Idziemy owym zadaszonym molo
po czerwonym dywanie.
Molo prowadzi do korytarza
wzdłuż którego po obu stronach błyszczą drogie, burżujskie sklepy. Korytarz
również wyłożony jest czerwonym dywanem i jak się później zorientowalam,
znajduje się pod ulicą. Jeśli ktoś chciałby wejść do hotelu normalnie, nie
przypływajac łódką, wchodzi właśnie od tejże ulicy i od razu znajdzie się w
głównym holu w którym właśnie stoimy.
- Poczekaj tutaj. - mówi Sergio - Ja wszystko załatwię
Stoję obok pięknej fontanny w holu głównym. Hotel uderza swą elegancją i wielkością.
- Proszę za mną. - boy hotelowy wskazuje nam drogę
Jedziemy windą na pierwsze piętro.
Korytarz wyłożony jest dywanem w indyjskie wzorki. Okna też mają taki kształt jaby były
wymontowane z zamku sułtana.
- To państwa pokój. -
pracownik wskazuje nam drzwi i wnosi bagaże – Gdyby państwo czegoś potrzebowali
proszę natychmiast dzwonić. Życzę miłego pobytu.
- Taak, tak.- Sergio macha
lekceważąco - Do widzenia.
Pokój jest przepiękny!
Wygląda jak z "Baśni tysiąca i jednej nocy’. Na ścianach błękitna tapeta ze złotym
wzorem. Dywan w kolorze perłowym także w indyjskie wzorki. Pokój jest
oczywiście większy od tego w którym spaliśmy zeszłej nocy. Po wejściu do „przedpokoju”,
na wprost znajdują się drzwi do łazienki. Łazienka... No cóż... Chciałabym mieć
taką w domu. Dwie umywalki pięknie zdobione, dwa lustra, przepiękna, zasłaniana
wanna z hydromasażem no i oczywiście toaleta i bidet. Wychodząc z toalety na
prawo, (lub wchodząc głównym wejściem na lewo) wchodzi się do głównego pokoju. Na szczęście
są dwa łóżka. Po prawej stronie znajduje się duży barek nad którym wisi lustro.
Po przeciwnej stronie stoi na całej długości ściany szafa z luster. To
wszystko, razem z łóżkami rozdzielonymi szafkami nocnymi zajmuje ok. trzy
czwarte pokoju. Za lustrzaną szafą, za
barkiem i telewizorem stojącym obok niego stoją piękne kolumny. Również wytapetowane
we wzorki stanowią na swój sposób granicę między „sypialnią” a „salonem”.
W tym właśnie niewielkim
salonie stoją dwa fotele, stolik i pufa. Na stoliku leży książeczka zrobiona w
stylu sepi ze starymi zdjęciami, opisująca po włosku i angielsku historię tego
hotelu. Hotelu „Excelsior”.
Nie mogę uwierzyć, że będę
spała w takim miejscu... Ja! Ta, która jeszcze wczoraj myła się na plaży, spała
w trumnie, w restauracji, na dworcu, cmentarzu lub prawie z kurami! Teraz bedę mieszkać
niczym królowa. Kto by pomyślał... Fortuna rzeczywiscie kołem się toczy.
Podczas gdy ja z
rozdziawioną buzią zachwycam się nad baśniowym hotelem, Sergio chodzi nerwowo z
kąta w kąt i szuka pilota do klimatyzacji.
- Jest! Mam. - woła - Spadł pod telewizor. Skandal. Co za bałagan.
- Ale przecież jest przepięknie.
- Co przepięknie jak klimatyzacja nie działa! Porca puttana!
- To nie jest najważniejsze. - o dziwo w pokoju nie panuje upał
- Nie za to płacę prawie
tysiąc euro na dobę, żeby mi dawano gówno zamiast pokoju. Co to ma być!
Pierwszy raz widzę mego
przypadkowego towarzysza tak zdenerwowanego. Swoją drogą, teraz już wiem
dlaczego wziął tylko jeden pokój... Tysiąc euro?! Rozbój w biały dzień!
Po chwili Sergio już krzyczy
do słuchawki, że to skandal, że on chce normalny pokój z klimatyzacją i że w
takich warunkach nie da się przecież żyć!!!
