Jakiś czas później parkujemy motor na miejscu wyznaczonym
do tego celu, przed stadionem.
Wszędzie wokół mnóstwo ludzi i policji z motorami,
samochodami, nyskami lecz zero armatek wodnych czy pojazdów podchodzących pod
ciężką artylerię.
- A gdzie szalikowcy? – pytam mego towarzysza lekko
zdziwiona
- A właśnie... – Maurizio sięga do kuferka w motorze, wyciąga
bordowo-złoty szalik z napisem ROMA i wiesza go sobie na szyi
- Ja pytałam o takich poważnych szalikowców.
- Ja jestem jak najbardziej poważny.
- Mam na myśli takich, co chodzą w stadzie i rozrabiają.
- Ach... Oni wchodzą innym wejściem i siedzą w
wyznaczonych dla nich miejscach za bramkami. Zobaczysz. A ta policja to
właśnie przez nich, żeby utrzymać porządek.
- Tak mało?
W Polsce na derby angażują policję z całego miasta. A
czasem nawet z sąsiednich.
- Ok. Słuchaj mnie teraz uważnie, Marta. – Maurizio
odwraca się w moją stronę, gdy siedzimy już na trybunach – Zapamiętaj dobrze te
słowa; „ROMA, ROMA CUORE DELLA CITTA, UNICO GRANDE AMORE DE TANTA E TANTA GENTE
CHE FAI SOSPIRA!!!” Powtórz.
- Ale ja wolę pasiastych. – krzywię się
- Haha! Ona tylko żartowała! – tłumaczy ludziom wokół z
nerwowym uśmiechem Maurizio – Żartownisia taka! Haha!
- Wcale nie żartuję. – mówię głośno i wyraźnie – Ja
naprawdę wole Juve...
- Roomaa, Romaaa cuore della cittaaa!!! Lalala!!! – Maurizio
próbuje zagłuszyć mnie śpiewem machając swoim szalikiem – Taka jest właśnie do
tego melodia. Dasz radę zaśpiewać? „Romaa, Rooomaa cuore della citta...”
Albo on tak fałszuje albo to kolejna piosenka, która
powinna wygrać Eurowizję.
- Później zaśpiewam ze wszystkimi. – deklaruję – To gdzie
ci chuligani o których mówiłeś?
- Tam siedzą. – wskazuje trybuny za bramkami
- Wyglądają sympatycznie.
- Zobaczysz później. Będą ryczeć, rzucać transparentami,
bibułkami i wstążkami.
- Wstążkami? Nasi kibice rzucają nożami.
- Tutaj to zabronione. Można komuś zrobić krzywdę.
- No właśnie. Dlatego rzucają nożami.
- Ale u nas nawet jakby chcieli coś takiego zrobić, to
sama widzisz, że policja pilnuje. Nie da rady.
- U nas też pilnuje, a poza tym dookoła boiska jest
siatka oddzielająca piłkarzy od kibiców jak od stada małp i mimo to, dają radę.
Dla chcącego nic trudnego.
- O! Zaraz się zacznie! – Maurizio podekscytowany uderza
mnie w ramię – Znasz jakieś kibicowe piosenki?
- Tak. „Biała gwiazda na niebie się mieeniii...”
- A po włosku?
- Po włosku nie znam.
- To śpiewaj tą, co cię nauczyłem. I nie mów już nic o
Juventusie. – dodaje szepcząc mi do ucha
Spiker wywołuje po kolei wszystkich piłkarzy. Robi to w
iście showmańskim stylu;
„W obronie z numerem osiem Luciaaanooo...!!!”
I kibice dokańczają zgranym chórem;
„ZAURIII !!!”
I znów spiker;
„W ataku z numerem dziewiętnaście Gooraaan...!!!”
Tym razem dołączam się do reszty kibiców i z całej siły
krzyczę;
“PANDEEV!!!”
Czuję bolesne szturchniecie w ramię i znów ten
konfidencki szept Maurizia;
- Lepiej siedź już cicho jak chcesz stąd wyjść o własnych
siłach, dobra?
