W drodze do mieszkania
Mirandy dowiedziałam się, że zawsze po pracy przyjeżdża pogawędzić z Marco a
przy okazji zjeść ciepłe jeszcze pieczywo i że nie tylko ona tak robi, bo Marco
jest bardzo przyjacielski i takie tam... A także, że w jej mieszkaniu mieszka
syn z dziewczyną i ktoś jeszcze (nie zrozumiałam kto) ale żebym się nie
martwiła, bo będę spać w pokoju jej córki, który jest niezamieszkany.
Po przybyciu na miejsce
każde jej słowo okazuje się prawdą. Wskazuje mi pokój córki na końcu
korytarza, sama kładzie się w innym, umiejscowionym na środku długości
przedpokoju.
Pokój córki choć skromnie
urządzony, oddaje tyle córkowatości i dziewczęcości ile tylko może oddać pokój.
Po lewej stronie (stojąc
przy drzwiach) znajduje się mała komódka a na niej jakieś kosmetyki, malowidła
(jakby wyszła tylko na jedną noc), kartka walentynkowa i lusterko. Przeciwna
ściana jest zupełnie pusta, nie licząc rysunku wiszącego w antyramie. Wygląda
na to, że jest to jej własny autoportret wykonany węgielkiem. Dokładnie na
przeciwko drzwi, pod oknem i kaloryferem leży materac od łóżka. Na myśl o tym,
że zaraz się na nim położę robi mi się ciepło na sercu.
Zamykam drzwi, zdejmuję
spodenki, gaszę światło i wskakuję pod kocyk. Nastawiam jeszcze tylko budzik w
komórce żeby nie spać do południa (nie wypada tak u kogoś) i...
Budzę się o dziewiątej rano!
No bez przesady... Wyłączam budzik i mimo promieni słońca w pokoju ponownie
zasypiam.
Po dwóch godzinach znów się
budzę i jak najciszej potrafię, korzystam z łazienki.
Dom najwyraźniej jeszcze
śpi, choć wracając do pokoju natykam się na parę młodych ludzi,
którzy przestają w tym momencie rozmawiać. Prawdopodobnie jest to syn z
dziewczyną o których wspominała wczoraj Miranda.
Wracam do swojej sypialni i
siedzę tam cicho jeszcze przez jakiś czas. Nie bardzo wiem, co powinnam zrobić...
Nie chcę budzić Mirandy, bo przecież prawie całą noc pracowała ale nie chcę
też siedzieć tu bezczynnie.
W końcu odważam się ponownie
wyjść z pokoju. Cichutko na palcach wchodzę do pokoju w którym śpi Miranda (drzwi na szczęście są otwarte na
ościerz, więc nie ma problemu). Powoli zbliżam się do łóżka na którym śpi z
zamiarem jej obudzenia. Jednak robi mi się trochę głupio gdy widzę
panią domu leżącą krzyżem z prawą stroną swego ciała zwisającą z łóżka, jedną
piersią całkowicie nagą i przekrzywionymi stringami.
Wycofuję się tak cicho jak
tu przyszłam. Myślę, że gdybym ją obudziła w takim stanie, to nam obojgu byłoby
głupio. Poczekam aż sama się obudzi.
Po pewnym czasie (czasie w
którym sama zdążyłam jeszcze parę razy zasnąć i się obudzić), pani domu faktycznie
się budzi. Ponieważ wygląda niczym wkurzony Chopin po stosunku, ogarnia się i
wreszcie wychodzimy.
Właściwie to nie wiem jeszcze
gdzie wychodzimy ale ważne jest, że robimy jakiś krok na przód.
- Ajj! - krzyczę wchodząc do samochodu
- Co się stało? Uderzyłaś się?
- Nie. Poczułam tylko jakieś dziwne kłucie w plecach. Bardzo boli. Nie wiem co to może być.
Włoszka grzebie chwilę w schowku, wręcza mi dwie białe, tajemnicze saszetki i mówi;
- Rozpuść to w wodzie jesli bóle będą się powtarzać. To bardzo silny środek przeciwbólowy.
