KRÓLESTWO ZA SPOKÓJ!
"Życie jest jak żul,
nigdy nie wiesz gdzie się zatoczy."
Polkorz
Następnego dnia, po
otrzepaniu się z liści, lekko połamana i jednak nie zbyt wyspana, zwiedzam
miasto (właściwie tylko jego ścisłe centrum) i znów próbuję mimować. Jednak
gdy pod koniec dnia zaglądam do płóciennego woreczka i znajduję 8 euro i 200
lirów, dochodzę do wniosku, że naprawdę do niczego się nie nadaję. W dodatku
zbliża się noc, (niestety dzieje się tak mniej więcej co 12 godzin) i ponownie
muszę szukać jakiegoś miejsca do spania. Kamienny wodospad i kupa liści nie
wchodzą w grę! Czuję, że jeszcze jedna taka noc i zapalenie płuc murowane.
Boże! Jaka ja czuję się brudna... Najgorsze jest to, że pewnie naprawdę jestem
brudna. Śmierdzę jak stary wielbląd.
Tym razem spróbuję wydostać
się z poza cenrum miasta. Może tam będzie więcej miejsc w których można by
przekimać noc.
Wsiadam do pierwszego
lepszego autobusu, który zatrzymuje się na „Via del corso” i wysiadam na
przystanku „chybił, trafił”. Jak się póżniej okazało, był to przystanek
bardziej chybił niż trafił...
Wydaje mi się, że to już są
peryferie miasta...
Przechodzę przez główną
ulicę, mijam chodnik z ławkami i schodzę niżej na drugi, bardziej ukryty
chodnik. Idę prosto przed siebie rogladając się przy okazji dokoła czy
przypadkim nie mijam jakiegoś cudownego legowiska. Nagle słyszę muzykę. Typowo
dyskotekową muzykę. Światła na niebie potwierdzałyby moje przypuszczenia, że
tam dalej, prosto, jest jakaś dyskoteka.
Idę więc w tym kierunku...
„Idż tam, gdzie śpiew słyszysz...”
Bo podobno...
„Ludzie źli, ach wierzaj mi,
Ci nigdy nie śpiewają”.
Czy jakoś tak.
I faktycznie, tak jak
myślałam doszłam do dyskoteki. Pomyślałam nawet, że nic nie dzieje się
przypadkiem i może mogłabym tu pracować? Dyskoteka, która znajduje się pod
gołym niebem jest bardzo duża więc na pewno potrzebują sporo kelnerek i
barmanek. Niestety nie mogę nic zobaczyć gdyż jest szczelnie ogrodzona i
pilnowana przez ochroniarzy. Podchodzę do jednego z nich...
- Przepraszam, czy to jest
dyskoteka? - pytam na wszelki wypadek bo ostatnio okazało się, że bar w którym
chciałam spędzić noc to burdel.
- Tak.- odpowiada barczysty
facet w ciemnym stroju, któremu chyba zabroniono się uśmiechać.
- Czy myśli pan, że potrzebują tu kogoś do pracy?
- Nie wiem.
Cóż za wylewność.
- A czy mogłabym wejść aby kogoś zapytać?
- Wtęp kosztuje 20 euro. - odpowiada twardo
- Ale ja nie chcę iść na dyskotekę.
Chciałabym tylko porozmawiać z kimś odpowiedzialnym za zatrudnianie ludzi.
- Szef będzie po 22.00
- Aha, dziekuję. - odpowiadam
zmieszana - to ja tu poczekam niedaleko.
Zero odzewu.
Siadam na plecaku dokładnie
na przeciw dyskoteki opierając się o ścianę jakiegoś rozwalającego się
budynku. Spoglądam na komórkę. Do przyjazdu szefa brakuje półtorej
godziny. Jeśli się nie spóźni... Nic strasznego. Poczekamy, zapytamy,
zobaczymy...
