Zaraz po wejściu w
mały,
kwadratowy korytarzyk otwieram drewniane, ciężkie drzwi znajdujące się
na
wprost. To łazienka. Bardzo ładna zresztą. Nie duża ale czysta i
pachnąca. Przy lewej ścianie lśni ładnie zabudowana umywalka. Na niej
dwa
mydełka i dwa małe szamponiki. Nad nią dość duże, zdobione, płaskie
lustro. Po
lewej suszarka a po prawej ręczniki. Przy prawej ścianie sedes i bidet i
także
małe ręczniczki. Na wprost zaś, na całej długości krótszej ściany
wbudowany
jest prysznic. Całość zrobiona jest w białej tonacji.
Wreszcie umyję się jak
człowiek! Nie po kryjomu na plaży i na szybko. CUDOWNIE!
Otwieram drzwi, które
znajdują się po prawej stronie od wejścia... WOW! Jeszcze dziś rano nie
przypuszczałam, że będę spała w tak ekskluzywnym pokoju. Myślałam raczej o ławce
w parku. A tu proszę;
Oliwkowozłota tapeta pięknie
współgra z zasłonami w podobnym kolorze. Zasłony, fikuśnie upięte, odsłaniają
wyjście na mały balkonik. Po tej samej stronie co drzwi, rozciąga się długa
komoda z ciemnego drewna w którą zgrabnie wbudowana jest lodówka. Nad komodą na
całej długości ściany aż do drzwi, pięknie prezentuje się duże lustro.
Po przeciwnej stronie komody
i drzwi stoją dwa dość wysokie łóżka, oddzielone od siebie dwiema szafkami. Na
szafkach stoją lampki z kremowym abażurem w kształcie lilii, natomiast łóżka
przykryte są atłasową kapą w lekko brązowym kolorze.
- Wybieram to w rogu, obok ściany, jeśli można.
- Proszę bardzo.
Na każdym z łóżek leżą
pięknie zdobione, również obite atłasem poduszki. Jedna mała, jedna duża i
podłużny wałeczek przypominający długiego cukierka. Miękki i puszysty dywan
jest w kolorze bordowym w małe, czarne kwiatuszki. Według mnie trochę nie bardzo
pasuje, ale czy to ma jakieś znaczenie?
- Przepraszam, że nocujemy
dziś w takiej norze. – mówi Sergio miotając się po pokoju niczym wściekły lew –
To skandal. Ale cóż, musimy to jakoś wytrzymać. Jutro będziemy spać w dużo
lepszym miejscu.
Czy ja dobrze słyszałam? W norze?
Wbrew moim obawom, wszystko
okazuje się być w porządku. Bierzemy prysznic (każdy osobno) i kładziemy się
spać (również osobno).
Rano pierwszy wstaje Sergio.
Oporządza się w łazience, poczym mówi;
- Muszę jeszcze jechać coś
załatwić. Będę za ok. dwie godziny. Ty w tym czasie spokojnie przygotuj się do
wyjścia, weź klucz od pokoju i czekaj na mnie przy recepcji. Tam się spotkamy.
- Dobrze. - odpowiadam otwierając jedno zaspane oko
Po jego wyjściu drzemię jeszcze przez pół
godziny, poczym przygotowuję się do wyjścia i powoli schodzę do recepcji.
Siadam na fotelu w holu głównym i czekam. Czekam... Czekam... Dwie godziny
później ciągle czekam. Z nudów a raczej żeby nie dopuścić do siebie złych
myśli, gram w jedną z gierek na mojej komórce. Godzinę później nawet już gierka
nie pomaga. W mojej głowie zaczyna powoli rozkwitać wielka myśl; „UCIEKŁ!
UCIEKŁ I ZOSTAWIŁ MNIE SAMĄ ŻEBYM
ZAPŁACIŁA ZA HOTEL.” Ale ja przecież nie mogę im oddać moich ciężko zarobionych
pieniędzy. Są dwa wyjścia;
1. Ulotnie się po cichu, czyli też ucieknę.
2. Odpracuję dług w tym hotelu.
Że też ja zawsze muszę
poznawać takich ludzi i wplątywać się w tarapaty... W tym momencie słyszę nad
sobą głos;
- Już jestem. – przenoszę
wzrok z długiego cienia padającego na posadzkę na jego właściciela –
Przepraszam, że tak długo to trwało. Miałem sporo spraw do załatwienia. Chyba
się nie martwiłaś?