- Dziękuję.
- Proszę. Pewnie cię
przewiało. Może spałaś gdzieś na ławkach albo co? A teraz czas na śniadanie.
Po tych słowach Miranda odpala
papierosa i wymusza pierszeństwo jazdy.
Ból okazał się pierwszym
znakiem nadchodzącej dyskopatii i jej koleżanki, rwy kulszowej. Te dwie suki
nawiedzały mnie z czasem coraz częściej. W końcu nie było dnia żeby nie dawały
o sobie znać. Ta podróż okazała się jednak zbyt dużym wyzwaniem dla moich pleców.
Parkujemy przy małym barze.
Pani szofer kupuje nam po ciepłym rogaliku, sobie kawę a mi mleko. Zjadamy
śniadanie na stojąco i ruszamy dalej.
- Widzisz ten budynek?
„Kierowniczka” podczas jazdy wskazuje dom z czewonej cegły z wielką bramą.- Tu
żyją zakonnice.
- Fajnie. - odpowiadam wzruszając ramionami
- Właśnie sobie pomyślalam, że one mogłyby ci pomóc.
O? To ciekawe.. Pomagają swym bliźnim, podróżnym w potrzebie? Zamieniam się w słuch...
- Mogłabyś tam pójść,-
kontynuuje widząc moje zaciekawienie – przedstawić się, powiedzieć, że jesteś
katoliczką i że pochodzisz z Polski.
- To pomaga? - pytam.
- Nigdy nie wiadomo...
Mogłabyś spróbować. - tłumaczy przejęta – Powiedziałabyś, że mocno wierzysz w Boga
i że przyjechałaś tu zarobić na studia w Polsce. Może dadzą ci mały pokoik w
którym mogłabyś mieszkać za niewielką opłatą...
- Niewielką opłatą? - powtarzam sama do siebie
- No, jakieś 15, 20 euro dziennie.
- 15, 20 euro dziennie...
15, 20 euro dziennie za cele
w klasztorze. W hostelu zapłaciłabym podobnie i nie musiałabym być przy tym
wdzięczna. W dodatku mogłabym wracać późnymi wieczorami, co w pracy mima czy
nawet kelnerki jest dość istotne. A ja przecież przyjechałam tu spróbować
mimowania. Największy ruch i zabawa, a co się z tym wiąże również chęć do
wydawania pieniędzy jest właśnie wieczorami. I co ja miałabym takim zakonnicom
powiedzieć? Że pracuję wieczorami więc nie zamykajcie bramy do pierwszej w
nocy? Na pewno mają coś takiego jak cisza nocna... Ciekawe czy w ogóle
uwierzyłyby mi, że jestem mimem...
Nie, to nie ma sensu. Wolę
skombinować coś innego. Poza tym 15, 20 euro dziennie to wcale nie tak mało.
- I jak ci się podoba mój pomysł?
- Jest świetny. Myślę, że spróbuję.
- No właśnie! Spróbować
nigdy nie zaszkodzi.- Miranda wydaje się bardziej odprężona, spokojna i
zadowolona. - To ja cię tutaj wysadzę, bo muszę jeszcze załatwić parę spraw.
- Oczywiście. Dzięki za
pomoc Mirando.
- Drobnostka. Mam nadzieję,
że ci się uda.- zatrzymuje auto na poboczu – Powiedz zakonnicom, że często się
modlisz, jesteś praktykujacą katoliczką i takie tam. Chętniej ci pomogą.
- Tak powiem. - odpowiadam widząc jak bardzo ją to uspokaja
- Tutaj masz mój adres.- podaje mi małe papierowe zawiniątko – Gdy
ci się wszystko uda i wrócisz do Polski lub pojedziesz do innego kraju jak
moja córka, wyślij mi kartkę. Będę się bardzo cieszyć.
- Obiecuję. Dziękuję za wszystko. Do widzenia.
