sobota, 9 czerwca 2012

ROZDZIAŁ VIII (część druga)



DZIEŃ CZWARTY
W RESTAURACJI PRZED POŁUDNIEM...  
Pod niebem przerażająco słonecznej, upalnej Calabrii...
- Wynieście stoły na ogród, tylko wcześniej uprzątnijcie go z liści!
- Sprzątałam już ogród. - mówi Gośka
- To zabierajcie się za stoły! Szybko, szybko! Na co czekacie?!
Wynosimy meble na ogród.
- Strasznie ciężkie te stoły. - stękam
- No... Zauważyłaś, że ostatnio Mario strasznie się rządzi?
- Trudno nie zauważyć. 
- Co wy tam gadacie po polsku?!? Do roboty!
- Jest gorszy niż jego ojciec. - szepcze Gośka
A gdy został nam już tylko jeden stół do wyniesienia...
- Wiecie co? Zmieniłem zdanie. Wnieście te stoły z powrotem.
- Dlaczego?
- Bez dyskusji!
- Pieprzony kretyn. - Gośka traci cierpliwość
Ja mam już dość a to dopiero początek dnia.
Wnosimy stoły do środka. Po wniesieniu czterech stołów przychodzi matka naszego tyrana.
- Co tu się dzieje? - pyta tonem jakby złapała nas na jakimś przewinieniu
- Wnosimy stoły do środka bo chyba będzie padać. - potulnie wyjaśnia Mario
- Nie będzie padać. To tylko mała chmurka! – wskazuje niebo – Kiedy one wyniosą te stoły jak nie teraz? Wieczorem? Kiedy będą goście?! 
Mam złe przeczucia...
- Dziewczęta! Wynieście te stoły z powrotem na ogród. Szybciej! nie ma czasu!
Robimy co nam kazano ale przy drugim stole...
- Mamo, przecież mamy plastikowe stoliki i krzesła, które mogą stać na dworze.
- One nie były używane od lat. Są strasznie brudne.
- Marta i Margherita je umyją.
- Plastik brzydko wygląda.
- Przykryje się stoły obrusami.
- Hmm... Mozna spróbować.
No nie... Tylko nie to...
- Dziewczęta! Wnieście te stoły z powrotem do środka! Tak jak były na początku.
Ja zwariuję! Padam z nóg w tym upale a oni każą mi nosić hebanowe stoły. Czy to z nimi czy ze mną jest coś nie tak? Może wyglądam jak jakiś strongman lub NRDowska pływaczka? Po minie Gośki widzę, że też nie tryska szczęściem.
Po wniesieniu wszystkich drewnianych stołów wynosimy na ogród plastikowe stoliki i krzesełka. Potem je myjemy, przykrywamy obrusami i nakrywamy każdy na wszelki wypadek. Następnie pomagam Angeli w kuchni robić makaron (za co dostaję baty, bo powinnam być na sali).
Przed podaniem obiadu „naszej rodzince” mamy troszkę czasu ale nie możemy oficjalnie usiąść więc Gośka wychodzi na tyły domu zapalić, a ja muszę zostać (jedna z nas musi być na sali choćby nie wiem co). Palący zawsze mają więcej przerw co uważam za cholernie niesprawiedliwe.
Na sali przy stole siedzi tylko Mario. Ogląda kreskówkę „The Simpsons”. Ja stoję przy ścianie gotowa na ewentualne rozkazy i „widzimisię” syna szefa. Przy okazji także oglądam kreskowkę. Czuję, że niedługo odpadną mi stopy.
- Przestań okręcać sobie spódnicę wokół palca! – krzyczy Mario choć nadal wgapiony jest w telewizor
Dopiero teraz uzmysłowiłam sobie, że mam ten nerwowy nawyk nawijania rąbka spódnicy wokół palca. Wiem, że to nie ładnie ale do cholery...
- Przecież nikogo nie ma. Nudzi mi się. 
- Ale odsłaniasz nogi!
- No to co z tego? Do wszystkiego musisz się przyczepić? Już nic ci nie pasuje? Przecież nikt nie widzi.
- Ja widzę.
- No i co z tego?
- Nic. - macha lekceważąco ręką. - Masz ładne nogi. 
Czyżbym usłyszała komplement? Może to jakiś podstęp.

DZIEŃ PIĄTY
W RESTAURACJI RANO...
