wtorek, 3 lipca 2012

ROZDZIAŁ X (część druga)

           Nie powiem... Pokój robi wrażenie. Może to dlatego, że nigdy nie nocowałam jeszcze w hotelu.
Zaraz po wejściu w mały, kwadratowy korytarzyk otwieram drewniane, ciężkie drzwi znajdujące się na wprost. To łazienka. Bardzo ładna zresztą. Nie duża ale czysta i pachnąca. Przy lewej ścianie lśni ładnie zabudowana umywalka. Na niej dwa mydełka i dwa małe szamponiki. Nad nią dość duże, zdobione, płaskie lustro. Po lewej suszarka a po prawej ręczniki. Przy prawej ścianie sedes i bidet i także małe ręczniczki. Na wprost zaś, na całej długości krótszej ściany wbudowany jest prysznic. Całość zrobiona jest w białej tonacji.
Wreszcie umyję się jak człowiek! Nie po kryjomu na plaży i na szybko. CUDOWNIE!
Otwieram drzwi, które znajdują się po prawej stronie od wejścia... WOW! Jeszcze dziś rano nie przypuszczałam, że będę spała w tak ekskluzywnym pokoju. Myślałam raczej o ławce w parku. A tu proszę;
Oliwkowozłota tapeta pięknie współgra z zasłonami w podobnym kolorze. Zasłony, fikuśnie upięte, odsłaniają wyjście na mały balkonik. Po tej samej stronie co drzwi, rozciąga się długa komoda z ciemnego drewna w którą zgrabnie wbudowana jest lodówka. Nad komodą na całej długości ściany aż do drzwi, pięknie prezentuje się duże lustro.
Po przeciwnej stronie komody i drzwi stoją dwa dość wysokie łóżka, oddzielone od siebie dwiema szafkami. Na szafkach stoją lampki z kremowym abażurem w kształcie lilii, natomiast łóżka przykryte są atłasową kapą w lekko brązowym kolorze.
- Wybieram to w rogu, obok ściany, jeśli można.
- Proszę bardzo.
Na każdym z łóżek leżą pięknie zdobione, również obite atłasem poduszki. Jedna mała, jedna duża i podłużny wałeczek przypominający długiego cukierka. Miękki i puszysty dywan jest w kolorze bordowym w małe, czarne kwiatuszki. Według mnie trochę nie bardzo pasuje, ale czy to ma jakieś znaczenie?
- Przepraszam, że nocujemy dziś w takiej norze. – mówi Sergio miotając się po pokoju niczym wściekły lew – To skandal. Ale cóż, musimy to jakoś wytrzymać. Jutro będziemy spać w dużo lepszym miejscu.
Czy ja dobrze słyszałam?  W norze?
Wbrew moim obawom, wszystko okazuje się być w porządku. Bierzemy prysznic (każdy osobno) i kładziemy się spać (również osobno).
Rano pierwszy wstaje Sergio. Oporządza się w łazience, poczym mówi;
- Muszę jeszcze jechać coś załatwić. Będę za ok. dwie godziny. Ty w tym czasie spokojnie przygotuj się do wyjścia, weź klucz od pokoju i czekaj na mnie przy recepcji. Tam się spotkamy.
- Dobrze. - odpowiadam otwierając jedno zaspane oko
Po jego wyjściu drzemię jeszcze przez pół godziny, poczym przygotowuję się do wyjścia i powoli schodzę do recepcji. Siadam na fotelu w holu głównym i czekam. Czekam... Czekam... Dwie godziny później ciągle czekam. Z nudów a raczej żeby nie dopuścić do siebie złych myśli, gram w jedną z gierek na mojej komórce. Godzinę później nawet już gierka nie pomaga. W mojej głowie zaczyna powoli rozkwitać wielka myśl; „UCIEKŁ! UCIEKŁ I ZOSTAWIŁ MNIE SAMĄ  ŻEBYM ZAPŁACIŁA ZA HOTEL.” Ale ja przecież nie mogę im oddać moich ciężko zarobionych pieniędzy. Są dwa wyjścia;
1. Ulotnie się po cichu, czyli też ucieknę.
2. Odpracuję dług w tym hotelu.
Że też ja zawsze muszę poznawać takich ludzi i wplątywać się w tarapaty... W tym momencie słyszę nad sobą głos;
- Już jestem. – przenoszę wzrok z długiego cienia padającego na posadzkę na jego właściciela – Przepraszam, że tak długo to trwało. Miałem sporo spraw do załatwienia. Chyba się nie martwiłaś?