Uścisk na pożegnanie i wychodzę z moim bagażem.
- Powodzenia! - krzyczy przez uchylone okno Miranda
- Dziękuję! Życzę szybkiego powrotu córki! - macham jej i idę we wskazanym przez nią kierunku
Robię wszystko dokładnie
tak, jak mi poleciła aby dotrzeć do centrum tzn, prawo, prosto, metro, dwa przystanki i wysiadka na
„Piazza Spagnola”. Po dotarciu na miejsce poczułam się bardziej zagubiona i bezbronna.
Masa ludzi, turystów
wszelkiej maści i narodowości. Każdy z rodziną lub wycieczką i aparatem
cyfrowym pod ręką. Na każdego z nich czeka zarezerwowany pokój w hotelu lub
przynajmniej autokar. Pokręcą się po mieście, pozwiedzają, zjedzą coś w
restauracji, kupią coś dzieciom i pójdą do siebie.
A ja? Co ja mam teraz robić? Spoglądam na komórkę.
Jest
godz.16.20.
Kolejny zmarnowany dzień dobiega końca. Znów nic nie zrobiłam.
Jeszcze się okaże, że PierLuigi miał rację i powinnam zostać w pizzerii w
Calabrii.
Dobra! Nic straconego!
Trzeba się tylko wziąć w garść i coś zrobić.
Do pracy dziś już raczej
nikt mnie nie przyjmie ale przyjechałam tu przecież z myślą żeby spróbować
l’arte di strada... Poszukam odpowiedniego miejsca, postaram się skombinować
skrzynkę na której mogłabym stanąć i... K I J ! ! ! Przecież mam kij!
Odpowiedniej długości, grubości i struktury kij. Tylko gdzie ja go mam? Gzieś
go schowałam... Tylko gdzie...? Kurczę...
Nawet jak sobie przypomnę,
to żebym jeszcze wiedziała jak tam dojść? Ostatnio jak byłam w Rzymie, miałam
szofera.Teraz mam tylko ciężki plecak na ramionach.
Spokojnie... Jutro będzie
nowy dzień więc jutro poszukam kija (o ile nikt go nie ukradł? Ale po co komu
wielki kij?) Dzisiaj spróbuję mimować tylko z samym dzwonkiem. Lepszy rydz niż
nic. Szukam odpowiedniego miejsca przeciskając się przez tłum ludzi. Kieruję się
tam gdzie kierują się ludzie, bo im większy ich przepływ w danym miejscu, tym
lepiej. Tak myślę. Po drodze wstępuję do losowo wybranej kawiarni i pytam barmana o
skrzynkę (na czymś muszę przecież stanąć żeby zwrócić na siebie uwagę).
- Skrzynka? - na oko trzydziestoletni barman drapie się po głowie - Że co?
Tłumaczę mu cierpliwie i dokładnie o co chodzi.
- A! Jeśli chcesz na niej stać, to nie może być to skrzynka po warzywach.
No brawo!
- Zaczekaj tu, zaraz przyniosę z zaplecza.
- Super! - cieszę się - Dziękuję.
Wszystko narazie idzie zgodnie z planem. Po chwili wraca...
- Czy taka może być?
- Wydaje mi się, że tak. Dziękuję panu bardzo.
- To dobrze. 15 euro proszę.
Nie wiem czy żartuje czy mowi poważnie. Na wszelki wypadek lepiej założyć, że to na serio.
- Ach... Ona kosztuje 15 euro?
- Tak, to pod zastaw. Potrzebujemy zabezpieczenia.
- Na plastikową, zużytą skrzynkę?
Bez przesady...
- Potrzebujemy skrzynek. - tłumaczy barman
- Rozumiem. Popyt na skrzynki. - uśmiecham się - To ja w takim razie dziękuję. Nie chcę.
- Zaczekaj! - Zatrzymuje mnie gdy odwracam
się ku wyjściu.- Ta skrzynka jest połamana. Widzisz? O, tutaj!
- A to zupełnie co innego. To zmienia postać rzeczy.