- O co chodzi?
- To nie nasi przecież! Będziesz krzyczeć jak nasi będą
wchodzić. Śpiewaj ze mną. – dodaje po chwili – Roomaaa, Rooomaaa...!!!”
Po wejściu drużyny „S.S. LAZIO”, razem z Mauriziem i
otaczającymi nas kibicami wywołujemy między innymi takich piłkarzy „AS ROMA”
jak; Carlo Zotti! Christian Panucci! Matteo Ferrari! Marco Cassetti! Daniele de
Rossi! No i oczywiście słynny Francesco Totti!
Gdybym oglądała ten mecz w telewizji, na pewno nie
zapadłby mi w pamięć. Nie było w nim nic szczególnego. Nawet wynik 1:1, był
nudny. Ale ja zobaczyłam go na żywo, rozumiesz? Siedziałam mniej więcej na
środku jednego z dłuższych boków trybuny. Wokół mnie skandujący, podekscytowani
i narzekający mężczyźni. Niewielkie mam doświadczenie jako kibic przychodząc na
mecze naszej legnickiej „Miedzianki”, (która zdobyła nawet Puchar Polski lecz
niestety nie bardzo to pamiętam, bo 1992 roku byłam w drugiej klasie
podstawówki), ale mogę ci przysiąc, że pod wieloma względami kibice włoscy nie
różnią się niczym od polskich. Zdania i krzyki w stylu; „Dawaj, dawaj, dawaj!!!
Ma... Porca puttana!!!” lub; „Wstawaj, wstawaj! Nie udawaj!”, „Faauul!!! To był
fauul!!!” i przeraźliwy gwizd są standardem chyba na boiskach i stadionach
całego świata. Nie brakuje również ludzi, którzy minęli się z powołaniem i
tylko tak im jakoś przez przypadek w życiu wyszło, że zostali piekarzami,
sprzedawcami, robotnikami fabryk czy kelnerami, bo powinni być przecież
arbitrami lub co najmniej trenerami jakiejś drużyny piłkarskiej. Oni już by
wtedy wiedzieli, co robić. W związku z tym, dokoła da się słyszeć cenne rady
dla trenera; „Zmień go idioto! Zmień go!!! Nie widzisz, że ledwo chodzi?!”, „No
co za debil!! I po co go zdejmujesz baranie?!”, „Wstaw do ataku Manciniego! No
nieee!!! Manciniego mówię przecież! Głuchy jesteś?!?! Che stronzo...”, A także
złorzeczenia na sędziego i odkrywanie spisków; „Przecież to nie był faul! Sam
się potknął!!”, „Tak, tak, na pewno jest opłacony, przecież tamten sam się
potknął...”
Za bramkami siedzą, a raczej falują, skaczą i śpiewają
kibice podwyższonego ryzyka, czyli tak zwani chuligani. Są dość dobrze
zorganizowani. Co jakiś czas rozwijają wielką płachtę z napisem dopingującym
ich drużynę i podają ją sobie coraz niżej, aż w końcu rzucają na boisko.
Czasami zapalą jakąś dymiącą racę lub kolorowe świece dymne no i oczywiście
cały czas śpiewają i skandują na przemian. Gdyby polscy kibice byli tacy jak
oni, głowa Dino Baggio nadal nie wiedziałaby, co to blizna. Trzeba Włochom
przyznać, że potrafią się bawić nie robiąc przy tym nikomu krzywdy.
- Twój chłopak lubi piłkę nożną, Marta?! – Maurizio
krzyczy odwracając lekko głowę podczas jazdy motorem
Jedziemy właśnie coś zjeść. Prosto ze Stadio Olimpico do
restauracji gdzie znajomy Maurizia wyczarowuje podobno wspaniałe potrawy. Po
tych krzykach na meczu obojgu nam zaburczało w brzuchu.
- Yyy... Właściwie to nie wiem. – odpowiadam
- Jak to nie wiesz?! Nie znasz swojego chłopaka?! –
Maurizio próbuje przekrzyczeć wiatr i ryk silnika
- Jesteśmy ze sobą
od nie dawna!!