- Nieee... Ależ skąd!
- To dobrze. – uśmiecha się
– Jedźmy już, bo przed nami kawał drogi.
Pięć minut później mkniemy
autostradą na północ. Sergio okazał się jednak w porządku. Widocznie można mu
zaufać.
Jedziemy, gadamy, śmiejemy
się, śpimy (tzn. ja śpię, bo Sergio prowadzi). Ok. godziny 16.00 mój kierowca
oznajmia;
- Niedługo wstąpimy zjeść
coś u mojego dobrego przyjaciela, który prowadzi restaurację w tym rejonie. Na
pewno jesteś głodna, co?
- Nie aż tak bardzo. - odpowiadam próbując równocześnie zagłuszyć burczenie w brzuchu
- On prowadzi świetną
restaurację. Wszystko ma przepyszne. – cmoka w palce – Zobaczysz.
Jak powiedział, tak zrobił.
Około godziny później, gdzieś w okolicach Pescary zajeżdżamy do pięknej restauracji.
Przechodzimy przez oplecioną winogronem furtkę, idziemy kamienną ścieżką prosto
przez ogród z równo obstrzyżonym trawnikiem i drzewami pod którymi rozstawione
są duże , drewniane stoły. Na środku ogrodu stoi duży kamienny dom z napisem „Ristorante”.
Z domu wychodzi krępy mężczyzna ze sztywnymi, krzywymi ramionami. Mężczyzna ów,
prawie w ogóle nie ma szyji i porusza się dość koślawo.
- Ciaaaooo amicooo!! - na widok Sergia uśmiecha się rozkładając ręce
- Giinooo! - krzyczy Sergio
Mężczyźni ściskają się przyjaźnie klepiąc po plecach.
- To jest Marta a to jest Gino. - uścisk dłoni
- Siadajcie. - gospodarz wskazuje nam świeżo nakryty stół tuż przy kamiennym budynku restauracji
Siadamy przy nim wspólnie i
w tym momencie z budynku wychodzi wysoka, szczupła dziewczyna o półdługich włosach
koloru ciemnej wiśni. Ubrana jest w obcisłe dżinsy, buty na obcasie (przez co
jej nogi wydają się jeszcze dłuższe) i bluzkę na ramiaczkach. Gdy podchodzi do
stołu, dochodzi do mnie, że w istocie jest bardzo ładna. Piękne, szczupłe ciało
współgra z idealnie zadbaną twarzą. Nogi rzeczywiście są długie (przez obcasy
efekt się potęguje). Z powodzeniem mogłaby być modelką. Nie wiem jak się teraz
mówi na takie dziewczyny. Niunia? Dżaga? Laska? Szprycha...? Pasuje do niej
chyba każde z tych określeń. Ja mogę powiedzieć, że z całą pewnością jest
piękna.
- Mam na imię Tania. – mówi
podając mi zadbaną, delikatną dłoń oczywiście typu „śnięta ryba”.
I co teraz?
Mam ją w tą rękę pocałować?!
- Marta. Miło mi. –
odpowiadam ściskając mocno jej dłoń.
Dziewczyna siada na
przeciwko mnie, koło Gina, któremu daje całusa. Staram się na nią nie gapić,
ale nie mogę oderwać od niej oczu. Jej idealne proporcje twarzy mogłyby służyć
za wzór greckim „korai”. Piękno przecież trzeba podziwiać.
- Marta pochodzi z Polski. - Sergio zwraca się do Tani
- Wiedziałam, że nie jestes Włoszką. Widać po urodzie. Ja jestem Rosjanką.
- Tak myślałam, że nie jesteś Włoszką. Widać po urodzie. - dodaję na widok jej uniesionych ze zdziwienia brwi
Wszyscy reagują skromnym śmiechem.
Przez pierwsze pół godziny rozmawiamy o
wszystkim i o niczym. Tania mówi bardzo mało. Ja też raczej obserwuję. Sergio
opowiada o naszym spotkanu. W końcu ktoś wpadł na pomysł aby zawołać kelnera.
- Czy coś podać? - pyta młody, elegancko ubrany chłopak
- Tak. - mówi Gino - Przynieś karafkę czerwonego wina
- Tak jest.