Biedny boy hotelowy nie
zdawał sobie sprawy, że tak szybko będziemy czegoś potrzebowali. Przybiega
natychmiast. Kłania się uniżenie, przeprasza nas i prowadzi do drugiego pokoju
na tym samym piętrze.
Jest mi strasznie głupio...
Pokój okazał się być taki sam jak poprzedni z jednym tylko wyjątkiem...
- Niestety w tym standardzie mamy wolny tylko pokój małżeński. - mówi pracownik
- Czy nie da się rozsunąć łóżek? - ku mojemu zaskoczeniu pyta Sergio
- Niestety nie. Łóżko jest jedno ale z dwoma materacami.
- I co ty na to, Marta?
- Łóżko jest duże.-
naszczęście. Wręcz ogromne. I bardzo wysokie. - myślę, że jak każdy zajmie swoją
połowę to nic się nie stanie, hehe! - próbuję stłamsić w sobie nerwowy śmiech.
No bo tak naprawdę co ja mam w tym momencie do powiedzenia? Facet i tak robi mi łaskę a ja mam mu powiedzieć żeby zmienił hotel, nalegał na inny pokój? A kimże ja jestem aby mieć jakiekolwiek wymagania? Jedyne co mogę, to wyjść i wrócić do Rzymu ale raz, że jestem zmęczona podróżą a dwa, że wiem jak na to zareaguje Sergio i wolę sobie oszczędzić jego błagań abym została. Zobaczymy jak się sytuacja rozwinie...
- W porządku. Obiecuję, że
będę grzeczny, hahaha! - łapie mnie zgiętymi palcami za nos – I przepraszam za
te niedogodności. Sama widzisz co się w tym hotelu wyrabia. Skandal! – przenosi
wzrok na boya hotelowego.
- Najmocniej państwa
przepraszam. O tej porze roku mamy komplet. Ale w tm pokoju klimatyzacja działa.
Sergio oczywiście sprawdza.
- Rzeczywiście. - mruczy
- Jeszcze raz państwa przepraszam. - biedny chłopak - Czy mogę w czymś jeszcze pomóc?
- Narazie nie.
- Do widzenia więc. –
wychodzi kłaniając się niczym posłaniec z komnaty króla. Już nie proponuje aby
dzwonić w razie kłopotów.
Stoję w kącie patrząc na
cały pokój i nadal nie wierzę, że coś takiego mi się przytrafiło. Sergio
tymczasem rozpakowuje swoje walizki. Cenniejsze rzeczy chowa w sejfie, który
wmontowany jest w szafie.
- Jeśli chcesz, to włóż sobie ciuchy do tej szafy. Odstąpię ci połowę.
- Nie, dziękuję.
- Ale nie krępuj się, Marta!
- I tak nie mam za bardzo czego wykładać. To co jest, niech sobie siedzi w plecaku.
W razie czego łatwo można go chwycić i wiać gdzie pieprz rośnie.
- Ale chyba będziesz miała co na siebie włożyć dziś wieczorem?
- Mam ciuchy, oczywiście.
- Ale czy odpowiednie?
Rozumiesz? Idziemy po dużą kasę. Trzeba więc sprawiać wrażenie jakby już się ją
miało. Pieniądz przyciąga pieniądz. Zresztą, nie wpuszczą cię w byle jakich
ciuchach.
- Ale ja mam też lepsze
ubrania.
- To pokaż mi co masz. No,
nie krępuj się tylko pokaż ciuchy, które masz w plecaku. – pogania mnie gestem
dłoni
Robię co każe. Wyciągam
swoje najelegantsze i najładniejsze rzeczy i pokazuje mu jakby był moją
koleżanką od ciuszków i ploteczek.
- Nie, nie i jeszcze raz nie!
- Nie?
- Nie obraź się ale nie możesz w tym pójść.
- To najwyżej zostanę.
- A nasza umowa?
Wzruszam ramionami. Nie
wiedziałam, że moje ubrania są aż tak beznadziejne. Część z nich sama uszyłam...
- Szykuj się do wyjścia.
Idziemy na zakupy! Trzeba cię ubrać! – i znów szczypie mnie za nos.
