poniedziałek, 11 czerwca 2012

ROZDZIAŁ VIII (część trzecia)


DZIEŃ SIÓDMY

W RESTAURACJI PRZED POŁUDNIEM...

- No co dziewczyny? Gotowe? - szef siedzi rozwalony za stołem

- Na co?

- Na wyjazd nad morze.

- Naprawdę mamy dziś wolne?

- Tak. Do 17.00 oczywiście. Podajcie Peterowi śniadanie a potem idźcie się przygotować. Weźcie ręcznik, strój  i takie tam. Pojedziecie z Peterem i z nim wrócicie, ok? Kamila jedzie z wami.
- Ok. - odpowiada jak zwykle Margherita
Nie całą godzinę później siedzimy w aucie pożyczonym od szefostwa i jedziemy nad morze.
Peter jest bardzo miły i w sumie głupio, że go nami obarczyli. Staram się z nim jakoś pogadać ale zarówno mój jak i jego angielski nie jest zbyt dobry. Dziwię się Gośce, która mówi do niego tylko wtedy gdy rzeczywiście musi. Gdybym spotkała swego rodaka nawijałabym z nim jak stara kumpela. Zastanawia mnie także jej sposób wypowiadania się. Mówi wolno i tak jakoś... Mało niemiecko. Jakby nauczyła się tego języka w szkole i to na 3+ zamiast wyssać go z mlekiem matki.
Kamila tymczasem siedzi skulona przy drzwiach trzymając kurczowo ręcznik. Wygląda raczej jak przerażona, brazylijska mysz jadąca na stracenie niż jak ktoś, kto jedzie właśnie wypocząć.
W końcu zjeżdżamy z gór i dojezdżamy nad morze. Znam to miejsce. Właśnie tu byłam rok temu z moją matką (i dwa i trzy lata temu). Ona niedaleko pracowała u włoskiej rodziny a ja w zeszłym roku chodziłam dorabiać sobie do pobliskiej pizzerii. Wcześniej pracowałam w innych miejscach. Nawiasem mówiąc, praca w tej pizzerii była najlepsza jaką miałam we Włoszech (25 euro na dzień i naprawdę osiem godzin dziennie). Poza tym szef był miły i jako jedyny nie oczekiwał za tą uprzejmość niczego w zamian. Idąc za maksymą; „SEMPER IN ALTUM” chciałam w tym roku osiągnąć coś więcej. Znaleźć coś lepszego a tymczasem jest gorzej niż się spodziewałam.
Rozkładamy się na plaży. Pierwsze co robię, to biegnę do budki telefonicznej zadzwonić do Cyryla.
- Halo?
- Słucham?
- Cyryl? To ja, Marta.
- Jezuuu! Gdzie ty jesteś? Co się z tobą dzieje?
- Spokojnie. Jestem w Calabrii. Pracuję w gospodarstwie agroturystycznym.
- Czyli masz pracę? Wszystko w porządku?
- Tak, mam. Znalazłam się tu tydzień temu. Właściwie przypadkiem. Przepraszam, że nie odzywałam się wcześniej ale nie miałam jak. Tu jest jak w więzieniu. Pracujemy w górach po czternaście godzin dziennie. Śpimy między kurnikiem a chlewem i oborą i nie możemy nawet zadzwonić. A co u ciebie?
- Noo... U mnei dobrze.
- Tak? To się cieszę. A co porabiasz?
- Noo... Głównie to piję.
- Co robisz?
- Piję.
- A co pijesz? - jestem lekko zaskoczona
- Głównie piwo ale zdarza się, że i wódkę. – odpowiada spokojnie
Dosłownie czuję jak uśmiecha się do słuchawki.
- Aha... To cieszę się, że dobrze się bawisz. No nic... To ja już kończę. Zadzwonię pewnie dopiero za tydzień, bo wtedy kończę tu pracować.
- Zadzwoń koniecznie! Cieszę się, że cię usłyszałem.
- Naprawdę?
- Nie. Żartowałem.
- Aha.
- Zadzwoń! Czekam na twój telefon.
Między jednym a drugim piwem... Nigdy nie wiem czy mówi poważnie czy tylko się droczy.
