Wieczorem w restauracji „San Silvestro”:
- Nie wiele tego. – mówię do Rozaria wysypując zawartość
lnianego woreczka na służbowy stolik
- Nie martw się. Zrobimy zrzutkę w pracy na twoje studia.
- Ha, ha... Bardzo zabawne.
- Pracuje tu z nami jeden Polak. Pomoże nam ją zorganizować.
Ma na imię Gsesek.. Gresek.. Czy jakoś tak...
- Grzesiek. – poprawiam
- No właśnie. Swoją drogą jeśli tak wyglądają wszyscy
Polacy, to lepiej nie zaczynać z wami wojny.
- Hahaha!!! Wy i wojna! Dobre! Albo zmienialibyście front
kiedy wam pasuje albo byście się poddali.
- Nie bądź złośliwa bo nie dostaniesz kolacji.- wykrzywia
się dziwnie – Lepiej powiedz ile dziś zarobiłaś.
Po szybkim przeliczeniu ogłaszam wynik dzisiejszej walki;
- 18,22 euro, 400 lirów, jedna róża i kapelusz.
- Kapelusz?!
- Jakaś kobieta rzuciła mi swój kapelusz. Może uważała,
że woreczek jest za mały.
- I gdzie go masz?
- Wyrzuciłam. Zdjęła go z głowy i mi rzuciła. Nie będę
nosić po kimś kapeluszy. Kto wie gdzie się szlajała?
- A róża?
- Mam ze sobą. Jeden chłopak rzucił mi pod nogi.
W tym momencie podchodzi do nas wysoki, długowłosy
blondyn.
- Rosario, rozliczyłeś się z kasą? – pyta
- Właśnie liczymy. – wskazuje na monety rozsypane po
stoliku
- Nie to miałem na myśli.
- A właśnie Marta, to jest Gsesik.
- Marta. – podaje dłoń
- No proszę, Polka. Mogłem się domyślić. Grzesiek. –
silny uścisk – Miło mi.
Teraz wiem, co Rosario miał na myśli mówiąc o wizerunku
Polaka. Grzesiek wygląda imponująco. W prawdzie nie w moim typie ale to nie
zmienia faktu, że wygląda po prostu IMPONUJĄCO. Jakby to powiedzieć... Na pewno
oglądałeś bajkę „Asterix i Obelix” i kojarzysz Falbanę, piękność z wioski
Galów. Grzesiek wygląda dokładnie jak jej narzeczony; mocna, kanciasta szczęka,
włosy sięgające ramion, błękitne oczy, szerokie, umięśnione bary, innymi słowy
– figura Atlasa, a przy tym dość opalony co jeszcze bardziej kontrastuje z
blond włosami.
- Co wy tu liczycie? – pyta ciekawy – Napiwki?
- Coś w tym stylu. – odpowiadam i wyjaśniam w czym rzecz
- A gdzie mieszkasz?
- U mnie. – wtrąca Rosario
Zaskoczyła mnie ta odpowiedź. Mile zaskoczyła i przyznam,
że uspokoiła.
Faktycznie pół godziny później „pędzimy” już
jednoosobowym skuterkiem Rosaria do jego mieszkania. Uczepiona Rozaria, siedzę
na błotniku i cieszę się, że dzisiejszą nos spędzę pod dachem.
- Po co ci ten badyl? – Rosario wskazuje różę, którą
dzierżę w jednej dłoni niczym berło, przez co cały swój majdan muszę trzymać w
drugiej
- Dostałam, to trzymam. Potem ususzę na pamiątkę.
- Nie macie w Polsce róż? - śmieje się
- Oczywiście, że mamy ale ja jeszcze żadnej nie
dostałam.
Przypomniało mi się, że właściwie chłopak, który poszedł
ze mną na studniówkę dał mi piękną różę ale on czuł się zapewne zobowiązany,
więc to się nie liczy.
- I weźmiesz go do Polski? – Rosario szarpie się z
zamkiem do bramy głównej
- A kto mi zabroni?
- Wariatka. - cicho kwituje i zaraz wykrzykuje otwierając drzwi od mieszkania - Kochanie jesteśmy w domuuu!!! Gdzie kolacja?! Co to za bałagan?! – Rosario mruga do
mnie ukradkiem
Michele siedzi przy stole i coś czyta.
- Nie wrzeszcz tak. Jestem zmęczony po pracy.
Prawdę powiedziawszy wszyscy byliśmy zmęczeni. Każdy po
pracy. Rosario szybko rozlokował miejsca do spania;
- Ty śpisz tutaj. – mówi do mnie wskazując pojedyńcze
łóżko wsunięte w róg pokoju – A my tutaj. – Siada demonstracyjnie na łóżku o
rozmiarze „małżeńskim” w drugim końcu pokoju – Śpisz ze mną kochanie – mruga do
Michele posyłając mu całusa
Moje obawy zniknęły. Ulżyło mi. Bardzo mi się podoba
takie rozstawienie i jestem niesamowicie wdzięczna.
