DZIEŃ CZWARTY
W RESTAURACJI PRZED POŁUDNIEM...
Pod niebem przerażająco słonecznej, upalnej Calabrii...
- Wynieście stoły na ogród, tylko wcześniej uprzątnijcie go z liści!
- Sprzątałam już ogród. - mówi Gośka
- To zabierajcie się za stoły! Szybko, szybko! Na co czekacie?!
Wynosimy meble na ogród.
- Strasznie ciężkie te stoły. - stękam
- No... Zauważyłaś, że ostatnio Mario strasznie się rządzi?
- Trudno nie zauważyć.
- Co wy tam gadacie po polsku?!? Do roboty!
- Jest gorszy niż jego ojciec. - szepcze Gośka
A gdy został nam już tylko jeden stół do wyniesienia...
- Wiecie co? Zmieniłem zdanie. Wnieście te stoły z powrotem.
- Dlaczego?
- Bez dyskusji!
- Pieprzony kretyn. - Gośka traci cierpliwość
Ja mam już dość a to dopiero początek dnia.
Wnosimy stoły do środka. Po wniesieniu czterech stołów przychodzi matka naszego tyrana.
- Co tu się dzieje? - pyta tonem jakby złapała nas na jakimś przewinieniu
- Wnosimy stoły do środka bo chyba będzie padać. - potulnie wyjaśnia Mario
- Nie będzie padać. To tylko mała chmurka!
– wskazuje niebo – Kiedy one wyniosą te stoły jak nie teraz? Wieczorem? Kiedy
będą goście?!
Mam złe przeczucia...
- Dziewczęta! Wynieście te stoły z powrotem na ogród. Szybciej! nie ma czasu!
Robimy co nam kazano ale przy drugim stole...
- Mamo, przecież mamy plastikowe stoliki i krzesła, które mogą stać na dworze.
- One nie były używane od lat. Są strasznie brudne.
- Marta i Margherita je umyją.
- Plastik brzydko wygląda.
- Przykryje się stoły obrusami.
- Hmm... Mozna spróbować.
No nie... Tylko nie to...
- Dziewczęta! Wnieście te stoły z powrotem do środka! Tak jak były na początku.
Ja zwariuję! Padam z nóg w
tym upale a oni każą mi nosić hebanowe stoły. Czy to z nimi czy ze mną jest coś
nie tak? Może wyglądam jak jakiś strongman lub NRDowska pływaczka? Po minie Gośki
widzę, że też nie tryska szczęściem.
Po wniesieniu wszystkich
drewnianych stołów wynosimy na ogród plastikowe stoliki i krzesełka. Potem je
myjemy, przykrywamy obrusami i nakrywamy każdy na wszelki wypadek. Następnie
pomagam Angeli w kuchni robić makaron (za co dostaję baty, bo powinnam być na
sali).
Przed podaniem obiadu „naszej
rodzince” mamy troszkę czasu ale nie możemy oficjalnie usiąść więc Gośka
wychodzi na tyły domu zapalić, a ja muszę zostać (jedna z nas musi być na sali
choćby nie wiem co). Palący zawsze mają więcej przerw co uważam za cholernie niesprawiedliwe.
Na sali przy stole
siedzi tylko Mario. Ogląda kreskówkę „The Simpsons”. Ja stoję przy ścianie gotowa na
ewentualne rozkazy i „widzimisię” syna szefa. Przy okazji także oglądam
kreskowkę. Czuję, że niedługo odpadną mi stopy.
- Przestań okręcać sobie
spódnicę wokół palca! – krzyczy Mario choć nadal wgapiony jest w telewizor
Dopiero teraz uzmysłowiłam
sobie, że mam ten nerwowy nawyk nawijania rąbka spódnicy wokół palca. Wiem, że
to nie ładnie ale do cholery...
- Przecież nikogo nie ma. Nudzi mi się.
- Ale odsłaniasz nogi!
- No to co z tego? Do wszystkiego musisz się przyczepić? Już nic ci nie pasuje? Przecież nikt nie widzi.
- Ja widzę.
- No i co z tego?
- Nic. - macha lekceważąco ręką. - Masz ładne nogi.
Czyżbym usłyszała komplement? Może to jakiś podstęp.
DZIEŃ PIĄTY
W RESTAURACJI RANO...
