środa, 4 kwietnia 2012

ROZDZIAŁ I (część druga)


Godzina 14.47   Gdzieś koło Sosnowca
Rany! Nieźle się zaczyna. Jak tak dalej pójdzie to nabawię się wrzodów żołądka, bo nerwicę już posiadam. No dobra. Ryzyk-fizyk.
I znów krótka prośba do anioła stróża (czy kogoś, kto mnie tam wysłucha), wyciągnięta ręka i... O? Już? Tak wczesny pisk opon na asfalcie troszkę mnie zdziwił.
- Dzień dobry. Czy jedzie pan w stronę Katowic?
- Tak. Nawet za Katowice. – mężczyzna około czterdziestki uśmiecha się przyjaźnie
- O! To świetnie! Mogę?
- No po to się zatrzymałem. Proszę wsiadać, bo ruszamy. Więc do Katowic jedziesz?
- Właściwie teraz do Legnicy koło Wrocławia, a potem do Włoch – odpieram trochę już znudzona
- Do Włoch? Na wakacje?
- Nie. Muszę tam znaleźć pracę, bo potrzebuję na studia. .
- No proszę. Do czego to doszło. Moja córka też idzie na studia. Bardzo dobrze się uczy dziewczyna...bla, bla, bla... No i nie mam wyjścia, trzeba jej na te studia dać. Jak dziecko chce się uczyć, to trzeba mu to udostępnić. Więc tyram. Jeżdżę...bla, bla, bla....
- Cóż, takie jest życie. Rozumiem pana. – wytrącam się na chwilę z zamyślenia, bo trzeba chociaż udawać, że się słucha
- Tak, a ci politycy to wszystko dla siebie tylko...bla, bla, bla... a ona naprawdę dobrze się uczy. Syn to nie. Jemu się nie chce. Jest młodszy i korzysta z materiałów córki. A to też zdolny chłopak, bo...bla, bla, bla.... Córa ma chłopaka w Grecji. Taki Grek sympatyczny... bla, bla, bla...I była u niego na zeszłe wakacje. Niby dobrze, bo dziewczyna coś zwiedzi...bla, bla, bla... ale ktoś musi robić na te jej wyjazdy. No, kto jak nie tatuś? No i trzeba robić...bla, bla, bla...
Godzina 16.10    Mniej więcej 90km/h
- Słuchaj, ja tutaj będę skręcał niedaleko. Zatrzymałbym się na poboczu, tylko kurde... Zająłem niewłaściwy pas. To wiesz co? Wyskocz sobie tutaj na światłach, przejdź tą ulicą i tam próbuj. Może cię nic nie przejedzie... Powodzenia!
- Dziękuję bardzo. Do widzenia!
Otwieram drzwi i szybko wysiadam. Mam dosłownie parę sekund na dotarcie do chodnika zanim światła nie zmienią się na zielone. Toczę się między samochodami i nagle słyszę;
- Dokąd chcesz jechać?!
Tuż obok mnie zipie ogromny tir. Z okna tego kolosa wychyla się duży, umięśniony facet, który jeszcze raz powtarza;
- Dokąd chcesz jechać?!
- Do Wrocławia!
- Wsiadaj! Akurat tam jadę. Szybko, szybko!
Biegnę do drzwi, otwieram i do Licha! Pomarańczowe! Jeszcze tylko wdrapię się do środka... Gdzie tu są schodki do cholery?! O! Są! Zielone. Uff... Zdążyłam. Ciężarówka sapiąc rusza.
- Dzięki wielkie. - zaczynam się rozgaszczać w domu na kólkach, ściągam plecak
- Połóż go sobie tutaj. - mężczyzna wskazuje na tylne łóżko
- Dzięki.
- Witek jestem. - silny uścisk dłoni
- Marta. Miło mi.
- Mnie również. Jedziesz do Wrocławia czy jeszcze gdzieś dalej?
- Troszkę dalej. Do Włoch konkretnie. 
Witek wydaje mi się sympatycznym gościem, zresztą drajwerzy na ogół są sympatyczni. I bezpieczniejsi.
- Żartujesz?! Naprawdę? - typowa reakcja
- Serio. Muszę znaleźć tam jakąś pracę, bo ze studiów wylecę.
- No ale masz tam chyba coś nagrane? Wiesz gdzie jechać? Ktoś na ciebie tam czeka?
- Nie. Niezupełnie.
- Jak to? Nie rozumiem. Tak sobie sama jedziesz? Kompletnie w ciemno?
- Dokładnie tak.
- I nie masz tam nic załatwione?
- Nie.
- Kurde balans! Albo jesteś niewiarygodnie odważna i dzielna albo po prostu zwyczajnie zwariowałaś.