- Ale nie to dla gości. Weź
moje prywatne... Jest dużo lepsze – dodaje po chwili
- Oczywiście.
Po chwili chłopak wraca z
winem. Nalewa wszystkim ale talerze wciąż lśnią czystością. Zaczynam poważnie
odczuwać głód.
- Chodź Sergio, pokażę ci moje tegoroczne zbiory. - mówi Gino wstając od stołu
Oboje znikają w restauracji. Zostaję sama z Tanią.
- Więc jesteś Polką? - pyta po krótkiej ciszy
- Tak. A ty Rosjanką?
- Tak. Z tym autostopem co
opowiadał Sergio to prawda? Naprawdę przyjechałaś tu sama bez niczego i nikogo?
- Tak.
- Odważna jesteś. – Tania
wodzi długimi, zadbanymi paznokciami po kieliszku – Pierwszy raz spotykam kogoś
takiego jak ty. Ja bym się w życiu nie odważyła.
Jak ona zmywa z tymi pazurami?
- Eee tam! Wcale nie jestem
odważna. Gdyby sytuacja mnie nie zmusiła, też bym się nie odważyła.
Rosyjska piękność milczy
przez chwilę zapatrzona w kieliszek wina, poczym mówi;
- Myślisz, że ja byłam w dobrej
sytuacji w Rosji? Mam sześcioro rodzeństwa. Byłam biedna jak mysz kościelna.
Tak samo jak ty, przyjechałam do Włoch za chlebem.
No bez przesady... Ja tu
przyjechałam za studiami. No dobra, może na chleb też nie zawsze mam pieniądze
ale na marchewki jeszcze mnie stać!
- Od dawna tu mieszkasz?
- Od czterech lat. Początki były trudne.
- Wiem coś o tym.
- Ale potem wszystko się jakoś ułożyło.
- Ja nie chcę zostawać tu na
stałe. Muszę zarobić na studia. Chcę studiować, rozumiesz? Zależy mi na tym...
- Przecież możesz studiować
we Włoszech.
- Ale już studiuję w Polsce.
Poza tym ja naprawdę lubię ten kraj, tylko że...
- Wiem, wiem... – gestem ręki
Tania powstrzymuje mnie od dalszych tłumaczeń – Znam to. Ja też tęsknie za
Rosją.
- Podziwiam cię i
współczuję. Ja tu jestem od około miesiąca a ty cztery lata. Chyba nie dałabym
rady.
- Dzięki pieniądzom, które
zarabiałam mogłam żyć na normalnym poziomie i utrzymywać rodzinę w Rosjii.
Wszyscy więc lepiej na tym wyszliśmy.
Dzielna dziwczyna. Nagle
poczułam z nią jakąś więź. Chyba obie dobrze się rozumiemy, choć ja nie mam w
moim kraju aż tak źle...
- Czy ciebie też Włosi
wykorzystywali jak byłaś kelnerką? Nie płacili ci tyle ile powinni albo kazali
zawsze dłużej zostawać w pacy, albo jeszcze coś gorszego...?
- Nie, ja nigdy nie byłam kelnerką.
- Naprawdę?
Czyli musiała tyrać na kuchni...
- Naprawdę. Nigdy nie byłam kelnerką, ani
nie pracowałam w kuchni. W ogóle nigdy nie pracowałam fizycznie.
- Żartujesz?
- Nie.
To by tłumaczyło długie, pięknie wymalowane paznokcie.
- To jak sobie tutaj radziłaś? Jako kto pracowałaś?
- Na początku byłam eksepegientką w sklepach odzieżowych.
- Dostałaś pracę w sklepie odzieżowym?
Niemożliwe. Czy tylko ja
jestem takim nieudacznikiem? Dlaczego ja tyram po osiemnaście godzin w kuchni
lub jestem kelnerką, gdzie wszyscy się mną wysługują i onanizują przy mnie, a
dziewczyna z Rosjii ledwo przyjeżdża do Włoch i od razu dostaje pracę w
spokojnym sklepie odzieżowym? Po dłoniach faktycznie można sądzić, że nidgy
ciężko nie pracowała.
- Tak. – opowiada dalej Tania
– Przez pierwszy rok tak właśnie pracowałam, później byłam tancerką.