Wracam do reszty. Gośka się opala, Peter pływa a Kamila siedzi skulona na ręczniku. Wygląda jakby nie mogła się doczekać kiedy wrócimy do pracy.
- Co jest? - pytam - A wy czemu nie w wodzie?
- Wolę się poopalać. - Gośka przewraca się na plecy jak stary kotlet na patelni
- Kamila, a ty?
- Ja wolę się nie moczyć bo zaraz będziemy musieli wracać.
- No co wy?! Mamy jeszcze około czterech godzin odpoczynku! Zdążymy się zamoczyć, wyschnąć i jeszcze parę razy zamoczyć. Nie wiem jak wy ale ja tam idę do wody.
- Czekaj! - Kamila wreszcie się podnosi - Idę z tobą.
- Gośka, idziesz z nami?
- Niee... Poopalam się jeszcze.
- Słońce lepiej chwyta gdy ciało jest mokre.
- No dobra. Idę, czekajcie.
- Kto ostatni w wodzie, ten jutro zmywa podłogę! - wbiegam do morza od razu dając nura w fale
Dziewczyny nic sobie nie robiąc z moich gróźb zanurzają się stopniowo i powoli.
- Kiedy ostatnio brałaś morską kąpiel? – pytam Kamilę leżąc już na ręczniku
- Nigdy nie kąpałam się w morzu.
- Jak to? Niemożliwe. Myślałam, że jesteś we Włoszech od dawna.
- Bo jestem od dawna. Dokładnie od czterech lat.
Gośka przygotowna na każdą okazję smaruje się olejkiem do opalania co przypomniało mi, że nie wzięłam kremu przeciwsłonecznego a głupio mi poprosić. Czuję, że się spiekę.
- Chcesz mi powiedzieć, że jesteś tu już czwarty rok i nie pluskałaś się jeszcze w morzu?
- Tak. - opiera brodę na kolanach
Przykrywam ręcznikiem ramiona.
- Więc od czterech lat pracujesz w tym gospodarstwie i ani razu nie miałaś wolnego?
- Niezupełnie. Tylko w sezonie jest tak dużo pracy. Zimą pracujemy krócej.
- To znaczy ile? Tyle ile powinno się pracować na pełny etat, czyli osiem godzin? – kpię może nie tyle z dziewczyny, co z tej beznadziejnej sytuacji
Kamila nie odpowiada zapatrzona w piasek.
Aż ciężko w to uwierzyć! Przez cztery lata pracowała we Włoszech nie wychylając nosa z podwórka. Przez cztery lata oglądala morze z gór, które wydaje się być na wyciągnięcie ręki i mimo wszystko przez cztery lata ani razu się w nim nie zanurzyła, nie leżała na gorącym piasku, nie masowała stóp kamieniami, których akurat w Morzu Jońskim jest pod dostatkiem, nie siedziała w pobliskim barze, nie poznała nowych, ciekawych ludzi...
To wszystko jest jakieś chore i dla mnie niepojęte.
- Chodźmy się jeszcze raz wykąpać bo niedługo będziemy musieli już wracać. – poponuję szturchając ją w ramię

A WIECZOREM W RESTAURACJI...
Razem z Gośką obsługujemy m.in. wielką rodzinę przy długim stole. W pewnym momencie jeden z siedzących przy owym stole mężczyzn pyta o moje imię.
- Marta. - odpowiadam
- Co za piękne imię!
Gośka w tym czasie przynosi koszyki z chlebem.
- A ty jak masz na imię? – tym razem pytanie było skierowane do Gośki
- Margherita.
- Ooo! Co za piękne imię! - zachwyca się jeszcze bardziej - Skąd pochodzicie dziewczyny? Z Rosji?
- Nie, z Niemiec. - wypala Gośka
- Ach, Niemki! No tak, przecież to widać.
Co?! Wypraszam sobie!
- Przepraszam ale ja jestem Polką. - tłumaczę z dumnie podniesioną głową 
- Polka?
- Tak.
- I co, podoba ci się Italia?
- Całkiem, całkiem. Jak dla mnie jest trochę za gorąco i za mało lasów. – czemu zawsze muszę być taka szczera...? – Ale ogólnie to ładny kraj.