- Chyba raczej to drugie. - śmieję się a Witek mi wtóruje
W ciężarówce jest czysto i schludnie. Pomiędzy siedzeniami znajduje się mała lodówka w kształcie skrzynki. Do głównej szyby przyczepione są flagi różnych krajów. Sam kierowca oprócz tężyzny mało przypomina typowego tirowca. Ubrany jest normalnie; dżinsy i koszulka. W ogóle w swoim krótkim życiu nie widziałam jeszcze drajwera w siateczkowym podkoszulku, czy siateczkowej bejzbolówce.
- Ale przynajmniej jesteś sympatyczna. – drajwer przerywa śmiech – A tak w ogóle, to co robisz w życiu? Co studiujesz?
- Filologia klasyczna. Kulturoznawstwo. Specjalność śródziemnomo...
Trzask, trzask... „Kurwa! Jak jedziesz jełopie!?! Spierdalaj! Sam spierdalaj! Nie znasz zasad pierwszeństwa?! Kto ci kurwa jego mać dał prawo jazdy?! Dobraa... Odpierdol się. Co?! Sam się kurwa odpierdol!”
Witek z lekkim zażenowaniem na twarzy bierze do ręki słuchawkę od CB radia i spokojnie mówi;
- Uspokójcie się mobilki. Nigdy nie jechaliście centrum miasta w godzinach szczytu? Tego słuchają kobiety i dzieci. Pohamujcie swój język.
Trzask, trzask...”Dokładnie! Wreszcie ktoś mądrze mówi! Ja tu jadę z żoną i synem i oni naprawdę nie muszą do kurwy nędzy tego słuchać!” Trzask, trzask...
Witek kręci korbką od CB radia, w końcu go wyłącza i mówi z rezygnacją;
- Kurde balans! Nie zwracaj uwagi, oni już po prostu tacy są. Klną jak szewcy.
- Albo krakowscy dorożkarze?
- Dorożkarze też tak klną?
- Jasne. Mają drugie miejsce po szewcach. 
Witek śmieje się, zmienia bieg i przyśpiesza.
Godzina 16.25    70km/h
- Wiesz, kierowca żyje cały czas poza domem. Właściwie jego dom to ciężarówka. W większości z nikim nie rozmawia oprócz innych kierowców i dlatego tak się zachowuje. Dlatego też często bierzemy autostopowiczów. Żeby po prostu pogadać. Tirowcy to dobrzy ludzie tylko mają swój własny, inny, trochę bardziej wulgarny tryb życia. Mówią, że kierowca tira jest podobny do psa, bo śpi w budzie, sika na koło i je z miski. Coś w tym jest... Aha, chcesz się czegoś napić? Koło twojego siedzenia jest woda, a w lodówce oranżada. Jeśli masz ochotę, bierz i pij. W ogóle czuj się jak u siebie w domu...
- Dziękuję. Narazie nie chce mi się pić. A do takiej podwórkowej łaciny jestem przyzwyczajona. Mój ojczym to jedno chodzące przekleństwo. Moja była klasa, to niby same dziewczyny, ale czasami to nawet szewcy się przy nich chowają. Ja sama przeklinam tylko wtedy, gdy jestem zdenerwowana, ale takie słownictwo nie robi na mnie wrażenia, więc się nie przejmuj.
- Czyli po prostu normalna jesteś. Ale oni mogliby się czasem jednak trochę pohamować. Wiesz o co chodzi? Kierowcy często zabierają żony albo dzieci... No, ale ty coś mówiłaś przedtem... Że jaką specjalność robisz na tych studiach?
- Śródziemnomorską.
Suniemy wolno, bo pod górę. Tir ledwo zipie. 45km/h
- Aaa... To dlatego tak cię ciągnie do Włoch?
- No niezupełnie. W te wakacje miałam jechać do Irlandii z kumplami z roku, ale oni polecieli samolotem a ja nie miałam złamanego grosza. Mówiłam, że dojadę do nich stopem, na co mój kumpel, Przemo, odrzekł, że jak mam jechać stopem to lepiej żebym w ogóle nie jechała, bo on w przyszłym roku ma zamiar dalej ze mną studiować, a nie po pogrzebach chodzić.
- Ma rację.
Witek prowadzi kolosa jedną ręką. Drugą sięga po picie. W tle słychać przyjemną piosenkę; „super girl” Reamonn.
- To było miłe z jego strony. Fajnie, że ktoś się o mnie martwi... Ale faktycznie po przemyśleniu sprawy doszłam do wniosku, że trudno mi będzie dostać się do Irlandii stopem. Sam rozumiesz, kanał... Żaden kierowca mnie nie podwiezie wiedząc, że będzie musiał za mnie dodatkowo płacić.
- No tam trzeba płacić za przejazd. – Witek kończy popijać oranżadę, gestem ręki i specyficznym ruchem głowy zachęca mnie do picia. Kręcę odmownie głową.