- Dzień dobry dziewczęta! – szefowa coś podejrzanie miła – Od dziś mamy u siebie gościa – Wskazuje dość wysokiego jak na Włochów blondyna około trzydziestu lat – Będzie u nas mieszkał przez tydzień. Ma na imię Pietro i pochodzi z Niemiec
- Hallo! - nowy gość nerwowo się usmiecha zza pleców signory - My name is Peter.
- Marta.
Podaję dłoń. Gośka robi to samo.
Peter wygląda na miłego człowieka. Rzekłabym nawet, że wygląda na takiego, który wzbudza lekkie współczucie. Nie mam pojęcia dlaczego.
- Pietro będzie codziennie jadł u nas śniadania i kolacje, czasem także obiad więc zajmiecie się tym. – Po czym odchodząc z nami na bok dodaje – Przygotujcie mu teraz śniadanie, ładnie podajcie a podłogę wymyjecie dopiero jak pojedzie nad morze, ok?
- Ok. - mówi jak zwykle Gośka
- I tak będziecie robiły zawsze dopóki on tu jest.
Jest tego jeden wyraźny plus. Przy gościu naszej szefowej po prostu nie wypada krzyczeć. 

A WIECZOREM...
Wreszcie koniec dnia. Dziś pracowałysmy 14 godzin. Przed pójściem do domu podchodzi do mnie Gośka i mówi z poważną miną;
- Słuchaj Marta. jest taka zasada, że dzielimy się napiwkami.
- Nie wiedziałam, że jest taka zasad.
- Masz. To mój dzisiejszy napiwek. - Gośka wyciąga pięść w moją stronę
- No dobrze. W takim razie to mój dzisiejszych napiwek. – wyciągam z kamizelkowej kieszonki 10euro.
Gośka otwiera pięść i kładzie mi na dłoni 2euro. Hmm... Zawsze byłam kiepska z matmy ale wydaje mi się, że coś tu jest nie tak... No cóż... Może jutro ona zarobi więcej i się wyrówna.
Niestety nigdy się nie wyrównało. Gośka zawsze dostawała mniej napiwków, albo nie przyznawała się, że dostaje.
W domu natomiast, leżąc już w łóżkach przed snem zwierzam się Gośce;
- Wiesz co? Ja tu chyba nawet jednego miesiąca nie zostanę.
- Dlaczego?
- Jeszcze pytasz? Miałyśmy pracować po osiem godzin dziennie z przerwą na obiad. Miałyśmy mieć czas żeby odpoczywać na plaży, miało być przyjemnie i lekko i takie tam. A tymczasem jak jest? Codziennie pracujemy czternaście godzin to znaczy, że zarabiamy niecałe jedno euro na godzinę. Za takie pieniądze nie musiałam ryzykować przyjeżdżając tu stopem. W Polsce można zarobić więcej. Nie mówiąc o tym, że tyramy jak dzikie świnie... Dziękuję ale ja wysiadam.
- Co zamierzasz?
- Popracuję tu dwa tygodnie żeby mi wypłacił chociaż za pół miesiąca bo boję się, że mi w ogóle nie zapłaci.
- Powiesz o tym szefowi?
- Tak. Ale za dwa dni. Tydzień przed moim odejściem. Jutro natomiast powiem mu, że nie podoba mi sie to, że nie mamy nawet jednego wolnego popołudnia. Ciebie też klienci pytają się gdzie chodzisz na plażę?
- Co?
- Mnie często pytają gdzie chodzę na plażę. Odpowiadam im, że nigdzie a oni wtedy nie wierzą. Są przekonani, że kłamię.
- Ha! A jak mamy chodzić na plażę czy gdziekolwiek, skoro jesteśmy właściwie uwięzione na tej górze?!
- No właśnie to samo im odpowiadam ale oni i tak mi nie wierzą. Rozumiesz? Szefostwo zawsze jest dla nas miłe przy gościach więc sprawiają wrażenie jakby z miłości do nas pozawalali nam na wszystko. I na przykład tacy goście są przekonani, że my pracujemy tylko wieczorami bo rano do południa jedziemy sobie samochodem nad morze i byczymy się na plaży.
- Ha! Dobre!
- No i właśnie to zamierzam jutro powiedzieć szefowi. W końcu nie jesteśmy niewolnikami. Nie pozwalają nawet zadzwonić.