- W Polsce jest pewnie bardzo zimno?
Tak, kurdę. Pieruńsko zimno. Mamuty u nas jeszcze nie wymarły.
- Nie bardzo zimno, tylko troszkę chłodniej. Poza tym mamy zwyczajnie wszystkie cztery pory roku, więc zimą faktycznie jest bardzo zimno ale latem bywa często bardzo gorąco.
- A który kraj podoba ci się bardziej? Polska czy Włochy? – mężczyzna najwyraźniej pisze książkę albo coś w tym stylu.
- Polska jednak. - odpowiadam bez namysłu - Choć Italia też jest piękna ale w inny sposób.
- A tobie, który kraj podoba się bardziej? – zwraca się do Gośki - Niemcy czy Włochy?
- Włochy, proszę pana. – Gośka również odpowiada bez namysłu, co bardzo cieszy ciekawego mężczyznę
- Naprawdę?! – pyta zachwycony – Dlaczego?
- Bo tu jest przepięknie, proszę pana. Słońce jest i morze jest, - jakby tego nie było w Niemczech czy w Polsce... – I góry są i niebo takie śliczne...
Zaraz zwymiotuję...
Mężczyzna patrzy zachwycony na Gośkę a mnie dosłownie zamurowało. Stoję obok z rozdziawioną buzią patrząc na wychwalającą Italię Gośkę i zastanawiam się co ona studiuje w tych Nimczech? Czyżby „marketing-lizing”...?
- Marta! Nie stój tak! – no ładnie, jeszcze mnie szefowa opieprzy – Idź przynieś wodę na stoły!
Idę więc do kuchni.
- Nie kręć się pod nogami! - wrzeszczy Roberto
- Muszę wziąć wodę z lodówki.
- Gówno mnie to obchodzi! Nie przeszkadzaj mi!
Starając się nie zwracać uwagi na tego obrzydliwego grubasa (co jest dosyć trudne, bo zajmuje naprawdę dużo miejsca), zaglądam do lodówki. Niestety nie ma już wody a to znaczy, że muszę iść do magazynu.
Wychodzę z kuchni tylnymi drzwiami zostawiając za sobą krzykliwego Roberta. Witam się z psem, który zaraz do mnie podbiega po pieszczoty, omijam sznurki do prania i skręcam w prawo, do magazynu. Otwieram ogromną lodówkę i sięgam po wodę. Jest ona tak wielka, że muszę do niej wejść żeby ją wyciągnąć. Nie jest to przyjemne, gdyż z boku i u góry wiszą tusze mięsa.
Nagle drzwi lodówki zatrzaskują się. Przestraszona próbuję je otworzyć ale nie daję rady. Są zamknięte! To niemożliwe! Czemu zawsze takie rzeczy przytrafiają się mnie?! Szarpię się z drzwiami, przez co obrzydliwe tusze się o mnie obijają. Nie cierpią mięsa!
Przestaję szarpać. Nasłuchuję...
- Czy ktoś tam jest?!
A co jeśli tu leżą jakieś zwłoki? Moja wyobraźnia znów zaczyna szaleć po mózgu jak Kuba Rozpruwacz po Londynie. A co jeśli te zwłoki są... Nie do końca martwe...?
Jakaś tusza obija mi się o ramię.
- ŁAAAA!! OTWÓRZCIE!!! - walę pięściami w zimny metal
Nagle drzwi się otwierają. Tak po prostu. Wyskakuję z lodówki jak oparzona chociaż nieźle zmarzłam. Rozglądam się dookoła. Nikogo nie ma. To dziwne bo mogłabym przysiąc, że najpierw słyszałam zatrzask zamykający lodówkę a po około pięciu minutach, (które wydawały się wiecznością) zatrzask otwierajacy.
Z tego wszystkiego zapomniałam wziąć wodę. Jeszcze raz zaglądam do lodówki, lecz tym razem wchodzę tylko jedną nogą, schylam się i...
- ŁAAA...!!! – czując na swoim tyłku czyjeś ręce momentalnie prostuję się zahaczając głową o tuszki
Serce kłuje mi w piersi jakbym zaraz miała zejść na zawał. Kto mógłby być tak bezczelny? O ile to jest ktoś a nie COŚ...