Szczerze mówiąc, to nawet nie jestem pewna czy ze sobą jesteśmy.
- CO?! To od kiedy z nim jesteś?!
- Noo... Licząc ten czas kiedy tu jestem... To będzie coś ponad dwa miesiące.
- CO?!
Maurizio hamuje na poboczu, zdejmuje kask i patrząc mi w
oczy pyta;
- Chcesz mi powiedzieć, że twój chłopak w Polsce, z
którym uważasz, że jesteś, jest twoim chłopakiem od dwóch miesięcy, w tym
pewnie półtora miesiąca się nie widzieliście?!
- Tak. – wypalam z moją głupią szczerością – Coś w tym
stylu. Poznałam go przed przyjazdem do Włoch i w sumie to umówiliśmy się parę
razy i...
- I myślisz, że on na ciebie czeka, tak? – przerywa z
wrednym uśmiechem Maurizio
Nie, nie z wrednym uśmiechem, raczej może z kpiącym.
- Taką mam nadzieję. – podnoszę dumnie głowę
- Hahaha!! To ja myślałem, kiedy mówiłaś o swoim
chłopaku, że jesteś z nim już co najmniej cztery lata, a wy nawet dwa miesiące
się nie znacie. A ty sobie wyobrażasz nie wiadomo jaką wielką miłość.
Maurizio opiera się o motor trzymając kask w drugiej
dłoni. Ja nadal siedzę na miejscu pasażera.
- Cóż... Tak wyszło, że niedługo po tym jak się
poznaliśmy musiałam jechać zarobić na studia, ale oboje byliśmy sobą zainteresowani
i myślę, że może z tego wyjść coś większego. Tak czuję.
- Tak czujesz? A nie czujesz czasem, że on tam w Polsce
dobrze się bawi?
- O, na pewno dobrze się bawi. Sam mi o tym powiedział,
kiedy do niego dzwoniłam. Przecież nie każę mu być w stanie żałoby, bo mnie tam
nie ma.
- Mam na myśli jakąś inną dziewczynę. – podnosi lekko
brew
- A tego nie wiem.
- Więc czemu ty się tutaj tak starasz? Maltretujesz się
jakimiś celibatami.
- Kto powiedział, że się maltretuję? Nie robię nic wbrew
własnej woli. A to czy on tam ma jakąś dziewczynę, to już jego własne sumienie.
Co ja mogę zrobić? Wynająć detektywa? Mogę tylko mieć nadzieję.
- Ale przecież on na pewno, na sto procent zabawia się z
jakąś dziewczyną. Ja ci to mówię! Wiem, bo sam jestem mężczyzną i wiem jak inni
myślą.
- Nie każdy jest od razu takim zdrajcą jak ty. Nie mogę
mierzyć każdego tą samą miarą. Co, chcesz żebym się puściła, bo on na pewno też
się puszcza?
- Nie, ale...
- Ale co?! On przecież może myśleć tak samo. „Ona na
pewno tam się puszcza, więc ja też sobie kogoś znajdę”. W ten sposób nigdy
sobie nie zaufamy.
- Marta... – Maurizio kręci głową z uśmiechem – Życie to
nie bajka.
A ty
oczywiście o tym doskonale wiesz, bo życie dało ci już popalić jak mało komu.
Pozjadałeś więc wszystkie rozumy i każdego, kto podchodzi do życia z większą
dawką optymizmu niż przeciętny zjadacz chleba, starasz się łaskawie sprowadzić
na ziemie.
Oczywiście myślisz, że robisz mi przysługę, bo lepiej w
ten sposób, niż jakbym miała sama spaść z wysokości. Tylko, że ja mam już dość
ciągłego tłumaczenia motywów mojego postępowania. To moje życie i robię w nim,
co uważam za słuszne i nie widzę powodów, dlaczego mam się tłumaczyć każdej
napotkanej osobie. Już mnie to zaczyna po prostu drażnić.