Gośka chyba nie zrozumiała tego argumentu bo sama na każdej przerwie obiadowej rozmawia ciągle przez swoją komórkę. Często do niej dzwonią...
- Najbardziej wkurza mnie jak Teresa przychodzi przed obiadem do kuchni i pyta czy widać, że się opaliła a potem wszystkich ustawia po kątach, szmata... Masz nastawiony budzik?
- Tak. – odpowiadam – Nie warto strzępić języka na takich ludzi. Dobranoc. Jutro musimy wcześnie wstać a jest prawie trzecia w nocy.
- Dobranoc.

DZIEŃ SZÓSTY
W RESTAURACJI PRZED POŁUDNIEM...
- No i właśnie dlatego powinniśmy mieć dzień wolny. – tłumaczę szefowi wziąwszy go uprzednio na bok
- Dzień wolny? – patrzy na mnie jakby nie wiedział czy jestem odważna czy bezczelna – To nie możliwe!
- Ależ tak signore, to bardzo możliwe. Obiecano mi, że będziemy pracować osiem godzin dziennie a nie czternaście. Jeśli nie da nam pan wolnego, poproszę o wypłacenie mi za dni, które przepracowałam bo zamierzam sama zrobić sobie wolne, to znaczy odchodzę.

W RESTAURACJI PO POŁUDNIU...
- A nie mówiłam, że się zgodzi? – mówię do Gośki czyszcząc sztućce – Jutro przed południem jedziemy z Peterem nad morze. Zabieramy ze sobą Kamilę. Zaczynamy pracę o 17.00 więc trochę odpoczniemy i co najważniejsze, będę mogła zadzwonić.
- Nie sądziłam, że się zgodzi. - dziwi się Gośka
- Przecież miało być tak pięknie... Sama to mówiłaś. Podobno byłaś tu rok temu...
- Tak, ale było zupełnie inaczej. Przede wszystkim nie było tu tej starej wiedźmy z córką. Mario i bliźniacy też się tak nie rządzili bo starszy syn był w zgodzie z ojcem i mu pomagał. Naprawdę było dużo lepiej.
- Co wy tam gadacie po polsku!? – za naszymi plecami nagle wyrasta szef – Do roboty! Marta, możemy pogadać?
Wychodzimy z kuchni.
- O co chodzi? - pytam
- Naprawdę chciałaś odejść?
- Szczerze mówiąc, proszę pana, to chciałam panu powiedzieć, że będę tu pracować jeszcze tylko tydzień. Potem wyjeżdżam.
- Jak to? Zwalniasz się? Gdzie wyjeżdżasz?
Szybko Marta myśl... Wymyśl coś...
- Do Rzymu.
- Po co?
- Mam tam kuzyna, który załatwi mi lepszą pracę. 
- Źle ci tu?
Hahaha!!! Ale on jest zabawny! Naprawdę myśli, że może nam tu być dobrze? 
- Bez urazy szefie ale myslałam, że czasy niewolnictwa już dawno minęły.
Szef zrobił minę jakby go ktoś uderzył i mówi;
- Marta, jeśli zostaniesz, to nie pożałujesz... - kropelki potu wystąpiły mu na czoło -  Dam ci wszystko co tylko zechcesz.
A teraz o co mu chodzi? Znowu jakaś nowa gra?
- Chcesz nowe buty? Zauważyłem, że masz tylko jedne. Mogę kupić ci wiele par butów. Ciuchy? Biżuteria? Nie ma sprawy! Co tylko zechcesz!
- O co panu chodzi? Po co miałby mi pan kupować te wszystkie rzeczy? – czuję się trochę zdezorientowana
- Bo jesteś piękna. – no nieee.... – Marta, zostań dłużej! – szef łapie mnie swymi tłustymi łapskami za ramiona – Pocałuj mnie – szepcze – Daj mi buzi, proszę cię! No daj...
Sam się pocałuj chamie! W dupę, żeby było łatwiej.
- Co pana opętało?! - jestem w szoku - Znajdzie pan sobie inną pracownicę.
- Nie o to chodzi. Od dawna mi się podobasz. Pocałuj mnie, no, śmiało... - szzarpie mną
- Niech pan mnie puści! Muszę wracać do pracy.
- Ale daj mi buzi!
- Nie!
- Chociaż raz... Proszę...
Żałosne.
- Nie!
- Marta, ja mówię poważnie. Naprawdę mogę ci wiele dać...
- Niech mnie pan puści, bo powiem pańskiej żonie!