- Dzień dobry dziewczęta! –
szefowa coś podejrzanie miła – Od dziś mamy u siebie gościa – Wskazuje dość
wysokiego jak na Włochów blondyna około trzydziestu lat – Będzie u nas mieszkał
przez tydzień. Ma na imię Pietro i pochodzi z Niemiec
- Hallo! - nowy gość nerwowo się usmiecha zza pleców signory - My name is Peter.
- Marta.
Podaję dłoń. Gośka robi to samo.
Peter wygląda na miłego
człowieka. Rzekłabym nawet, że wygląda na takiego, który wzbudza lekkie
współczucie. Nie mam pojęcia dlaczego.
- Pietro będzie codziennie
jadł u nas śniadania i kolacje, czasem także obiad więc zajmiecie się tym. – Po
czym odchodząc z nami na bok dodaje – Przygotujcie mu teraz śniadanie, ładnie
podajcie a podłogę wymyjecie dopiero jak pojedzie nad morze, ok?
- Ok. - mówi jak zwykle Gośka
- I tak będziecie robiły zawsze dopóki on tu jest.
Jest tego jeden wyraźny plus. Przy gościu naszej szefowej po prostu nie wypada krzyczeć.
A WIECZOREM...
Wreszcie koniec dnia. Dziś pracowałysmy 14
godzin. Przed pójściem do domu podchodzi do mnie Gośka i mówi z poważną miną;
- Słuchaj Marta. jest taka zasada, że dzielimy się napiwkami.
- Nie wiedziałam, że jest taka zasad.
- Masz. To mój dzisiejszy napiwek. - Gośka wyciąga pięść w moją stronę
- No dobrze. W takim razie
to mój dzisiejszych napiwek. – wyciągam z kamizelkowej kieszonki 10euro.
Gośka otwiera pięść i kładzie mi na dłoni 2euro. Hmm...
Zawsze byłam kiepska z matmy ale wydaje mi się, że coś tu jest nie tak... No
cóż... Może jutro ona zarobi więcej i się wyrówna.
Niestety nigdy się nie
wyrównało. Gośka zawsze dostawała mniej napiwków, albo nie przyznawała się, że
dostaje.
W domu natomiast, leżąc już w łóżkach przed snem zwierzam się Gośce;
- Wiesz co? Ja tu chyba nawet jednego miesiąca nie zostanę.
- Dlaczego?
- Jeszcze pytasz? Miałyśmy pracować
po osiem godzin dziennie z przerwą na obiad. Miałyśmy mieć czas żeby odpoczywać
na plaży, miało być przyjemnie i lekko i takie tam. A tymczasem jak jest? Codziennie
pracujemy czternaście godzin to znaczy, że zarabiamy niecałe jedno
euro na godzinę. Za takie pieniądze nie musiałam ryzykować przyjeżdżając tu
stopem. W Polsce można zarobić więcej. Nie mówiąc o tym, że tyramy jak dzikie
świnie... Dziękuję ale ja wysiadam.
- Co zamierzasz?
- Popracuję tu dwa tygodnie
żeby mi wypłacił chociaż za pół miesiąca bo boję się, że mi w ogóle nie zapłaci.
- Powiesz o tym szefowi?
- Tak. Ale za dwa dni.
Tydzień przed moim odejściem. Jutro natomiast powiem mu, że nie podoba mi sie
to, że nie mamy nawet jednego wolnego popołudnia. Ciebie też klienci pytają się
gdzie chodzisz na plażę?
- Co?
- Mnie często pytają gdzie
chodzę na plażę. Odpowiadam im, że nigdzie a oni wtedy nie wierzą. Są
przekonani, że kłamię.
- Ha! A jak mamy chodzić na
plażę czy gdziekolwiek, skoro jesteśmy właściwie uwięzione na tej górze?!
- No właśnie to samo im
odpowiadam ale oni i tak mi nie wierzą. Rozumiesz? Szefostwo zawsze jest dla
nas miłe przy gościach więc sprawiają wrażenie jakby z miłości do nas pozawalali
nam na wszystko. I na przykład tacy goście są przekonani, że my pracujemy tylko
wieczorami bo rano do południa jedziemy sobie samochodem nad morze i byczymy
się na plaży.
- Ha! Dobre!
- No i właśnie to zamierzam
jutro powiedzieć szefowi. W końcu nie jesteśmy niewolnikami. Nie pozwalają
nawet zadzwonić.
Gośka chyba nie zrozumiała
tego argumentu bo sama na każdej przerwie obiadowej rozmawia ciągle przez swoją
komórkę. Często do niej dzwonią...