- Nieee... Ależ skąd!
- To dobrze. – uśmiecha się – Jedźmy już, bo przed nami kawał drogi.
Pięć minut później mkniemy autostradą na północ. Sergio okazał się jednak w porządku. Widocznie można mu zaufać.
Jedziemy, gadamy, śmiejemy się, śpimy (tzn. ja śpię, bo Sergio prowadzi). Ok. godziny 16.00 mój kierowca oznajmia;
- Niedługo wstąpimy zjeść coś u mojego dobrego przyjaciela, który prowadzi restaurację w tym rejonie. Na pewno jesteś głodna, co?
- Nie aż tak bardzo. - odpowiadam próbując równocześnie zagłuszyć burczenie w brzuchu
- On prowadzi świetną restaurację. Wszystko ma przepyszne. – cmoka w palce – Zobaczysz.
Jak powiedział, tak zrobił. Około godziny później, gdzieś w okolicach Pescary zajeżdżamy do pięknej restauracji. Przechodzimy przez oplecioną winogronem furtkę, idziemy kamienną ścieżką prosto przez ogród z równo obstrzyżonym trawnikiem i drzewami pod którymi rozstawione są duże , drewniane stoły. Na środku ogrodu stoi duży kamienny dom z napisem „Ristorante”. Z domu wychodzi krępy mężczyzna ze sztywnymi, krzywymi ramionami. Mężczyzna ów, prawie w ogóle nie ma szyji i porusza się dość koślawo.
- Ciaaaooo amicooo!! - na widok Sergia uśmiecha się rozkładając ręce
- Giinooo! - krzyczy Sergio
Mężczyźni ściskają się przyjaźnie klepiąc po plecach.
- To jest Marta a to jest Gino. - uścisk dłoni
- Siadajcie. - gospodarz wskazuje nam świeżo nakryty stół tuż przy kamiennym budynku restauracji
Siadamy przy nim wspólnie i w tym momencie z budynku wychodzi wysoka, szczupła dziewczyna o półdługich włosach koloru ciemnej wiśni. Ubrana jest w obcisłe dżinsy, buty na obcasie (przez co jej nogi wydają się jeszcze dłuższe) i bluzkę na ramiaczkach. Gdy podchodzi do stołu, dochodzi do mnie, że w istocie jest bardzo ładna. Piękne, szczupłe ciało współgra z idealnie zadbaną twarzą. Nogi rzeczywiście są długie (przez obcasy efekt się potęguje). Z powodzeniem mogłaby być modelką. Nie wiem jak się teraz mówi na takie dziewczyny. Niunia? Dżaga? Laska? Szprycha...? Pasuje do niej chyba każde z tych określeń. Ja mogę powiedzieć, że z całą pewnością jest piękna.
- Mam na imię Tania. – mówi podając mi zadbaną, delikatną dłoń oczywiście typu „śnięta ryba”.
 I co teraz? Mam ją w tą rękę pocałować?!
- Marta. Miło mi. – odpowiadam ściskając mocno jej dłoń.
Dziewczyna siada na przeciwko mnie, koło Gina, któremu daje całusa. Staram się na nią nie gapić, ale nie mogę oderwać od niej oczu. Jej idealne proporcje twarzy mogłyby służyć za wzór greckim „korai”. Piękno przecież trzeba podziwiać.
- Marta pochodzi z Polski. - Sergio zwraca się do Tani
- Wiedziałam, że nie jestes Włoszką. Widać po urodzie. Ja jestem Rosjanką.
- Tak myślałam, że nie jesteś Włoszką. Widać po urodzie. - dodaję na widok jej uniesionych ze zdziwienia brwi
Wszyscy reagują skromnym śmiechem.
Przez pierwsze pół godziny rozmawiamy o wszystkim i o niczym. Tania mówi bardzo mało. Ja też raczej obserwuję. Sergio opowiada o naszym spotkanu. W końcu ktoś wpadł na pomysł aby zawołać kelnera.