Odwracam się do tyłu i co widzę? Uśmiechnięta twarz Maria. Zaskoczenie odbiera mi mowę.
- Przestraszyłaś się? - pyta głupio
- Nie, zawsze tak reaguje gdy ktoś łapie mnie za tyłek w lodówce między tuszami mięsa. A propo, nie uważasz, że to trochę nie ładnie obmacywać dziewczyny bez pozwolenia?
- Nie.
Bezczelny aż do bólu. Pewnie sobie wyobraża, że jak jest synem szefa to wszystko mu wolno. Nie ma sensu z takim dyskutować.
- Przepraszam ale robota czeka.
Schylam się ponownie po wodę starając się nie przejmować, że Mario stoi tuż za mną. Stawiam wodę obok lodówki, którą zamykam na zatrzask. Już mam podnosić zgrzewkę, gdy Mario łapie mnie za przeguby dłoni i przyciska plecami do drzwi lodówki. Patrzy na mnie takim wzrokiem jakbym powybijała jego rodzinę gazetą.
- Czego chcesz? - tym razem ja głupio pytam - Zrobiłam coś nie tak?
Gatka-szmatka ale mózg pracuje mi na maksymalnych obrotach. Nie boję się, że coś mi zrobi. Jakoś ciężko mi w to uwierzyć. Boję się konsekwencji kiedy znając mojego pecha zajrzy tu jego matka albo ktoś z rodziny. Wszystko przecież odbije się na mnie.
- Cicho bądź. - mówi i zaczyna całować mi szyję
- Co robisz idioto?! Zostaw mnie!
Myśl Marta, myśl… Myke Tyson! Tak! To dobry pomysł. Odgryź mu ucho! Próbuję zrealizować pomysł ale nie dość, że nie mogę dostać się do jego ucha, to Mario odbiera to jak sygnał aprobaty z mojej strony. Próbuję się wyrwać ale daremnie. Jest zbyt silny.
- Cicho!! – warczy w odpowiedzi na moją wiązankę wyzwisk
Przyssał się do mojej szyji jak odkurzacz. Niestety to wcale nie jest przyjemne. Najbardziej jednak wkurza mnie nie to, że junior szef, tak podobny do swego ojca, przykłada swe szefoskie, spasione usta do mojej szyji ale to, że nie mam na nic wpływu.
- Mario, proszę cię puść mnie. Co ja ci takiego zrobiłam?
Mam ochotę tupać nogami o podłogę, skakać, krzyczeć jak małe, rozkapryszone dziecko i wyrywać sobie włosy z głowy. Próbuję ruszyć nogą aby nadepnąć mu na stopę. Myślę, że na kop w jaja jestem niestety zbyt blisko. Nie będzie rozpędu. Co to za kop w jaja bez rozpędu? Cholera jasna! Przyssał się niczym pijawka lekarska.
- Puść mnie, słyszysz!?! PUSZCZAJ!!
Jego ręce jeszcze mocniej ściskają mi przeguby. Kolanem zaś przytrzymuje moje nogi. Nie mam siły. Przypomniała mi się historia koleżanki, która pierwszego dnia w żeńskiej szkole do której się przeniosła została zaatakowana przez resztę dziewczyn z klasy. Kilka ją trzymało a jedna robiła malinkę. Dziewczyna potem przez jakiś czas musiała chodzić w golfach mimo upału bo nikt by jej nie uwierzył co zaszło a jak by jej rodzice lub nauczyciele zauważyli to mogłaby się zacząć modlić... Taki specyficzny chrzest jej zrobili. Może i Mario po to wlasnie to robi, aby wpędzić mnie w tarapaty. Na pewno nie dlatego, że mu się podobam czy coś. Zachowywałby się wtedy inaczej. Na bogów! Ja naprawdę nie mam już siły...
Mario całym swym ciałem przytrzymuje moje ciało i powoli rozpina rozporek swych spodni.
- ŁAAA!!! RATUNKU!!! - nagle dostaję przypływu sił
Teraz naprawdę zaczynam się bać. Nie wygląda to jakby miało się skończyć niewinnie. Przypominam sobie bijatyki z bratem i wolną ręką, (Mario jest właśnie zajęty swoim interesem) łapię jednocześnie jego ucho i oko. Ściskam jak najmocniej potrafię.