Mniej wiecej 10 minut póżniej
podjeżdża elegancki samochód z którego wychodzi (nie, nie szef), tylko Cyganka
a nawet trzy Cyganki. Samochód odjeżdża a kobiety ubrane w długie, kolorowe
spódnice i obcisłe, odsłaniające brzuch bluzki, rozstawiają się koło mnie na
chodniku. A przepraszam, jedna z nich ma krótką, kolorową spódnice. Cyganki
kursują w tę i we w tę paradując przy tym jak modelki na wybiegu.
Czuję się trochę nieswojo...
Jeszcze bardziej nieswojo
czuję się gdy kolejny samochód zatrzymuje się tuż koło mnie i młody chłopak
(typowy, nażelowany macho), pyta mnie wystawiając łeb przez okno;
- Ciao bella! Jak masz na
imię?
- Kunegunda. - odpowiadam od
niechcenia nie wstając z plecaka. Kątem oka widzę, że wzbudziłam
zainteresowanie cyganek.
- Przejedziesz się ze mną, Kunegunda?
Co za tępy, bezczelny osioł! Nie urażając osów.
- Nie, dziękuję. - za pierwszym razem zawsze odpowiadam cierpliwie i miło
- Daaiii... Przejedziemy się w jakieś fajne miejsce.
- Dziękuję, NIE.
- Ze mną nie pojedziesz? Przestań... Pokażę ci fajne miejsca... Wskakuj bella!
- Nie chcę! - chyba nadal jestem spokojna
- Co jest? Nie podobam ci się?
- Szczerze mówiąc, nie.
- Eee... Przestań... Zgrywasz się... Chodź, przejedziemy się. Postawię ci coś.
Odczep się ode mnie, kurwa mać!
- Nie chcę. Jedź sobie z kimś innym. - ruchem brwi wskazuję cyganki stojące nieopodal
- Jak to nie chcesz? Wiem, że na pewno
chcesz... Czemu miałabyś się ze mną nie przejechać, ee?
- Nie jesteś w moim typie. Wolę dziewczyny.
Cyganki zainteresowane przysuwają się bliżej.
- Że co?!
- Jestem lesbijką! - tępaku!
Chłopak siedzi za kierownicą z rozdziawioną buzią przypatrując mi się uważniej.
- Eee... Niee... Niemożliwe.
- Tak, możliwe. Więc daj mi spokój, bo mi się nie podobasz.
Nagle wiadomość, którą
przekazałam tępakowi dochodzi chyba do przysadki mózgowej, bo chłopak zupełnie
zmienia wyraz twarzy. Uśmiecha się, podnosi brew i dalej męczy;
- To może jednak się
przejedziesz? Mi nie przeszkadza to, że lubisz dziewczyny. Wręcz przeciwnie...
Tego nie przewidziałam. Moja
cierpliwość w tym momencie została lekko nadszarpnięta;
- Spierdalaj maniaku!
Słyszysz?! Czy nie wspominałam ci, że nie chcę nigdzie z tobą iść?!!
Spierdalaj, ale już!!! Zbocze...
Iii...!!! Chłopak nie
czakając końca wypowiedzi rusza z piskiem opon wystawiając mi palec przez okno.
Nie można było tak odrazu?
Swoją drogą kłamanie, że jest się lesbijką nie bardzo działa. Może być nawet
niebezpieczne.Trzeba będzie wymyślić coś innego...
- Hej mała! - z zamyślenia
wyrywa mnie jedna z Cyganek.
Podchodzi właśnie do mnie ”bujanym”
krokiem podpierając się pod bioderko. Głowa dumnie podniesiona do góry.
- Tak? - odpowiadam
niepewnie.
Wyglada na to, że jest z
nich najstarsza. Na oko ma jakieś 28 lat, czyli pewnie w rzeczywistosci ma 17.
- Powróżyć ci?
Ehh.. Czuję się jak w Polsce.
- Nie, dziękuję.
- Daj, z ręki ci powróżę. Ja
bardzo dobrze przepowiadam przyszłość.- przykałada rękę do piersi.- W ogóle się
nie mylę! Tylko pięć euro...
- Przepraszam ale ja nie
bardzo wierzę w takie rzeczy.
Nadal nie wstaję z plecaka.
Odwracam głowę uznając rozmowę za zakończoną. Ale nie...