- Czy coś podać? - pyta młody, elegancko ubrany chłopak
- Tak. - mówi Gino -  Przynieś karafkę czerwonego wina
- Tak jest.
- Ale nie to dla gości. Weź moje prywatne... Jest dużo lepsze – dodaje po chwili
- Oczywiście.
Po chwili chłopak wraca z winem. Nalewa wszystkim ale talerze wciąż lśnią czystością. Zaczynam poważnie odczuwać głód.
- Chodź Sergio, pokażę ci moje tegoroczne zbiory. - mówi Gino wstając od stołu
Oboje znikają w restauracji. Zostaję sama z Tanią.
- Więc jesteś Polką? - pyta po krótkiej ciszy
- Tak. A ty Rosjanką?
- Tak. Z tym autostopem co opowiadał Sergio to prawda? Naprawdę przyjechałaś tu sama bez niczego i nikogo?
- Tak.
- Odważna jesteś. – Tania wodzi długimi, zadbanymi paznokciami po kieliszku – Pierwszy raz spotykam kogoś takiego jak ty. Ja bym się w życiu nie odważyła.
Jak ona zmywa z tymi pazurami?
- Eee tam! Wcale nie jestem odważna. Gdyby sytuacja mnie nie zmusiła, też bym się nie odważyła.
Rosyjska piękność milczy przez chwilę zapatrzona w kieliszek wina, poczym mówi;
- Myślisz, że ja byłam w dobrej sytuacji w Rosji? Mam sześcioro rodzeństwa. Byłam biedna jak mysz kościelna. Tak samo jak ty, przyjechałam do Włoch za chlebem.
No bez przesady... Ja tu przyjechałam za studiami. No dobra, może na chleb też nie zawsze mam pieniądze ale na marchewki jeszcze mnie stać!
- Od dawna tu mieszkasz?
- Od czterech lat. Początki były trudne.
- Wiem coś o tym.
- Ale potem wszystko się jakoś ułożyło.
- Ja nie chcę zostawać tu na stałe. Muszę zarobić na studia. Chcę studiować, rozumiesz? Zależy mi na tym...
- Przecież możesz studiować we Włoszech.
- Ale już studiuję w Polsce. Poza tym ja naprawdę lubię ten kraj, tylko że...
- Wiem, wiem... – gestem ręki Tania powstrzymuje mnie od dalszych tłumaczeń – Znam to. Ja też tęsknie za Rosją.
- Podziwiam cię i współczuję. Ja tu jestem od około miesiąca a ty cztery lata. Chyba nie dałabym rady.
- Dzięki pieniądzom, które zarabiałam mogłam żyć na normalnym poziomie i utrzymywać rodzinę w Rosjii. Wszyscy więc lepiej na tym wyszliśmy.
Dzielna dziwczyna. Nagle poczułam z nią jakąś więź. Chyba obie dobrze się rozumiemy, choć ja nie mam w moim kraju aż tak źle...
- Czy ciebie też Włosi wykorzystywali jak byłaś kelnerką? Nie płacili ci tyle ile powinni albo kazali zawsze dłużej zostawać w pacy, albo jeszcze coś gorszego...?
- Nie, ja nigdy nie byłam kelnerką.
- Naprawdę?
Czyli musiała tyrać na kuchni...
- Naprawdę. Nigdy nie byłam kelnerką, ani nie pracowałam w kuchni. W ogóle nigdy nie pracowałam fizycznie.
- Żartujesz?
- Nie.
To by tłumaczyło długie, pięknie wymalowane paznokcie.
- To jak sobie tutaj radziłaś? Jako kto pracowałaś?
- Na początku byłam eksepegientką w sklepach odzieżowych.
- Dostałaś pracę w sklepie odzieżowym?
Niemożliwe. Czy tylko ja jestem takim nieudacznikiem? Dlaczego ja tyram po osiemnaście godzin w kuchni lub jestem kelnerką, gdzie wszyscy się mną wysługują i onanizują przy mnie, a dziewczyna z Rosjii ledwo przyjeżdża do Włoch i od razu dostaje pracę w spokojnym sklepie odzieżowym? Po dłoniach faktycznie można sądzić, że nidgy ciężko nie pracowała.
- Tak. – opowiada dalej Tania – Przez pierwszy rok tak właśnie pracowałam, później byłam tancerką.
