sobota, 4 sierpnia 2012

ROZDZIAŁ XII (część pierwsza)

KRÓLESTWO ZA SPOKÓJ!

"Życie jest jak żul,
nigdy nie wiesz gdzie się zatoczy."
Polkorz


            Następnego dnia, po otrzepaniu się z liści, lekko połamana i jednak nie zbyt wyspana, zwiedzam miasto (właściwie tylko jego ścisłe centrum) i znów próbuję mimować. Jednak gdy pod koniec dnia zaglądam do płóciennego woreczka i znajduję 8 euro i 200 lirów, dochodzę do wniosku, że naprawdę do niczego się nie nadaję. W dodatku zbliża się noc, (niestety dzieje się tak mniej więcej co 12 godzin) i ponownie muszę szukać jakiegoś miejsca do spania. Kamienny wodospad i kupa liści nie wchodzą w grę! Czuję, że jeszcze jedna taka noc i zapalenie płuc murowane. Boże! Jaka ja czuję się brudna... Najgorsze jest to, że pewnie naprawdę jestem brudna. Śmierdzę jak stary wielbląd.
Tym razem spróbuję wydostać się z poza cenrum miasta. Może tam będzie więcej miejsc w których można by przekimać noc.
Wsiadam do pierwszego lepszego autobusu, który zatrzymuje się na „Via del corso” i wysiadam na przystanku „chybił, trafił”. Jak się póżniej okazało, był to przystanek bardziej chybił niż trafił...
Wydaje mi się, że to już są peryferie miasta...
Przechodzę przez główną ulicę, mijam chodnik z ławkami i schodzę niżej na drugi, bardziej ukryty chodnik. Idę prosto przed siebie rogladając się przy okazji dokoła czy przypadkim nie mijam jakiegoś cudownego legowiska. Nagle słyszę muzykę. Typowo dyskotekową muzykę. Światła na niebie potwierdzałyby moje przypuszczenia, że tam dalej, prosto, jest jakaś dyskoteka.
Idę więc w tym kierunku...
„Idż tam, gdzie śpiew słyszysz...”
Bo podobno...
„Ludzie źli, ach wierzaj mi,
Ci nigdy nie śpiewają”.
Czy jakoś tak.
I faktycznie, tak jak myślałam doszłam do dyskoteki. Pomyślałam nawet, że nic nie dzieje się przypadkiem i może mogłabym tu pracować? Dyskoteka, która znajduje się pod gołym niebem jest bardzo duża więc na pewno potrzebują sporo kelnerek i barmanek. Niestety nie mogę nic zobaczyć gdyż jest szczelnie ogrodzona i pilnowana przez ochroniarzy. Podchodzę do jednego z nich...
- Przepraszam, czy to jest dyskoteka? - pytam na wszelki wypadek bo ostatnio okazało się, że bar w którym chciałam spędzić noc to burdel.
- Tak.- odpowiada barczysty facet w ciemnym stroju, któremu chyba zabroniono się uśmiechać.
- Czy myśli pan, że potrzebują tu kogoś do pracy?
- Nie wiem.
Cóż za wylewność.
- A czy mogłabym wejść aby kogoś zapytać?
- Wtęp kosztuje 20 euro. - odpowiada twardo
- Ale ja nie chcę iść na dyskotekę. Chciałabym tylko porozmawiać z kimś odpowiedzialnym za zatrudnianie ludzi.
- Szef będzie po 22.00
- Aha, dziekuję. - odpowiadam zmieszana - to ja tu poczekam niedaleko.
Zero odzewu.
Siadam na plecaku dokładnie na przeciw dyskoteki opierając się o ścianę jakiegoś rozwalającego się budynku. Spoglądam na komórkę. Do przyjazdu szefa brakuje półtorej godziny. Jeśli się nie spóźni... Nic strasznego. Poczekamy, zapytamy, zobaczymy...