- Dziękuję. – mówię
- Daj spokój. Odstąpiliśmy ci to łóżko, bo jest cholernie
niewygodne.
Parę minut później, leżąc już w ciemności na jednak
cholernie wygodnym łóżku pomyślałam, że moja Juno (anioł stróż jak ktoś woli)
odwala naprawdę kawał dobrej roboty. Zapadając już w sen słyszę;
- Zabierz tę łapę z mojego tyłka!
- Co?! Ty mi przestań chuchać w kark! Odsuń się na koniec
łóżka!
- Sam się odsuń! To moja połowa!
Zasypiam z uśmiechem na ustach.
Gdy otwieram oczy jest już jasno. Rosario paraduje po
pokojokuchni w białych bokserkach.
- Gdzie Michele? – pytam przeciągajac się – Która
godzina?
- Buon giorno principessa!
Mój towarzysz wyskakuje zza stołu rozstawiając przy tym
kończyny jak pajac. Wygląda komicznie.
- Już po dwunastej. Michele poszedł do pracy. Ja też
zaraz wychodzę.
- I nie zamierzasz się ubrać? – śmieję się
- A po co? Każdy na pewno marzy żeby mnie podziwiać.
Zwłaszcza ten pedzio, sąsiad. Ale co się dziwić? Czyż nie jestem kwintesencją
włoskiego piękna? – wskakuje na swoje łóżko – Od czubka głowy, od tego włosa –
łapie za swój ledwo trzymający się włos na głowie, który trzyma się go wiernie,
podczas gdy spora większość go opuściła – poprzez ramiona, - napina mięśnie.
Jeden nawet wyskoczył jak orzeszek – mój pępek! – kontynuuje wyliczanie – Czy
widzisz ten wspaniały, okrąglutki pępek?! – napina i rozluźnia mięśnie brzucha
jak tancerka – I kolano! Godnego pozazdroszczenia kolana! Aż po czubek mej stopy!
– podnosi wyprostowaną nogę i zgina ku górze duży palec. – Po ten właśnie
wspaniały palec! Czyż nie jestem cudowny?! – i znów rozkłada kończyny „na
pajaca”.
Zwijam się ze śmiechu. Jego chude ręce i nogi, zakola na
głowie, lekki brzuszek, nos, poczucie humoru i dystans do siebie, wszystko to
zwłaszcza teraz, po tym pokazie, przypomina mocno Roberto Beniniego.
- Andiamo principessa! – zeskakuje z łóżka – Pracujesz
dzisiaj?
- No jasne.
- To najpierw coś zjedz.
Godzinę później siedzę przy stoliku w pracy u
Rosaria i czekam na obiecany posiłek. Przynosi mi go inny kelner. Dużo starszy
i jakby dostojniejszy.
- Panienka Marta? – pyta trzymając w górze talerz,
podczas gdy druga ręka spoczywa z tyłu na plecach
- Tak. – odpowiadam zdziwiona – Na to wygląda.
- Rosario kazał to panience podać.
Stawia przede mną talerz sałatki.
- Dziękuję.
- Czy jeszcze czegoś sobie panienka życzy?
- Nie, dziękuję. To w zupełności wystarczy.
- Życzę smacznego. – odchodzi wyprostowany
Gdy wraca żeby zabrać talerz, pyta;
- Rosario mówił, że panienka jest Polką, to prawda?
- Tak.
- Moja szwagierka jest Polką. – kelner jakby trochę się
rozluźnia – A panienka podobno jest mimem na Piazza Navona?
- To także prawda.
- I jak to panience idzie? Dobry zarobek? – odsuwa sobie
krzesło i siada na przeciw mnie – Zawsze się zastanawiałem czy z tego można
wyżyć.
- Raczej nie bardzo. Ale to zapewne moja wina. Nie jestem
w tym dobra. Taki laik ze mnie.
- Może będzie lepiej. – pociesza
- Mam nadzieję, bo jak nie, to pożegnam się ze studiami.
Gdyby ludzie wiedzieli, na co zbieram może by częściej rzucali, a tak to...
Zaraz! Wiem co zrobię! – mówię już sama do siebie – Napiszę na kartce, na co
zbieram i wtedy może zrozumieją!
- Dobry pomysł.
- Na jakiejś dużej kartce...
- Najlepiej na kartonie, bo jest sztywny.
- Właśnie! – cieszę się podekscytowana
- Pójdę do jakiegoś sklepu spytać o karton.
- My mamy mnóstwo kartonów. Mogę panience przynieść.
- Naprawdę?