Zjeżdżamy wreszcie z góry, więc biedny tir troszkę odsapnął. Przyśpieszamy znów do 70 km/h.
- Miałem o coś spytać... A! Gdzie właściwie studiujesz?
- W Krakowie na UJ. Tylko że zaocznie, bo muszę się jeszcze jakoś utrzymać, więc także pracuję.
- O? A co robisz?
- Jestem po prostu barmanką.
- Zawsze się zastanawiałem... Da się z tego wyżyć? - Witek otwiera automatyczne okna
- Powiem tak; jak widać żyję, ale co to za życie? – uśmiecham się szeroko – Jeśli masz do opłacenia studia, mieszkanie i życie, to za 800 zł niewiele zdziałasz.
- Nie gadaj! Tak mało!?
- I nie pytaj o napiwki, bo niestety nigdy nie miałam do nich szczęścia. Prędzej dostanę karteczkę z numerem telefonu niż jakiś grosz. – Witek zerka na mnie co chwilę z rozdziawioną ze zdziwienia buzią
Rozkładam bezradnie ręce.
- Dopóki studenci w Krakowie będą pracować za marne grosze, to wątpię żeby się coś zmieniło. Większość studentów albo mieszka jeszcze u rodziców, albo dostaje od nich regularną pomoc, więc oni chcą zarobić właściwie tylko na swoje przyjemności. Niektórzy zarabiają na szkołę, a na życie im przysyłają rodziciele, inni odwrotnie. Taki student często pracuje też za grosze, bo dla niego liczy się zdobyte doświadczenie.
My tu gadu gadu, niby wszystko dobrze, wszystko ładnie a droga nagle się zwęża i zdecydowanie pogarsza. Patrzę na tablice informacyjne. Jesteśmy gdzieś koło Gliwic. Ale co się stało z szeroką, dwupasmową autostrada A4?! Teraz jedziemy po wybojach drogą, która, zdaje się, nigdy asfaltu nie widziała. Wygląda jak jakaś droga... Polna! Dookoła tylko lasy, lasy i ewentualnie jakieś pastwiska. Skaczemy po wybojach. Coś tu chyba jest nie tak... Witek jest niby bardzo sympatyczny, ale przecież ja tak naprawdę w ogóle go nie znam! Tu przecież nic nie ma! Jesteśmy w środku niczego!
- Kurde balans! Mogliby wreszcie zrobić tę drogę! Przecież to jest nie do pomyślenia. Weszliśmy do Unii a jak tędy jadę to mam wrażenie, że jestem w jakimś trzecim świecie. Amortyzatory mi się psują. – na twarzy Witka totalne skupienie, obie ręce na kierownicy, wzrok wlepiony w to coś zwane drogą
Muszę udawać, że się nie boję. No nie boję się przecież... Przecież się nie boję!
- Ja to czasami myślę, że do trzeciego świata nie brakuje nam wiele. – tak Marta, tak, dobrze ci idzie, rozmawiaj na luzie – Ale prawdę mówiąc, to pierwszy raz jadę tą drogą. Gdzie my w ogóle jesteśmy?
No przecież nawet nie zdążyłam wyjechać z Polski a już mam być zamordowana?
- Na autostradzie A4 Gliwice. Myślę, że zaraz sobie gdzieś staniemy. – Witek odpowiada ze spokojem, którego mi coraz bardziej brakuje
Jak to staniemy? Gdzie?! Ja ze stawaniem nie chcę mieć nic wspólnego! Jak mu powiedzieć, że muszę wysiąść? Muszę się przecież jakoś ratować!
Na szczęście drajwer nie zauważa mojej paniki. Tak mi się przynajmniej wydaje...
- Tutaj zaraz będzie taki bar. To jedyne miejsce na tym sporym odcinku drogi gdzie można się zatrzymać ciężarówką.
Witek niby mi wyjaśnia sprawę, ale w moim małym móżdżku nadal panuje ciemność. Minę chyba mam nietęgą (czuję to). Staram się mieć oczy dookoła głowy, więc często nią kręcę i w ogóle się wiercę. Zerkam do tyłu na siedzenie. Plecak jest? Jest. W razie czego łapię go jednym ruchem i w nogi!
- Zrobimy sobie 45minut przerwy. W razie gdyby mnie zatrzymała kontrola, muszę mieć w porządku tachometr. Poza tym rozprostujemy nogi, napijemy się czegoś, może coś zjemy i ruszymy dalej.
Tobie może wydać się śmieszne, że się tak bałam ale wyobraź sobie, że jesteś z obcym, wielkim jak dąb mężczyzną w ciężarówce na drodze, która przestała dawno przypominać cywilizację. Nawet w starożytnym Rzymie mieli lepsze drogi niż ta. Posiadali również znaki informacyjne (kamienie milowe, kamienie kurierskie...), których tu brak. Jak więc mam być spokojna, skoro nie znam nawet swojego położenia? Zaczęłam już nawet myśleć, że jak z tego wyjdę to zacznę chodzić do jakiegoś kościoła, choć z wiarą u mnie na bakier.