Dziwie się sobie, że w takiej sytuacji nadal mówię mu per „pan”. Bydle nie pan!
Szef w końcu się opamiętuje i puszcza mnie mówiąc;
- Pracowała tu raz taka dziewczyna, która wiedziała czego chce i dostała to. Dałem jej wiele pięknych rzeczy. Ty najwyraźniej sama nie wiesz czego chcesz. Nie bądź głupia! Zastanów się nad tym...
Ten człowiek nie ma za grosz honoru.
- Muszę wracać do pracy – odwracam się nerwowo wracając do Gośki i sztućców
O jakiej dziewczynie on mówił? Wycieram widelce w zamyśleniu polane wcześniej octem dla nabłyszczenia i nagle słyszę;
"BRZDĘK!!!"
Kamila upuściła słój z marynowanymi paprykami.
- Ty idiotko!!! – zaraz potem słyszę krzyk Maria – Ty tępa KRETYNKO!!! – Mario podbiega do wystraszonej dziewczyny i szarpie ją za ramiona (to chyba u nich rodzinne) – Jesteś ślepa?!!? Kaleka?!!!? Nie umiesz przenieść słoika z punktu A do punktu B?!!!? Odpowiadaj jak do ciebie mówię, idiotko!!!
- Mario, zostaw ją. To tylko papryki. - próbuję obronić Kamilę
- Nie wtrącaj się! Rób co do ciebie należy!! – podchodząc bliżej dodaje – Najlepiej wychodzi ci 
g a d a n i e  z  moim ojcem!
- O co ci chodzi?
- Nie udawaj głupiej! – bierze do ręki sztućce – Są brudne! Wyczyść je jeszcze raz! Tym razem porządnie! A ty, tępa idiotko – zwraca się ponownie do Kamili – posprzątaj szybko ten bałagan. Tylko nie rozbij czegoś znowu, ty życiowa nieudaczniczko!
Kamila ze łzami w oczach myje podłogę, ja natomiast z zaciśniętymi ze złości zębami czyszczę sztućce.

A WIECZOREM W RESTAURACJI...
- Marta, jak ty wyglądasz?! – tym razem szefowa – Spódnica ci się rozpruła.
- Ona się nie rozpruła tylko ma cięcia po bokach żeby łatwiej się było poruszać. Sama szyłam tę spódnicę.
Okazało się, że dobrze zrobiłam zabierając ją w tę podróż. Jest czarna i do kolan i nie jest w niej tak maksymalnie gorco a cięcia zrobiłam do połowy ud.
- Prawie tyłek ci widać! Nie wstyd ci?! Idź do toalety i to zaszyj!
Głupio się czuję... Jak jakaś ladacznica. Spódnicę oczywiście zaszywam zostawiając ok.10cm. z każdej strony przez co gorzej się poruszam i wolniej chodzę.
Dwie godziny póxniej...
- Witamy naszych miłych gości! - szefowa z mężem stojąc w drzwiach witają kolejno nowo przybyłych
Jak się okazało wśród gości jest jakiś stryjeczny wójek szefa. Niestety ten starszy, sympatyczny pan okazał się potem przyczyną moich kolejnych kłopotów:
Tak się złożyło, że jego stolik przypadł mnie do obsłużenia. Najpierw pod byle preteksetm wołał mnie do swojego stolika przez co miałam mniej czasu dla innych gości. Starszy pan wołał mnie czasem tylko po to, żeby spytać jak mam na imię, innym razem, skąd pochodzę, innym razem, co robię dziś wieczorem (nie wiem dlaczego ciężko mu było uwierzyć, że pracuję). No więc najpierw dostałam burę od szefowej, że jestem za wolna i że klienci się skarżą bo rzadko do nich zaglądam a teraz wyzywa mnie od ladacznic. Dlaczego?
Bo stałam na osobności ze starszym panem i dałam mu numer telefonu. Dlaczego stałam z nim na osobności? Dokładnie przy drzwiach toalety. Bo widziałam jak staruszek mnie z tamtąd woła. Skąd mogłam przypuszczać, że chce akurat mój numer telefonu? Myślałam, że czegoś potrzebuje, ręczników zabrakło, papieru toaletowego (o naiwności!)... Gdybym nie podeszła, też byłoby źle. Dlaczego dałam mu numer telefonu? Żeby się wreszcie ode mnie odczepił. Chciał jakiś numer, prosił, błagał, nie dawał za wygraną, dostał więc jakiś numer. Na pewno nie mój gdyż podałam mu fałszywy. Pomyślałam, że na ten wieczór się odczepi a jak będzie chciał się ze mną umówić to zadzwoni... Gdzieś indziej. A raczej już tutaj nie wróci bo z tego co wiem, mieszka dość daleko a ja się przecież i tak niedługo stąd zmywam.