- Tancerką? - unoszę brew ze zdziwienia - Skończyłaś szkołę tańca?
- Niee.. - uśmiecha się - Tańczyłam na dyskotekach.
- To za to płacą?
- No co ty, nie wiesz? Nigdy
nie byłaś na dyskotece? Zawsze na jakimś podwyższeniu tańczą dziewczyny. Tak na
zachętę.
- Znaczy się, streapteas?
- Nie. Nie rozbierasz się,
tylko tańczysz. Wiadomo, że nie w dresie tylko jakimś skąpym ubraniu np. obcisłej
sukience, lub nawet w bikini, ale tylko tańczysz. Lubisz tańczyć?
- Uwielbiam. – popijam
trochę winka.
- Mogłabyś być taką tancerką.
Masz do tego warunki. – mierzy mnie wzrokiem – Spokojnie zarobiłabyś nie tylko
na studia.
- To ile takie tancerki zarabiają? - pytam z ciekawości
- Różnie. Ja zarabiałam od 75 do do 120 euro za noc.
- WOW! Marzenie!
Chciałabym tyle zarabiać bawiąc się. Wątpię jednak żeby to było możliwe.
- Łatwo dostać taką pracę?
Tania milczy przez chwilę, popija łyk wina i mówi ze spuszczonym wzrokiem;
- No, niezupełnie... Gdzie oni są tak długo?
– zmienia temat – A tak w ogóle Marta, to powinnaś sobie znaleźć jakiegoś
sponsora.
- Nie rozumiem.
Ugrabrrrrgrr.... Rozglądam się dookoła udając, że to nie mi burczy w brzuchu.
- Powinnaś znaleźć jakiegoś mężczyznę, który się tobą zaopiekuje.
- Nie, nie sądzę żeby to był dobry pomysł.
- Dlaczego? Spójrz na mnie i Gina. Takie jest życie.
O wilku mowa. Gino właśnie wyłania się kuśtykając z budynku restauracji a za nim Sergio.
- To nie dla mnie. Potrzebuję miłości. - mówię do Tani podczas gdy mężczyźni zbliżają się do stolika
Zabrzmiało to jak z taniego
romansidła. Głupie i banalne. Ale po co się oszukiwać? Po co mydlić sobie i innym
oczy? Może ja taka właśnie jestem? Głupia i banalna...?
- A kto powiedział, że
troszkę starszy facet z pieniędzmi nie jest w stanie ci jej dać?
Właśnie zrozumiałam do czego
pije Tania. Zawsze wolno łapałam tego typu sprawy. A może ja po prostu nie chcę
zrozumieć pewnych rzeczy? Nie dopuszczam ich istnienia do moich myśli?
- Sergio jest dla mnie kimś
w rodzaju ojca i dobrego kumpla, może nawet dziadka ale nic więcej. – tłumaczę
– poza tym mam chłopaka w Polsce.
- Więc dlaczego ci nie pomoże?
Dlaczego nie da ci na studia?
- Bo nie ma.
- Widzisz? Powinnaś znaleźć
kogoś, kto ma. A nawiasem mówiąc, skoro twój chłopak cię kocha, to czemu sam
nie przyjechał do Włoch zarobić?
- Bo to moje studia. To proste.
Nie rozumiem jej. Dlaczego
ktoś ma ma pracować na moje marzenia?
- Mógł przynajmniej
przyjechać razem z tobą. – Rosjanka nie daje za wygraną
- Nie, nie mógł...
Przerywam, gdyż do stolika
podchodzą Sergio i Gino. Tania wstaje i całuje swego koślawego, nie młodego już
mężczyznę.
- Widzę, że znalazłyście wspólny język. - mówi do mnie Sergio
Nie! Nie znalazłyśmy wspólnego języka.
Wygląda na to, że nadajemy na zupełnie innych falach.
- Tania jest bardzo miła.
I tak powstała dyplomacja.
- To może pójdziemy coś zjeść? - proponuje Gino, mój anioł wybawienia
- Gdzie? - pyta Sergio
Jak to gdzie? A po co siedzimy tutaj od dwóch godziny przy nakrytym stole?
- Jedźmy do "morskiej muszelki". - proponuje Tania
- Dobry pomysł.
- „Morska muszelka” to taka
restauracja na plaży, którą prowadzi nasz przyjaciel. – tłumaczy mi Sergio.