- Mogę więc dać ci na nią zniżkę. Pięć euro i jest twoja! Hmm? - ten naciągacz widocznie nie potrafi wyłapać sarkazmu
- Narazie dziękuję. - pięć euro za połamaną skrzynkę! - Może później tu wrócę. Do widzenia.
Tego nie wzięłam pod uwagę w moim chytrym
planie. Ludzie w stolicy są najwyraźniej trochę inni niż ci z południa. Może
być naprawdę ciężko.
Próbuję jeszcze raz. Tym razem wchodzę do "gelaterii".
- Skrzynka? - zastanawia się kasjer - Paolo! Daj tej dziewczynie skrzynkę po mleku.
Kelner natychmiast wykonuje polecenie.
- Ile płacę? - pytam niepewnie
- Za plastikową skrzynkę? Chyba
zwariowałaś... - dziwi się chłopak - Mamy tu jeszcze trochę skrzynek. Może nie
uwierzysz,ale klienci rzadko o nie pytają.- uśmiecha się miło.
No proszę. Czyli jednak da się.
W końcu trafiam na właściwe miejsce, (tak
mi się przynajmniej wydaje). Ulica na której stoję jest dość ruchliwa,
nafaszerowana restauracjami, kawiarniami,
lodziarniami, sklepami i wygląda na to, że prowadzi do wielu ważnych miejsc
więc każdy prędzej czy później musi przez nią przejść. ”Via del corso”... Czytam
tabliczkę przyczepioną do niejednokrotnie odnawianago budynku. Myślę, że jak
na pierwszy raz to będzie bardzo dobre miejsce do mimowania.
Nawet sobie nie wyobrażasz w jak wielkim byłam błędzie...
Na początku wszystko było
ładnie, pięknie. Założyłam na siebie worek pokutny (strój mnicha), przepasałam
talię sznurkiem, stanęłam na skrzynce, którą zasłoniłam płótnem, zarzuciłam
kaptur na głowę i twarz przy okazji i stałam nieruchomo z małym dzwoneczkiem w
ręku. Stałam, stałam, i stałam... Czasem jakiś dzieciak lub staruszek wrzucił
mi parę miedziaków, wtedy kłaniałam się w pół i dzwoniłam dzoneczkiem, który
nie miał żadnej rączki więc sprawiało mi to nie lada trudność. W dodatku przez
to jego dźwięk był żałosny.
Po ok. 1godź. Nieruchomego
stania...
Dosyć tego! To nie ma sensu...
Zdejmuję kaptur z głowy, ściągam z siebie strój mnicha i zrezygnowana siadam na
skrzynce wlepiając wzrok w ziemię.
Nagle tuż koło mnie zatrzymuje
się rowerem mężczyzna, (poznaje po owłosionych nogach) i wrzuca mi do woreczka pięć euro w banknocie.
Podnoszę wzrok.
- Obserwowałem cię jak
stałaś - mówi ubrany typowo na rower, ostrzyżony na jeżyka młody chłopak. -
Zdziwiłem się gdy zdjęłaś z siebie kostium. Nie wiedziałem, że jesteś
dziewczyną.
- Wygląda na to, że lepiej mi wychodzi żebranie niż mimowanie. - odpowiadam z rezygnacją
- Nieprawda. Czemu tak uważasz?
- Bo stoję tu conajmniej godzinę i nic nie zarobiłam.
- Pięć euro zarobiłaś na pewno. - usmiecha się
- Ale dopiero jak się rozebrałam.
- Hahaha! Może powinnaś tak
częściej robić?! Stać przez pięć minut w tym stroju i nagle go ściągnąć. Potem
znów założyć, chwilę postać i ściągnąć. Zobaczysz, jak ci zarobki wzrosną...
- Bardzo śmieszne.
Nie mogę pozbyć się uczucia
wielkiego smutku i wstydu przed samą sobą i przechodniami zerkającymi na mnie.
