Wracam do hotelu
„Excelsior”. Skinieniem głowy i uśmiechem pozdrawiam recepcjonistę. Mijam
sikającego putta, (fontannę w holu) i wchodzę na nasze piętro. Po schodach.
Nigdy nie korzystam z wind. Zawsze uważałam, że to głupota jeździc tylko
windami a potem zapieprzać jak dziki osioł na stepie przed telewizorem.
Wchodzę do pokoju, na szczęście
wbrew moim obawom pustego. Biorę kąpiel, oglądam trochę telewizję i zasypiam.
Parę godzin później słyszę
jak ktoś mocuje się z drzwiami. Budzę się natychmiast (zawsze miałam zajęczy
sen), ale gdy wchodzi Sregio, udaję, że śpię.
Coś mi się wydaję, że i tej
nocy jego niezawodny i tajemniczy SYSTEM zawiódł.
Sergio krótką chwilę
korzysta z łazienki, poczym kładzie się włączajac telewizor. Ja nadal udaję, że
śpię, obrócona do niego plecami na samym koniuszku swej wielkiej połowy łóżka.
Mój współlokator przeskakuje szybko po około trzydziestu kanałach telewizyjnych
i zatrzymuje się na jednym z nich; pornograficznym.
Ja nadal udaję, że śpię. Nie
patrzę w ogóle w ekran ale po odgłosach nie trudno kapnąć się co to za
program. Mam nadzieję, że Sergio zaraz to przełączy albo w ogóle wyłączy ale
nie;
„Aaaaach!! Ooooo!!! O! O! Ooo! O! Aaoooch!!!”
Podgłaśnia coraz bardziej.
Ja nadal udaję twardy sen.
Do tego zaczynam się bać. Czuję, że Sergio co chwilę odwraca głowę w moim
kierunku. Widząc, że ani drgnę znów podgłaśnia;
„Oooaauch!!! Siii!!! Oooo siii!!!!”
Najwyraźniej czując, że nic
nie zdziała w ten finezyjny sposób bierze się za inny, bardziej ostentacyjny;
- Marta! - szarpie mnie za
ramię.- Marta!
Jezuu... Proszę zostaw mnie
w spokoju. Do tej pory wszystko było w porządku a teraz nagle ci odbija. Śpij!
Zostaw mnie, proszę!
- Marta! Obudź się! - znów szarpnięcie
Mruczę coś pod nosem udając, że jestem w fazie snu REM lecz Sergio nie daje za wygraną;
- Marta! Obudź się do diabła!!
Boję się. Boję się jak
cholera. Nie wiem do czego ten strach porównać; do skoku na bungee czy raczej
do Żydów chowających się przed gestapo... Tak czy inaczej mam naprawdę niezłego
pietra.
- Łaaa... Co się stało? -
mówię udając rozespany głos.
Staram się nadal nie zwracać uwagi na krzyki
rozkoszy w tle. Jak gdyby nigdy nic... To najważniejsze; trzeba udawać, że
wszystko jest po staremu to będzie dobrze. Grunt to zimna krew.
- Zobacz! - Sergio pilotem
wskazuje telewizor. W razie gdybym źle widziala, podgłaśnia jeszcze bardziej.
- Coo??? Na co mam patrzeć? -
ze zmrużonymi oczami udaję, że nie wiem o co chodzi.
- Na to! Spójrz na
telewizor! Patrz!
Spokojnie. Zachowuj się
normalnie. Jakby to była kreskówka dla dzieci. Jak nie zobaczy u ciebie żadnej
reakcji, to mu się znudzi i w końcu wyłączy. To jak z ekshibicjonistami, którzy
odsłaniając genitalia oczekują krzyku. Jeśli tego nie dostają, są zawiedzeni i
odchodzą. Grunt to zimna krew.
- O co ci chodzi? - pytam
spokojnie. - Przecież to zwykły pornol. - mówię tonem jakby to faktycznie była
kolejna część „Lessi wróć”, poczym znów odwracam się plecami, zwijam w kłębek i
udaję, że śpię.
- Ale podoba ci się to? - męczy mnie dalej
Nie odpowiadam. Przecież ŚPIĘ!