Nadal jedziemy tą wyboistą drogą. Z prawej strony las, z lewej las. Raczej wątpię żeby w takim miejscu miał być bar. Nagle prawa strona zaczyna się rozszerzać. Niby nic takiego - po prostu więcej miejsca między lasem a drogą. Na tym właśnie miejscu stoją ciężarówki. Im dalej naprzód tym ich więcej. W samym środku owych pojazdów znajduje się blaszany barak, na którym faktycznie widnieje wielki, czerwony napis informujący przejezdnych, że istotnie, jest to bar. A jednak!
Parkujemy na najbliższym, pustym miejscu obok tego bar(ak)u. Witek szpera po półce nad głową, bierze saszetkę, wierci się przez chwilę macając się po kieszeniach jakby jeszcze czegoś szukał, wyciąga klucze ze stacyjki i stanowczym tonem oznajmia;
- No to idziemy. Trzeba rozprostować kości.
No dobra. Chyba nic mi nie będzie skoro wokół tyle ludzi...
Biorę Igora, wręcz przytulam się do niego i wyskakuję z tira. Ach! Pewnie spytasz, kim jest Igor? Nie wspominałam wcześniej, że jadę z kimś... Otóż Igor wie o mnie wszystko. Jest zawsze przy mnie. Nigdy mnie nie opuszcza. Ma wiecznie mętny i trochę zezowaty wzrok jakby wcześniej trochę popił i rżnął teraz głupa, że o niczym nie wie. Mimo to, Igor jest dżentelmenem gdyż nie pozwala mi dźwigać nic w rękach, przepuszcza w drzwiach i obstawia tyły czuwając żeby nikt mnie znienacka nie zaszedł. Ta małomówna, niedużej postury czarna owca, jest moim ukochanym, podręcznym plecakiem, który wszędzie ze sobą noszę.
No więc biorę Igora, czekam aż Witek zamknie swój dom na kółkach i idę z nim w stronę baru. Na prawo od wejścia są ławki z parasolami a także rożen. Na lewo coś na kształt wychodka. Dookoła wszędzie pełno ciężarówek. Pomieszczenie baraku jest małe; trzy stoliki i nieduży bar. Za barem dwie kobiety. Starsza dziewczyna, (można by rzec; dojrzała kobieta) i druga, trochę młodsza.
- Czego się napijesz, Marta? 
- Ja sobie kupię herbatę.
Zaglądam do Igora. Pod tym względem Igor jest lepszy od rodziców; nigdy nie marudzi, gdy wyciągam od niego pieniądze. Fakt, nie zawsze ma, ale jak ma, to zawsze da.
- Przestań się wygłupiać Marta. Stać mnie jeszcze na dwie herbaty. Może zjesz coś? Kupić ci kiełbasę z rożna?
- Oj nie, dziękuję. Nie jestem głodna. Poza tym nie lubię kiełbasy.
- To może coś innego? - nalega Witek
- Nie, nie. Ja naprawdę dziękuję. 
Witek kupuje dwie herbaty i kiełbasę dla siebie. Ja trochę uspokojona już się tak nie boję.
- Usiądźmy sobie na zewnątrz pod parasolem. - proponuje mój towarzysz
Siadamy. Witek zaczyna jeść, parę minut milczenia, po czym zaczyna opowiadać mi o tym miejscu.
- To taki sympatyczny bar. Wiesz, swojski klimat.
- Faktycznie jest tu jakoś inaczej. 
- Widzisz te dwie dziewczyny? – gestem głowy wskazuje drobną, farbowaną blondynkę w kozaczkach (mimo upału) i króciutkiej, dżinsowej spódniczce oraz drugą, trochę wyższą brunetkę w obcisłych spodniach i kopertowej bluzeczce siedzących nieopodal nas
- Te dwie tam? – upewniam się – Tak, widzę. O co chodzi?
- To tak zwane „tirówki”. Zawsze tu są. Pracują tu, że tak powiem. A ten chłopak obok nich to... No...
- Alfons? - pytam konspiracyjnym szeptem
- No powiedzmy, że się nimi opiekuje.
- A skąd to wiesz? Jesteś pewien?
- Marta, ja jestem kierowcą od dobrych paru lat. Często się tu zatrzymuję i widzę jak podchodzą od ciężarówki do ciężarówki.
- U ciebie też były?
- Były. Zastukała ta blondynka w okienko. Otwieram. „Słucham? W czym mogę pomóc?” A ona do mnie; „30 zł oral, 50 zł anal, 70 zł normalny, pełny”. Zrobiłem oczy jak pięciozłotówki i mówię; „Nie, dziękuję. Nie jestem zainteresowany.”, a ona; „65 zł!” Zaczęła mi schodzić z ceny.