Po pysznej kolacji w restauracji z widokiem na Rzym,
Maurizio chciał mi pokazać jakieś niesamowite, pobliskie jezioro, ale po drodze
zasnęłam w samochodzie, więc postanowił zawieźć mnie jednak do domu.
Nie mam pojęcia, co mnie tak zmorzyło. Czuję się
potwornie zmęczona i senna. W sumie nie powinnam, bo nie pracowałam przecież
cały dzień. Jednak tyle wrażeń...
Kładziemy się szybko spać i wszystko byłoby jak
najbardziej w porządku gdyby nie to, że ni z gruszki ni z pietruszki Maurizio
wypalił;
- Mogę potrzymać cię za rękę?
- Co?
Sen przeszedł mi momentalnie. Trzask prask i już oczy
otwarte, żeby nie powiedzieć wybałuszone. Mózg z trybu wypoczynkowego
przeskoczył na CZUWANIE.
- Tylko za rękę. – usprawiedliwia się leżąc koło mnie z
przekręconą w moją stronę głową – Chciałbym trzymać twoją dłoń przez sen. Nic
więcej.
- Wolałabym nie.
No i skończyła się kolejna przyjaźń damsko-męska.
- Dlaczego nie? To tylko dłoń, a mi na tym bardzo
zależy.
Może właśnie dlatego.
- Nie, nie, dziękuję. – udaję głupią
- Chciałbym cię po prostu poczuć w jakiś sposób. -
tłumaczy – Wiem, że nie zgodzisz się na więcej, więc chociaż tą małą cząstką
ciebie chciałbym się nacieszyć.
- Co ty zwariowałeś? – pytam pół żartem, pół serio –
Odbiło ci? Robisz ze mnie jakiegoś papieża czy innego ojca Pio...
- Nie, nie, ja...
- Jak nie, jak tak. – przerywam – Tak jak ludzie
rzucający się na kawałek szaty świętego, żeby chociaż w tej małej cząstce go
poczuć. Ja nie jestem święta, Maurizio.
Jasne Marta, pogrążaj się dalej. Bardzo zachęcające
słowa. A grr... Ty jak coś powiesz...
- To nic. Chciałem tylko trzymać cię za rękę. Byłoby mi
bardzo miło. Co ci szkodzi?
- Dziękuję, ale nie chcę Maurizio. Odmawiam.
- Ale dlaczego? Co ci szkodzi?
- Nie chcę i już.
- Czy ja jestem aż tak paskudny, że nie chcesz mi nawet
dać ręki? Wiem, że wyglądam jak kura, ale chyba nie jest aż tak tragicznie? –
pyta unosząc się na łokciu
No i proszę. Zostałam poproszona o rękę.
- Nie o to chodzi Maurizio. Po prostu nie chcę. Poza tym
mam chłopaka. – staram się miło i grzecznie mu wytłumaczyć w taki sposób, aby
go nie urazić
- Jakiego chłopaka? – uśmiecha się – Przecież już
ustaliliśmy, że tylko ci się wydaje, że masz chłopaka.
- Nie Maurizio. To ty tak ustaliłeś. – tracę cierpliwość
No i po jaką cholerę mu się zwierzałam?! Że też nie miało
mnie kiedy wziąć na szczere wyznania. Maurizio jest inny, to przyjaciel.
Jaasne... Mało ci dowodów na to, że każdy facet jest taki sam?! Wszyscy niby
mają takie dobre serca i chcą pomóc w biedzie, a w rzeczywistości każdy z nich
na coś skrycie liczy.
Ale przecież tyle jest ładnych dziewczyn... Dlaczego ja?
Po prostu okazja czyni złodzieja. Samotna dziewczyna
potrzebująca pomocy. Poza tym blondynka. Pachnie egzotyką.
Jaka znowu blondynka?! Włosy koloru mysi brąz.
No nie przesadzaj, dobrze? Trochę ci tu włosy pojaśniały,
skóra pociemniała przez co jeszcze bardziej jest to widoczne. Fajnie byłoby się
pochwalić chłopakom; „Zobaczcie co nowego ostatnio wyrwałem”.