- Marta! - klepie mnie po plecach - Marta, odpowiedz! Podoba ci się to?
- Jak mam być szczera, to
nie robi to na mnie wrażenia. - Tak! Tak trzymaj! – Nie podoba mi się. A teraz
dobranoc.
- Widzisz?! Nikomu się to
nie podoba a oni to jednak puszczają. Po co pokazują coś takiego w telewizji?
Po co?! Ten świat schodzi na psy, nie uważasz,Marta?
- Uważam.
- Zobacz. Zobacz jak ta
kobieta gzi się z tym facetem. Widzisz?! Marta! – znów szturchnięcie - Zobacz!
Przecież to ohydne!
- To wyłącz. - nie odwracam
głowy.
- Ale zobacz jakie to
okropne. ZOBACZ! Marta! Zobacz co on jej robi!
- Nie chcę. Chcę spać. -
mówię nadal spokojnym głosem ale serce kołacze mi jak u schwytanego w pętlę królika.
- Spać?! Jak ty możesz
spokojnie spać gdy oni tu takie okropności wyprawiają! Spójrz tylko co on jej
teraz robi. Marta! Słyszysz mnie?! Popatrz na to!
Nie... Tego już za wiele. To
nie na moje siły. Tu już się nie da dłużej udawać, że to kreskówka, że wszystko
jest ok. Jak zaraz czegoś nie zrobię, to coś się stanie. Coś się stanie...
- Dość tego. - mówię nadal spokojnym choć drżącym już głosem
Wstaję ciągnąc za sobą moją kołdrę.
- Co robisz? - pyta Sergio zdziwiony
- Skoro chcesz oglądać pornosa to nie
rżnij głupa, tylko mi powiedz wtedy ja sobie gdzieś pójdę.
- Gdzie idziesz?!
- Spać! Gdzieś, gdzie ciebie nie ma.
- Zostań tutaj!
Nie reaguję. Idę do toalety
przeboleć jakoś tę noc.
- Ciągniesz kołdrę po
ziemi!! Zepsujesz! Zostań! Śpij tutaj!
Podnoszę ciągnący się po
dywanie skrawek kołdry (choć nie wiem co go nagle obchodzi hotelowa pościel ) i
zamykam się z nią w łazience. Jeszcze parę razy słyszę donośne;
- Wyłaź z tamtąd!
Przez około pięć minut słyszę odgłosy z filmu i w końcu cisza.
Przez pierwsze pół godziny
siedzę zwinięta w kołdrę, skulona między klopem a ścianą. Następnie dochodzę do
wniosku, że takie siedzenie nie ma sensu. Lepiej jak się dobrze wyśpię żeby
jutro na nowo zacząć swoją tułaczkę.
Rozkładam kołdrę na białych
kafelkach między toaletą a wanną. Owijam się pozostałą częścią kołdry i pełna
obaw oraz czarnych myśli staram się zasnąć. Chyba w końcu mi się to udało, bo
nad ranem słyszę;
ŁUP! ŁUP! ŁUP!
Sergio budzi mnie waląc pięścią odrzwi łazienki.
- Wyłaź z tamtąd! Srać mi się chce!!! Słyszysz?! Wyłaź! Bo zaraz tu się zesram!!!
Zrywam się na równe nogi.
Proszę... A taki się z niego wydawał gentelmen, taki dobrze wychowany. Zna się
na manierach, wie jak należy jeść spaghetti... A tu proszę... Bez ogródek; srać
mu się chce.
Otwieram drzwi i wchodzę do
pokoju mijając go w przejściu. Chyba faktycznie mocno go przycisnęło, bo popchał
mnie lekko, przesuwając na bok i zamknął się od razu w łazience.
Korzystając z sytuacji
zbieram się do wyjścia. Pakuję swoje rzeczy. Wiele nie ma do pakowania. Jedne
spodnie leżące na wierzchu, związanie plecaka i tyle. Nagle słyszę ciche
pukanie i nieśmiały głos;
- Room servis...
Pewnie cała nocna obsługa
słyszała erotyczne krzyki dobiegające z pokoju i myśli teraz bóg wie co.