Kelner już znika w drzwiach restauracji. Po chwili
wraca z kartonowym pudełkiem, nożem i długopisem. Wycinam dwa
prostokąty wielkości mniej więcej 20cm na 40 cm. W jednym z nich robię dwie
dziurki na górze i przewlekam sznurkiem.
Kelner pomaga mi sformułować odpowiednio zdanie i na jednym kartonie
powstaje napis;
„ LA VOSTRA
OFFERTA PER
LE MIE TASSE
UNIVERSITARIE”
GRAZIE
A
na drugim;
“ YOUR OFFERT FOR
MY
UNIVERSITY FEES”
THANK YOU
Przedstawiam Rosario mój nowy pomysł i idę go realizować.
- Dziękuję panu za pomoc. – mówię do kelnera
- Czekaj! – krzyczy Rosario – Ja dziś kończę wcześniej,
więc przyjdź prosto do domu. Trafisz?
- Myślę, że tak.
- Zadzwoń domofonem na nr. 18
- Dobrze. Trzymaj za mnie kciuki.
- Powodzenia! – wołają prawie równocześnie
Idę pełna nadziei na Piazza Navona targając ze sobą
skrzynkę po mleku, reklamówkę z kostiumem i podśpiewując pod nosem;
„...Najtrudniejszy pierwszy krok...”
Moment zakładania na siebie kostiumu jest zawsze dla mnie
krępujący, żeby nie powiedzieć żenujący. Ludzie obserwują moją przemianę,
wytykają mnie palcami, czasem coś wołają. Na szczęście tłum jest jak rzeka,
szybko się zmienia. Następni widzą mnie już, jako mnicha. Jedną kartkę
zawieszam na szyi, drugą stawiam opartą o skrzynkę, którą wcześniej przykrywam
swoją długą szatą. Przed kartką kładę ładnie uformowany woreczek z kamykiem w
środku żeby go wiatr nie porwał, a w skrzynce siedzi ukryty Igor pilnując
całego mojego dotychczasowego dorobku.
No to zaczynamy! Czuję się trochę głupio, ale „show must
go on...!”
Mniej więcej
o godzinie 01.00 w nocy dzwonię domofonem we wskazany przez Rosaria numer.
Wchodzę nieśmiało do mieszkania. Rosario siedzi przy stole ze skwaszoną miną,
stukając palcami o blat.
- Cześć. – mówię
- Cześć?! CZEŚĆ?!! Ja ci dam cześć! – wstaje zza stołu,
wymachuje rękami i coś krzyczy
- Spokojnie. Nie rozumiem jak mówisz po neapolitańsku.
Mówiłam ci już.
Wydaje się być nie na żarty wkurzony.
- Gdzie byłaś do tej pory?! Zobacz która godzina!
- Pracowałam na Piazza Navona.
- Byłem tam i cię nie widziałem!
- Szukałeś mnie?
- Martwiłem się o ciebie. Co ty sobie myślisz?! Siedzę tu
cały czas i myślę! – gestykuluje żywo – Bla, bla, bla.... – znów neapolitański,
rozumiem tylko tyle, że Rzym jest niebezpiecznym miastem
- Patrz ile zarobiłam. – przerywam jego wypowiedź
wysypując zawartość woreczka na stół
Rosario umilkł. Jego oczy rozszerzyły się.
- Ty to sama dzisiaj... – wskazuje górę monet
- Uhm. – kiwam głową
- Dzielna dziewczynka. – łapie mnie za policzki i szarpie
niczym ciocia na imieninach, po czym siada przy stole, zgarnia wszystkie monety
ku sobie i zabiera się do liczenia.
Po chwili ogłasza wynik;
- 74 euro i 72 centy! – krzyczy uradowany – Czekaj,
dorzucę ci do równego rachunku. 75 euro principessa!!!
Wstaje, bierze mnie za ręce i zaczynamy kręcić się wokół
własnej osi i wokół stołu jak Ziemia.
- Jak tak dalej pójdzie, to będziesz bogata! – krzyczy
tańcząc – Dorzucisz się do czynszu.
Udam, że nie słyszałam.
- Ile jeszcze potrzebujesz? – pyta unosząc wysoko nogi w
podskokach
- Jakieś 500euro. - ja również tańczę ze szczęścia
- Mówiłem już w pracy o zrzutce dla ciebie. Coś
poradzimy. Nie martw się principessa!
- Daj spokój. Sama zarobię.
- No teraz nie wątpię. Hahaha!
Szelest zamka. Drzwi się otwierają.
- Czemu mi nie powiedzieliście, że robicie imprezę? –
pyta Michele - Zwolniłbym się wcześniej z pracy.
Opowiadamy mu powód naszej radości.
- Gratuluję.
Tej nocy śnią
mi się złote monety lecące wprost do lnianego woreczka. Piękny sen...