- Tancerką? - unoszę brew ze zdziwienia - Skończyłaś szkołę tańca?
- Niee.. - uśmiecha się - Tańczyłam na dyskotekach.
- To za to płacą?
- No co ty, nie wiesz? Nigdy nie byłaś na dyskotece? Zawsze na jakimś podwyższeniu tańczą dziewczyny. Tak na zachętę.
- Znaczy się, streapteas?
- Nie. Nie rozbierasz się, tylko tańczysz. Wiadomo, że nie w dresie tylko jakimś skąpym ubraniu np. obcisłej sukience, lub nawet w bikini, ale tylko tańczysz. Lubisz tańczyć?
- Uwielbiam. – popijam trochę winka.
- Mogłabyś być taką tancerką. Masz do tego warunki. – mierzy mnie wzrokiem – Spokojnie zarobiłabyś nie tylko na studia.
- To ile takie tancerki zarabiają?  - pytam z ciekawości
- Różnie. Ja zarabiałam od 75 do do 120 euro za noc.
- WOW! Marzenie!
Chciałabym tyle zarabiać bawiąc się. Wątpię jednak żeby to było możliwe.
- Łatwo dostać taką pracę?
Tania milczy przez chwilę, popija łyk wina i mówi ze spuszczonym wzrokiem;
- No, niezupełnie... Gdzie oni są tak długo? – zmienia temat – A tak w ogóle Marta, to powinnaś sobie znaleźć jakiegoś sponsora.
- Nie rozumiem.
Ugrabrrrrgrr.... Rozglądam się dookoła udając, że to nie mi burczy w brzuchu.
- Powinnaś znaleźć jakiegoś mężczyznę, który się tobą zaopiekuje.
- Nie, nie sądzę żeby to był dobry pomysł.
- Dlaczego? Spójrz na mnie i Gina. Takie jest życie.
O wilku mowa. Gino właśnie wyłania się kuśtykając z budynku restauracji a za nim Sergio.
- To nie dla mnie. Potrzebuję miłości. - mówię do Tani podczas gdy mężczyźni zbliżają się do stolika
Zabrzmiało to jak z taniego romansidła. Głupie i banalne. Ale po co się oszukiwać? Po co mydlić sobie i innym oczy? Może ja taka właśnie jestem? Głupia i banalna...?
- A kto powiedział, że troszkę starszy facet z pieniędzmi nie jest w stanie ci jej dać?
Właśnie zrozumiałam do czego pije Tania. Zawsze wolno łapałam tego typu sprawy. A może ja po prostu nie chcę zrozumieć pewnych rzeczy? Nie dopuszczam ich istnienia do moich myśli?
- Sergio jest dla mnie kimś w rodzaju ojca i dobrego kumpla, może nawet dziadka ale nic więcej. – tłumaczę – poza tym mam chłopaka w Polsce.
- Więc dlaczego ci nie pomoże? Dlaczego nie da ci na studia?
- Bo nie ma.
- Widzisz? Powinnaś znaleźć kogoś, kto ma. A nawiasem mówiąc, skoro twój chłopak cię kocha, to czemu sam nie przyjechał do Włoch zarobić?
- Bo to moje studia. To proste.
Nie rozumiem jej. Dlaczego ktoś ma ma pracować na moje marzenia?
- Mógł przynajmniej przyjechać razem z tobą. – Rosjanka nie daje za wygraną
- Nie, nie mógł...
Przerywam, gdyż do stolika podchodzą Sergio i Gino. Tania wstaje i całuje swego koślawego, nie młodego już mężczyznę.
- Widzę, że znalazłyście wspólny język. - mówi do mnie Sergio
Nie! Nie znalazłyśmy wspólnego języka. Wygląda na to, że nadajemy na zupełnie innych falach.
- Tania jest bardzo miła.
I tak powstała dyplomacja.
- To może pójdziemy coś zjeść? - proponuje Gino, mój anioł wybawienia
- Gdzie? - pyta Sergio
Jak to gdzie? A po co siedzimy tutaj od dwóch godziny przy nakrytym stole?
- Jedźmy do "morskiej muszelki". - proponuje Tania
- Dobry pomysł.
- „Morska muszelka” to taka restauracja na plaży, którą prowadzi nasz przyjaciel. – tłumaczy mi Sergio.