Mniej wiecej 10 minut póżniej podjeżdża elegancki samochód z którego wychodzi (nie, nie szef), tylko Cyganka a nawet trzy Cyganki. Samochód odjeżdża a kobiety ubrane w długie, kolorowe spódnice i obcisłe, odsłaniające brzuch bluzki, rozstawiają się koło mnie na chodniku. A przepraszam, jedna z nich ma krótką, kolorową spódnice. Cyganki kursują w tę i we w tę paradując przy tym jak modelki na wybiegu.
Czuję się trochę nieswojo...
Jeszcze bardziej nieswojo czuję się gdy kolejny samochód zatrzymuje się tuż koło mnie i młody chłopak (typowy, nażelowany macho), pyta mnie wystawiając łeb przez okno;
- Ciao bella! Jak masz na imię?
- Kunegunda. - odpowiadam od niechcenia nie wstając z plecaka. Kątem oka widzę, że wzbudziłam zainteresowanie cyganek.
- Przejedziesz się ze mną, Kunegunda?
Co za tępy, bezczelny osioł! Nie urażając osów.
- Nie, dziękuję. - za pierwszym razem zawsze odpowiadam cierpliwie i miło
- Daaiii... Przejedziemy się w jakieś fajne miejsce.
- Dziękuję, NIE.
- Ze mną nie pojedziesz? Przestań... Pokażę ci fajne miejsca... Wskakuj bella!
- Nie chcę! - chyba nadal jestem spokojna
- Co jest? Nie podobam ci się?
- Szczerze mówiąc, nie.
- Eee... Przestań... Zgrywasz się... Chodź, przejedziemy się. Postawię ci coś.
Odczep się ode mnie, kurwa mać!
- Nie chcę. Jedź sobie z kimś innym.  - ruchem brwi wskazuję cyganki stojące nieopodal
- Jak to nie chcesz? Wiem, że na pewno chcesz... Czemu miałabyś się ze mną nie przejechać, ee?
- Nie jesteś w moim typie. Wolę dziewczyny.
Cyganki zainteresowane przysuwają się bliżej. 
- Że co?!
- Jestem lesbijką! - tępaku!
Chłopak siedzi za kierownicą z rozdziawioną buzią przypatrując mi się uważniej.
- Eee... Niee... Niemożliwe.
- Tak, możliwe. Więc daj mi spokój, bo mi się nie podobasz.
Nagle wiadomość, którą przekazałam tępakowi dochodzi chyba do przysadki mózgowej, bo chłopak zupełnie zmienia wyraz twarzy. Uśmiecha się, podnosi brew i dalej męczy;
- To może jednak się przejedziesz? Mi nie przeszkadza to, że lubisz dziewczyny. Wręcz przeciwnie...
Tego nie przewidziałam. Moja cierpliwość w tym momencie została lekko nadszarpnięta;
- Spierdalaj maniaku! Słyszysz?! Czy nie wspominałam ci, że nie chcę nigdzie z tobą iść?!! Spierdalaj, ale już!!! Zbocze...
Iii...!!! Chłopak nie czakając końca wypowiedzi rusza z piskiem opon wystawiając mi palec przez okno.
Nie można było tak odrazu? Swoją drogą kłamanie, że jest się lesbijką nie bardzo działa. Może być nawet niebezpieczne.Trzeba będzie wymyślić coś innego...
- Hej mała! - z zamyślenia wyrywa mnie jedna z Cyganek.
Podchodzi właśnie do mnie ”bujanym” krokiem podpierając się pod bioderko. Głowa dumnie podniesiona do góry.
- Tak? - odpowiadam niepewnie.
Wyglada na to, że jest z nich najstarsza. Na oko ma jakieś 28 lat, czyli pewnie w rzeczywistosci ma 17.
- Powróżyć ci?
Ehh.. Czuję się jak w Polsce.
- Nie, dziękuję.
- Daj, z ręki ci powróżę. Ja bardzo dobrze przepowiadam przyszłość.- przykałada rękę do piersi.- W ogóle się nie mylę! Tylko pięć euro...
- Przepraszam ale ja nie bardzo wierzę w takie rzeczy.
Nadal nie wstaję z plecaka. Odwracam głowę uznając rozmowę za zakończoną. Ale nie...
