przepraszam. Już będę cicho. – mam nadzieję – Przepraszam
jeszcze raz. Źle się zachowałem. Dobranoc.
- Doobraa... Nic nie szkodzi. Tylko proszę cię, daj mi zasnąć bo naprawdę jestem zmęczona.
- Si, si. Oczywiście. Dobranoc.
Dobranoc, dobranoc... Który raz ja to już słyszę?
Kładę się z powrotem ale
nawet nie zamykam oczu tylko czekam aż znów coś powie... Ale tym razem mija
jedna minuta i nic. Powoli zamykam oczy. Mija następna minuta i...
- Marta?
Nie no, nieee no,
wiedziałam! WIEDZIAŁAM! Udam, że nie słyszałam, że już śpię, to może da sobie
spokój. Nie odzywam się. Nie otwieram oczu. Oddycham spokojnie, z otwartymi
ustami żeby wyglądało bardziej realistycznie.
- Marta, śpisz?
Nie reaguję.
- Ach... Och... - Roberto kręci się jakby miał owsiki - Ech... Ach...
Nie no, nie wytrzymam! O co mu znowu
chodzi?! Cholera! Może wcale nie jest taki twardy jak zapewniał i mu tam niewygodnie?
Ja tu mam łóżeczko niczym królowa a on tam się męczy. A to przecież jego
ciężarówka...
- Co się dzieje Roberto? Niewygodnie ci?
- Nieee... Dobrze. Tylko tak mnie fotel uwiera.
No tak. Włoski twardziel.
- Dobra, słuchaj, zamienimy się. Ty się prześpisz na łóżku a ja z przyjemnością na fotelu.
- Nie Marta! Co ty mówisz? Nie śmiałbym...
- Nie marudź, tylko chodź na łóżko a ja
się przeniosę na fotel. Dla mnie to żaden problem. Jestem tak zmęczona, że
wszędzie zasnę.
- Dziękuję ci Marta, ale nie. Śpij dobrze.
- Skoro tak uważasz... Dobranoc.
Pół minuty później...
- Marta, wiesz co?
- CO?!
- Uważam, że spokojnie zmieścilibyśmy się na tym łóżku.
- To łóżko dla jednej osoby! Jeśli chcesz,
to ci ustąpię, nie ma problemu. – cedzę każde słowo przez zęby
Spokojnie... Cierpliwości... On nie śmiałby! Też coś! A wpychać mi się do wyra to by śmiał!
- Jest wystarczająco miejsca żebyśmy się zmieścili.
- Roberto! O co ci chodzi!?! - pytam głupio jakbym nie wiedziała
- O nic. Po prostu jest mi tu trochę niewygodnie.
- Przecież chciałam ci ustąpić łóżko!
- Nie, ja nie chcę żebyś ty się męczyła. Możemy się oboje wygodnie przespać na łóżku.
Dość tego! Zaraz dostanę kurwicy macicy albo czegoś jeszcze gorszego!
- Ale mnie nie będzie z tobą wygodnie. Rozumiesz?
- Ale...
- Żadne ale! Chcesz spać na łóżku?! Ok. Proszę, chodź na łóżko.
- Si?
- Si! Ja się stąd wynoszę!
Wkładam buty, biorę mój czerwony plecak i Igora.
- Przepraszam. - mówię - Odsuń się. - i wychodzę
Roberto przerażony i chyba lekko zagniewany również wychodzi.
- Nie idź... Nie idź, słyszysz?!
- Zostaw mnie. – teraz jestem już spokojna
i opanowana – Zostaw mnie, proszę. Dziękuję za wszystko co dla mnie zrobiłeś,
jednak widzę, że na tym twa dobroć się kończy więc pójdę znaleźć sobie
spokojniejsze miejsce.
- Ale Marta, jest noc! Gdzie ty teraz pójdziesz?
- Gdzieś, gdzie ciebie nie ma.
- Zostań... Już nie będę.
- Roberto, ja mam cierpliwość ale ta przy
tobie niestety mi się wyczerpała. Chcę w spokoju się zdrzemnąć.
- To śpij tutaj, na łóżku.
- Już to przerabialiśmy.
- Ale ja już nie będę się odzywał. Obiecuję...