- Wszystko ci powiem! - reklamuje się Cyganka
Aż się boję...
- O przyszłości, o chłopaku...
- Jaaasne. Znam takie przekręty.
- Ja mówię samą prawdę! - oburza się
- Oczywiście... Wiesz co? Musiałabyś mi
najpierw opowiedzieć dokładnie moją przeszłość, żebym ci uwierzyła, że
potrafisz przewidzieć również przyszłość...
- Jak chcesz mogę ci opowiedzieć o twojej przeszłości. - macha zachęcająco bioderkiem
- Nie, jednak dziękuję.
- Tylko 3euro. Dla ciebie specjalnie taniej, bo przeczuwam, że nie jesteś w dobrej sytuacji.
I to jest dopiero dar jasnowidzenia!
- Mimo wszystko nadal nie.
- Spróbuj a się przekonasz... - Cyganka
staje tuż koło mnie patrząc mi głęboko w oczy.- Miałaś ciężkie dzieciństwo,
prawda?
- Co?
- Rodzice twoi rozstali się...
- Trzy euro mówisz?
- Dokładnie tyle.
Czyżbym dostrzegła uśmiech triumfu? Wybrzebuję z kieszeni dżinsów półtora euro.
- Reszta potem. - mówię
Widać, że kobietę to rozzłościło ale poprosiła o moją rękę.
- Nie tę! Lewą!
Jakby to miało jakieś znaczenie.
Przypatruje się mojej dłoni,
zmieniając przy tym wyraz twarzy. Skupia się bardziej, poważnieje i jakby
trochę smutnieje. Chociaż pewnie to tylko wrażenie.
- Cierpiałaś wiele w życiu
choć na to nie wyglądasz - odzywa się w końcu - Dużo przez mężczyzn
wycierpiałaś choć nie byli to twoi mężczyźni. Mężczyzny jeszcze nie miałaś,
ale...
Iii...!!! „Przepowiednie
wieszczki” przerywa pisk opon kolejnego auta.
- Ciao bionda...
Domyślam się, że to o mnie
chodzi. Do licha! Gdybym tylko miała karabin... Oczami wyobraźni widzę jego
twarz rozpryskującą się na przedniej szybie...
- Może chciałabyś się...
- Mam syfilis! - przerywam
wypowiedź macho. - I rzeżączkę! I prawdopodobnie AIDS!
Obleśny uśmiech tym razem u
papuśnego machomena zmienia się w grymas obrzydzenia. W tle słychać śmiech
pozostałych dwóch Cyganek. Facet tak samo jak zatrzymał auto, tak samo z
piskiem opon rusza. 50 metrów dalej zatrzymuje się, cofa i staje przy jednej z
pozostałych Cyganek. Ona podchodzi do jego okna, gadają o czymś przez chwilę,
poczym wsiada do samochodu i ruszają gdzieś razem. Trzecia z cyganek śmieje się
dalej, poczym podchodzi do mnie i pyta;
- Naprawdę masz syfilis?
Myślałam, że ludzie są jednak mądrzejsi.
- Nie, chciałam żeby się ode mnie odczepił, rozumiesz?
Mam tego dość...
- Zapłać drugą połowę. - wystawia rękę pierwsza, najstarsza Cyganka
- Przecież nie powiedziałaś mi nic, czego nie wiem.
- Jak to nie?! - oburza się
- Takie rzeczy to każdej
kobiecie można nawciskać. „Cierpiałaś przez mężczyzn” - przedrzeźniam - A która
kobieta nie cierpiała?
- Nie moja wina, że
straciłam wenę przez ten samochód! Masz mi zapłacić resztę!
- Nic nowego mi nie
powiedziałaś więc nic nie muszę! A teraz proszę wybaczyć ale mam tego dość! -
zakładam plecak, biorę Igora. - Do widzenia!
- Uważaj na dwie starsze kobiety, dziewczyno!
- Co? - odwracam się - Właśnie uważam. Nawet na trzy.
- Strzeż się dwóch starszych kobiet z twojej rodziny!