Nie zmienia to jednak faktu, że się doigrałam. Szefowa zauważyła jak rozmawiamy i teraz mnie wyzywa. Za nią stoi Mario i przysięgam, że gdyby wzrok mógł zabijać, już dawno leżałabym trupem.
A przecież chyba nic złego nie zrobiłam... Chciałam dobrze... Jak to łatwo jest osądzać kogoś po pozorach i na pierwszy rzut oka. Cokolwiek nie zrobię, zawsze będzie źle.
Zrezygnowana idę do kuchni po kolejne potrawy a tam zagaduje mnie kucharz:
- I co, piękna? - pyta z wrednym uśmieszkiem - Fajnie się pracuje?
- Niezbyt, jesli mam być szczera.
- Co? Nie wyrabiasz?
- Co?
O co znowu chodzi?!
- Za dużo pracy? Pewnie nigdy tyle nie pracowałaś? – pot spływa mu z twarzy prosto do sosu który akurat miesza
- Jeśli już musisz wiedzieć, to pracowałam nawet więcej.
- Taak? Gdzie? Chyba w snach! Hahaha!!!
Uuhh... Gdybym ci włożyła tą uśmiechniętą gębę w sos na patelni, to może w końcu ten uśmieszek by ci uwiądł troszkę.
- We Włoszech, Roberto, we Włoszech. – odpowiadam spokojnie choć w środku się gotuję – Tak się składa, że w Calabrii. Nawet całkiem niedaleko stąd. Pracowałam wtedy w kuchi po osiemnaście godzin na dobę.
- Ty pracowałaś po osiemnaście godzin dziennie?! Mam w to uwierzyć?!
Po co ja mu to mówię właściwie? Przecież nic nie udowodnię takiemu tępakowi o rozumie bliższemu w podobieństwie osła niż człowieka.
- A dlaczego by nie? - pytam mimo wszystko
- Popatrz tylko na siebie! Zobacz jak ty wyglądasz... Takie księżniczki jak ty nie pracują po osiemnaście godzin na dobę w kuchni.
Nie myśl sobie, że Roberto powiedział mi właśnie komplement. Absolutnie nie. Jego ton głosu wskazywał na to, że to zdecydowanie była obelga.
- To gdzie według ciebie pracują? - pytam już nie na żarty wkurzona
- Najcześciej w ogóle nigdzie nie pracują a jak już, to na pewno nie w kuchni i na pewno nie po osiemnaście godzin na dobę. Takie kity możesz wciskać innym, nie mnie.
- Słuchaj, o co ci chodzi?! Popatrz lepiej na siebie! Pracujemy dopiero dziesiątą godzinę a ty już stękasz, sapiesz i pocisz się jak wieprz! Kto tu nie jest przyzwyczajony do pracy?! A przepraszam, J A pracuję dziesiąta godzinę, bo ciebie przecież rano nigdy nie ma.
- Laluniu! Ja tu pracuję od czterech lat codzinnie po czternaście godzin!!!
Gdyby Roberto nie był taki gruby, na pewno powyłaziłyby mu żyły na czole i szyji.
- Żalisz się czy chwalisz?! To moja wina, że nie masz wyobraźni żeby robić coś innego? Zwolnij się i poszukaj lepszej pracy jeśli uważasz, że powinieneś pracować mniej!
- Zwolnij się i poszukaj lepszej pracy... – przedrzeźnia mnie wykrzywiając twarz – Co ty myślisz, że tutaj praca leży na ulicy?!?
- Oczywiście, że nie! A co ty myślisz, że w Polsce praca leży na ulicy?!? Trzeba trochę poszukać, albo zrobić coś samemu. Trochę wyobraźni bucu!
- Jak jesteś taka mądra, to czemu nie poszukasz lepszej pracy?!
- A kto ci powiedział, że nie poszukam? Pracuję tu jeszcze jeden tydzień i się wynoszę!