- Najbardziej wkurza mnie
jak Teresa przychodzi przed obiadem do kuchni i pyta czy widać, że się opaliła a
potem wszystkich ustawia po kątach, szmata... Masz nastawiony budzik?
- Tak. – odpowiadam – Nie
warto strzępić języka na takich ludzi. Dobranoc. Jutro musimy wcześnie wstać a
jest prawie trzecia w nocy.
- Dobranoc.
DZIEŃ SZÓSTY
W RESTAURACJI PRZED POŁUDNIEM...
- No i właśnie dlatego
powinniśmy mieć dzień wolny. – tłumaczę szefowi wziąwszy go uprzednio na bok
- Dzień wolny? – patrzy na
mnie jakby nie wiedział czy jestem odważna czy bezczelna – To nie możliwe!
- Ależ tak signore, to
bardzo możliwe. Obiecano mi, że będziemy pracować osiem godzin dziennie a nie czternaście.
Jeśli nie da nam pan wolnego, poproszę o wypłacenie mi za dni, które
przepracowałam bo zamierzam sama zrobić sobie wolne, to znaczy odchodzę.
W RESTAURACJI PO POŁUDNIU...
- A nie mówiłam, że się zgodzi? – mówię do
Gośki czyszcząc sztućce – Jutro przed południem jedziemy z Peterem nad morze.
Zabieramy ze sobą Kamilę. Zaczynamy pracę o 17.00 więc trochę odpoczniemy i co
najważniejsze, będę mogła zadzwonić.
- Nie sądziłam, że się zgodzi. - dziwi się Gośka
- Przecież miało być tak pięknie...
Sama to mówiłaś. Podobno byłaś tu rok temu...
- Tak, ale było zupełnie inaczej.
Przede wszystkim nie było tu tej starej wiedźmy z córką. Mario i bliźniacy też
się tak nie rządzili bo starszy syn był w zgodzie z ojcem i mu pomagał.
Naprawdę było dużo lepiej.
- Co wy tam gadacie po
polsku!? – za naszymi plecami nagle wyrasta szef – Do roboty! Marta, możemy
pogadać?
Wychodzimy z kuchni.
- O co chodzi? - pytam
- Naprawdę chciałaś odejść?
- Szczerze mówiąc, proszę pana, to
chciałam panu powiedzieć, że będę tu pracować jeszcze tylko tydzień. Potem
wyjeżdżam.
- Jak to? Zwalniasz się? Gdzie wyjeżdżasz?
Szybko Marta myśl... Wymyśl coś...
- Do Rzymu.
- Po co?
- Mam tam kuzyna, który załatwi mi lepszą pracę.
- Źle ci tu?
Hahaha!!! Ale on jest zabawny! Naprawdę myśli, że może nam tu być dobrze?
- Bez urazy szefie ale myslałam, że czasy niewolnictwa już dawno minęły.
Szef zrobił minę jakby go ktoś uderzył i mówi;
- Marta, jeśli zostaniesz, to nie
pożałujesz... - kropelki potu wystąpiły mu na czoło - Dam ci wszystko co tylko zechcesz.
A teraz o co mu chodzi? Znowu jakaś nowa gra?
- Chcesz nowe buty? Zauważyłem,
że masz tylko jedne. Mogę kupić ci wiele par butów. Ciuchy? Biżuteria? Nie ma
sprawy! Co tylko zechcesz!
- O co panu chodzi? Po co miałby
mi pan kupować te wszystkie rzeczy? – czuję się trochę zdezorientowana
- Bo jesteś piękna. – no
nieee.... – Marta, zostań dłużej! – szef łapie mnie swymi tłustymi łapskami za
ramiona – Pocałuj mnie – szepcze – Daj mi buzi, proszę cię! No daj...
Sam się pocałuj chamie! W
dupę, żeby było łatwiej.
- Co pana opętało?! - jestem w szoku - Znajdzie pan sobie inną pracownicę.
- Nie o to chodzi. Od dawna mi się podobasz. Pocałuj mnie, no, śmiało... - szzarpie mną
- Niech pan mnie puści! Muszę wracać do pracy.
- Ale daj mi buzi!
- Nie!
- Chociaż raz... Proszę...
Żałosne.
- Nie!
- Marta, ja mówię poważnie. Naprawdę mogę ci wiele dać...
- Niech mnie pan puści, bo powiem pańskiej żonie!