- Aaajj...!!! Zwariowałaś?!! – Mario odsuwa się ode mnie masując powiekę
CO?!!? JA zwariowałam..?!
Korzystam z okazji i uciekam ile sił w nogach słysząc za sobą głos Maria:
- Durna!
Wbiegam do kuchni wpadając na szefową.
- Co się z tobą dzieje?! – krzyczy szarpiąc mnie za ramię – Gdzie ty się podziewałaś?! Przyniosłaś wodę?
- Nie. - staram się uspokoić
- Przecież ci mówiłam żebyś przyniosła!! Dlaczego tego nie zrobiłaś?!
- Zapomniałam. – tłumaczę próbując zakryć drżącą ręką czerwoną szyję
- Zapomniałaś!!! Zejdź mi z oczu leniu! Margharita! Idź po wodę!
Gośka wykonuje rozkaz i wraca szybko z wodą.
- Widzisz jak Margherita się porusza? Bierz z niej przykład! Jesteś za wolna! A teraz na salę, bo goście czekają! – wskazuje ręką kierunek poczym sama wychodzi z kuchni zamieniając minę potwora w przemiły uśmiech dla gości
Staram się uspokoić i nie trząść tak bardzo.
- A nie mówiłem, że jesteś do niczego?! - krzyczy Roberto - Hahaha!!!
Angela przestaje robić tagliatelle i podchodzi do mnie pytając:
- Wszystko w porządku? Nie najlepiej wyglądasz.
- Tak, w porządku.
- Na pewno?
- Angela, jak mam być szczera, to tutaj nic nie jest w porządku. – mówię zrezygnowana patrząc jej w oczy
- No proszę.... Księżniczka zaraz się rozpłacze... Hahahahah!!!! – tłuszcz Roberta podskakuje w górę i w dół
- Zakmnij się! - syczy do niego Angela - Marta, jadłas coś dzisiaj?
- Właściwie to nie.
- Jesteś bardzo blada i cała się trzęsiesz. Musisz coś zjeść.
- Nie mam czasu.
Serce nadal kołacze mi jak oszalałe. Najgorszy jest jednak wstyd za to co przed chwilą zaszło. Zwyczjanie się wstydzę. Równocześnie wiem, że nie powinnam, że to on, ten "figlio di puttana" powinien się wstydzić ale nic na to nie poradzę. Odczuwam wstyd i nie mogę przestać o tym myśleć.
- Musisz się nauczyć znajdować czas na takie rzeczy. Zjedz coś chociaż na szybko. Dam ci riccottę na słodko. To postawi cię na nogi.
Angela rozgniata biały ser w kubku, zalewa kilkoma łyżkami kawy i posypuje cukrem.
- Masz, zjedz. To jest całkiem smaczne. Ja to bardzo lubię.
- Uwielbiam riccottę. - uśmiecham się do niej
Trzeba przyznać, że włoskie jedzenie jest pyszne i w pewnym sensie wyjątkowe; świeża mozzarella, jeszcze ciepła riccotta, arbuzy słodsze niż miód...
- Pyszne! Dziękuję. Muszę już wracać do pracy, bo szefowa mnie zaraz zabije.
W końcu dzień jakoś minął i nastał czas odpoczynku. Koniec pracy.
Jak zwykle wychodzimy tylnym wyjściem przez kuchnię. Roberto dawno już pojechał do domu. W kuchni zostały tylko Angela i Lukrecja.
- Dobranoc. - mówi Gośka wychodząc
- Dobranoc. - odpowiadają Brazylijki sprzątając kuchnię
- Czekaj! - łapię moją współlokatorkę za rękę - Może im pomożemy?
- Przestań! - Gośka karci mnie wzrokiem - Chodź do domu! Jestem zmęczona.
- One na pewno też a jak im pomożemy to skończą szybciej. – i nim Gośka zdąża znowu zaprotestować, dodaję głośno – Pomóc wam w czymś?
- Nie, nie trzeba.
- No to wam pomożemy.
Słyszę jak Gocha sycząc wypuszcza powietrze, jednak zostaje pomóc.