- O do Licha! Ale ja naiwna jestem. Nigdy bym nie przypuszczała...
Zaskoczona, próbuję udawać, że wcale nie wpatruję się w te dwie dziewczyny.
- No widzisz? Co, zaskoczona? To powiem ci jeszcze, że te panie, które pracują za barem też są, że tak powiem...ehr... Z branży.
- Żartujesz? One też?! - nie kryję zdziwienia
- To znaczy tej starszej nie jestem pewien, bo pierwszy raz ją widzę. Zawsze stoi za barem inna, taka koło trzydziestki, bardzo zadbana i ładna. Naprawdę ładniejsza od tej całej reszty dziewczyn, które tu „pracują”. – Witek zagryza kiełbasę bułką, popija herbatę – No to ona wiem, że na pewno dorabia sobie w ten sposób. Ta młodsza za barem chyba też, ale jej nie jestem pewien na sto procent.
- Ale numer!  - wpatrzona w dziewczyny słucham Witka, który zupełnie bez emocji pałaszuje kiełbasę z bułką
Mam ochotę pobiec do środka baraku, stanąć naprzeciw baru, gapić się i gapić na panie barmanki po czym zwyczajnie spytać czy to prawda. W końcu nigdy nie wiadomo, może to tylko plotki. Nieczęsto przecież mam okazję oglądać na żywo (przynajmniej świadomie) kobiety pracujące w najstarszym zawodzie świata. Jest to w jakiś sposób… Intrygujące.
- No cóż... Radzą sobie jakoś. - mówię wyjadając cytrynę z herbaty
- Wbrew pozorom nie zarabiają tak dużo. Rozmawiałem kiedyś z jedną z nich. Była bardzo zastraszona. One mają określoną sumę pieniędzy, którą muszą oddać swemu opiekunowi. Nie ważne ile zarobią, mało czy dużo... – Witek zjada ostatni kęs przypieczonej kiełbasy – A podobno bywa różnie. Zwłaszcza, kiedy jest brzydka pogoda, na przykład w zimie. A jeśli zarobią mniej niż muszą dać alfonsowi, to dokładają ze swoich. Słowem, czasem są nawet na tym stratne. – drajwer zamyśla się pijąc herbatę
Biedne prostytutki... Rząd powinien o nie zadbać. Powinny dostawać jakieś dofinansowanie. Ubezpieczenie, lata pracy, możliwość przejścia na wcześniejszą emeryturę za ciężkie warunki, itd... Powinno im się urządzić stanowiska pracy, bardziej wygodne, zadaszone i ocieplane miejscami. Załatwić darmową opiekę medyczną, płatne urlopy, trzynastą pensję etc...
- Ich życie, ich wybór. Myślę, że wiedziały w co się pakują. – próbuję delikatnie zapoznać Witka z moim zdaniem na ten temat – Nie oceniam źle tych kobiet. Nic do nich nie mam. Przeciwnie uważam, że są przydatne; lepiej żeby mężczyzna skorzystał z usług takiej hetery niż gwałcił. Jestem nawet zdania, że burdele w Polsce w ogóle powinny być legalne. Przynajmniej byłoby to pod kontrolą, nie roznosiłyby choróbsk a i państwo by zarobiło. Mimo to sądzę, że współczucie im to lekka przesada. Może i faktycznie nie zawsze mają najlepiej ale decydując się na takie życie chciały pójść po linii najmniejszego oporu. Na łatwiznę po prostu. – bawię się pustą już szklanką – Bo pewnie myślały, że dużo zarobią prawie nic nie robiąc, a jak coś nie idzie po ich myśli to trzeba im współczuć. Ja też mogłam puścić się parę razy za kasę, a potem odpoczywać i nie martwić się o studia. Nie musiałabym teraz ryzykować życia jadąc do Włoch, ale wybrałam inną drogę. Nie poszłam na łatwiznę. Im też tego nikt nie zabrania. Przepraszam, że może jestem zbyt surowa i niewrażliwa. Nie znaczy to, że nie mogłabym się zaprzyjaźnić z prostytutką. Owszem, czemu nie? Liczy się, jakim jest człowiekiem, przyjacielem a nie, co robi ze swoim ciałem. Ja po prostu nie lubię takiego marudzenia w stylu młodego Wertera, który nie ma nawet na tyle odwagi żeby porządnie strzelić sobie w łeb a potem jęczy, że boli...
- W sumie masz rację. – mówi Witek – Ale nie każdy ma tyle siły i odwagi, co ty.
- Co?! Ja odważna? Silna? Hehehe... Dobre sobie!