- No ciekawe gdzie... Hahahaha!!!! – brzuch Roberta trzesie się jak galareta
- Byle gdzie! Z dala od ciebie i tej przeklętej rodziny!
- Uuu... Księżniczka się rozgniewała... Hahahaha!!!
- Wiesz co, Roberto? Tak naprawdę, to ja ci wspułczuję. Ja za tydzień stąd wyjeżdżam. Może mi się uda, może nie ale przynajmniej próbuję. Ty natomiast zostaniesz tutaj. Będziesz nadal tyrał dla nich po czternaście godzin na dobę bo jesteś tchórzem. A może ty się boisz próbować, bo tak naprawdę jest ci tu dobrze, co?
- Zamknij gę...
- Narzekasz, stękasz,ale dobrze wiesz, że jesteś tu szefem kuchni i masz wszystkich pracowników pod sobą. – nie daję sobie przerwać -  A co będzie jak gdzie indziej ktoś okaże się lepszy...? Biedny Roberto...
Wychodzę z kuchni z lekkim usmieszkiem. Za sobą słyszę tylko głos kucharza:
- Vaffanculo!
Co jest z tymi szefami kuchni? Czy każdy musi być taki nadęty, wyniosły i niemiły?
O godz. 01.00 w nocy w mieszkaniu sprawdzam telefon komórkowy i ku mojemu zdziwieniu ktoś do mnie napisał...
OD CYRYL; „ Gdzie jesteś? Co się z tobą dzieje? Daj jakiś znak, odezwij się, bo                                                
bardzo się martwię”.
To miłe, że o mnie pomyślał. Jak mam się odezwać skoro tu nie ma budki telefonicznej a gdy pytałam szefa czy mogę skorzystać z ich telefonu to powiedział, że mam tu pracować a nie wydzwaniać. Mario odpowiedział zresztą podobnie. Może jutro uda mi się zadzwonić...
- Gośka? Sory, że pytam – zagaduję leżąc już w łóżku – Jak to w końcu jest? Jesteś Polką czy Niemką?
- Niemką. - odpowiada bez chwili zastanowienia
- Skąd znasz Polski?
- Mój ojciec jest Polakiem i zawsze wakacje spędzałam u babci w Polsce.
- Ale wychowywałaś się w Niemczech?
- Tak.
- Więc lepiej władasz językiem niemieckim niż polskim?
- Aha.
- Czemu więc zdecydowałaś się pracować na wakacje we Włoszech? 
Sami Włosi czasem emigrują do Niemiec.
- Żeby zarobić.  Kupię sobie różne ciuchy i takie inne.
- No tak, rozumiem ale dlaczego we Włoszech skoro w Niemczech zarobisz dużo więcej? Znasz język niemiecki, masz tam znajomości. W końcu twoi rodzice tam mieszkają.
- Bo lubię ten kraj. Podoba mi się. Zwłaszcza Calabria. Poza tym, mogę się opalić, popływać w morzu itd...
- No faktycznie dużo się opalamy i pływamy.
- Nie wiedziałam, że tak będzie. W zeszłym roku było lepiej. Mówilam ci.
- To jedź ze mną za tydzien.
- Gdzie?
- Nie wiem jeszcze. Coś wymyślę. 
- Nieee... Dzięki. Wolę tu zostać.
- Zawsze możesz wrócić po miesiącu i przez drugi miesiąc popracować już w Niemczech.
- Eee... Niee... Zostanę tu na te dwa miesiące. Zawsze to 1000 euro.
- Przecież w Niemczech 1000 euro zarobisz w miesiąc, nie dwa.
- Tak ale tu masz mieszkanie i jedzenie gratis.
To ja już nic nie rozumiem... Jej rodzice mieszkają w Niemczech, czy nie? Dziwnie mi to wszystko pachnie...
- To zadam ci jeszcze ostatnie pytanie i już cię nie męcze. Który kraj uważasz za swój, tzn. który jest ci bliższy sercu, bo przecież można powiedzieć, że jesteś na w pół Polką, na w pół Niemką.
- Aha. Niemcy.
- To pewnie tęsknisz za Niemcami?
- No.
- Dobra, nie męczę cię już. Dobranoc.
- Dobranoc. 

Cdn...

2 komentarze:

Dziękuję za komentarz :) Aby osoby z poza blogera mogły podpisać się wybranym nickiem wystarczy by wybrały opcję "nazwa/adres URL" i w nazwie wpisały nick.