Wreszcie pojawia się realna
wizja jedzenia. Niestety Włosi nigdy się nie spieszą więc do owej restauracji
wychodzimy dopiero po następnej godzinie.
Dwie i pół godziny później,
kiedy głód zdążył mi parę razy minąć i ponownie wrócić...
- Jedz Marta. Jedz.- Tania
szturcha mnie w mój lewy bok, dorzucając mi na talerz kolejne morskie świństwa.
- Dziękuję. Nie jestem głodna. - kłamię
- Ależ musisz spróbować tutejszych specjałów!
- Naprawdę bardzo żałuję... -
patrzę z obrzydzeniem na jeszcze ruszające się, obślizgłe coś na moim talerzu –
ale jakoś w ogóle nie jestem głodna. Po prostu nic w siebie nie wcisnę. Nie dam
rady... - odsuwam talerz
Tania bierze czarną,
podłużną muszlę w kształcie walca, przykłada sobie jeden koniec do ust, wysysa
zawartość, bierze następną, wysysa itd... Na koniec oblizuje się ze smakiem.
FUJ!
- Spróbuj chociaż jedną!
- Chętnie, tylko że mój żołądek jest pełny.
- Przecież nic dzisiaj nie jadłaś. - wtrąca Sergio z mojej prawej strony
- To nic. Wczoraj jadłam.
Poza tym to morskie powietrze jest takie... Zapychające! Tania, jeśli chcesz, zjedz też moje... Specjały. Ja naprawdę nie dam rady.
Na szczęście powoli jakoś
ten wieczór mija. Tania wyssała obrzydliwości z mojego talerza i poszła bawić
się z wszędobylskimi dziećmi. Ja natomiast poszłam na drugą stronę baraku (bo
zapomniałam ci dodać, że restauracja okazała się zwykłym, blaszanym barakiem z
plastikowymi krzesełkami i stolikami na zewnątrz ) i udawałam, że interesuje
mnie karaoke do którego przyczepił się starszy pan, śpiewając równie stare, włoskie
przeboje.
Sergio siedział cały wieczór
przy stoliku zagadany z Ginem i właścicielem owej „barakowej restauracji”.
W końcu po północy, kiedy to
oczy zaczęły mi się same zamykać a głowa opadać, Sergio oświadcza;
- Na nas już czas. Dziękujemy
za pyszną kolację. – ja bym polemizowała nad słowem „pyszna” – Przed nami
jeszcze kawał drogi.
Po sztucznych protestach, że:
„Nie, nie! Musicie jeszcze zostać!”, uściskach i pożegnaniach, wreszcie ruszamy
w dalszą drogę po fortunę.
- Jak ci się podobało? –
pyta „mój kierownik” wyjeżdżając z miasta – Zauważyłem, że Tania cię polubiła.
- To miła dziewczyna.
O bogowie! Jak bardzo chce mi się spać... Zapomniałam już nawet o głodzie.
- Ona mało kogo lubi. Zdziwiliśmy się, że tak szybko nawiązałyście kontakt. I wiesz co?
- Cooaaa! - zakrywam usta ziewając
- Ona ma nosa do ludzi. - Sergio palcem wskazującym dotyka swego nosa.
Jedziemy już autostradą.- Skoro cię polubiła znaczy, że jesteś dobrym
człowiekiem. A polubiła cię na pewno, bo inaczej nie rozmawiałaby z tobą.
- Aha. - mruczę pod nosem
- Dobranoc, Marta.
- Przepraszam. Zazwyczaj o tej porze już
śpię.
- Nie tłumacz się. Po prostu śpij. Dam ci znać jak dojedziemy.
Nie powinnam spać. Muszę patrzeć na znaki informacyjne...
- Która godzina? Gdzie jesteśmy? - budzę się lekko zdezorientowana
- Jest 05.30 rano i jesteśmy w Wenecji. Obudziłaś się w sam raz.
- Już w Wenecji? - przecież miałam obserwować znaki...
- Aha! Zaparkujemy i popłyniemy do hotelu.
- Popłyniemy?
- Hotel jest na jednej z
weneckich wysp. – Sergio zerka na mnie żeby sprawdzić moją reakcję ale jestem
zbyt zaspana żeby mógł cokolwiek wyczytać z mojej twarzy.