Następny dzień wygląda podobnie; obiad w restauracji „San
Silvestro” (znów sałatka, Rosario chyba coś sugeruje), rozmowa z kelnerem ( tym
razem Grześkiem) i mimowanie na Piazza Navona.
Stoję pod
fontanną „Czterech Rzek” i zastanawiam się ile już może być w woreczku. Wprawdzie,
gdy pół godziny temu sprawdzałam było 50 euro z hakiem, ale od około pięciu minut
nic się nie dzieje.
Jest 22.00
- Marta? – słyszę za sobą nieśmiały szept
Podnoszę głowę żeby dojrzeć cokolwiek z pod kaptura.
- Rosario? – Co ty tutaj robisz?
- Jak ci idzie? – pyta
- Dobrze. Myślę, że dziś może być więcej niż wczoraj. Czy
coś się stało?
- Tak. Schodź z tej skrzynki. Idziemy do kina.
- CO?
- No do kina. Złaź szybciej, bo się spóźnimy.
- Ale ja nie mogę iść. Muszę zarabiać.
- Złaź stamtąd natychmiast! Nie mamy czasu.
- Nie!
- Bo cię zaniosę osobiście!
- Ty? Ha! Nie! – nasuwam ponownie kaptur i staję
nieruchomo
Nagle czuję, że spadam. To Rosario zarzucił mnie sobie na
ramię robiąc przy tym niezły spektakl. Ludzie oczywiście zaczęli nas wskazywać
palcami, a parę osób nawet wrzuciło pieniądze.
- Zrób to jeszcze raz! – śmieję się – Mamy widownie.
- Nie ma czasu. Zdejmuj z siebie ten worek i idziemy.
- Ale nie musisz mnie nigdzie zabierać. Już i tak wiele
dla mnie robisz.
- Nie marudź. – mówi stawiając mnie na ziemię –
Powiedzmy, że to na urodziny.
- Ale ja już miałam w grudniu.
- A którego? – pyta zaciekawiony
- Dwudziestego ósmego.
- Żartujesz?! Ja też mam urodziny dwudziestego ósmego
grudnia! – i na dowód tego pokazuje mi swój dokument
- Ale numer!
Nie mogę uwierzyć w taki zbieg okoliczności.
- KOZIOROŻEC! – krzyczymy niemal równocześnie wskazując
palcem na drugiego
- Musimy to uczcić! – woła – Hmm... Może pójdziemy do
kina?
- A na jaki film idziemy? – pytam już udobruchana
- „Mambo Italiano”. To będzie nasz taki wspólny
urodzinowy wypad. Jutro sobie więcej zarobisz.
A po filmie wychodząc z kina;
„Hej
Mambo! Mambo Italiano...”
Podrygując śpiewamy piosenkę przewodnią z filmu.
- Idziemy teraz coś zjeść. – mówi – Zapraszam na kolację.
- Chętnie. – strawy nie odmówię – Dziękuję.
„Hej Mambo! Mambo Italiano,
Go, go,
go, you mixed up Siciliano...”
I próbujemy zatańczyć “mambo” na ulicy. A w restauracji;
- To jest Marta. – Rosario przedstawia mnie kelnerowi –
Marta, to Giuseppe. Zgadnij co? Giuseppe także urodził się dwudziestego ósmego
grudnia.
- To niemożliwe! – mówię
- Nie żartuj, że ty też urodziłaś się dwudziestego ósmego
grudnia!? – kelner przybliża do mnie swą pucułowatą twarz
- Ja tak, ale że także ty...? Nie wierzę!
- Przysięgam! – przykłada rękę do piersi – Co za
niesamowity zbieg okoliczności! Wiesz, że Rosario też urodził się dwudziestego
ósmego grudnia?
Patrzę na mojego włoskiego przyjaciela, który uśmiecha
się tajemniczo. Mi również nie schodzi uśmiech z twarzy.
- Tak. – mówię – Myślę nawet, że to może być powód,
dlaczego wybrał akurat tą knajpę.
- Przysięgam, że nie wiedziałem, że Giuseppe dziś
pracuje! – przykłada rękę do piersi i wszyscy wybuchamy śmiechem – Naprawdę
wybrałem tą knajpę, bo tu jest najlepsza pizza w mieście.
- To prawda. – przerywa Giuseppe
- Właśnie amico, przynieś Marcie najlepszą, jaką umiecie
zrobić.
- Będzie najlepsza! Gwarantuję!
- To mój stary przyjaciel – Rosario wskazuje głową Giuseppe,
gdy ten już odchodzi – Znamy się od bardzo dawna. Wprawdzie nie jest tak
przystojny jak ja, ale cóż... - poprawia swoje rzadkie włosy - Nie ma ludzi bez
wad.
Lubię jego poczucie humoru.
- Michele też chyba znasz od dawna? Musicie się lubić
skoro razem mieszkacie.