- Ale ja nie mogę nic
przyjąć a sama nie mam pieniędzy na takie głupoty.
- Po pierwsze to nie
głupoty. ”Jak cię widzą, tak cię piszą”, ale nic nie mów. To inwestycja na
przyszłość. Zobaczysz, że nam się to opłaci..
- Ale...
- Żadne ale! Szykuj się do wyjścia. - powtarza wchodząc do łazienki
Dwadzieścia minut później....
- O! Jest taksówka! Chodź, wsiadaj. Do centrum proszę.
Pięć minut później...
- Niestety dalej nie mogę wjechać. Będą musieli państwo przejść około trzysta metrów pieszo.
- Jako to?! - oburza się Sergio - Skandal!
- Tam dalej nie wolno parkować, proszę pana.
- Przecież nie będzie pan parkował, tylko zatrzyma się pan na chwilę.
- Daj spokój Sergio. - probuję załagodzić tę śmieszną sytuację - Przejdziemy się.
Kurczę! Najwyraźniej Włosi bez samochodu czy skutera zachowują się jakby im poucinano nogi.
- No dobrze. - udobruchany kompan płaci taksówkarzowi
I tak oto idziemy główną ulicą tej wyspy. Wszędzie
pełno sklepów, restauracji i różnych pierdół zmuszających do wydawania pieniędzy.
Wchodzimy do jednego z nich. Sergio od razu biegnie do wieszaków. Przegląda,
przekłada niczym sprawna przekupka na targu i wybiera w końcu lniane, jasno brązowe
spodnie i dwie bluzki bez rekawów w podobnym kolorze.
- Przymierz to. - mówi podając mi ubrania
I tak właśnie szalejemy po
sklepach. Nie obywa się też bez restauracji, bo trochę zgłodnieliśmy.
Do hotelu wracamy dopiero
wieczorem, żeby się przebrać i przygotować do zdobycia świata w weneckim
kasynie.
Oboje wystrojeni (ja w nowe
ciuchy), eleganccy i dostojni, ruszamy wodną taksówką mając w głowie chytry
plan rozbicia kasynowego banku. Jestem lekko podekscytowana. Kasyna widywałam
jedynie w telewizji a teraz lada moment, sama będę w takim szaleć.
Dopływamy do drewnianego
mostku i od razu wchodzimy do jaskini lwa. Nie wpuszczają nas jednak od razu.
Najpierw muszę podać swoje dane, uśmiechnąć się do kamery i kupić bilet wstępu
(tzn. Sergio kupuje).
W końcu wchodzimy do windy i jedziemy na drugie piętro.
- Dasz mi buziaka na szczęście? - pyta Sergio jeszcze w windzie
Całuję go lekko w policzek, na co on się uśmiecha i znów łapie mnie zgiętymi palcami za nos.
- Nie martw się. Pamiętaj, że mamy system.
Drzwi windy się otwierają i pewnym krokiem wkraczamy w świat hazardu.
Około pięć godzin później...
- Cholera! Wszystko przegrałem!-
lamentuje wkurzony Sergio gdy dopływamy już do hotelu.- Mam nadzieję, że
chociaż ty się dobrze bawiłaś.
- Tak, łaaa... - ziewam -
Oczywiście.
Było nudno jak flaki z
olejem. Wyobrażałam sobie, że będzie tak jak pokazują w telewizji Las Vegas;
zabawa, muzyka, ruletka, automaty, piski wygranych i lamenty przegranych... A było
wręcz przeciwnie. Dwie niezbyt duże sale, pięć stołów do gry, w tym jedna mało
oblegana ruletka. Reszta to gry karciane.
Przy każdym stole gra jeden
lub dwóch facetów a reszta stoi wokół i milcząc kibicuje. Atmosfera bardziej
przypomina stypę niż dobrą zabawę. Nie ma nawet cichej muzyki w tle… To czy ktoś
wygrywa, czy przegrywa widać tylko po jego minie (albo się uśmiecha albo nie).