- No tak. – dokańcza wypowiedź – Większość ludzi trzeba zmuszać żeby się uczyli. Od tego są rodzice. To oni zazwyczaj stają na głowię żeby zapewnić dziecku odpowiednie wykształcenie. Płacą, proszą, dogadzają, a dzieci? Dzieci kręcą nosami i mówią, że wolą założyć własny zespół muzyczny, wyjść za mąż, zarabiać pieniądze, wyjechać za granicę i takie tam... Znam oczywiście wyjątki. Ludzi, którzy chcą się uczyć i z chęcią korzystają z pomocy rodziny ale nie znam nikogo, kto nie dość, że sam zarabia na własne życie, to jeszcze je ryzykuje żeby zarobić na studia. Ci, których nie stać na naukę, po prostu się na nią nie decydują.  – Witek kończy pić herbatę po czym bawiąc się kubkiem mówi dalej – A ty? Faktycznie mogłaś wybrać inną drogę. Mogłabyś poszukać sobie bogatego faceta, uczepić się go i żyć spokojnie. W ostateczności mogłabyś wybrać najstarszy zawód świata tak jak te panie. Szybko zarobiłabyś tyle żeby odłożyć na mieszkanie nie mówiąc o studiach, jeśli miałabyś taki kaprys. Ale tego nie robisz. Podziwiam twój upór i nawet to twoje szaleństwo. Ja nigdy bym się na to nie zdobył. Po prostu odpuściłbym sobie. Mam nadzieję, że ci się uda, że utrzymamy ze sobą kontakt i po tych dwóch miesiącach dasz mi znać, że dałaś radę i że wszystko się udało.
- Dzięki. To miłe z twojej strony. Też bym tego chciała. – uśmiecham się szeroko i kończę optymistycznym tonem – Co ma być, to będzie!
Nigdy nikt nie mówił mi, że mnie podziwia. To mega przyjemne uczucie czuć się choć trochę docenianą nawet jeśli osoba, która to mówi nie jest mi jakoś specjalnie bliska. 
- Mam nadzieję, że będzie jednak dobrze. Chcesz coś jeszcze? Kupić ci coś do jedzenia, picia?
- Nie, niczego nie potrzebuję ale bardzo dziękuję.
Hmm... Znasz zapewne trzy podstawowe kłamstwa studentów?
1. Od jutra zaczynam się uczyć.
2. Od jutra nie piję.
3. Nie, dziękuję. Nie jestem głodny.
No cóż... Ja nie jestem wyjątkiem. No może poza drugim punktem, bo do picia potrzebne są pieniądze.
Plastikowy kubek Witka już całkiem zmięty ląduje w koszu na śmieci. Mój towarzysz grzebie po kieszeniach, wyciąga kluczyki i potrząsając nimi mówi:
- To co? Jedziemy?
- Pewnie!
Wstajemy od stolika i mijamy las ciężarówek. Przy okazji jestem świadkiem „pracy wstępnej” jednej z prostytutek. To ta drobinka, blondynka w kozaczkach próbuje zmusić do współpracy jednego z drajwerów. Efektów jej przekonań nie zdążam już zobaczyć gdyż wsiadam do „naszego” mercedesa. Witek kreśli coś jeszcze na swoich tachometrach, po czym odpala maszynę i jedziemy.
Cóż... Na szczęście myliłam się co do postoju. Było sympatycznie i niegroźnie. Teraz jedziemy już prosto do Wrocławia bez żadnych postojów, zakrętów i dziwnie podejrzanych dróg. Nie powinnam tak źle oceniać ludzi, w końcu Witek jest przecież w porządku, nigdy by nie...
- O czym myślisz? – niski, męski głos wyrywa mnie z rozmyślań
- Aaa... O takich pierdołach. Nic ciekawego.
Cisza. Słychać warkot silnika. Czuć podrygi na ostatnich dziurach w leśnej drodze.
- A tak właściwie to pomyślałam sobie,... Uśmiejesz się... Ale przez chwilę, kiedy wjechaliśmy w tą dziwną drogę, w las, to zaczęłam się trochę bać. No wiesz jak to jest... – z każdym moim słowem Witek patrzy na mnie coraz groźniejszym wzrokiem – Po prostu nigdy nie jechałam tą drogą. – tłumaczę
- Bałaś się?
- Tak troszeczkę tylko. Ociupinkę... Właściwie prawie wcale. 
- Naprawdę bałaś się?! – Witek powtarza tonem jakbym właśnie przestraszyła się biedronki – Przecież nie ma się czego bać! Fakt, że jazda autostopem, szczególnie dla dziewczyny jest niebezpieczna, ale z kierowcami ciężarówek to raczej nie masz się czego bać. 
80km/h Gdzieś koło Opola
- Tak też właśnie myślałam. Wykalkulowałam sobie, że wbrew pozorom bezpieczniej jeździć ciężarówkami niż osobówkami.