- Wszystko ci powiem! - reklamuje się Cyganka
Aż się boję...
- O przyszłości, o chłopaku...
- Jaaasne. Znam takie przekręty.
- Ja mówię samą prawdę! - oburza się
- Oczywiście... Wiesz co? Musiałabyś mi najpierw opowiedzieć dokładnie moją przeszłość, żebym ci uwierzyła, że potrafisz przewidzieć również przyszłość...
- Jak chcesz mogę ci opowiedzieć o twojej przeszłości. - macha zachęcająco bioderkiem
- Nie, jednak dziękuję.
- Tylko 3euro. Dla ciebie specjalnie taniej, bo przeczuwam, że nie jesteś w dobrej sytuacji.
I to jest dopiero dar jasnowidzenia!
- Mimo wszystko nadal nie.
- Spróbuj a się przekonasz... - Cyganka staje tuż koło mnie patrząc mi głęboko w oczy.- Miałaś ciężkie dzieciństwo, prawda?
- Co?
- Rodzice twoi rozstali się...
- Trzy euro mówisz?
- Dokładnie tyle.
Czyżbym dostrzegła uśmiech triumfu? Wybrzebuję z kieszeni dżinsów półtora euro.
- Reszta potem. - mówię
Widać, że kobietę to rozzłościło ale poprosiła o moją rękę.
- Nie tę! Lewą!
Jakby to miało jakieś znaczenie.
Przypatruje się mojej dłoni, zmieniając przy tym wyraz twarzy. Skupia się bardziej, poważnieje i jakby trochę smutnieje. Chociaż pewnie to tylko wrażenie.
- Cierpiałaś wiele w życiu choć na to nie wyglądasz - odzywa się w końcu - Dużo przez mężczyzn wycierpiałaś choć nie byli to twoi mężczyźni. Mężczyzny jeszcze nie miałaś, ale...
Iii...!!! „Przepowiednie wieszczki” przerywa pisk opon kolejnego auta.
- Ciao bionda...
Domyślam się, że to o mnie chodzi. Do licha! Gdybym tylko miała karabin... Oczami wyobraźni widzę jego twarz rozpryskującą się na przedniej szybie...
- Może chciałabyś się...
- Mam syfilis! - przerywam wypowiedź macho. - I rzeżączkę! I prawdopodobnie AIDS!
Obleśny uśmiech tym razem u papuśnego machomena zmienia się w grymas obrzydzenia. W tle słychać śmiech pozostałych dwóch Cyganek. Facet tak samo jak zatrzymał auto, tak samo z piskiem opon rusza. 50 metrów dalej zatrzymuje się, cofa i staje przy jednej z pozostałych Cyganek. Ona podchodzi do jego okna, gadają o czymś przez chwilę, poczym wsiada do samochodu i ruszają gdzieś razem. Trzecia z cyganek śmieje się dalej, poczym podchodzi do mnie i pyta;
- Naprawdę masz syfilis?
Myślałam, że ludzie są jednak mądrzejsi.
- Nie, chciałam żeby się ode mnie odczepił, rozumiesz?
Mam tego dość...
- Zapłać drugą połowę. - wystawia rękę pierwsza, najstarsza Cyganka
- Przecież nie powiedziałaś mi nic, czego nie wiem.
- Jak to nie?! - oburza się
- Takie rzeczy to każdej kobiecie można nawciskać. „Cierpiałaś przez mężczyzn” - przedrzeźniam - A która kobieta nie cierpiała?
- Nie moja wina, że straciłam wenę przez ten samochód! Masz mi zapłacić resztę!
- Nic nowego mi nie powiedziałaś więc nic nie muszę! A teraz proszę wybaczyć ale mam tego dość! - zakładam plecak, biorę Igora. - Do widzenia!
- Uważaj na dwie starsze kobiety, dziewczyno!
- Co? - odwracam się - Właśnie uważam. Nawet na trzy.
- Strzeż się dwóch starszych kobiet z twojej rodziny!