Stoję przez chwilę wmurowana
w chodnik, zupełnie zaskoczona... Nie, to zapewne jakiś podstęp żeby wyłudzić
ode mnie więcej pieniędzy. Macham lekceważąco i odchodzę w kierunku „entliczek,
pętliczek”, jak zwykle.
Wena! Też mi coś! Z tego co
wiem, to się nazywa „zimny odczyt”. Czekanie na wielkiego szefa też mi się znudziło.
I tak nic z tego nie będzie...
Po około godzinnym spacerze
ciemnymi ulicami na przedmieściach Rzymu dochodzę do bardzo przytulnego
skwerku. Skwerek, to być może zbyt szumna nazwa. Właściwie jest to zwykłe rondo
z ławeczką, małą fontanną i paroma drzewkami. Jestem już jednak zbyt zmęczona
żeby wybrzydzać.
Wypijam trochę wody
wydostającej się z penisa sikającego bożka. Przemywam twarz, ręce i kładę się
na ławce obok fontanny. Opieram głowę o czerwony plecak i jak zwykle przytulam
Igora. Nie żebym była do niego tak bardzo przywiązana ale on ma wszystkie moje
pieniądze, lepiej więc mieć go przy sobie. Ławka na szczęście jest drewniana
(nie to co te twarde, zimne, betonowe ławki), ale nie oszukujmy się; rondo to
jednak rondo...
Czasem przejdzie tędy jakiś
człowiek patrząc na mnie spod byka. Ja oczywiście nie śpię. Odpoczywam tylko z
półprzymkniętymi oczami. Od czasu do czasu siadam żeby pokazać potencjalnym
obserwtorom, że CZUWAM.
Po jakimś czasie podchodzi
do mnie pewien niezbyt schludny mężczyzna. W Polsce rzekłabym; lump, ale
obawiam się, że brak u mnie od paru dni prysznica i łóżka nie czyni ze mnie
kogoś kto mógłby to osądzać.
Ów nie młody już pan (poznaję
po siwych włosach i zmęczonej cerze), lubujący się w trunkach alkoholowych, rocznnik
bieżący (poznaje po oddechu gdy tylko się do mnie zbliżył jak również po tanecznym
sposobie w jaki to zrobił), dosiada się do mnie blisko, ramię przy ramieniu i
patrzy na mnie z głupim uśmiechem.
- O co chodzi? - pytam nastawiona bojowo - To moja ławka!
- Masz papierosa? - pyta głosem wskazującym na nie oszczędzanie w swym życiu wątroby
- Nie.
- Dlaczego nie?
Na bogóóów.... Ja chcę do domu!!!
- Marcoo!!! - woła kobieta
stojąca na światłach ronda o mocno indiańskim odcieniu twarzy. - Marco! - macha
w naszym kierunku, podchodząc bliżej.- Marco! Do domu! Gdzie ty łazisz?!!
Marco, bo wygląda na to, że
tak ma na imię siedzący koło mnie gentelmen, zajęty jest dotykaniem moich włosów.
- Mógłby mnie pan zostawić? - niecierpliwię się
- Długie, blond włosyyy...
Niestety Marco chyba jest właśnie w transie
alkoholowym... Nagle kurczy się w sobie, zabierając równocześnie rękę z moich
włosów. Kobieta nie przestaje go walić po głowie a on kurczy się coraz bardziej
i bardziej...
- Marco, mówiłam ci, żebyś sięnie szlajał! Co zaczepiasz dziewczynę?!
- Starałem się załatwić papierosy, kochanie.
- Nie widzę żebyś miał papierosy! Wracaj do domu!!
Nawet tacy ludzie mają dom...
- Przepraszam panią za niego – kobieta, a
nawet może żona tegoż mężczyzny, zwraca teraz ku mnie swą czerwoną twarz, która
mocno kontrastuje z rozjaśnianymi, krótko obstrzyżonymi włosami. Obawiam się, że
to nie opalenizna.
- Nic nie szkodzi. Chciałabym tylko posiedzieć w spokoju, jeśli to możliwe.
Marco znów ukratkiem łapie mnie za włosy. Myśli pewnie, że nikt nie widzi.