- Nnoo... – Witek potakuje głową patrząc cały czas na drogę – A jak to sobie wykalkulowałaś?
- No bo po pierwsze; ciężarówka jest większa więc nie skręci w byle małą uliczkę w lesie.
- Racja. - wtrąca Witek
- Po drugie; wydaje mi się, że kierowca tira nie może tak po prostu zatrzymać się na dłużej, kiedy chce. Ma określone godziny, których musi się trzymać.
- No... Powiedzmy.
- Po trzecie; w przeciwieństwie do osobówki, kierowca w ciężarówce siedzi dalej od pasażera, nie na wyciągniecie ręki, więc żeby próbować zdziałać coś z dziewczyną, musi albo puścić kierownicę, albo zatrzymać się, co jest trudne do wykonania tak wielkim pojazdem.
- Słusznie...
- A po czwarte; w ciężarówkach nie ma tego zamknięcia zabezpieczającego dzieci przed wypadnięciem. W związku z tym, nawet jeśli kierowca zablokuje drzwi, to ja w każdej chwili mogę sobie otworzyć i próbować wyskoczyć.
- Nieźle to sobie wykombinowałaś.
- No nie mówiąc już o tym, że w razie wypadku lepiej jest być w dużym kolosie niż w małym aucie. Wiem, że jak trafi kosa na kamień to wszystkie te przemyślenia i kombinacje będę sobie mogła wsadzić w tyłek, ale zawsze to coś.
Witek redukuje biegi, patrzy w lusterka po czym znów dodaje;
- Powiem ci jeszcze coś. Zawodowi kierowcy są po prostu bardziej poważni, bo oni są wtedy w pracy. Mają konkretny cel; muszą dowieźć towar w dane miejsce i nie mają czasu na pierdoły. Poza tym nie muszą gwałcić autostopowiczek, bo prawda jest taka, że jest mnóstwo panien, które że tak powiem same się proszą i w dodatku nic za to nie chcą.
- To znaczy?
- Kiedyś stałem na niemieckim parkingu i byłem świadkiem, nie uwierzysz, sytuacji odwrotnej do tej przy tamtym barze.
- Nie rozumiem...
- Podjeżdżały na ten parking gdzie, zaznaczam, stali raczej sami tirowcy, niemieckie, dojrzałe, zadbane i piekielnie bogate kobiety. Samochody też miały pierwsza klasa. Wszystko ładnie, pięknie tylko, że ich mężowie chyba ich nie zaspokajali bo chodziły od tira do tira proponując seks za pieniądze.
- Panie „tutki”, znaczy się?
- No nie takie zwyczajne panie tutki jak to określiłaś, bo one oferowały za ten seks pieniądze.
- Co?! Nie rozumiem... Podchodziły do ciężarówek i proponowały seks jak normalne prostytutki, tak?
- Tak.
- Tylko, że dodatkowo jeszcze oferowały za to pieniądze, czyli nic nie brały, tylko podwójnie dawały, tak?
- Dokładnie.
- Dziwne dziwy...
- Hahaha...! Tak więc, wracając do tirowców, to niesłusznie posądza się ich o gwałty. Nie mówiąc o tym, że według ludzi tylko MY korzystamy z usług pań tutek.
- No tak, nawet mówi się na nie tirówki.
- Właśnie. A tymczasem nie tylko kierowcy ciężarówek się przy nich zatrzymują. Najczęściej, wbrew pozorom, robią to kierowcy osobówek. Tylko tak się utarło, że drajwerzy są stałymi klientami, no bo jak to? Mężczyzna tydzień poza domem, często i dłużej nawet... A w tirze tyle miejsca... A to wcale tak nie jest. Owszem, są wyjątki ale to nie reguła. – Witek przyśpiesza i wymija inną ciężarówkę – Poza tym tirowcy mają swoje zasady. Jedna z nich brzmi; jak zabierasz autostopowicza, zwłaszcza autostopowiczkę, musisz bezpiecznie dowieźć ją do celu całą i zdrową. Rozumiesz? Nigdy nie wolno zmuszać autostopowiczki do czegokolwiek. Owszem, gdyby się zdarzyło, że sama by czegoś chciała i kierowca przy okazji jest chętny, to co innego...
- No tak. W tym cały jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz. Nie wiedziałam, że macie takie zasady. I każdy kierowca ich przestrzega?