Dziwie się sobie, że w
takiej sytuacji nadal mówię mu per „pan”. Bydle nie pan!
Szef w końcu się opamiętuje
i puszcza mnie mówiąc;
- Pracowała tu raz taka
dziewczyna, która wiedziała czego chce i dostała to. Dałem jej wiele pięknych
rzeczy. Ty najwyraźniej sama nie wiesz czego chcesz. Nie bądź głupia! Zastanów
się nad tym...
Ten człowiek nie ma za grosz honoru.
- Muszę wracać do pracy –
odwracam się nerwowo wracając do Gośki i sztućców
O jakiej dziewczynie on
mówił? Wycieram widelce w zamyśleniu polane wcześniej octem dla nabłyszczenia i
nagle słyszę;
"BRZDĘK!!!"
Kamila upuściła słój z
marynowanymi paprykami.
- Ty idiotko!!! – zaraz
potem słyszę krzyk Maria – Ty tępa KRETYNKO!!! – Mario podbiega do wystraszonej
dziewczyny i szarpie ją za ramiona (to chyba u nich rodzinne) – Jesteś ślepa?!!?
Kaleka?!!!? Nie umiesz przenieść słoika z punktu A do punktu B?!!!? Odpowiadaj
jak do ciebie mówię, idiotko!!!
- Mario, zostaw ją. To tylko papryki. - próbuję obronić Kamilę
- Nie wtrącaj się! Rób co do
ciebie należy!! – podchodząc bliżej dodaje – Najlepiej wychodzi ci
g a d a n i
e z
moim ojcem!
- O co ci chodzi?
- Nie udawaj głupiej! –
bierze do ręki sztućce – Są brudne! Wyczyść je jeszcze raz! Tym razem porządnie!
A ty, tępa idiotko – zwraca się ponownie do Kamili – posprzątaj szybko ten
bałagan. Tylko nie rozbij czegoś znowu, ty życiowa nieudaczniczko!
Kamila ze łzami w oczach
myje podłogę, ja natomiast z zaciśniętymi ze złości zębami czyszczę sztućce.
A WIECZOREM W RESTAURACJI...
- Marta, jak ty wyglądasz?!
– tym razem szefowa – Spódnica ci się rozpruła.
- Ona się nie rozpruła tylko
ma cięcia po bokach żeby łatwiej się było poruszać. Sama szyłam tę spódnicę.
Okazało się, że dobrze
zrobiłam zabierając ją w tę podróż. Jest czarna i do kolan i nie jest w niej
tak maksymalnie gorco a cięcia zrobiłam do połowy ud.
- Prawie tyłek ci widać! Nie
wstyd ci?! Idź do toalety i to zaszyj!
Głupio się czuję... Jak
jakaś ladacznica. Spódnicę oczywiście zaszywam zostawiając ok.10cm. z każdej
strony przez co gorzej się poruszam i wolniej chodzę.
Dwie godziny póxniej...
- Witamy naszych miłych gości! - szefowa z mężem stojąc w drzwiach witają kolejno nowo przybyłych
Jak się okazało wśród gości
jest jakiś stryjeczny wójek szefa. Niestety ten starszy, sympatyczny pan okazał
się potem przyczyną moich kolejnych kłopotów:
Tak się złożyło, że jego
stolik przypadł mnie do obsłużenia. Najpierw pod byle preteksetm wołał mnie do
swojego stolika przez co miałam mniej czasu dla innych gości. Starszy pan wołał
mnie czasem tylko po to, żeby spytać jak mam na imię, innym razem, skąd
pochodzę, innym razem, co robię dziś wieczorem (nie wiem dlaczego ciężko mu
było uwierzyć, że pracuję). No więc najpierw dostałam burę od szefowej, że
jestem za wolna i że klienci się skarżą bo rzadko do nich zaglądam a teraz
wyzywa mnie od ladacznic. Dlaczego?
Bo stałam na osobności ze
starszym panem i dałam mu numer telefonu. Dlaczego stałam z nim na osobności?
Dokładnie przy drzwiach toalety. Bo widziałam jak staruszek mnie z tamtąd woła.
Skąd mogłam przypuszczać, że chce akurat mój numer telefonu? Myślałam, że
czegoś potrzebuje, ręczników zabrakło, papieru toaletowego (o naiwności!)...