Stoję przez chwilę wmurowana w chodnik, zupełnie zaskoczona... Nie, to zapewne jakiś podstęp żeby wyłudzić ode mnie więcej pieniędzy. Macham lekceważąco i odchodzę w kierunku „entliczek, pętliczek”, jak zwykle.
Wena! Też mi coś! Z tego co wiem, to się nazywa „zimny odczyt”. Czekanie na wielkiego szefa też mi się znudziło. I tak nic z tego nie będzie...
Po około godzinnym spacerze ciemnymi ulicami na przedmieściach Rzymu dochodzę do bardzo przytulnego skwerku. Skwerek, to być może zbyt szumna nazwa. Właściwie jest to zwykłe rondo z ławeczką, małą fontanną i paroma drzewkami. Jestem już jednak zbyt zmęczona żeby wybrzydzać.
Wypijam trochę wody wydostającej się z penisa sikającego bożka. Przemywam twarz, ręce i kładę się na ławce obok fontanny. Opieram głowę o czerwony plecak i jak zwykle przytulam Igora. Nie żebym była do niego tak bardzo przywiązana ale on ma wszystkie moje pieniądze, lepiej więc mieć go przy sobie. Ławka na szczęście jest drewniana (nie to co te twarde, zimne, betonowe ławki), ale nie oszukujmy się; rondo to jednak rondo...
Czasem przejdzie tędy jakiś człowiek patrząc na mnie spod byka. Ja oczywiście nie śpię. Odpoczywam tylko z półprzymkniętymi oczami. Od czasu do czasu siadam żeby pokazać potencjalnym obserwtorom, że CZUWAM.
Po jakimś czasie podchodzi do mnie pewien niezbyt schludny mężczyzna. W Polsce rzekłabym; lump, ale obawiam się, że brak u mnie od paru dni prysznica i łóżka nie czyni ze mnie kogoś kto mógłby to osądzać. 
Ów nie młody już pan (poznaję po siwych włosach i zmęczonej cerze), lubujący się w trunkach alkoholowych, rocznnik bieżący (poznaje po oddechu gdy tylko się do mnie zbliżył jak również po tanecznym sposobie w jaki to zrobił), dosiada się do mnie blisko, ramię przy ramieniu i patrzy na mnie z głupim uśmiechem.
- O co chodzi? - pytam nastawiona bojowo - To moja ławka!
- Masz papierosa? - pyta głosem wskazującym na nie oszczędzanie w swym życiu wątroby
- Nie.
- Dlaczego nie?
Na bogóóów.... Ja chcę do domu!!!
- Marcoo!!! - woła kobieta stojąca na światłach ronda o mocno indiańskim odcieniu twarzy. - Marco! - macha w naszym kierunku, podchodząc bliżej.- Marco! Do domu! Gdzie ty łazisz?!!
Marco, bo wygląda na to, że tak ma na imię siedzący koło mnie gentelmen, zajęty jest dotykaniem moich włosów. 
- Mógłby mnie pan zostawić? - niecierpliwię się
- Długie, blond włosyyy...
Niestety Marco chyba jest właśnie w transie alkoholowym... Nagle kurczy się w sobie, zabierając równocześnie rękę z moich włosów. Kobieta nie przestaje go walić po głowie a on kurczy się coraz bardziej i bardziej...
- Marco, mówiłam ci, żebyś sięnie szlajał! Co zaczepiasz dziewczynę?!
- Starałem się załatwić papierosy, kochanie.
- Nie widzę żebyś miał papierosy! Wracaj do domu!!
Nawet tacy ludzie mają dom...
- Przepraszam panią za niego – kobieta, a nawet może żona tegoż mężczyzny, zwraca teraz ku mnie swą czerwoną twarz, która mocno kontrastuje z rozjaśnianymi, krótko obstrzyżonymi włosami. Obawiam się, że to nie opalenizna.
- Nic nie szkodzi. Chciałabym tylko posiedzieć w spokoju, jeśli to możliwe.
Marco znów ukratkiem łapie mnie za włosy. Myśli pewnie, że nikt nie widzi.
- Marco! - jego kobieta bije go po rękach jak mama synka, który sięga po ciastko - Powiedziałam ci coś!