- Nie. Niestety nie każdy. Od tej reguły znajdzie się jakiś wyjątek ale to się naprawdę rzadko zdarza. Kiedyś na postoju, właśnie tu gdzie byliśmy pod Gliwicami, siedziałem sobie z innymi kierowcami, jedliśmy kiełbaski z grilla, gadaliśmy o tym i owym...Wiesz, my jak jeździmy sami, to nawet jak się nie znamy siadamy obok siebie, gadamy, chwalimy się gdzie, który to nie był i takie tam... No i jeden z nich zaczął się chwalić, że podwiózł autostopowiczkę i zaczął się do niej dobierać. Ona się wyrywała i krzyczała... Jak to opowiadał miał ubaw po pachy. Nie wiem jak ta historia się skończyła, bo jeden kierowca wstał i zaczął go okładać. Paru facetów musiało go powstrzymać żeby nie robić burdy przed barem. Wreszcie ktoś powiedział, że temu debilowi do prawdziwego drajwera jeszcze wiele brakuje i pewnie nigdy nim nie zostanie. Wszyscy wtedy zgodnie, jak jeden mąż, bez słowa przesiedliśmy się do innego stolika. Nikt już nie chciał siedzieć z tym kretynem.
- Fajnie zareagowali.
- No sam się wtedy tak wkurzyłem, że... Kurde balans!
Godzina 18.45 80km/h
- Jesteśmy przed Wrocławiem. Niedługo będę skręcał. Ty chcesz jechać do Legnicy, prawda?
- Tak. Wysiądę po prostu gdzie ci pasuje.
Zatrzymam się niedaleko stacji benzynowej więc proponuję ci tam właśnie dalej próbować.
Mój towarzysz redukuje biegi, włącza kierunkowskaz, zaraz potem awaryjne, zatrzymuje się i mówi;
- Szkoda, że już się rozstajemy. Naprawdę miło się gawędziło. Nawet nie wiem, kiedy znaleźliśmy się na miejscu. Chciałbym zawieźć cię pod sam dom w Legnicy ale niestety nie mogę. Muszę jeszcze dziś dostarczyć ten towar.
- Oj, mnie również miło się z tobą jechało. Bardzo ci dziękuję za pomoc i życzę dużo szczęścia.
Wyciągam rękę w kierunku Witka i czuję jego silny uścisk.
- Tobie bardziej się przyda. Cała droga przed tobą. Mam nadzieję, że ci się uda. Życzę ci tego z całego serca.
- Jeszcze raz bardzo, bardzo dziękuję! – puszczam rękę kierowcy i biorę plecak z Igorem
Wymieniamy się jeszcze numerami telefonów i zeskakuję z wielkiej maszyny.
- POWODZENIA!!!
- Dzięki! Tobie również! – zatrzaskuję drzwi, odchodzę parę kroków, macham na pożegnanie i już nie odwracając się za siebie idę naprzód... Naprzód... W stronę zachodzącego słońca, naprzód... Niczym samotny jeździec, naprzód...  Czując jak wiatr bawi się moją sukienką... Naprzód... Nieustraszenie... Dooobraa!!!  To tylko sto metrów do najbliższej stacji benzynowej!

Cdn...

6 komentarzy:

  1. no prosze..a ja zawsze mialam zle zdanie o kierowcach tirow.Chyba czas zmienic poglady:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli autostop, to tirem chyba najbezpieczniej, choć oczywiście zdarzają się wyjątki (opiszę później na blogu:)).

      Usuń
  2. tak...
    zapowiada się przygoda.
    ja i me oczy będziemy śledzić dalej...

    OdpowiedzUsuń
  3. Jechałam podobnie tirem na trasie Opole - Poznań, który potem się zepsuł ale kierowca przez radio nagrał następnego tira aż nad samo morze.
    Więc rzeczywiście tirem było najbezpieczniej....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie. Szkoda tylko, że tirowcy mają tak krzywdzącą opinię wśród ludzi. Nie twierdzę, że kazdy tirowiec jest na bank bezpieczny (w póxniejszych postach opiszęniemiłą przygodę z tirowcem), ale mimo wszystko uważam że niesłusznie autostopowicze bardziej się ich boją niż innych kierowców.

      Usuń
  4. - Powiem tak: jak widać żyję, ale co to za życie? [...] za 800 zł [niewiele] zdziałasz.

    Nadal jedziemy tą wyboistą drogą. [...] Im dalej [naprzód,] tym ich więcej.

    Siadamy. Witek zaczyna jeść, parę minut milczenia, [po czym] zaczyna opowiadać mi o tym miejscu.

    Mam ochotę pobiec do środka baraku, [...] [, po czym] zwyczajnie spytać czy to prawda. [...] [Nieczęsto] przecież mam okazję oglądać na żywo [...]

    - Wbrew pozorom nie zarabiają tak dużo. [...] [Nieważne] ile zarobią, mało czy dużo...

    Witek redukuje biegi, patrzy w lusterka [, po czym] znów dodaje:

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz :) Aby osoby z poza blogera mogły podpisać się wybranym nickiem wystarczy by wybrały opcję "nazwa/adres URL" i w nazwie wpisały nick.