W Polsce jestem szarą myszą, a tu egzotyką. Nieźle...
Nie podniecaj się tak. Większość Polek jest tu egzotyką.
Większość Polek, Słowaczek, Rosjanek...
Dobra, dobra... Zrozumiałam. Jestem pospolita i zwyczajna
jak polska pokrzywa.
- Jestem już bardzo zmęczona Maurizio. – zwracam się do
niego ze wzrokiem małego pieska, którego oczy mówią; „puść mnie proszę... Ja
nie chcę na ręce. Przestań mnie ściskać.” – Chciałabym już spać, jeśli
pozwolisz.
- Oczywiście. – mój towarzysz leży na plecach patrząc w
milczeniu na sufit
- Dobranoc. – mówię zdecydowanie i próbuję zasnąć
Leżę również na plecach, bo boję się od niego odwrócić.
Nie wiem co zrobi, co wymyśli. Zupełnie nie wiem, czego mam się spodziewać.
Wolę kontrolować sytuację. Leżę więc na plecach i tak jak Maurizio
patrzę w ciemności na sufit. Skrępowanie wisi w powietrzu a w mojej głowie wojna, jak śpiewała Anita.
Teraz to już tak prędko nie zasnę. Hmm… Albo mi się
wydaje albo Maurizio dotyka palcami moich palców. Odsuwam lekko dłoń. Staram
się to zrobić w naturalny sposób, że tak niby sama się przesunęła. Palce
Maurizia niczym nogi pająka dźwigające odwłok powoli kierują się w stronę mojej
dłoni, żeby w końcu znów spocząć na moich palcach.
- Eehh… - wzdycham
– Coś tu nie wygodnie.
Poprawiam poduszkę, wiercę się przez chwilę udając, że
mnie coś kłuje w karku, żeby wreszcie przekręcić się głową tam, gdzie Maurizio
ma nogi.
- Co robisz? – pyta zdezorientowany
- Nie wiem co jest, ale jakoś mi tam nie wygodnie. To
pewnie przez ten zagłówek. – zmyślam – Jeśli się nie obrazisz, to położę na nim
nogi, a głowę o, tutaj, gdzie jest niżej. Mam nadzieję, że umyłeś nogi. – silę
się na kiepski żart
Maurizio nie odpowiada. Nawet go nie widzę w ciemności.
- To nawet zdrowiej trzymać tak nogi wyżej poziomu serca.
– zgrywam dalej moje małe przedstawienie – Tak mi duszno jakoś i nogi mnie
bolą, wiesz, tak od środka – na potwierdzenie mych słów zginam i prostuję nogi
- Jak chcesz.
Maurizio wydaje się być obrażony. Kładzie się na swoim
miejscu i czuję, że nadal gapi się w sufit. Nie jestem lepsza, robię to samo.
Jestem już tym wszystkim zmęczona. Wiem, że to brzmi
śmiesznie i zalatuje histerią, ale ja już naprawdę dłużej tego nie wytrzymam.
Chyba wrócę do domu. Mam na myśli Polskę, bo domu jako takiego nie mam.
No i co, poddajesz się?!
Daj mi chociaż teraz spokój! Tak właśnie! Poddaję się.
Jestem przecież tylko człowiekiem, a każdy człowiek ma kres swojej
wytrzymałości.
Czuję, że mam mokre policzki.
Jestem zmęczona bardziej psychicznie, ale fizycznie też
już nie tryskam energią.
Wycieram łzy wierzchem dłoni.
Zobaczysz, że będziesz wysłuchiwać; „A nie mówiłem, że
nie dasz rady..”, „Trzeba było zostać w Polsce…”
Ciekawe jak sobie radzą moi kumple ze studiów. Dawid,
Przemek i Beti postanowili jechać do coraz modniejszej ostatnio Irlandii na
wakacje, również zarobić na studia. Znając ich, pewnie piją codziennie. Chcieli
żebym jechała z nimi, ale nie miałam kasy nawet na ten cholerny bilet, a nie
chciałam od nich pożyczać pieniędzy. Ten mój paniczny strach przed
jakimikolwiek pożyczkami. Nie, bo ja sama dam radę! A oni w tym czasie
zakładali się ze mną, że nie wrócę do kraju, a jeśli już, to raczej nieżywa. A
już na pewno nie zdołam zarobić na studia i wynajem mieszkania. No i zdaje się,
że mieli rację. Ile to ja zarobiłam? Zaraz, zaraz… Przeliczam szybko w głowie.