Przez całą noc byłam głodna
i zamiast pieniędzy miałam przed oczami jedzenie. Wprawdzie na sali był barek z
napojami i skromnym jedzeniem w postaci orzeszków lub chipsów ale wszystko
było tak bardzo drogie, że głupio było naciągać Sergia, który i tak się nie
uśmiechał (czyli przegrywał). Przez około pięć godzin musiałam udawać z poważną
miną, że wiem o co chodzi w tych wszystkich grach i że się tym przejmuję.
Skupiałam się również na
tym, żeby nikt nie zauważył, że zasypiam i że podjadam cudze orzeszki.
- Dobrze, że ci się podobało.
To najlepsze kasyno w kraju.
Ratunku! To jak wyglądają
inne? Wynieśliby mnie w trumnie a na nagrobku napisali; „umarła z nudów”!
- Prześpimy się teraz trochę
i pójdziemy zjeść. Co ty na to?
- Jestem za.- a nawet przeciw, cytując słynnego polskiego przywódcę.
- Jestem za.- a nawet przeciw, cytując słynnego polskiego przywódcę.
Pomyślałam bowiem o
wspólnym, wielkim łożu...
Mimo moich obaw, wszystko
było w porządku. Położylismy się, każdy na swojej połowie łoża, (ja dokładniej
mówiąc, na koniuszku swojej połowy, tak na wszelki wypadek), i spaliśmy
spokojnie około osiem godzin.
Budzę się pierwsza. Sergio
śpi jeszcze oddychając przez otwór gębowy. Spoglądam na komórkę. Jest godzina 15.10
Po przebraniu się w łazience
po cichutku wymykam się na spacer. Tylnym, hotelowym wyjściem wychodzę na
plażę, należącą najwyraźniej także do hotelu. Mijam kobiety leżące na leżakach
i czekające widocznie aż „green peace”
zepchnie je do wody. Mijam dzieci bawiące się w chowanego w kolorowych
przebieralniach, hmm... Jak to dziwnie układają się ludzkie losy... Nie jesteś
w stanie przewidzieć co ci się jutro przydarzy. Auuu!!! Nad adriatykiem jest
tyle muszli, że trudno po nich nie deptać. O czym to ja... Ach, no tak...
Jeszcze parę dni temu w
życiu nie pomyślałabym, że będę spacerować po adriatyckiej plaży przy jednym z
najbogatszych hoteli we Włoszech. Sergio wspominał, że zatrzymują się tu gwiazdy Hollywood. Kto by się spodziewał?
(hotel "Exelsior" w Wenecji)
Lepiej już wrócę, bo mój współlokator będzie mnie szukał.
Wchodzę do pokoju i widzę wystrojonego Sergia, który zapina mankiety od koszuli.
- O! Jesteś. Miałem cię już szukać.
- Byłam na spacerze.
- Lepiej chodźmy coś zjeść,
bo umieram z głodu. Jest tu niedaleko taka przyjemna trattoria. Podają pyszną,
domową pastę.
Siadamy na zadaszonym
tarasie przy stolikach przykrytych ceratą w białoniebieską kratkę.
- Polecam pastę „frutti do
mare”.- mówi Sergio otwierając kartę menu.
Widać, że bywa tu często, bo nawet właściciel lokalu przyszedł go przywitać.
Widać, że bywa tu często, bo nawet właściciel lokalu przyszedł go przywitać.
- Nie lubię owoców morza.
No i wydało się!
- To może "carbonara" con buonissimo carne?
- Nie lubię mięsa za bardzo. Wezmę chyba pastę "al pomodorro con melanzane".
- Na pewno?
- Na pewno. Lubię bakłażany.
Po chwili kelner przynosi zamówienie i
zaczynamy pałaszować. To znaczy ja zaczynam, bo Sergio robi wielkie przygotowania;
rozkładanie serwety, obejrzenie sztućców, delektacja winem i takie tam...
- Często chodzisz do restauracji, Marta?
- Nie. - przyznaję
- To widać.
O co mu chodzi? Głodna jestem, to jem!
- Rozłuż sobie serwetę na kolanach.
- Wolę nie, bo jeszcze poplamię.
- O to właśnie chodzi. - odpowiada
zdegustowany. A we mnie powoli kiełkuje bunt. A właśnie, że nie rozłożę! Nikt
nie będzie mi mówił co mam robić. Nawijam na widelec sporą porcję makaronu i
wkładam do ust ile się zmieści.