- Marco! - jego kobieta bije go po rękach jak mama synka, który sięga po ciastko - Powiedziałam ci coś!
- Przepraszam... - mężczyzna ponownie kurczy się w sobie
- A pani to nie Włoszka, prawda?
Jej głos utwierdza mnie w przekonaniu, że ta oryginalna para ma wspólne hobby.
- Prawda.- odpowiadam i już
się boję, że może się okazać, iż mam z tą kobietą coś wspólnego...
- A skąd pani pochodzi, jeśli
to nie tajemnica?
- Z Polski - przełykam
głośno ślinę licząc w duchu, że moje przypuszczenia okażą się tylko zwykłym
przewrażliwieniem.
- Polka?!? - kobieta
uśmiecha się szeroko, rozchylając ramiona i przechodząc od razu na język
polski.
No nieee.. Tylko nie to... Łapię za mój plecak i Igora tak, żeby mieć wszystkie ręce zajęte.
- To wy się znacie? - pyta Marco wyrwany częściowo z transu
- Nie, ale ona też jest Polką. - tłumaczy mu jakby to miało jakieś znaczenie
- Co tutaj robisz?
No i oczywiście od razu przechodzimy na "ty". Jak stare kumpele z przed lat.
- Próbuję się zdrzemnąć. - mówię
- Nie masz gdzie spać?
No brawo! Śpię po ławkach bo lubię gdy nad
ranem nie mogę się ruszać i gdy czuję, że zaczynają mi dokuczać korzonki. Poza
tym, nie ma to jak ludzie którzy budzą cię tylko po to, by życzyć ci spokojnej
nocy...
- Nie bardzo. - odpowiadam
- To ona też jest Polką? - wtrąca Marco
- Zamknij się, jełopie! - znów bije go w głowę. Nie dziwota, że już dawno wszystko z niej wyleciało - Jeśli chcesz, możesz zanocować u nas.
CO?!
- Co? - pytam
- Mieszkamy tu niedaleko.-
pokazuje za siebie.- Za tym płotem jest mały parczek i tam właśnie mamy swój
namiot.
- Co?
- No, taki mały namiocik dwuosobowy wprawdzie, ale damy radę jakoś we trójkę.
- Nie, dziękuję bardzo ale ta ławka jest naprawdę bardzo wygodna.
- Marco, co ty na to, żeby ona dziś u nas przenocowala? Zmieścimy się jakoś.
- Nie, nie... Ja naprawdę dziękuję.
- Jasne, że się zmieścimy! –
Marco podnosi znacząco brew i wraca do dotykania moich włosów. Staram się go
odgonić delikatnie niczym natretną muchę, ale to zupełnie nic nie daje.
- Widzisz? Nie ma problemu.
Możesz u nas zanocować. Przestań Marco! – Ponowne uderzenie, tym razem po łapach.
- Ja naprawdę dziękuję.
Myślę, że przejdę się po mieście. Pozwiedzam trochę... Rzym nocą.
- Jak uważasz... Tylko nie
chodź zabardzo sama po tych dzielnicach, bo tu jest niebezpiecznie.
- Postaram się.
Będę przez nie latać.
- Jak pójdziesz tą ulicą wzdłuż muru, to dojdziesz do centrum.
- Aha.
- Kawałek jest... Jakieś 40
minut pieszo ale w końcu dojdziesz. Idź na jeden z komisariatów i poproś o koc.
- Nie rozumiem...
- No ja zawsze tak robiłam.
Zresztą prawie każdy bezdomny tak robi...
JA NIE JESTEM BEZDOMNA!!!
- Dadzą ci koc i będziesz
się mogła zdrzemnąć pod drzwiami komisariatu. Czasem wynosili mi nawet poduszkę...
- mówi dumnym tonem - Oczywiście nad ranem wszystko zwracałam, żeby nie było.
Aniele stróżu
mój, moja Juno, nie pozwól żebym tak skończyła. Ty zawsze przy mnie stój.