No prawie na studia mam. Brakuje 200 euro. Niewiele. Mogłabym jeszcze troszkę
zostać…
Przypomniała mi się dłoń Maurizia na mojej dłoni.
Przypomniał mi się Rosario, Michele, Manuele, Sergio, Salvatore, nawet Mariusz…
Mam dość! Nie, nie zostanę tu już ani chwili dłużej!
Chciałabym być teraz z moją studencką drużyną w Irlandii.
Z nimi mogłabym się czuć bezpiecznie. Jedyne czego mogłabym się przy nich obawiać, to nawiedzający mnie często kac. Na
pewno byłoby wesoło…
No już nie narzekaj. Wszędzie dobrze gdzie nas nie ma.
Tyle przygód za to przeżyłaś.
No, no… Nie mów hop, póki się nie wysikasz. Poza tym, kto
będzie chciał mnie słuchać? A nawet jeśli, to kto mi uwierzy?
Maurizio przewraca się na bok. Może zasnął? Mi to raczej
nie grozi.
Zdecydowałam! Wracam! Ta dłoń Maurizia na mojej dłoni
sprawiła, że przelała się czarka. Dłużej już tu nie wytrzymam. Po prostu nie
dam rady… Wracam jutro rano.
Szkoda tylko, że nie mam domu, do którego miło się wraca.
Byłoby mi milej gdybym coś takiego miała.
Doobra… Nie mazgaj się! Coś sobie znajdziesz w Krakowie!
W sumie to tyle tu przeżyłam, że w Polsce na pewno sobie
poradzę. Nawet jakbym miała spać na ulicy, gdzieś pod bramą, to i tak sobie
poradzę!
Ta przepowiednia niestety później się sprawdziła. Były
momenty, że po powrocie z Włoch spałam na ulicy pod przychodnią, lub koczowałam
pod uczelnią czekając aż stróż się zlituje i mnie wpuści. Moja przyjaciółka
Monika, której życie dało nieźle popalić, na mój zbytni przejaw optymizmu,
odparła kiedyś; „Jeśli myślisz, że życie ci się odmieni na lepsze, że los
powinien cię wynagrodzić, bo niby tyle przeszłaś, to szykuj się na niespodzianki, bo
on da ci jeszcze bardziej w kość. Jak było źle, to znaczy, że może być jeszcze
gorzej.”
Mimo to, dalej wierzę, że mogę wszystko odmienić. Jestem
teraz szczęśliwa jak nigdy przedtem, bo kontroluję swoje życie i wiem, że
wszystko zależy ode mnie. Jeśli coś spartaczę, to będzie to tylko moja wina,
ale wiem, że zawsze mogę to naprawić. Nie muszę się więcej bać…
A jutro wrócę… Co ma być, to będzie.
- Jak to wracasz??
- Normalnie. Tak jak przyjechałam, tak i wrócę. –
tłumaczę gospodarzowi z samego rana – Już się spakowałam.
Prawda jest taka, że nigdy się nie rozpakowałam.
- Nie rozumiem. – Maurizio zaspany drapie się po głowie –
Nie nadążam…
- Muszę wracać do Polski, Maurizio. Wprawdzie nie do
końca udało mi się zarobić na studia, ale muszę już wracać.
- Tak nagle?!
- Tak. Muszę zdążyć przed rozpoczęciem roku
akademickiego.
- Mówiłaś przecież, że rok akademicki zaczyna się w
październiku.
- No tak…
- No to masz jeszcze ponad dwa tygodnie.