- Przepraszam... - mężczyzna ponownie kurczy się w sobie 
- A pani to nie Włoszka, prawda?
Jej głos utwierdza mnie w przekonaniu, że ta oryginalna para ma wspólne hobby.
- Prawda.- odpowiadam i już się boję, że może się okazać, iż mam z tą kobietą coś wspólnego...
- A skąd pani pochodzi, jeśli to nie tajemnica?
- Z Polski - przełykam głośno ślinę licząc w duchu, że moje przypuszczenia okażą się tylko zwykłym przewrażliwieniem.
- Polka?!? - kobieta uśmiecha się szeroko, rozchylając ramiona i przechodząc od razu na język polski.
No nieee.. Tylko nie to... Łapię za mój plecak i Igora tak, żeby mieć wszystkie ręce zajęte.
- To wy się znacie? - pyta Marco wyrwany częściowo z transu
- Nie, ale ona też jest Polką. - tłumaczy mu jakby to miało jakieś znaczenie
- Co tutaj robisz?
No i oczywiście od razu przechodzimy na "ty". Jak stare kumpele z przed lat.
- Próbuję się zdrzemnąć. - mówię
- Nie masz gdzie spać?
No brawo! Śpię po ławkach bo lubię gdy nad ranem nie mogę się ruszać i gdy czuję, że zaczynają mi dokuczać korzonki. Poza tym, nie ma to jak ludzie którzy budzą cię tylko po to, by życzyć ci spokojnej nocy... 
- Nie bardzo. - odpowiadam
- To ona też jest Polką? - wtrąca Marco
- Zamknij się, jełopie! - znów bije go w głowę. Nie dziwota, że już dawno wszystko z niej wyleciało - Jeśli chcesz, możesz zanocować u nas.
CO?!
- Co? - pytam
- Mieszkamy tu niedaleko.- pokazuje za siebie.- Za tym płotem jest mały parczek i tam właśnie mamy swój namiot.
- Co?
- No, taki mały namiocik dwuosobowy wprawdzie, ale damy radę jakoś we trójkę.
- Nie, dziękuję bardzo ale ta ławka jest naprawdę bardzo wygodna. 
- Marco, co ty na to, żeby ona dziś u nas przenocowala? Zmieścimy się jakoś.
- Nie, nie... Ja naprawdę dziękuję.
- Jasne, że się zmieścimy! – Marco podnosi znacząco brew i wraca do dotykania moich włosów. Staram się go odgonić delikatnie niczym natretną muchę, ale to zupełnie nic nie daje.
- Widzisz? Nie ma problemu. Możesz u nas zanocować. Przestań Marco! – Ponowne uderzenie, tym razem po łapach.
- Ja naprawdę dziękuję. Myślę, że przejdę się po mieście. Pozwiedzam trochę... Rzym nocą.
- Jak uważasz... Tylko nie chodź zabardzo sama po tych dzielnicach, bo tu jest niebezpiecznie.
- Postaram się. 
Będę przez nie latać.
- Jak pójdziesz tą ulicą wzdłuż muru, to dojdziesz do centrum.
- Aha.
- Kawałek jest... Jakieś 40 minut pieszo ale w końcu dojdziesz. Idź na jeden z komisariatów i poproś o koc.
- Nie rozumiem...
- No ja zawsze tak robiłam. Zresztą prawie każdy bezdomny tak robi...
JA NIE JESTEM BEZDOMNA!!!
- Dadzą ci koc i będziesz się mogła zdrzemnąć pod drzwiami komisariatu. Czasem wynosili mi nawet poduszkę... - mówi dumnym tonem - Oczywiście nad ranem wszystko zwracałam, żeby nie było.
Aniele stróżu mój, moja Juno, nie pozwól żebym tak skończyła. Ty zawsze przy mnie stój.