- Przestań mi mówić o tym pacanie. Mieszka ze mną, bo z
niego niedorajda, więc mu pomogłem. Już dawno powinien się wyprowadzić. To w
końcu ja wynajmuję to mieszkanie.
- Jest całkiem miły i widząc z boku wasze relacje
myślałam, że się lubicie.
- Daj spokój... – przechyla się przez stół w moją stronę
– Afgańczykowi nie wolno ufać. Zapamiętaj! – podnosi ostrzegawczo palec do góry
- Ale on jest Armeńczykiem...
- Nieważne! – przerywa krótkim machnięciem ręki –
Afgańczyk, Armeńczyk czy jakiś inny mieszaniec. Co to za różnica?
W tym momencie pomyślałam sobie, że dla niego to żadna
różnica czy jestem Polką, Rosjanką, Niemką czy Pakistanką. Być może uważa, że
to jedno i to samo.
Wkrótce Giuseppe przynosi pizzę. Wygląda przepięknie,
pachnie cudownie i smakuje przepysznie. Z każdym kęsem byłam w niebie...
Po powrocie
do domu biorę się za przeliczanie dzisiejszego zarobku. Wychodzi 55 euro.
Nieźle, biorąc pod uwagę, że stałam tylko cztery godziny.
- Michele jeszcze w pracy? – pytam
- Ma dziś nocną zmianę. Będzie nad ranem. Podobały ci się
urodziny? – pyta z uśmiechem
- O tak, baaardzooo... – ziewam – Dziękuję. Miło dla
odmiany spędzić je latem. A tobie?
- Mi też się podobały. Idź spać. Chyba, że... Wolisz
dzisiaj spać ze mną? – wskazuje głową podwójne łóżko i znacząco rusza brwiami
- Dziękuję za tak szlachetną propozycję. Zadowolę się
jednak tym skromnym pojedynczym łóżkiem.
- Na pewno, principessa? – puszcza do mnie oko mrucząc
pod nosem; „Hej! Mambo...”
- Na pewno.
Wstaję od stołu i dołączam do jego mruczenia „Mambo”. Po
chwili oboje tańczymy.
- Żebyś potem nie przychodziła do mnie w nocy. Wiem, że
ciężko mi się oprzeć. – mówi obracając mnie dookoła własnej ręki
- Spróbuję się powstrzymać.
Śmiejemy się.
- Czego was w tej Polsce uczą? – przestaje tańczyć – To
nie jest „Mambo”!
- Wiem. Improwizuję. – mówię robiąc dwa kroki w bok i
obrót
- Eeehh... Idź się lepiej myć. Woda już się zagotowała. –
wskazuje garnek z bulgoczącą wodą
Idę do „łazienki” a w drzwiach słyszę jeszcze;
- Gdybyś jednak zmieniła zdanie co do spania...
- Wiem, wiem. Mogę na ciebie liczyć. Dziękuję. – odpowiadam
Śpię już
sobie smacznie w moim pojedynczym łóżeczku, gdy nagle coś mi się przez sen
wydaje, że przestało ono być już pojedyncze. Otwieram powoli oczy i...
- Rosario? – pytam zaskoczona – Co ty tutaj robisz?
- Mmmm.... – odpowiada łasząc się
- Idź do siebie i przestań się łasić! – staram sie go
odepchnąć – Przecież nie zmieniłam zdania. Nie wołałam cię.
- Mmmm... Pomyślałem, że się wstydzisz.
- Skoro teraz wiesz, że wcale się nie wstydzę, tylko
zwyczajnie ciebie nie chcę, to sobie już idź i daj mi spać.
- Mmmm... Twoja skóra niczym jedwab i cudowny zapach mnie
przywołały... - przybliża się do mnie jeszcze bardziej recytując swoje
neapolitańskie, wyuczone kłamstwa
Nie wiem czy mówiąc o swoich uczuciach w tej chwili
powinnam powiedzieć; „zszokowana” czy może raczej; „przygnębiona” faktem, że
tracę kolejnego jak mi się zdawało przyjaciela. Podkulam nogi i ręce do pozycji embrionalnej, przez co blokuję Rosariowi dostęp do siebie i wtedy szybko i z
całej siły prostuję kończyny. Rosario spada z łóżka. W tej samej jednak
sekundzie podnosi się jak rażony piorunem, bacznie mi się przypatruje i pyta
ostrym tonem;
- Nie zrobiłaś tego specjalnie?
- Właśnie specjalnie zrobiłam. – mówię lekko
przestraszona
Chowam się pod kocem wystawiając tylko oczy i próbuję w
ciemności wypatrzeć reakcję Rosaria.
- Dobrze więc. – mówi i idzie położyć się do swojego
„doubla”
Wydawało mi się wtedy, że tylko udaje, że się obraża.