Aaa...! Wali mnie to!
- Proszę. - odpowiadam równie cicho i równie nieśmiało
Pokojówka wprowadza wózek pełen pysznego jedzonka.
- Śniadanie. - oznajmia
- Dziękuję. - usmiecham się miło
Dziewczyna jeszcze chwilkę stoi poczym wzrusza ramionami i wychodzi.
Super. Wygląda na to, że
przed dalszą tułaczką „Pyzy z Dolnego Śląska”, będę mogła napełnić swój żołądek
do syta.
Podprowadzam wózek do podłużnej,
rzeźbionej sofy i zaczynam jeść. Najpierw oczami; pyszne maślane rogaliki,
cornetti z drzemem, budyniem i moje ulubione, z czekoladą! Do tego dzbanek
mleka. Miód i dżem w małym naczynku. W koszyku leży zwykły chleb, razowy,
ziarnisty, czarny...
„ ...Oprócz błękitnego nieba,
Nic mi dzisiaj nie potrzeba...”
Po ok. minucie patrzenia i
podziwiania, zabieram się do pałaszowania.
Sergio w tym czasie siedzi w
łazience. Albo ma zatwardzenie albo się myje. A tam! Pies go trącał!
Mimo zdarzenia z dzisiejszej
nocy mam dobry humor. Wiem, że zaraz wyrwę się z tej złotej klatki. Będę
wolna! Może biedna, głodna i brudna ale
wolna. Czeka na mnie przygoda... Nic nie zepsuje mi humoru. Chyba że... Jak to
mówią; „ Nie mów hop, póki się nie wysikasz”....
Drzwi łazienki wreszcie się
otwierają i... Nie wiem czy mi uwierzysz ale wychodzi z niej Sergio goluśki
jak go pan Bóg stworzył! Jak bum cyk, cyk!
Z niedowierzenia a raczej
zaskoczenia zadławiam się rogalikiem. SPOKÓJ, przede wszystkim SPOKÓJ i zobojętnienie
- myślę. Tylko SPOKÓJ sparawił, że wyszłam cało z wczorajszej nocy. Znów trzeba
udawać, że nic się nie widzi.
SPOKOJNIE dokończę tego
rogalika, żeby nie podejrzewał, że się boję lub chcę uciec a potem SPOKOJNIE
ucieknę.
Sergio jednak wcale nie
zamierza przeparadować tylko nagi przez pokój i łaskawie się ubrać. O nie...
Podchodzi do stolika przy
którym jem (swoją drogą, wcale mi się już nie chce jeść. Wręcz przeciwnie).
Wypręża dumnie brzuch z podniesioną glową i genitaliami na wysokości moich
oczu, pyta jak gdyby nigdy nic;
- Ładną mamy dziś pogodę,
prawda?
Jego członek jakby na
potwierdzenie jego słów powoli zaczyna wskazywać niebo.
Momentalnie czuję jak coraz
bardziej zasycha mi w gardle. Męczę się żeby przełknąć ugryziony kęs rogalika.
- Taaak.- odpowiadam
powoli.- Doprawdy ładna dziś pogoda. Powoli wstaję od stolika. - Ale na mnie
już chyba czas. Zasiedziałam się tu troszkę a przecież Rzym od dawna na mnie
czeka.
- Gdzie idziesz? Co ty
robisz? - Sergio pyta jakby w ogóle nie słyszał co przed chwileczką powiedziałam.
- Dziękuję ci bardzo za
pomoc.- Jasne! W dupę się pocałuj! – Bardzo było mi miło cię poznać.- Jak widać
wszystko do czasu. - Ja jednak wyruszam w moją dalszą podróż.
- Gdzie ty teraz chcesz iść tak na noc?
- Przecież jest 09.00 rano.
- Nie dojedziesz do Rzymu przed nocą.
- To nic. Poradzę sobie. Kiedyś w końcu trzeba wyruszyć.
- Ja jutro będę jechał do Rzymu to cię podwiozę. Zostań jeszcze jeden, góra dwa dni.
Sergio widocznie zauważył,
że zaczynam nie na żarty posuwać się w kierunku drzwi, więc sprytnie, (niby
przypadkiem) zastawia mi drogę. Oczywiście cały czas z przyrodzeniem na
wierzchu.