Zostawiamy auto w ogromnym,
dwupiętrowym parkingu, bierzemy bagaże i wychodzimy na zewnątrz.
- Zaraz weźmiemy taksówkę. –
oznajmia Sergio ale zamiast dzwonić lub machać przechodzi na drugą stronę
ulicy i idzie dalej
Idę za nim prosto aż dochodzimy
do wody. Wtedy to Sergio pakuje nas na łódź z brązowego drewna z oszkloną,
dziesięcioosobową kabiną. Jak się okazało, to własnie jest taksówka. Kierowca czeka jeszcze pięć minut aż zejdą się inni pasażerowie i wreszcie
rusza. Płyniemy!
Oddalamy się od Wenecji Mestre
mijając po drodze różne wysepki. Czy to plac św. Marka? Tak, chyba tak! Jak pięknie...
- Wyjdę na tył łodzi, dobrze?
– mówię do mego towarzysza nie czekając na odpowiedź.
Siadam na samym końcu łodzi,
oberwując „przeciętą wodę”. Jest jeszcze ciemno więc widać gwiazdy ale
równocześnie przebija się szarorożowy świt. Sierp księżyca nad katedrą św. Marka,
gwiazdy, woda dookoła... Wszystko to sprawia, że zapiera mi dech w piersiach.
Jest to tak piękny widok, że niestety chyba nie czuję się na siłach aby go
opisać. Żałuję tylko, że nie ma przy mnie teraz jakiejś bratniej duszy... Zostawiamy
w tle wysepki z zabytkami i przybliżamy się do innych. Właśnie... Szkoda, że
nie ma przy mnie Cyryla... Na pewno byłoby to sto razy piękniejsze gdyby on
mógł to ze mną oglądać...
Nagle słyszę za sobą
kroki... Odwracam się... To Sergio przyszedł żeby mi poprzeszkadzać w
kontemplacji. Siada na przeciw mnie.
- Piękne, co? - pyta głupio
- No, może być.
- Chodź do przodu łodzi.
Zobaczysz dokąd jedziemy. – wstaje i rusza przez kabinę na dziób koło sternika.
Odwraca się w połowie drogi – Marta! No chodź, chodź! – macha reką.
Wstaję niezbyt chętnie i idę
za nim.
Wpływamy w uliczkę i przepływamy
przez mostek. Uliczka nagle się zwęża. Wzdłuż niej wiszą wspaniałe girlandy
świetlne. Czegoś takiego nigdy jeszcze nie widziałam i chyba nigdy już nie
zobaczę. Tego typu widoki ogląda się raczej tylko w filmach...
Podpływamy do eleganckiego,
zadaszonego molo. Sternik (czy może raczej taksówkarz) pomaga każdemu wysiąść
a boy hotelowy stojący na początku mola bierze nasze bagaże.
- Nie, dziękuję. Mój plecak
nie jest ciężki. Sama poniosę.
Zdziwiony chłopak w czarnoczerwonym,
eleganckim mundurku zabiera tylko skórzaną walizkę Sergia.
- Daj sobie pomóc…. – mówi
Sergio sięgając po mój bagaż
- Nie, nie. Poradzę sobie.
Dziękuję. – robię unik i odskakuję lekko na bok
Ten plecak jest całym moim
światem. To jedyne co mam i czuję się bezpieczniej mając to przy sobie.
Cdn...
też nie lubię tych obślizgłych
OdpowiedzUsuńowoców morza, wolę umrzeć z głodu ... :)))
A jeszcze takie co się ruszają..? Fuuj! :)
Usuńyyy ... ruszają ??? znaczy nieświeże czy co ... ? ;)))
OdpowiedzUsuńChyba wręcz przeciwnie... :)
UsuńJa kiedys myslalam, ze te muszelki to sa do dekoracji potrawy:)i balam sie, ze moj przyzwyczajony do chleba z masłem, polski żołądek nie przezyje tej potrawy.Ale podobno dobre..opini nie mam bo nie sprawdzałam. Z takich dziwacznych potraw jedynie toleruje krewetki.
OdpowiedzUsuńTamta potrawa skladala siez samych takich muszelek. :)
UsuńKrewetki w tajskiej potrawce są faktycznie całkiem znośne. ale te najmniejsze krewetki. Tych dużych z czarnym pazurem juz się brzydzę.