Rano niestety okazało się, że to nie żarty. Tak jak myślałam, koniec fajnie
zapowiadającej się przyjaźni. Nie odezwał się do mnie ani słowem, w ogóle
traktując mnie jak powietrze. Na pytanie Michele, (który wrócił podobno
ok.04.00 w nocy), „czy coś się stało?”, odburknął tylko, że nic.
Sama nie wiem, co w takiej sytuacji powinnam zrobić...
Czuję się winna, choć przecież nic nie zrobiłam. Wiele razy mu powtarzałam, że jeśli chce mi pomóc to nie może liczyć na cokolwiek w zamian.
Mam już szczerze dość takich sytuacji...
Siedzę i rozmyślam nie wiedząc za bardzo co ze sobą
zrobić, podczas gdy Michele gotuje sobie wodę na „kąpiel”, a Rosario prasuje
koszulę do pracy. Nagle słychać głośne
„ŁUP!
ŁUP!! ŁUUP!!”
i wzrok wszystkich przenosi się na drzwi uginające się
pod naporem czyichś pięści.
„ŁUP!! ŁUUP!!! ŁUUP!!!”
- OTWIERAĆ! POLICJA!!
Wszyscy spoglądamy po sobie nawzajem. Każde z nas z
rozdziawioną buzią i rozszerzonymi oczyma.
- Liczymy do trzech i WYWALAMY DRZWI!!!
Znajdujący się najbliżej drzwi Michele, otwiera je i odsuwa
się do tyłu pchnięty przez mężczyzn wpychających się do salonokuchniosypialni.
Wszyscy wywalają na wierzch legitymacje policyjne jak w amerykańskich filmach.
Jest ich chyba pięciu. Sama nie wiem. W każdym razie dużo. Jestem w szoku. Co
jest grane? Cofam się mimowolnie do tyłu.
- ODSUŃ SIĘ OD OKNA! – krzyczy jeden z nich wskazując na
mnie palcem i odsłaniając równocześnie pistolet ukryty pod koszulą – RĘCE DO
GÓRY!
Zerkam na moich równie wystraszonych współmieszkańców
stojących pod ścianą z rękoma do góry i robię, co każe. Zaraz jednak opuszczam
ręce czując, że koszulka mi się podnosi pokazując koniec ud.
- Muszę się ubrać. – mówię naciągając materiał jak
najniżej.
W tym czasie reszta mężczyzn przeszukuje mieszkanie.
- STÓJ W MIEJSCU!
- Ale ja muszę... – tłumaczę podchodząc do stołu
(zaledwie dwa kroki od okna) i sięgając do ukrytego pod nim plecaka
- STÓJ POWIEDZIAŁEM! – policjant wyjmuje pistolet i
kieruje w moją stronę
- Toppolina! – krzyczy Michele
- Spokojnie... – mówię i równocześnie czuję ogarniające
me ciało ciepło – Wezmę tylko ubranie. To mój plecak, widzi pan? – pokazuję
napisy na klapie
„...ZAPUSTA ‘89 ’95, USTKA ’92, ...
JEDNA KULA JEDEN POLITYK!
MIĘDZYZDROJE 2000!
PIES PANKRACY KŁAMIE ...”
Jedne już wytarte, inne nowe, nałożone na te starsze
jeszcze przez mojego brata i siostrę.
- Czy to naprawdę konieczne? – odzywa się nieśmiało
Rosario w stronę celującego we mnie policjanta
Wyciągam z plecaka spodenki, bieliznę na zmianę i pierwszą,
lepszą bluzkę.
- Plecak też przeszukamy. – mówi glina
- Chciałabym tylko się ubrać – w dowód tego pokazuję mu
ubrania
Policjant bierze ciuchy i nie spuszczając ze mnie wzroku
podaje drugiemu, który je dokładnie przetrzepuje.
Co za wstyd...
- W porządku. – oddaje ubrania policjantowi, który ciągle
mnie obserwuje, choć broń na szczęście już schował
- W porządku, możesz ubrać. – mówi podając mi moje rzeczy
- Dziękuję.
Idę w stronę drzwi.
- A ty gdzie?!! – krzyczy za mną
- Przecież nie będę się tu przebierać.
- Dlaczego nie?
Policjanci wybuchają rubasznym śmiechem. Przynajmniej
atmosfera dzięki temu trochę się rozluźniła. Tak mi sie przynajmniej wydaje…
- Wolałabym jednak w łazience. To potrwa tylko chwilkę.
- No dobrze. Giova! Sprawdź łazienkę!
Jeden z policjantów przesłuchujących Rosaria, odchodzi od
grupy i idzie wykonać rozkaz. Młody Giovanni pierwszy wchodzi do „łazienki”.
- Poorca miseria!! Caapooo! Tutaj chyba coś wybuchło!