Gdybym nie podeszła, też byłoby źle. Dlaczego dałam mu numer telefonu? Żeby się
wreszcie ode mnie odczepił. Chciał jakiś numer, prosił, błagał, nie dawał za wygraną, dostał więc jakiś numer. Na
pewno nie mój gdyż podałam mu fałszywy. Pomyślałam, że na ten wieczór się
odczepi a jak będzie chciał się ze mną umówić to zadzwoni... Gdzieś indziej. A
raczej już tutaj nie wróci bo z tego co wiem, mieszka dość daleko a ja się
przecież i tak niedługo stąd zmywam.
Nie zmienia to jednak faktu,
że się doigrałam. Szefowa zauważyła jak rozmawiamy i teraz
mnie wyzywa. Za nią stoi Mario i przysięgam, że gdyby wzrok mógł zabijać, już
dawno leżałabym trupem.
A przecież chyba nic złego
nie zrobiłam... Chciałam dobrze... Jak to łatwo jest osądzać kogoś po pozorach
i na pierwszy rzut oka. Cokolwiek nie zrobię, zawsze będzie źle.
Zrezygnowana idę do kuchni po kolejne potrawy a tam zagaduje mnie kucharz:
- I co, piękna? - pyta z wrednym uśmieszkiem - Fajnie się pracuje?
- Niezbyt, jesli mam być szczera.
- Co? Nie wyrabiasz?
- Co?
O co znowu chodzi?!
- Za dużo pracy? Pewnie nigdy tyle nie
pracowałaś? – pot spływa mu z twarzy prosto do sosu który akurat miesza
- Jeśli już musisz wiedzieć, to pracowałam nawet więcej.
- Taak? Gdzie? Chyba w snach! Hahaha!!!
Uuhh... Gdybym ci włożyła tą
uśmiechniętą gębę w sos na patelni, to może w końcu ten uśmieszek by ci uwiądł
troszkę.
- We Włoszech, Roberto, we
Włoszech. – odpowiadam spokojnie choć w środku się gotuję – Tak się składa, że w Calabrii. Nawet całkiem niedaleko stąd. Pracowałam wtedy w kuchi po
osiemnaście godzin na dobę.
- Ty pracowałaś po osiemnaście
godzin dziennie?! Mam w to uwierzyć?!
Po co ja mu to mówię
właściwie? Przecież nic nie udowodnię takiemu tępakowi o rozumie bliższemu w
podobieństwie osła niż człowieka.
- A dlaczego by nie? - pytam mimo wszystko
- Popatrz tylko na siebie!
Zobacz jak ty wyglądasz... Takie księżniczki jak ty nie pracują po osiemnaście
godzin na dobę w kuchni.
Nie myśl sobie, że Roberto powiedział
mi właśnie komplement. Absolutnie nie. Jego ton głosu wskazywał na to, że to
zdecydowanie była obelga.
- To gdzie według ciebie pracują? - pytam już nie na żarty wkurzona
- Najcześciej w ogóle
nigdzie nie pracują a jak już, to na pewno nie w kuchni i na pewno nie po
osiemnaście godzin na dobę. Takie kity możesz wciskać innym, nie mnie.
- Słuchaj, o co ci chodzi?!
Popatrz lepiej na siebie! Pracujemy dopiero dziesiątą godzinę a ty już stękasz,
sapiesz i pocisz się jak wieprz! Kto tu nie jest przyzwyczajony do pracy?! A
przepraszam, J A pracuję dziesiąta godzinę, bo ciebie przecież rano nigdy nie
ma.
- Laluniu! Ja tu pracuję od
czterech lat codzinnie po czternaście godzin!!!
Gdyby Roberto nie był taki
gruby, na pewno powyłaziłyby mu żyły na czole i szyji.
- Żalisz się czy chwalisz?!
To moja wina, że nie masz wyobraźni żeby robić coś innego? Zwolnij się i
poszukaj lepszej pracy jeśli uważasz, że powinieneś pracować mniej!
- Zwolnij się i poszukaj
lepszej pracy... – przedrzeźnia mnie wykrzywiając twarz – Co ty myślisz, że
tutaj praca leży na ulicy?!?
- Oczywiście, że nie! A co
ty myślisz, że w Polsce praca leży na ulicy?!? Trzeba trochę poszukać, albo
zrobić coś samemu. Trochę wyobraźni bucu!
- Jak jesteś taka mądra, to
czemu nie poszukasz lepszej pracy?!
- A kto ci powiedział, że
nie poszukam? Pracuję tu jeszcze jeden tydzień i się wynoszę!