Lukrecja zmywa naczynia. Ja czyszczę kieliszki.
- Masz bardzo ładne oczy. - mówię do pulchnej kobiety w średnim wieku.
Lukrecja patrzy na mnie ze strachem, poczym mówi coś do Angeli w ich języku.
- Ojos bellos, czy jak się tam po waszemu mówi... Angela, wytłumacz jej, że ma ładne oczy.
Dziewczyna tłumaczy kobiecie, która uśmiecha się speszona. Wygląda jakby nie bardzo wiedziała co z tym teraz zrobić, po chwili dziękuje mi za komplement. Nie rozumiem czemu wszyscy tutaj są tacy strachliwi...
Angela zamiata podłogę, ja za nią puszczam wodę ze szlaufa a Gośka spycha wodę do studzienki kanalizacyjnej na środku kuchni.
We trzy szybko sobie poradziłysmy. Lukrecja poszła już do domu a my układamy jeszcze naczynia na miejsce.
- Tęsknisz za swoim krajem, Angela? - pytam
- Tak. - odpowiada zaskoczona - Bardzo.
- Jaka jest Brazylia?
Oczywiście uczyłam się o tym kraju, widziałam programy edukacyjne, czytałam co nieco ale chciałabym się dowiedzieć czegoś z ust prawdziwej Brazylijki. Przynajmniej będę wiedzieć, że informacje nie są fałszywe lub przestarzałe jak w przypadku Polski, którą przedstawiają w Europie i USA jako kraj trzeciego świata, komunistyczny i technicznie zacofany, (niektórzy myślą, że żyjemy w kole podbiegunowym w chatach pod strzechą, bez radia, telewizora i księżyca.)
- Jaka jest Brazylia? – Angela odkłada talerze, opiera się o blat i z lekkim uśmiechem odpływa myślami zapewne do tego właśnie kraju – Brazylia jest piękna... Miejsce w którym ja mieszkam jest bardzo zielone i takie... Naturalne.

- Hmm... Chciałabym je zobaczyć. Współczuję ci, bo ja tęsknie za Polską a jestem tu od niedawna i wiem, że tak naprawdę mój kraj jest blisko. W każdej chwili mogę wrócić autostopem, tak jak przyjechałam. Ty nie masz takiej możliwości. Bilet lotniczy do Ameryki kosztuje pewnie majątek.
- Masz rację. Żeby tu przyjechać, wydałam wszystkie swoje oszczędności nie mówiąc o tym, że rzuciłam szkołę.
- Dlaczego wybrałaś akurat ten kraj na emigrację? Przecież języka włoskiego nauczyłaś się dopiero we Włoszech.
- Mój brat już wczesniej tutaj pracował i pomógł mi się przenieść.
- On też pracuje w tym gospodarstwie?
- Tak. Zbiera oliwki.
- Na którym roku rzuciłaś studia?
- Nigdy nie studiowałam. - uśmiecha się smutno - Nie dokończyłam szkoły średniej.
- Żartujesz? Dlaczego?
- Tak wyszło. Nigdy nie byliśmy bogaci a pięć lat temu umarła moja matka. Jest nas w domu sześcioro więc ktoś musiał wylecieć z gniazdka, że tak powiem.
- Marta! - Gośka zaczyna się niecerpliwić - Chodź już.
- Czekaj chwilkę. Chcę jeszcze pogadać.
- Jest już 02.00!
- To idź. Ja wrócę później.
Gośka stoi przez chwilę ze skwaszoną miną (wygląda na złą), poczym nic nie mówiąc, wychodzi.
- Angela? Przepraszam, że to powiem – mówię nie zwracając uwagi na fochy mojej współlokatorki – ale nie wydaje ci się, że jesteś tu wykorzystywana? Chodzi mi o to, że zaczynasz codziennie pracę wcześniej niż ja i Margherita, kończysz później, pracujesz w kuchni, na sali i w prywatnym domu szefostwa a zarabiasz pewnie tyle co my, czyli 500euro.
- 400 euro. - poprawia mnie
- No nie.... Pracujesz więcej a zarabiasz jeszcze mniej?! Czemu stąd nie odejdziesz?
Angela oparta o blat stołu miętosi w rękach ścierkę.