Wreszcie pojawia się realna wizja jedzenia. Niestety Włosi nigdy się nie spieszą więc do owej restauracji wychodzimy dopiero po następnej godzinie.
Dwie i pół godziny później, kiedy głód zdążył mi parę razy minąć i ponownie wrócić...
- Jedz Marta. Jedz.- Tania szturcha mnie w mój lewy bok, dorzucając mi na talerz kolejne morskie świństwa.
- Dziękuję. Nie jestem głodna. - kłamię
- Ależ musisz spróbować tutejszych specjałów!
- Naprawdę bardzo żałuję... - patrzę z obrzydzeniem na jeszcze ruszające się, obślizgłe coś na moim talerzu – ale jakoś w ogóle nie jestem głodna. Po prostu nic w siebie nie wcisnę. Nie dam rady... - odsuwam talerz
Tania bierze czarną, podłużną muszlę w kształcie walca, przykłada sobie jeden koniec do ust, wysysa zawartość, bierze następną, wysysa itd... Na koniec oblizuje się ze smakiem. FUJ!
- Spróbuj chociaż jedną!
- Chętnie, tylko że mój żołądek jest pełny.
- Przecież nic dzisiaj nie jadłaś. - wtrąca Sergio z mojej prawej strony
- To nic. Wczoraj jadłam. Poza tym to morskie powietrze jest takie... Zapychające! Tania, jeśli chcesz, zjedz też moje... Specjały. Ja naprawdę nie dam rady.
Na szczęście powoli jakoś ten wieczór mija. Tania wyssała obrzydliwości z mojego talerza i poszła bawić się z wszędobylskimi dziećmi. Ja natomiast poszłam na drugą stronę baraku (bo zapomniałam ci dodać, że restauracja okazała się zwykłym, blaszanym barakiem z plastikowymi krzesełkami i stolikami na zewnątrz ) i udawałam, że interesuje mnie karaoke do którego przyczepił się starszy pan, śpiewając równie stare, włoskie przeboje.

Sergio siedział cały wieczór przy stoliku zagadany z Ginem i właścicielem owej „barakowej restauracji”.
W końcu po północy, kiedy to oczy zaczęły mi się same zamykać a głowa opadać, Sergio oświadcza;
- Na nas już czas. Dziękujemy za pyszną kolację. – ja bym polemizowała nad słowem „pyszna” – Przed nami jeszcze kawał drogi.
Po sztucznych protestach, że: „Nie, nie! Musicie jeszcze zostać!”, uściskach i pożegnaniach, wreszcie ruszamy w dalszą drogę po fortunę.
- Jak ci się podobało? – pyta „mój kierownik” wyjeżdżając z miasta – Zauważyłem, że Tania cię polubiła.
- To miła dziewczyna.
O bogowie! Jak bardzo chce mi się spać... Zapomniałam już nawet o głodzie.
- Ona mało kogo lubi. Zdziwiliśmy się, że tak szybko nawiązałyście kontakt. I wiesz co?
- Cooaaa! - zakrywam usta ziewając
- Ona ma nosa do ludzi. -  Sergio palcem wskazującym dotyka swego nosa. Jedziemy już autostradą.- Skoro cię polubiła znaczy, że jesteś dobrym człowiekiem. A polubiła cię na pewno, bo inaczej nie rozmawiałaby z tobą.
- Aha. - mruczę pod nosem
- Dobranoc, Marta.
- Przepraszam. Zazwyczaj o tej porze już śpię.
- Nie tłumacz się. Po prostu śpij. Dam ci znać jak dojedziemy.
Nie powinnam spać. Muszę patrzeć na znaki informacyjne...

- Która godzina? Gdzie jesteśmy? - budzę się lekko zdezorientowana
- Jest 05.30 rano i jesteśmy w Wenecji. Obudziłaś się w sam raz.
- Już w Wenecji? - przecież miałam obserwować znaki...
- Aha! Zaparkujemy i popłyniemy do hotelu.
- Popłyniemy?
- Hotel jest na jednej z weneckich wysp. – Sergio zerka na mnie żeby sprawdzić moją reakcję ale jestem zbyt zaspana żeby mógł cokolwiek wyczytać z mojej twarzy.