- Ciao Roberto! Było mi w
pewnym momencie miło cię poznać. – odwracam się i mimo słyszanych z tyłu błagań
Roberta, odchodzę
Mijając po drodze auta i
ciężarówki idę w stronę restauracji w której jedliśmy kolację. Rany... Co za
upierdliwy człowiek... Wiedziałam, że nie można liczyć na cudzą dobroć i
bezinteresowność, ale tak mnie upewniał, tak mi przysięgał, że chce mi po prostu
pomóc... DO LICHA! Wracam.
Idę w stronę ciężarówki
Roberta i... Proszę, proszę... Kogo ja widzę? To sam Roberto idzie w moim
kierunku. Podchodzę do Włocha.
- Jednak wróciłaś? - Roberto uśmiecha się tryumfalnie
- Tak, wróciłam. Po mój
beret, który jak widzę trzymasz w ręku. Dziękuję za przechowanie. – wyrywam
makaroniarzowi czapkę, ten jednak próbuje się przez chwilę ze mną szarpać
- Co jak co, ale beretu od mojego chłopaka nie
podaruję! – Biorę co moje i odchodzę ponownie
- Marta, zaczekaj! Właśnie
ci go niosłem, chciałem oddać! Zostań, słyszysz?! – jego słowa powoli tracą na
sile gdyż odchodzę coraz dalej w ogóle się nie odwracając – Zostań! Marta...!
Jestem już zmęczona i nie
mam po prostu siły ani ochoty żeby się z nim męczyć i droczyć. Po raz kolejny
mijam samochody na parkingu autohoffu i wchodzę do restauracji, tym razem już z
beretem na głowie. I co teraz? Do świtu jeszcze sporo.
Jest godzina 02.40
Trzeba się gdzieś ulokować i
jakoś przeboleć tę noc. W końcu za około trzy godziny będzie już ranek. Rozgaszczam
się w salce za ścianą z wikliny. Wprawdzie jest to sala dla palących ale teraz
tam nikogo nie ma. Wybieram ostatni stół i ławę w rogu. Na końcu ławy, przy
ścianie, kładę mój popisany i równie wymęczony co ja plecak. Opieram o niego
nogi kładąc się na ławie i wpychając Igora pod głowę. Podłączam się pod
walkmana, zamykam oczy i słucham piosenek Kazika;
„Chcę ci powiedzieć, jak bardzo cię cenię,
Chcę ci powiedzieć jak bardzo cię podziwiam...”
Rany... Jaka ja jestem beznadziejna. Do
dupy po prostu....
„...Chcę ci powiedzieć uważaj na te drogi,
ale nie mam odwagi...”
Po co ja wyruszałam w taką drogę? Zarobić
na studia? Po co ja się pchałam na uczelnię skoro wiedziałam, że nie dam
rady...
„... Jest czwarta w nocy, piszę przez chwilę,
to co mi się we łbie ułożyło...”
Powinnam siedzieć cicho w życiu, znaleźć
pierwszą, lepszą pracę i próbować się jakoś utrzymać. Nie sięgać wyżej, bo
widocznie za wysokie progi jak na moje nogi...
„...I tylko kiedy za oknem wiatr dmucha,
chciałbym ci szepnąć prosto do ucha...”
W dodatku jestem zupełnie sama. Nikogo nie
obchodzę. Na moje prośby jechania ze mną przyjaciele krzywili się; „chętnie bym
pojechała, fajna przygoda i w ogóle, to coś dla mnie, ale mam już na wakacje
inne plany, wiesz, Mazury...”, „Chętnie bym pojechał, ale nie bardzo mogę...”,
„Ty chyba zwariowałaś jeśli myślisz, że
ci się uda”, „Nie dasz rady”, „Taa, jasne, już cię widzę jak jedziesz...” No i
jestem sama. Nikt o mnie nie myśli, nie martwi się i nie kocha...
„...
Lewe, lewe, lewe loff, loff, loff,
lewe,
lewe, lewe loff, loff, loff…”
Może lepiej wracać? Przecież nie oszukujmy
się, nie dam rady… Skoro już teraz mam problemy…
„...I tylko chcę cię ostrzec,
nie wyważaj drzwi
otwartych na oścież..."
Myślałam, że złapię byka za rogi... Ale ja głupia jestem!
„...Ty masz taką mądrość głupią,
niech której wszyscy od ciebie się uczą...”
Do licha! Niewygodna ta
ławka. Siadam puszczając ciągle na nowo jedną z moich ulubionych piosenek i z
pewną dozą rozkoszy zaczynam użalanie się nad sobą. Kładę Igora na stół, otulam
go ramionami i chowam w nich głowę.