- Dziękuję, ale ja naprawdę
muszę wyruszyć dzisiaj.
Stawiam dwa małe kroki do
przodu dając mu do zrozumienia żeby się odsunął.
- Gdzie pójdziesz, jak
przecież zaraz będzie padać! - mówi dziwnie cieńkim głosem wymachując rękoma w
stronę okna i robiąc równocześnie dwa małe kroki w moim kierunku.
- Przecież mówiłeś, że mamy
dziś piękną pogodę! - ripostuję a wzrok mimowlonie schodzi mi na dół. Tak. Tego
się obawiałam. Jego członek nadal wskazuje temperaturę dodatnią.
- Ale zaraz może zacząć
padać!
Znów robi krok w moim
kierunku. Dzielą nas już tylko może dwa kroki. Z każdym jego następnym, ja
cofam się do tyłu. Nie jest dobrze. Atmosfera jest napięta niczym struna w
dobrej gitarze.
Do ostatniej sekundy oboje
udajemy, że wszystko jest ok. Gatka, szmatka, „ładna dziś pogoda, lecz trzeba
wziąć parasol... Azali wżdy... Srutututu…”. Dopóty, dopóki na tylnej stronie
uda nie czuję oporu stawianego przez łóżko. Stop. Dalej już się cofać nie można.
Sergio przybliża się do mnie
jeszcze bardziej i wyczuwając najwyraźniej mój strach a przy okazji
wykorzystując sprzyjające mu warunki, rzuca się na mnie swym chudym, już lekko
obwisłym cielskiem.
Upadam plecami na łóżko. Boże!
To już nie przelewki! Pomocy! On upada na mnie podtrzymując się na łokciach.
Fuuu!! Jego członek dotknął mojego
ubrania! Blee!!! Tego już za wiele!
W mojej głowie, szybko
niczym błyskawica rodzi się myśl. Owa myśl przebiega w ułamku sekundy po całym
ciele i trafiając do mojej lewej ręki, ląduje na nosie Sergia. Ta myśl nazywa
się „ lewy-prosty”.
Cios może nie jest zbyt
mocny ale zaskakujący. Zaskoczył Sergia na tyle, że odskoczył jak poparzony,
bluźniąc pod nosem. Nie wykorzystanie tej sytuacji byłoby grzechem. Dosłownie w
paru sekundach podnoszę się, łapię za plecak i znajduję się przy drzwiach
ale... Sergio jest szybszy. Zastawia stopą nachylone już lekko przeze mnie
drzwi i mówi;
- Nigdzie nie pójdziesz
suko!
Bum, bum! Bum, bum!! BUM,
BUM!!! Czuję i prawie wręcz słyszę bicie swego serca.
- Puszczaj! Bo zacznę
krzyczeć. Rozumiesz? Zacznę bardzo głośno krzyczeć aż ktoś tu przyjdzie a
przyjdzie na pewno, przecież wiesz!
- Ty suko!
Sergio ściska mnie za ramię. Boli ale nie zdradzę się z tym.
- Tylko na tyle cię stać? -
pytam jakby mi było mało.- Ratuunkuuu! - krzyczę przykładając usta do szpary w
drzwiach.
- Głupia wariatka! - syczy
ale równocześnie momentalnie puszcza moją rękę. - A mogłabyś mieć wszystko o
czym zamarzysz! - dodaje. - Wysyłałbym ci pieniądze na studia i życie w Polsce.
- Choćbyś stawał na głowie
nie możesz mi dać tego o czym marzę. – szepczę wściekle krzywiąc się
równocześnie z obrzydzenia - A teraz, do
widzenia! Zrywam naszą umowę!
Szarpię z całej siły
drzwiami raniąc Sergia w stopę i jak najszybciej przechodzę przez większą już
szparę w drzwiach. Słyszę za sobą przekleństwa i wyzwiska, ale nie odwracam
się. Idę przez korytarz szybkim krokiem. Nie biegnę. Nie chcę wzbudzać
podejrzeń. Jeszcze sobie ktoś pomyśli, że uciekam, bo zrobiłam coś złego.