Zostawiamy auto w ogromnym, dwupiętrowym parkingu, bierzemy bagaże i wychodzimy na zewnątrz.
- Zaraz weźmiemy taksówkę. – oznajmia Sergio ale zamiast dzwonić lub machać przechodzi na drugą stronę ulicy i idzie dalej
Idę za nim prosto aż dochodzimy do wody. Wtedy to Sergio pakuje nas na łódź z brązowego drewna z oszkloną, dziesięcioosobową kabiną. Jak się okazało, to własnie jest taksówka. Kierowca czeka jeszcze pięć minut aż zejdą się inni pasażerowie i wreszcie rusza. Płyniemy!
 
Oddalamy się od Wenecji Mestre mijając po drodze różne wysepki. Czy to plac św. Marka? Tak, chyba tak! Jak pięknie...
- Wyjdę na tył łodzi, dobrze? – mówię do mego towarzysza nie czekając na odpowiedź.
Siadam na samym końcu łodzi, oberwując „przeciętą wodę”. Jest jeszcze ciemno więc widać gwiazdy ale równocześnie przebija się szarorożowy świt. Sierp księżyca nad katedrą św. Marka, gwiazdy, woda dookoła... Wszystko to sprawia, że zapiera mi dech w piersiach. Jest to tak piękny widok, że niestety chyba nie czuję się na siłach aby go opisać. Żałuję tylko, że nie ma przy mnie teraz jakiejś bratniej duszy... Zostawiamy w tle wysepki z zabytkami i przybliżamy się do innych. Właśnie... Szkoda, że nie ma przy mnie Cyryla... Na pewno byłoby to sto razy piękniejsze gdyby on mógł to ze mną oglądać...
Nagle słyszę za sobą kroki... Odwracam się... To Sergio przyszedł żeby mi poprzeszkadzać w kontemplacji. Siada na przeciw mnie.
- Piękne, co? - pyta głupio
- No, może być.
- Chodź do przodu łodzi. Zobaczysz dokąd jedziemy. – wstaje i rusza przez kabinę na dziób koło sternika. Odwraca się w połowie drogi – Marta! No chodź, chodź! – macha reką.
Wstaję niezbyt chętnie i idę za nim.
Wpływamy w uliczkę i przepływamy przez mostek. Uliczka nagle się zwęża. Wzdłuż niej wiszą wspaniałe girlandy świetlne. Czegoś takiego nigdy jeszcze nie widziałam i chyba nigdy już nie zobaczę. Tego typu widoki ogląda się raczej tylko w filmach...
Podpływamy do eleganckiego, zadaszonego molo. Sternik (czy może raczej taksówkarz) pomaga każdemu wysiąść a boy hotelowy stojący na początku mola bierze nasze bagaże.
- Nie, dziękuję. Mój plecak nie jest ciężki. Sama poniosę.
Zdziwiony chłopak w czarnoczerwonym, eleganckim mundurku zabiera tylko skórzaną walizkę Sergia.
- Daj sobie pomóc…. – mówi Sergio sięgając po mój bagaż
- Nie, nie. Poradzę sobie. Dziękuję. – robię unik i odskakuję lekko na bok
Ten plecak jest całym moim światem. To jedyne co mam i czuję się bezpieczniej mając to przy sobie.

Cdn...

6 komentarzy:

  1. też nie lubię tych obślizgłych
    owoców morza, wolę umrzeć z głodu ... :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. yyy ... ruszają ??? znaczy nieświeże czy co ... ? ;)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja kiedys myslalam, ze te muszelki to sa do dekoracji potrawy:)i balam sie, ze moj przyzwyczajony do chleba z masłem, polski żołądek nie przezyje tej potrawy.Ale podobno dobre..opini nie mam bo nie sprawdzałam. Z takich dziwacznych potraw jedynie toleruje krewetki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tamta potrawa skladala siez samych takich muszelek. :)
      Krewetki w tajskiej potrawce są faktycznie całkiem znośne. ale te najmniejsze krewetki. Tych dużych z czarnym pazurem juz się brzydzę.

      Usuń

Dziękuję za komentarz :) Aby osoby z poza blogera mogły podpisać się wybranym nickiem wystarczy by wybrały opcję "nazwa/adres URL" i w nazwie wpisały nick.