- Bo tu przynajmniej mam gdzie spać i co jeść. – odpowiada cicho – Ja od czterech lat nic sobie nie kupiłam. Wszystko odkładam albo wysyłam do domu. Żałuję tylko, że nie zdążyłam zrobić matury, bo jak tu przyjechałam, miałam piętnaście lat.
- Piętnaście lat?! - nie dowierzam
Przecież ona była jeszcze dzieckiem. Wyobrażam sobie jak bardzo musiała się bać będąc tak daleko od domu (na innym kontynencie) i wiedząc, że musi zapracować na życie... Nic dziwnego, że wpadła w ręce tych charpii...
- To oznacza, że teraz masz dopiero dziewiętnaście lat.
- Aha. - kiwa głową
Spodziewałam się, że jakoś pięć lat więcej.
- Zaraz, zaraz... To oni przyjęli cię do pracy mimo, że byłaś niepełnoletnia?
- No właśnie między innymi dlatego trafiłam na Calabrię. Na północy nie dostałabym pracy.
Piętnaście lat...  Jak łatwo jest manipulować takim dzieckiem, bo to jeszcze dziecko. Łatwo jest nauczyć posłuszeństwa, zastraszyć, wmówić, że praca ponad siły jest rzeczą normalną.
- Ale teraz jesteś już dorosła i możesz odejść – mówię siadając na stole – Jesteś młoda, język włoski znasz lepiej ode mnie więc na pewno szybko znajdziesz sobie lepiej płatną pracę.
- 400 euro to nie jest wbrew pozorom wcale tak mało. Za te pieniądze w Brazylii możesz kupić rzeczy na które normalnie nie byłoby cię stać.
- Ja rozumiem. W Polsce za 500 euro też mogę sobie kupić wiele rzeczy, np.opłacić semestr studiów ale uważam, że jako człowiek mam prawo mieć większe wymagania, tak jak Włosi... Ja też mam swoje marzenia i to, że ktoś pochodzi z biedniejszego kraju nie znaczy, że można go wykorzystywać... Wiele jestem w stanie zrozumieć, ok; niech płacą obcokrajowcom mniej niż rodowitym Włochom ale niecałe 1 euro za godzinę, to już lekka przesada, nie uważasz? 
- Wiem, wiem, że to niesprawiedliwe. Kiedyś stąd odejdę.
- Kiedyś?!
- Już nie długo... Ale na pewno nie w tym roku. – mów do słupa a słup dupa – Nie długo kończy się sezon a zimą jest o wiele mniej pracy. Wprawdzie wypłata też jest mniejsza ale przynajmniej można odsapnąć.
- Boże?! Jeszcze mniejsza wypłata?! Angela, jak cię słucham to nie wiem czy powinnam się bardziej śmiać czy płakać. Proszę cię, wyjedź stąd jak najszybciej i nie marnuj życia! Przecież ty z tych gór nie złaziłaś od czterech lat! Naprawdę uwierz mi, że jesteś w stanie zarobić więcej, biorąc pod uwagę nawet opłatę mieszkania.
- Wiem, wiem... Na pewno wyjadę ale jeszcze nie teraz.
No nie... Nie mam siły. Świata nie naprawię.
- Jak sobie chcesz. To w końcu twoje życie. Mnie by tylko denerwowało, że ktoś się na mnie nieuczciwie wzbogaca.
Angela uśmiecha się tylko i nie odpowiada. Wyciera talerz, który od dawna jest już czysty, poczym zabiera się za zamiatanie podłogi, którą wcześniej na błysk umyłyśmy.
- No cóż... Zrobiło się naprawdę późno a jutro trzeba wcześnie wstać więc już pójdę. Idziesz ze mną?
- Nie, zostanę jeszcze. 
- Jak jest w waszym języku dobranoc?
- Bon nui.
- Bon nui, ładnie. Brazylijski w ogóle jest chyba ładny, taki melodyjny.
- Dokładnie. Jest piękny. – uśmiecha się sama do siebie
- No więc, bon nui!
- Bon nui!

Cdn...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz :) Aby osoby z poza blogera mogły podpisać się wybranym nickiem wystarczy by wybrały opcję "nazwa/adres URL" i w nazwie wpisały nick.