Czuję pod stopami miękki,
zdobiony ornamentami dywan. Ten sam, którym zachwycałam się gdy szłam w
przeciwnym kierunku.
Mijam pięknie rzeźbione,
pomalowane na niebieski kolor okna. Te, które kojarzyły mi się z „baśnią tysiąca
i jednej nocy”, gdy po raz pierwszy je zobaczyłam.
Wiem, że Sergio nie będzie
mnie od razu gonił. Musiałby przecież najpierw coś na siebie włożyć.
Wyobraziłam go sobie biegnącego po hotelowych korytarzach z fajfusem na
wierzchu, z obwisłymi płatami skóry i uśmiechnęłam się do siebie.
Schodzę w miarę szybko
schodami na parter a potem jeszcze niżej zostawiając z boku hol i recepcję.
Przechodzę przez podziemny, hotelowy korytarz ze sklepami i wychodzę pod mostem
po drugiej stronie ulicy. Cała ta droga wyłożona jest czerwonym dywanem. Na
końcu stoi boy hotelowy, który proponuje mi pomoc w doniesieniu plecaka do
wodnej taksówki.
- Nie, dziękuję. Poradzę
sobie sama.
Taksówkarz pomaga mi wejść i
za krótką chwilę rusza. Wypływamy z wąskiego kanału coraz bardziej oddalając
się od hotelu. Mijamy niewielkie wyspy, aż w końcu dopływamy do Wenecji Mestre.
- Grazie. Arrivedrci. -
żegnam się jak każdy i po prostu wychodzę.
Czyżby przejazd dla bogaczy
z hotelu był darmowy? No tak... ”Bogatemu diabeł dzieci ukołysze”, tylko
biedota musi płacić za kiszenie się w przepełnionych, wodnych autobusach.
No i udało się. Jestem na
stałym lądzie. Nikt mnie nie goni i jestem wolna! Tylko co teraz?
Muszę znaleźć drogę
wyjazdową do Rzymu.
Pytam więc okolicznego
mieszczanina skąd mogę złapać stopa na południe. Ten wskazuje mi dworzec
autobusowy zaraz za mną.
Dlaczego ludziom zawsze
wszystko tak ciężko idzie zrozumieć? Nie chcę płacić za autobus! Chcę dojechać za darmo autostopem! Czy
wyrażam się dostatecznie jasno?
Dobra... Wsiądę do jakiegoś
autobusu i spytam kierowcę o drogę. Pięć minut później zamieniam swój chytry
plan w czyn. Wsiadam do pierwszego, lepszego autobusu, który zatrzymuje się
przy dworcowym przystanku i pytam kierowcę o drogę.
- Hmm... - około dwudziestoparoletni mężczyzna drapie się po brodzie - Chcesz pewnie złapać stopa?
Alleluja!
- Dokładnie!
Wreszcie człowiek, który rozumie o co chodzi.
- To nie tutaj. - kręci głową - Tutaj nikt ci się nie zatrzyma.
Patrzy na moją posmutniałą twarz i po chwili dodaje;
- Ale nie martw się. Zawiozę cię na właściwą drogę.
- Naprawdę? - gdybym była psem to pewnie podniosłyby mi się uszy z radości
- Tak. Mam teraz kurs do Padwy. Pokażę ci gdzie powinnać próbować łapać stopa.
Padwa, Padwa... Myślę... To przecież na południe od Wenecji a to znaczy, że bliżej celu.
- Dziękuję. - odpowiadam i w razie czego
stoję nadal przy kierowcy. Swoją drogą... Całkiem przystojnego kierowcy.
- Skąd jesteś? - zagaduje jadąc po kretych drogach
- Z Polski.
- Ach! Polka! Moja bratowa jest Polką!
Dlaczego mnie to nie dziwi?
- A mogę spytać jak masz na imię?
- Marta.
- Ja jestem Giovanni.
- Miło mi.
- Mnie także. Przepraszam, że
nie podam ręki ale sama rozumiesz, ludzie będą krzywo patrzeć.
- Jasne, haha! Rozumiem. ”Kierowca
samobójca chciał przy okazji zamordować pasażerów...”