Oglądam swoje palce poranione przez dzwoneczek i reflektując się nagle mówię;
- Dziękuję.
- Nie ma za co. Myślę, że przydalby ci się lepszy dzwoneczek. Ten jest chyba niewygodny.
Nieznajomy rowerzysta
grzebie po kieszeniach. Czyżby miał ze sobą dzwoneczek? Nie, to byłoby zbyt
piękne. Hmm... Sznurek! Nie, żyłka!
- Mam tylko to. – mówi
pokazując około pięciocentymetrową żyłkę.
Przywiązuje żyłkę do dzwoneczka
i próbuje dzwonić. Dźwięk wydaje się dużo czystszy i przede wszystkim
głośniejszy. Zwraca uwagę ludzi!
- To niewiele ale zawsze
lepsze niż nic. - mówi oddając mi narzędzie pracy.- Niech ci przyniesie szczęście.
- Dziękuję! Na pewno pomoże. - rozchmurzam się
- Powodzenia! - mówi wsiadając na rower - I pamiętaj żeby częściej ściągać kostium.
- Ha, ha! Jasne! Zapamiętam. Dziękuję.
Czasem jakiś nieznajomy człowiek, np.
niepozorny rowerzysta potrafi cię pocieczyć małą żyłką wędkarską. Niby nic a
mimo to daje nadzieję i siłę do dalszej walki...
Wstaję, zabieram swoje
rzeczy i idę... No właśnie. Gdzie ja właściwie idę? Bo nie wiem... Co tu robić...? Spojrzenie na komórkę.
Jest
godź.19.45
Dzisiaj już nie będę mimować. Nie zniosę kolejnej porażki w jednym
dniu. Przydałoby mi się natomiast znaleźć jakieś legowisko na noc. Może pójdę
wzdłuż tej ulicy... Jak jej tam... Spoglądam na szyld, ach, no tak; „Via del
corso”. Właśnie. Pójdę wzdłuż „Via del corso” w... Entliczek, pętliczek.. Tę stronę!
Chowam cenną skrzynkę przy
śmietniku w zaułku i idę w wybranym przez siebie kierunku. Niczym wolny ptak!!!
Wolalabym być jednak trochę mniej wolna w zamian za bezpieczny nocleg. ”ZAMIENIĘ
WOLNOŚĆ NA DACH NAD GŁOWĄ”. No, może nie całą wolność... Uśmiecham się do
siebie.
Cała ta „Via del corso” mimo
swego starożytnego klimatu jest przepełniona skuterami, motorami, samochodami a
nawet autobusami (nie wspominając o pieszych poruszających się niczym święte
krowy). Wygląda na to, że na tej ulicy ruch nigdy nie maleje.
W końcu wychodzę na okrągły
plac z fontanną na środku. To jest... Zaraz, zaraz...”Piazza del Poppolo”! No
tak. Teraz widzę, że przydała mi się ta wycieczka zapoznawcza poczas mojej pierwszej
wizyty w Rzymie.
Plac otoczony jest
kamiennymi ławkami. Fontanna, która jak większość fontann w Rzymie jest dziełem
sztuki, wodopojem i miejscem odpoczynku zarazem, wydaje się być jedną, wielką,
trzypoziomową ławką. I tu właśnie usadawiam swe szanowne cztery litery i daję
odetchnąć zmęczonym nogom. Hmm... A może tutaj uwiłabym sobie legowisko? Może
nikt nie zuważy? Oprę tylko głowę o plecak a z czasem może nawet podkurczę
nogi... Może nikt mi nic nie powie? W końcu pod latarnią najciemniej. W tak widocznym
miejscu przynajmniej nic mi się nie stanie. Chyba... Już, już... Zaraz głowa
dotknie plecaka... Tuż, tuż.... Nie. Jednak pójdę poszukać bardziej intymnego
miejsca. Za dużo tu karabinierów.
Wychodzę z placu przez
wielką bramę i zdaje się, że zostawiam za sobą starą część Rzymu. Stoję teraz
na dość ruchliwym skrzyżowaniu, tuż obok przystanku tramwajowego i znów
zastanawiam się...(entliczek, pętliczek)
W prawo!