Wrócę do Polski przegrana.
Bez niczego. Ja się najem trochę wstydu, a wszyscy będą mieli kupę śmiechu. I
będą mieli rację. Bo to żałosne. Tak, jestem żałosna. Ja i ta niby moja chęć
studiowania. Niech sobie inni studiują, tacy którzy mają na to odpowiednie
warunki – ja wysiadam... Albo wezmę chociaż dziekankę... Nie... To nie dla
mnie. Ludzie mają rację – NIE DAM RADY...
„...I tylko chcę ci powiedzieć,
ten pociąg nie pojedzie jeśli ty w nim nie będziesz!”
Cdn...
no i smutno mi sie zrobilo.sama, w nocy, na lawce. Dawaj szybko nastepna czesc bo juz sie wciagnelam i ciekawa jestem czy dojechalas do tych Włoch. :)swoja droga gdyby tylko ci wykladowcy wiedzieli ile sie czasami musielismy nameczyc, zeby byc na zajeciach, pooplacac wszystko.. Pamietam jak profesor Stabryla powiedzial kiedys do kogos na wykladach" albo studia albo praca".A dla mnie wtedy oczywiste bylo, ze wybralam studia zaoczne bo pracuje.No ale jak widac nie wszyscy tak mysla.Czekam na ciag dalszy historii:)
OdpowiedzUsuńWykładowcy to jeszcze nic. Najgorzej było w sekretariacie. Zaoczni to studenci gorszego sortu. Panie sekretarki nie pojmowały, że student może pracować w dni powszednie w godzinach od 14.00 do 15.30 bo tylko w tak absurdalnych godzinach był otwarty sekretariat dla zaocznych. Wystarczyło tam zajrzeć w innych dniach bądź godzinach aby po dwóch sekundach usłyszeć krzyk - "zaocznych nie przyjmujemy!". Jeśli jednak chodzi o kolejna wpłatę na semestr to sekretariat zawsze stał otworem:)
OdpowiedzUsuńCzęści postaram się wrzucać co drugi dzień. Później robi się ciekawiej. :)Mam nadzieję, że się spodoba.
Marta z niecierpliwością czekam na dalsza część :) Adres bloga puszczam dalej :)
OdpowiedzUsuńDziękuję. Mam nadzieję, że dalsze części także się spodobają. :)
UsuńMarta, super pomysł z publikacją w formie bloga, świetne rysunki. Z przyjemnością czytam raz jeszcze.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ata
skoro dotąd dotrwaliśmy nie gniotąc z nudów narożników monitora,
OdpowiedzUsuńto dalej może być już tylko przynajmniej tak samo ciekawie...
W sobotni wieczór, przy winie i świecach czytało się grupowo wyśmienicie. I nawet nie raził blask monitora.
OdpowiedzUsuńPeepingTom
Martuś, a dojedziesz z tym blogiem do Irlandii ... ? :)
OdpowiedzUsuńSama nie wiem... To w sumie świeży pomysł, podsunięty przez PeepingToma. :)
UsuńByłaś wcześniej na blogerze czy się specjalnie rejestrowałaś?
wlazłam tutaj przez konto gmaila ... :)
OdpowiedzUsuńCzyli trzeba mieć konto w gmailu aby móc się podpisać nickiem. Trochę szkoda, że nie działa to jak komentarze np. na onecie...
Usuńno ja wsiaklam na calego!! super sprawa z blogiem, swietnie piszesz!
OdpowiedzUsuńDziękuję. Miło słyszeć. :)
UsuńJestem pod wrażeniem.Właściwie wiedziałem,ze masz "lekkie pióro",ale sensacyjność i klimat tej opowieści są naprawdę niezwykłe,świetnie uzupełnione doskonałymi rysunkami.Gratuluję.I wracam do czytania...
OdpowiedzUsuńNostalgicznie się zrobiło.....
OdpowiedzUsuńAle zmęczenie i noc często mają to w sobie coś co prowokuje egzystencjalne przemyślenia ......
- I jak? Podoba ci się? - Roberto opiera [się o] drzwiczki auta.
OdpowiedzUsuń- Dla ciebie wszystko, Marta. – Roberto przykłada rękę do serca [, po czym] zwalnia mi drogę.
„...I tylko chcę cię ostrzec,
nie [wyważaj] drzwi otwartych na oścież..."