- Czy ty Marta, umiesz jeść spaghetti?
- Oczywiście, że tak!
O co mu znowu chodzi do licha?
- To się robi tak... -
Sergio nawija odpowiednia ilość makaronu na widelec, wkłada do buzi i wyciera
kąciki ust serwetką z kolan, poczym układa ją ponownie na kolanach. I tak za
każdym razem.
- Przecież jem tak samo.
- Nie, nie jesz. Poza tym
jesteś umorusana pod nosem. Kieliszek wina też źle trzymasz. - mowę pouczającą
popija łykiem wina.
Gdybym miała bawić się w
takie ceregiele, to żarcie dawno by mi wystygło.
I tak do końca obiadu... Sergio
upomina mnie z każdym moim kęsem, odbierając mi przyjemność z ciepłego posiłku.
A wieczorem...
- Nie szykujesz się?
- Po co?
- No do kasyna. Idziemy spróbować jeszcze raz.
- Ale przecież system nie działa. - mówię zdziwiona
- Działa, tylko nie od razu. Dzisiaj na pewno wygramy.
Boże! Nie każ mi jeszcze raz przechodzić przez te nudy!
- Ale ja niestety nienajlepiej się czuję.
- Co ci się dzieje? - pyta lekko zaniepokojony
- Mam dreszcze i tak jakby... Kości mnie bolą.
Sergio podchodzi do mnie z poważną wręcz lekarską miną i przykłada rękę do mojego czoła.
- No faktycznie. Może lepiej powinnaś
zostać. Schowaj się pod kołdrę i staraj się wygrzać. To pewnie na tym twoim
spacerze się przeziębiłaś.
- Możliwe. - staram się ukryć drżenie wargi.
- To ja wychodzę. Będę późno w nocy lub nawet nad ranem. Ciao.
- Ciao.
I wychodzi. Odczekuję chwilkę i... Juuuhuuu!!! Wskakuję na łóżko i skaczę jak opętana.
"Jestem samaaa...
Taki looos..."
Chwilkę później ubieram się i wychodzę zwiedzać miasto. Gorączka sobotniej nocy.
Po lewej stronie mijam
bogate wille i jeszcze bogatsze hotele. Hotel koło hotelu, hotelem poganiany.
Jeden większy i bogatszy od drugiego. Po lewej mijam zamknięte plaże z leżakami
i parasolkami aż dochodzę do skrzyżowania pełnego młodzieży. Okazuję się, że na
plaży jest wielka dyskoteka a w dodatku wstęp darmowy!
Ciekawość jak zawsze bierze
u mnie górę. Wchodzę. Niestety na plaży stoi wysoka wieża na której jest ta
właściwa dyskoteka. Wstęp na nią jest już płatny. Cóż... Nie przejmuję
się tym zbytnio. Zrzucam obuwie i tańczę do latynoskich rytmów na plaży. Tak
przy samej wodzie, żeby nie rzucać się w oczy. Czasem mam takie odpały.
Po kilku piosenkach zakładam
buty i wychodzę z dyskoteki.
Wracam do hotelu tą samą
drogą. Po drodze mijam budkę telefoniczną i... Ogarnia mnie wielka ochota
porozmawiania z kimś. Kimś bliskim. Opowiedzieć gdzie jestem i co czuję...
Podnoszę słuchawkę i wykręcam
numer. Jakoś tak samo wyszło, że wyświetlił się numer komórkowy Cyryla.
- Halo? - słyszę w słuchawce
- Cześć Cyryl. To ja, Marta. Co u ciebie?
- Nic szczególnego. Siedzę w domu. Właśnie wróciłem z Czech. Fajna impreza była.
- Domyślam się. A ja jestem w
Wenecji. A dokładniej na wyspie weneckiej w jednym z najdroższych tutejszych
hoteli.
- O? Jak to?
Prawie widzę jego twarz.
Widzę jak stoi, lub raczej chodzi po pokoju. Jak unosi ze zdziwienia brew. Jak
napręża mięśnie twarzy żeby lepiej słyszeć.