Chyba trafiłam do jakiegoś
miejskiego parku. W parkach zawsze śpią bezdomni to może i dla mnie znadzie się
miejsce? Wchodzę w głąb ciemnej już gęstwiny. Na skrzyżowaniu trzech dróg
postawiono coś na kształt wodospadu. Dokładniej mówiąc, usypano nieregularną
górę kamieni, (wys. ok.3m.) z której leje się woda do bajorka uformowanego
również z nieregularnych kamieni. Czemu opisuję coś tak nieszczególnego?
Ponieważ właśnie na szczycie tej kupy kamieni upatrzyłam sobie miejsce do
spania.
Włączam walkmena, zamykam
oczy i próbuję wyobrazić sobie coś miłego.
Próbuję wmówić sobie, że nie czuję kamieni wbijających mi się w tyłek,
że nie zauważam spod przymkniętych powiek dzieciaka pokazującego na mnie palcem
swemu rodzicowi i że jak spadnę z tych kamieni to trzycentymetrowa woda
przykrywająca kamienie w bajorku zamortyzuje upadek i nic mi się nie stanie. O
ile oczywiście prąd mnie nie pokopie, (bajorko jest podświetlane). Jest dobrze.
Mogło być gorzej.
Po około dziesięciu minutach...
Ile bym dała teraz za łózko u murzyna!
Po ok. godzinnym wierceniu
się znajduję w miarę wygodną pozycję i wytrzymuję w niej mniej więcej trzy
godziny. Wiem, dobra jestem! Wszystkie mięśnie napięte żeby nie spaść, to dobry
trening do mimowania. Właściwie nie śpię, tylko czuwam. Spojrzenie na komórkę.
Jest
godz. 01.10. w nocy.
Jeszcze tyle czasu do rana
a ja już nie dam rady dłużej na tych kamieniach! W dodatku myśl, że w każdej
chwili mogę spaść nie napawa mnie optymizmem. Co mi z tej wysokości? Jak ktoś
będzie chciał mnie okraść lub poderżnąć mi gardło, to po prostu tu wejdzie. Po
przemyśleniu każdego szczegółu tej beznadziejnej sytuacji, schodzę z wodospadu
i ruszam w głąb parku. Ciemność, brak żywej duszy i otaczające mnie zarośla z
jednej strony mnie przerażają z drugiej zaś pocieszają. Bo przecież im ciemniejsze,
bardziej bezludne i osłonięte miejsce, tym bardziej się wyśpię. Jednak jeśli ktoś
się już tu pojawi, to raczej nie będzie miał dobrych intencji a ja nie będę
mogła oczekiwać z nikąd pomocy.
Idąc tak i rozmyślając, moje
zainteresowanie wzbudza kupa liści pod szarym, betonowym murem. Nie ma to jak
kupa liści... Właśnie w niej, owinięta w sweter spędzam resztę nocy.
Cdn...
Czy można tak dyskretnie wspomnieć, że czytelnicy czekają (a na pewno jeden)?
OdpowiedzUsuńDrugi też codziennie zagląda i doczekać się nie może:)
OdpowiedzUsuńI trzeci!
OdpowiedzUsuńCieszę się. :) Jest już następna część. Przepraszam za opóźnienia i długie przerwy w dostawie kolejnych części. Obecnie jestem w Rumunii i rzadko wychodzę z lasu:). Obiecuję, że we wrześniu wszystko wróci do normy.
OdpowiedzUsuńWłochy, Niemcy przejazdem, Rumunia, gdzieś tam pomiędzy Irlandia a to pewnie nie wszystkie kraje, które odwiedziłaś. Zazdroszczę. :)
OdpowiedzUsuńZ krajów które wymieniłeś, tylko Rumunię zwiedziłam turystycznie. Reszta to praca a w ten sposób odbiera się kraj inaczej. :)
Usuń