- Hahaha! A wszystko przez turystkę z Polski.
I tak do samej Padwy. Gatka -
szmatka o dupie Maryny; A czemu stopem? A nie boisz się? A co studiujesz? I
takie tam...
W końcu po ok. 40 min. jazdy
zajeżdżamy do Padwy na zajezdnię autobusową. Muszę przy okazji zaznaczyć, że
oczywiście przez całą drogę gadania z kierowcą nie kupiłam biletu.
- Gdzie mam się teraz
kierować? - pytam i tak już szczęśliwa, że jestem minimalnie bliżej celu.
- Ja mam teraz 15 min. przerwy
więc zabiorę cię na właściwą drogę. Chodź, tam stoi mój samochód.- wskazuje, po
czym patrzy na zegarek.
Wsiadamy do czarnego BMW. Nie wiem dlaczego ale jakoś ufam temu człowiekowi.
Ty głupia! Sergiowi też tak ufałaś!
Zanim zdążyłam to dobrze przemyśleć, siedziałam już w jego aucie.
Giovanni za kierownicą swego
autka poczuł się jak ryba w wodzie. Ruszył z piskiem opon i teraz już ani na
chwilę nie zwalnia.
- Przepraszam, że jadę tak szybko,
ale za 10 minut muszę być w pracy. Mam nadzieję, że się nie boisz?
- Nie. - przełykam ślinę
- To dobrze. - uśmiecha się w moją stronę dodając gazu
Przez chwilę grzebie w schowku, wyciąga jakąś kasetę, załącza ją i pyta;
- Podoba ci się?
- Co?
- Muzyka. Ta piosenka.
Żeby nie skłamać wsłuchuję się przez chwilę i dopiero potem odpowiadam;
- Nawet ładna. Bardzo fajna do prowadzenia auta.
Kątem oka widzę jak Giovanni powstrzymuje uśmiech.
- Wiesz kto to śpiewa?
- Hmm... - znów chwilka zastanowienia - Szczerze mówiąc, nie.
- Hahah! To ja śpiewam!
- Naprawdę?!
- Tak. Mam własny zespół. Nazywamy
się; „L’emergenza”. Ja jestem wokalistą ale gram też na gitarze.
Śpiewający kierowca autobusu?
- To moja pasja.- Giovanni
jakby odgaduje moje myśli. - Narazie próbujemy wbić się na rynek.
Jedziemy jeszcze może 5
minut słuchając do końca jego muzyki. Wreszcie zatrzymujemy się za jakimś
wielkim zakładem, na szerokim poboczu. Giovanni wysiada razem ze mną i pomaga
mi z plecakiem. Przez ułamek sekundy przypomniało mi się znów jak Cyryl szarpał
się ze mną aby ponieść za mnie plecak gdy się poznaliśmy. Pamiętam, że zarobił
wtedy u mnie dużego plusa.
- To jest to miejsce. - Giova
wyrywa mnie z zamyślenia. - Wszyscy jadący w tę stronę jadą do Rzymu albo w tym
kierunku. Pobocze jest szerokie więc z zatrzymaniem się nie powinno być
problemu. Ja muszę już wracać bo mi się kończy przerwa.
- Bardzo dziękuję za pomoc.
- Nie ma sprawy. Żaden
problem. Powodzenia. - wyciąga rękę w moim kierunku.- Miło było mi cię poznać.
Odwzajemniam uścisk dłoni i całuję go w policzek.
- Mnie również. - mówię - Jeszcze raz dziękuję.
Uśmiecha się lekko zaskoczony, wsiada do auta i odjeżdża machając na pożegnanie. To miła odmiana po przygodzie z Sergiem.
Wygląda na to, że narazie los mi sprzyja. Trzeba to wykorzystać...
Cdn...
Kurde, czytam tego bloga i tak sobie myślę, czy wszyscy włosi to takie erotUmany, co myślą, że dziewczyny nie marzą o niczym innym jak tylko rozłożyć przed nimi nogi? Pycha połączona z byciem dupkiem, już wiem czemu tak nie lubię makaroniarzy. ;]
OdpowiedzUsuń