- To piecyk! – próbuje powiedzieć blady jak ściana
Rosario
- Nie ruszaj się! – zatrzymują go trzej stojący przy nim
policjanci
Szef, wyższy ode mnie, choć normalnej postury mężczyzna
po trzydziestce z modnie przystrzyżoną bródką wokół ust (de facto ten sam,
który celował we mnie broń), przestał przesłuchiwać Michele i rzuca się do
łazienki.
- Porca puttana! Che disastro! – mówi zszokowany do
młodszego – Mogą być groźniejsi niż przypuszczaliśmy...
- To tylko piecyk! – wyrywa się Rosario – Mówiliśmy
padronie, że są z nim kłopoty ale nic nie zrobiła.
- Toppolina, nie bój się. – próbuje mnie pocieszyć
przestraszony chyba bardziej niż ja, Michele – Wszystko będzie dobrze.
Patrzę na Rosaria, który jakby jeszcze bardziej bledszy i
chudszy tłumaczy coś policjantom. Spoglądam na Michele a ten, przełykając co
chwila ślinę, próbuje wytłumaczyć szefowi, że o cokolwiek by nie chodziło, ja
nie mam z tym nic wspólnego i oparta o ścianę, naciągając dalej koszulkę na
uda, próbuję przedrzeć się przez ten chaos.
- Przepraszam... – mówię nieśmiało głosem przypominającym
faktycznie mysi pisk – Przepraszam... Chciałam tylko pójść do łazienki...
Zero reakcji. Ponieważ nikt nawet nie zwrócił na mnie
uwagi, postanawiam wykorzystać ten moment i sama, niczym jakiś grzyb naścienny
lub pająk, prześlizguję się wzdłuż ściany do łazienki.
- Zatrzymaj ją! – krzyczy szef do policjanta stojącego
najbliżej mnie
- Chciałam tylko się przebrać... – tłumaczę
- Sprawdziłeś łazienkę? – pyta młodego Giovanniego
- Tak. Jest czysta. O ile można tak powiedzieć. – obaj
wybuchają śmiechem – Wprawdzie jest małe okienko, ale za wysoko żeby mogła
uciec.
- Dobra, idź. – Szef wskazuje „łazienkę” – Tylko szybko.
Trzy minuty.
- Dobrze.
- I cały czas coś mów lub śpiewaj.
Wchodzę do łazienki i zamykam się na niewiadomo jakim
cudem istniejący jeszcze zatrzask.
„ŁUP!”
Podskakuję na dźwięk uderzenia pięścią w drzwi. Ubrania
rozsypują się na brudną podłogę.
- Śpiewaj! – poznaję głos młodszego policjanta
Co tu śpiewać w takiej chwili...?
„Cztery łapy,
cztery łapy,
a na łapach
pies kudłaty...”
„Ł U P !”
Znów podryguję.
- Po włosku!
Zapinając trzęsącymi się rękoma guziki bluzki, drżącym
głosem śpiewam;
„Ci vuole
calma, e sangue freddo...”
(tamtego lata na listach przebojów królował Luca di Riso ze swoim
utworem "calma e sangue freddo". Zanucony przeze mnie refren oznaczał,
że jest potrzebny spokój i zimna krew https://www.youtube.com/watch?v=ZgY-5rSQ070 )
(tamtego lata na listach przebojów królował Luca di Riso ze swoim
utworem "calma e sangue freddo". Zanucony przeze mnie refren oznaczał,
że jest potrzebny spokój i zimna krew https://www.youtube.com/watch?v=ZgY-5rSQ070 )
Gdy po krótkiej chwili wychodzę przebrana zauważam, że
jest nieco mniej osób. Brakuje Michele i chyba jednego policjanta. Podchodzę do
szefa całej tej akcji, który stojąc przy stole ewidentnie zainteresował się
zawartością mojego plecaka i reklamówki z kostiumem mnicha.
- Nie wiem o co chodzi, ale znalazłam się tutaj zupełnie
przypadkowo. – mówię
- Co to za worek? – pyta wyciągając z reklamówki moje
sprytne przebranie – Co ta ma być? – wyciąga sznurek i dzwonek
Podchodzi do nas inny zaciekawiony policjant. Rosario w
drugim końcu pokoju tłumaczy coś pozostałym dwóm.
Czuję, że jak nigdy oblewa mnie rumieniec.
- Bo ja potrzebuję pieniędzy na studia w Polsce i dlatego
zostałam mimem. A Rosario – w tym momencie wskazuję mojego współlokatora –
pozwolił mi u siebie mieszkać, ale ja właściwie nie mam z nim nic wspólnego.
- No właśnie. – mówi szef – Co taka dziewczyna jak ty,
robi z takimi dwoma jak tamci, w takim mieszkaniu jak to, hmm?