Faktycznie trochę daleko... Ale nic to! Po drodze do centrum kładę się chwilę na ławce stojącej między dwiema ulicami szybkiego ruchu, lecz po parunastu minutach daję sobie spokój i idę dalej. Jest dopiero 23.35!!! Teraz dopiero rozumiem jak ciężko jest być bezdomnym. Przecież ja jestem zupełnie nieprzystosowana do takich rzeczy. Nie potrafię nie przejmować się zimnem, twardym i brudnym legowiskiem czy przechodzącymi ludźmi. Ciekawe czy mogłabym się z czasem przyzwyczaić... Paryski piesek...
W końcu dochodzę chyba do tego centrum, bo widzę jakieś ogrodzone ruiny świątyni. Ku mojej uciesze wokół budowli, paru szarych kolumn, i kamieni porozwalanych dookoła, rośnie zielona trawka. Zielona trawka! A to oznacza bardziej miekką ziemię. Wprawdzie po ruinach pałęta się masa bezdomnych kotów a to oznacza, że pewnie i kocich kup tam nie mało, ale może warto spróbować. Wysokie ogrodzenie wokół obiektu a także napis zabraniąjacy wstępu zapewni mi spokój. Kolumny i wielkie, stare głazy zapewnią natomiast osłonę przed potencjalnymi gapiami. Gdyby jeszcze w tej świątyni zachował się dach byłoby cudownie. Niestety jest to już światynia „cabrio”. Przeskakuję przez płot, podchodzę do ruin i doznaję kolejnego zawodu w życiu; To wcale nie zielona trawka! Z daleka, z góry sprawiała wrażenie gęstej, zielonej murawy lecz z bliska okazała się porozsiewanymi skromnie kępkami czegoś, co nie przypomina nawet chwastu. Biednemu to zawsze wiatr w oczy...
Wyskakuję z zabytkowego obiektu i naprawdę nie wiem co mam ze sobą dalej począć... Nagle słyszę sygnał wozu strażackiego i wpada mi do głowy kolejna poraniona myśl; Podłożę się pod koła owego wozu, wtedy strażacy się zatrzymają, spytają czy wszystko w porządku a wtedy ja im powiem, że nie, bo nie mam gdzie spać a oni będą wspaniali i uczynni i dadzą mi pryczę w remizie. Tak, Marta! To się może udać! Odwagi i do dzieła! 
Wóz właśnie mnie mija a za nim karetka pogotowia.
Szybko! Skacz pod karetkę, Marta! W niej przecież jest łóżko! Może nie będzie zajęte.
Ale i karetka mnie mija. Stchórzyłam
Tak bardzo bym chciała żeby ktoś mnie przytulił...
Rzym nocą jest zupełnie inny niż za dnia. Włosi stawiają widocznie na typowo dzienną turystykę, gdyż żaden z monumentów nie jest właściwie oświetlony. Przypomina mi się krakowski „Wawel”, który mimo oblegania przez turystów dniem, nocą wygląda równie bajecznie, tajemnniczo i zachęcająco. Pewnie dlatego nocami tyle koneserów sztuki i piękna pije różne trunki pod wawelskim wzgórzem.
Rzymskie świątynie natomiast, intensywnie oglądne przez wycieczkowiczów za dnia, w nocy wydają się zapomniane. To właśnie nocą spacerując samotnie ciemnymi uliczkami starożytnego miasta możesz poczuć klimat dawnych czasów. Stojąc pod Kolosseum możesz wyobrazić sobie (jeśli masz dobrą wyobraźnię), że ten amfiteatr tylko odpoczywa przed jutrzejszym, wielkim występem. W roli głównej; lwy i chrześcijanie! Natomiast jutro o brzasku znów przyjdą ludzie złożyć ofiarę w świątyni Junony.
Co robią zatem współcześni o tej porze? Odpowiedź brzmi; pewnie to samo, co robili antyczni; bawią się, piją, kopulują... Słowem; DYKOTEKI RULEZZZ!!! 

Cdn...

2 komentarze:

  1. Marta dobrze że wróciłaś :) Nie znikaj już na tak długo! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeszcze na trochę zniknę, ale w połowie września już wrócę na dobre. :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz :) Aby osoby z poza blogera mogły podpisać się wybranym nickiem wystarczy by wybrały opcję "nazwa/adres URL" i w nazwie wpisały nick.