- Maurizio… - wymyśl coś szybko, jakąś wymówkę żeby go
nie zranić… - Mój ojciec leży w szpitalu – wypalam – Dowiedziałam się dziś
rano.
Twarz Maurizia w jednej sekundzie poważnieje i smutnieje.
- Bardzo mi przykro… - mówi prawie szeptem – Czy to coś
poważnego?
- Obawiam się, że tak. Wiem tylko tyle, że miał wypadek
- Przykro mi… - powtarza – Nie martw się. Wszystko będzie
dobrze. – kładzie mi dłoń na ramieniu
Głupio mi trochę…
Ale wcale nie było dobrze. Moje drugie imię powinno
brzmieć Kassandra, bo okazało się, że mój ojciec faktycznie miał wypadek. Jak
tylko przyjechałam do Legnicy, dowiedziałam się, że leży w miejskim szpitalu na
OIOMie.
Prędkość – 110km/h. Nawierzchnia – śliska. Przeszkoda –
drzewo
Dźwięk syreny i wykrzykiwane zdania: „Przepuśćcie nas, bo nam tu facet
odlatuje!!!”. Tyle usłyszała przez CB radio partnerka mojego ojca, jadąc
w drugiej karetce z zakrwawioną głową. Miała farta, bo zapięła pasy.
Tego jednak nie mogłam wiedzieć będąc jeszcze we
Włoszech.
Cdn...
PS. Kochani! Opowieść zbliża się pomału do końca. Pomyślałam "niech się dzieje wola nieba..." i zgłosiłam mojego bloga do konkursu na Bloga Roku 2013. Link do konkursu jest z boku zaraz nad opisem "O mnie". nie wiem czy ten blog przejdzie w ogóle do następnego etapu jakim jest głosowanie czytelników, ale jeśli przejdzie, to prosiłabym Was o wsparcie. Ale oczywiście nic na siłę ;)
Przy okazji też chciałabym Wam podziękować za to, że ze mną jesteście.
PS. Kochani! Opowieść zbliża się pomału do końca. Pomyślałam "niech się dzieje wola nieba..." i zgłosiłam mojego bloga do konkursu na Bloga Roku 2013. Link do konkursu jest z boku zaraz nad opisem "O mnie". nie wiem czy ten blog przejdzie w ogóle do następnego etapu jakim jest głosowanie czytelników, ale jeśli przejdzie, to prosiłabym Was o wsparcie. Ale oczywiście nic na siłę ;)
Przy okazji też chciałabym Wam podziękować za to, że ze mną jesteście.
Dlaczego w takiej kategorii?
OdpowiedzUsuńTak mnie przekierowano z bloga roku. Na samym początku wahałam się między "ja i moje życie" a "podróże" jednak zasugerowano mi, że kategoria :twórczość artystyczna" bardziej pasuje. Hmm... :)
Usuń- A właśnie... – Maurizio sięga do kuferka w motorze, wyciąga [bordowo-złoty] szalik z napisem ROMA i wiesza go sobie na szyi.
OdpowiedzUsuńSiedziałam mniej więcej na środku [jednego] z dłuższych boków trybuny.
Po pysznej kolacji w restauracji z widokiem na Rzym, Maurizio chciał mi pokazać jakieś niesamowite, pobliskie jezioro, ale po drodze zasnęłam [w samochodzie ??? jechaliście przecież motorem ;)], więc postanowił zawieźć mnie jednak do domu.
Dźwięk syreny i wykrzykiwane zdania: „[Przepuśćcie] nas, bo nam tu facet odlatuje!!!”.
Dzięki, powoli poprawiam. Jesteś spostrzegawczy :)
UsuńCo do samochodu i motoru, to przyznam szczerze, że nie pamiętam dokładnie jak to było. Wiem, że na mecz pojechaliśmy motorem, zaś na kolacji byliśmy już samochodem. Widocznie po drodze zmieniliśmy pojazd, ale to akurat nie utkwiło mi w pamięci. Zresztą taka czynność jak podjechanie pod dom, przesiadka itd...jest dość nudne do opowiadania. :)