W tym momencie zalewa mnie słowotok;
- Potrzebowałam zarobić na studia, więc przyjechałam
autostopem z Polski do Włoch. Na początku byłam kelnerką, ale było zupełnie
inaczej niż miało być, więc uszyłam sobie strój mnicha i próbuję zarobić jako
mim na piazza Navona, a Rosario pomógł mi, bo nie mógł pozwolić żebym dłużej
spała w parku lub na dworcu...
- Spałaś w parku i na dworcu?! – pyta srogo szef
- Już nie, bo śpię tutaj. – kręcę przecząco głową, aż
prawie nie odpadnie
- Więc teraz śpisz z nimi...
- Tak. – kiwam głową – To znaczy nie! – reflektuję się zaraz,
co palnęłam – Ja śpię na tym łóżku – wskazuję pojedyńcze łóżko – a oni na tym –
pokazuję „doubla”
- I my mamy uwierzyć w tą piękną bajkę?
- Tak... To znaczy nie, to nie bajka! Naprawdę! Nie wiem,
co go wzięło dziś w nocy – wskazuję na przejętego Rosaria tłumaczącego coś
policjantom w drugim końcu pokoju – ale wszedł do mnie do łóżka a Michele nie
było, bo był w pracy. Ja naprawdę nie mam z nimi nic wspólnego.
Zaraz jednak karcę się w myślach; Ty wredna małpo! Nim
kur zapieje trzy razy się ich wyprzesz!
- Ten oto człowiek wszedł dziś w nocy do twojego łóżka,
tak? - szef wypowiada wolno każde słowo
Wzrok obydwu policjantów krzyżuje się.
- Tak, ale zrzuciłam go z tego łóżka, więc obrażony
wrócił do siebie i nic się nie stało.
Policjanci znów spotykają się wzrokiem, tym razem
uśmiechając się pod nosem.
- Zrzuciłaś z łóżka na podłogę tego faceta, tak? - szef
znów artykułuje dokładnie każde słowo
- No tak. – odpowiadam wodząc oczami od jednego do
drugiego i na Rosaria ciągle gęsto coś tłumaczącego
Szef całej tej dziwnej akcji próbuje powstrzymać drżące
kąciki ust. Policjant stojący po mojej lewej nie wytrzymuje i wybucha gromkim
śmiechem.
- A co mówiłaś o tym stroju? – dopytuje się szef
- Że to strój mnicha. Wkładam go na piazza Navona i stoję
nieruchomo dopóki ktoś mi nie wrzuci pieniędzy do tego woreczka – demonstruję
woreczek – O tutaj jest dowód – i wyciągam kartki z napisem, że faktycznie
zbieram na studia – Tu mam jeszcze taką samą tylko po angielsku. – dodaję
- Niedowiary…
- Dokładnie – kiwam z dumą głową
- Pojedziesz z nami na komisariat.
- Ale po co? Ja sobie może pójdę po prostu...
- Nigdzie sama nie pójdziesz.
- Co się ze mną stanie? – pytam zrezygnowana
- Prawdopodobnie deportujemy cię do Polski.
- Jak to? – na słowo „deportacja” zaczyna mi być gorąco
Pierwsza myśl to: Co na to powie mama? A druga, że:
Przecież mam to w dupie.
- Ale ja nie mogę wracać! Jeszcze przecież nie zarobiłam!
Nie chcę rezygnować ze studiów.
- Wygląda na to, że nie masz wyboru. – mówi zaciskając
usta na końcu zdania – zabieraj swoje rzeczy i jedziemy na komisariat. Już
tutaj nie wrócisz, więc zabierz wszystko co twoje.
Biorę plecak, Igora, reklamówkę i idę ze wszystkimi na
dół. Wchodzimy do auta zaparkowanego pod bramą, w którym czekał już kierowca.
Samochód tylko tym różni się od innych, że ma „koguta” na dachu. Wsiada ze mną
trzech policjantów osaczając mnie z każdej strony. Rosario i pozostały
policjant zostają.
Gdy odjeżdżamy spotykam wzrok Rosaria, który wydaje się
być bardzo zmartwiony.
Tak to jest w życiu… Raz
pod wozem, raz na wozie. Aktualnie w radiowozie.
Cdn...
Hej hej :) Przeczytałam na razie tylko pierwszy post, ale jeśli to wszystko prawda, to już teraz jestem pełna podziwu. Też jestem studentką i mam za sobą parę doświadczeń związanych z zarabianiem na studia, ale oczywiście nie tak ekstremalnych! Będę tu wpadać i czytać dalej :D
OdpowiedzUsuńLinkuję Cię u mnie na blogu:
http://magicznylas.blogspot.com
Dziękuję. Cieszę się, że Ci się podoba i mam nadzieję, że następne posty Cię nie zawiodą. :)
UsuńEch, czy we Włoszech nie ma choć jednego faceta, który zrobił coś dla ciebie, nie chcąc w zamian zaciągnąć cię do łóżka? Jakaś masakra. ;/
OdpowiedzUsuń