Opowiadam mu wszystko po
kolei. Jak chciałam jechać do Rzymu a znalazłam się w Wenecji. Jak poznałam
Sergia i jak zawarliśmy umowę. Jak wygląda hotel i ogólnie wyspa.
- No to muszę przyznać, że
masz przygody.
- No ale powiem ci, że o
ile ten Sergio był na początku świetny, prawie jak ojciec, to teraz robi się
jakiś dziwny.
- To znaczy?
- Nie wiem jak to
ująć... Atmosfera jakby się zagęszcza. Nie jest już tak luzacko. Czuję, że jak
jeszcze trochę tu zostanę, to coś się stanie. Coś jakby wybuchnie. Dlatego
wrócę teraz do hotelu, wyśpię się porządnie i jutro podziękuję mu za pomoc.
Złapię stopa do Rzymu. Tak jak chciałam na początku.
Po drugiej stronie ulicy
dwóch chłopaków gwiżdże i krzyczy na jakąś blondynkę.
- No to nie kolorowo. - komentuje
moją opowieść Cyryl.
- Przepraszam, że tak często
zawracam ci głowę moimi telefonami. Po prostu potrzebuję porozmawiać z kimś
znajomym.
- Nie wygłupiaj się. Nie
zawracasz mi głowy! Cieszę się, że dzwonisz.
- Postaram się nie
przeszkadzać ci więcej. Przynajmniej nie tak często.
- Ale co ty mówisz?!
Powiedziałem, że się cieszę, że dzwonisz. To miło usłyszeć twój głos. Też myślę
o tobie, martwię się.
- Myślisz o mnie?
- Poza tym, wcale znów tak
często nie dzwonisz... – cisza - Tak, myślę.
- Ja też czasem myślę... O
tobie... I w ogóle o wszystkim. - dodaję szybko. Zawsze bardzo ciężko było mi
mówić o uczuciach.
Cisza w słuchawce. Wydaje mi się, że słyszę jego oddech.
- Co byś powiedziała na to żebym ściął włosy?
- Dobry pomysł! - wyrywam szybko
- Nie podobają ci się moje włosy? - pyta smutnym tonem
- Nie, nie. Nie to miałam na myśli. Twoje
włosy bardzo mi się podobają, ale nie na twojej głowie. To znaczy...
- Dobra, dobra... Rozumiem.
Czuję jak się uśmiecha.
- Postaram się dzwonić do ciebie od czasu do czasu żeby zdać ci relację z podróży.
- Koniecznie! Dzwoń jak najczęściej. Jesli tylko możesz. Zawsze to fajnie słyszeć, że żyjesz.
- Dziękuję. Nawzajem. Kończę już.
Zadzwonię niedługo. Jutro zmywam się z tej wyspy. To już postanowione więc dam
ci znać co się ze mną dzieje.
- Dobrze. Czekam w takim razie na telefon... - cisza - Cieszę się, że zadzwoniłaś... Naprawdę.
- Też się cieszę, że ty się cieszysz. To pa!
- Pa! Buziaki!
- No.
....
- Znowu to samo? - pyta rozbawiony
- Na to wygląda. Odkładamy równocześnie na trzy. Raz, dwa, trzy...
- PA!
- PA!
Klik.
Rozmowa z Cyrylem dodała mi otuchy. Znów świat stoi przede mną otworem. Znów wierzę, że ze wszystkim
sobie poradzę... SAMA! A co?! Ktoś ma jakieś wątpliwości?! Jutro z samego rana
udowodnię, że bezzasadne! Jak to śpiewał Kaczmarski;
„Nie
jedna przestrzeń jeszcze mój usłyszy głos!”
Cdn...
"Tak przy samej wodzie, żeby nie rzucać się w oczy. Czasem mam takie odpały."
OdpowiedzUsuńhe... odpały pomagają!
szkoda, że na chwilę :(
Ty się nad boyem tak nie użalaj bo pewnie był w zmowie, a może i suty napiwek dostał za wsadzenie Cię do małżeńskiego łoża ;p
OdpowiedzUsuńKurczę, nie pomyślałam o tym. A w sumie wszystko możliwe... :)
Usuń