Faktycznie trochę daleko... Ale
nic to! Po drodze do centrum kładę się chwilę na ławce stojącej między dwiema
ulicami szybkiego ruchu, lecz po parunastu minutach daję sobie spokój i idę
dalej. Jest dopiero 23.35!!! Teraz dopiero rozumiem jak ciężko jest być
bezdomnym. Przecież ja jestem zupełnie nieprzystosowana do takich rzeczy. Nie
potrafię nie przejmować się zimnem, twardym i brudnym legowiskiem czy
przechodzącymi ludźmi. Ciekawe czy mogłabym się z czasem przyzwyczaić... Paryski
piesek...
W końcu dochodzę chyba do
tego centrum, bo widzę jakieś ogrodzone ruiny świątyni. Ku mojej uciesze wokół budowli,
paru szarych kolumn, i kamieni porozwalanych dookoła, rośnie zielona trawka.
Zielona trawka! A to oznacza bardziej miekką ziemię. Wprawdzie po ruinach pałęta
się masa bezdomnych kotów a to oznacza, że pewnie i kocich kup tam nie mało,
ale może warto spróbować. Wysokie ogrodzenie wokół obiektu a także napis
zabraniąjacy wstępu zapewni mi spokój. Kolumny i wielkie, stare głazy zapewnią
natomiast osłonę przed potencjalnymi gapiami. Gdyby jeszcze w tej świątyni
zachował się dach byłoby cudownie. Niestety jest to już światynia „cabrio”.
Przeskakuję przez płot, podchodzę do ruin i doznaję kolejnego zawodu w życiu;
To wcale nie zielona trawka! Z daleka, z góry sprawiała wrażenie gęstej,
zielonej murawy lecz z bliska okazała się porozsiewanymi skromnie kępkami
czegoś, co nie przypomina nawet chwastu. Biednemu to zawsze wiatr w oczy...
Wyskakuję z zabytkowego
obiektu i naprawdę nie wiem co mam ze sobą dalej począć... Nagle słyszę sygnał
wozu strażackiego i wpada mi do głowy kolejna poraniona myśl; Podłożę się pod
koła owego wozu, wtedy strażacy się zatrzymają, spytają czy wszystko w porządku
a wtedy ja im powiem, że nie, bo nie mam gdzie spać a oni będą wspaniali i
uczynni i dadzą mi pryczę w remizie. Tak, Marta! To się może udać! Odwagi i do
dzieła!
Wóz właśnie mnie mija a za nim karetka pogotowia.
Szybko! Skacz pod karetkę, Marta! W niej przecież jest łóżko! Może nie będzie zajęte.
Ale i karetka mnie mija. Stchórzyłam
Tak bardzo bym chciała żeby ktoś mnie przytulił...
Rzym nocą jest zupełnie inny
niż za dnia. Włosi stawiają widocznie na typowo dzienną turystykę, gdyż żaden z
monumentów nie jest właściwie oświetlony. Przypomina mi się krakowski „Wawel”,
który mimo oblegania przez turystów dniem, nocą wygląda równie bajecznie,
tajemnniczo i zachęcająco. Pewnie dlatego nocami tyle koneserów sztuki i piękna
pije różne trunki pod wawelskim wzgórzem.
Rzymskie świątynie
natomiast, intensywnie oglądne przez wycieczkowiczów za dnia, w nocy wydają się
zapomniane. To właśnie nocą spacerując samotnie ciemnymi uliczkami starożytnego
miasta możesz poczuć klimat dawnych czasów. Stojąc pod Kolosseum możesz
wyobrazić sobie (jeśli masz dobrą wyobraźnię), że ten amfiteatr tylko odpoczywa
przed jutrzejszym, wielkim występem. W roli głównej; lwy i chrześcijanie!
Natomiast jutro o brzasku znów przyjdą ludzie złożyć ofiarę w świątyni Junony.
Co robią zatem współcześni o
tej porze? Odpowiedź brzmi; pewnie to samo, co robili antyczni; bawią się,
piją, kopulują... Słowem; DYKOTEKI RULEZZZ!!!
Cdn...
Marta dobrze że wróciłaś :) Nie znikaj już na tak długo! :D
OdpowiedzUsuńJeszcze na trochę zniknę, ale w połowie września już wrócę na dobre. :)
OdpowiedzUsuń