- No ciekawe gdzie...
Hahahaha!!!! – brzuch Roberta trzesie się jak galareta
- Byle gdzie! Z dala od
ciebie i tej przeklętej rodziny!
- Uuu... Księżniczka się
rozgniewała... Hahahaha!!!
- Wiesz co, Roberto? Tak
naprawdę, to ja ci wspułczuję. Ja za tydzień stąd wyjeżdżam. Może mi się uda,
może nie ale przynajmniej próbuję. Ty natomiast zostaniesz tutaj. Będziesz
nadal tyrał dla nich po czternaście godzin na dobę bo jesteś tchórzem. A może
ty się boisz próbować, bo tak naprawdę jest ci tu dobrze, co?
- Zamknij gę...
- Narzekasz, stękasz,ale
dobrze wiesz, że jesteś tu szefem kuchni i masz wszystkich pracowników pod
sobą. – nie daję sobie przerwać - A co
będzie jak gdzie indziej ktoś okaże się lepszy...? Biedny Roberto...
Wychodzę z kuchni z lekkim usmieszkiem. Za sobą słyszę tylko głos kucharza:
- Vaffanculo!
Co jest z tymi szefami kuchni? Czy każdy musi być taki nadęty, wyniosły i niemiły?
O godz. 01.00 w nocy w mieszkaniu
sprawdzam telefon komórkowy i ku mojemu zdziwieniu ktoś do mnie napisał...
OD CYRYL; „ Gdzie jesteś? Co się z tobą dzieje? Daj jakiś znak, odezwij się,
bo
bardzo
się martwię”.
To miłe, że o mnie pomyślał.
Jak mam się odezwać skoro tu nie ma budki telefonicznej a gdy pytałam szefa czy
mogę skorzystać z ich telefonu to powiedział, że mam tu pracować a nie
wydzwaniać. Mario odpowiedział zresztą podobnie. Może jutro uda mi się
zadzwonić...
- Gośka? Sory, że pytam –
zagaduję leżąc już w łóżku – Jak to w końcu jest? Jesteś Polką czy Niemką?
- Niemką. - odpowiada bez chwili zastanowienia
- Skąd znasz Polski?
- Mój ojciec jest Polakiem i
zawsze wakacje spędzałam u babci w Polsce.
- Ale wychowywałaś się w Niemczech?
- Tak.
- Więc lepiej władasz językiem niemieckim niż polskim?
- Aha.
- Czemu więc zdecydowałaś się pracować na wakacje we Włoszech?
Sami Włosi czasem emigrują do Niemiec.
- Żeby zarobić. Kupię sobie różne ciuchy i takie inne.
- No tak, rozumiem ale
dlaczego we Włoszech skoro w Niemczech zarobisz dużo więcej? Znasz język
niemiecki, masz tam znajomości. W końcu twoi rodzice tam
mieszkają.
- Bo lubię ten kraj. Podoba
mi się. Zwłaszcza Calabria. Poza tym, mogę się opalić, popływać w morzu itd...
- No faktycznie dużo się opalamy i pływamy.
- Nie wiedziałam, że tak będzie. W zeszłym roku było lepiej. Mówilam ci.
- To jedź ze mną za tydzien.
- Gdzie?
- Nie wiem jeszcze. Coś wymyślę.
- Nieee... Dzięki. Wolę tu zostać.
- Zawsze możesz wrócić po miesiącu i przez drugi miesiąc popracować już w Niemczech.
- Eee... Niee... Zostanę tu na te dwa miesiące. Zawsze to 1000 euro.
- Przecież w Niemczech 1000 euro zarobisz w miesiąc, nie dwa.
- Tak ale tu masz mieszkanie i jedzenie gratis.
To ja już nic nie rozumiem...
Jej rodzice mieszkają w Niemczech, czy nie? Dziwnie mi to wszystko pachnie...
- To zadam ci jeszcze
ostatnie pytanie i już cię nie męcze. Który kraj uważasz za swój, tzn. który
jest ci bliższy sercu, bo przecież można powiedzieć, że jesteś na w pół Polką,
na w pół Niemką.
- Aha. Niemcy.
- To pewnie tęsknisz za Niemcami?
- No.
- Dobra, nie męczę cię już. Dobranoc.
- Dobranoc.
Cdn...
Nie mogę się doczekać kolejnego wpisu!:)
OdpowiedzUsuńCieszę się bardzo. :)
OdpowiedzUsuń