Przyjaciel
"Gdy już sobie myślisz, że nawet w dniu urodzin
zostałeś zapomniany i opuszczony przez wszystkich,
dwaj przyjaciele przyniosą ci w prezencie
baryłeczkę miodu i pęknięty balonik."
Kłapouchy
Myślę, że nadeszła
ta chwila kiedy trzeba się przemóc i i samemu poprosić o pomoc. Właśnie
przypomniało mi się o pewnym kelnerze, który obiecał mi pracę gdy byłam w
Rzymie po raz pierwszy. Sama nie wiem czy do niego zadzwonić.
Siadam na murku
niedaleko Schodów Hiszpańskich i zastanawiam się czy Rosario mnie jeszcze
pamięta. Na pewno nie pamięta. Rozmawialiśmy tylko przez krótką chwilę. Może
jednak warto spróbować? Przecież ja go prawie w ogóle nie znam... Pamiętam
jednak, że wzbudzał zaufanie. No i co? Dzwonić czy nie? A jak się na mnie zdenerwuje, że mu przeszkadzam?
No ale przecież mnie nie pobije przez telefon. Najwyżej odłożę słuchawkę.
Znajduję budkę telefoniczną. Jeszcze przez
parę minut stoję przed nią zastanawiając się czy dobrze robię aż w końcu myślę;
„raz kozie śmierć” i dzwonię.
- Pronto? – słyszę
męski głos w słuchawcę
- Halo, Rosario?
- Tak?
- Mówi Marta. Ta
Polka co cię pytała o pracę jakiś miesiąc temu. Pamiętasz mnie? – mówię szybko
wyrzucając słowa jak z armatki
- Bla, bla, bla,
bla.....
- Nie rozumiem co
mówisz. Jestem znowu w Rzymie i chciałam cię zapytać czy masz dalej możliwość
załatwienia mi pracy...
- Teraz?! Praca?!
Bla, bla, za późno bla, bla, bla.... - tyle jestem w stanie zrozumieć
- Czyli, że nic z
tego? Niestety nie mogłam wcześniej. Tak wyszło. Myślałam, że może jeszcze coś
się uda, bo jestem w dość beznadziejnej sytuacji i naprawdę potrzebuję pracy
ale rozumiem, że nie da rady i przepraszam, że przeszkadzam.
Już mam odwieszać
słuchawkę, gdy słyszę;
- A gdzie teraz
jesteś?
- Na Placu Hiszpańskim.
- Nie ruszaj się.
Zaraz tam będę.
- Ale wcale nie
potrze...
- Umówmy się przy
wejściu do metra na Placu Hiszpańskim. Będę tam za jakieś dziesięć minut.
Blablabla...
- Co?
- Czekaj na mnie.
- No dobra...
Tylko po co? Skoro
nie ma dla mnie pracy to po co się tu fatyguje? Czyżby coś wymyślił?
Dziesięć minut
później przy wejściu do metra na Placu Hiszpańskim...
- Jesteś! – z
nienacka wyrasta przede mną Rosario – Jak ty wyglądasz?!
- Jak?
- Jak siedem
nieszczęść! – żywo gestykuluje jak typowy Włoch
Spodobało mi się to bezpośrednie zachowanie Rosaria. Bez żadnych zbędnych ceregieli zachowuje się jakbyśmy się znali już od bardzo dawna.
- Daj ten plecak. –
bez czekania na odpowiedź zabiera ode mnie ciężar – Wyglądasz jakby cię ciągnął
do ziemi.
I znów przypomniało
mi się w jaki sposób zauroczył mnie Cyryl. Właśnie przez propozycję poniesienia
za mnie plecaka (tego samego zresztą) i równocześnie nie czekanie na odpowiedź.
Wiem, że jest równouprawnienie ale jednak ciągle to bardzo miły gest.
- Jadłaś coś
dzisiaj? – Rosario zerka na mnie z ukosa
Kręcę przecząco
głową.
- Masz ci los! –
macha ręką mówiąc jakby do siebie – Więc idziemy na śniadanie.
Rosario jest mniej
więcej mojego wzrostu, może ciutkę wyższy ale dość chudy więc sprawia
wrażenie wyższego. Dla jego czarnych, rzadkich włosów dawno już minęły lata
świetności. Pociągłą twarzą, jej mimiką, zakolami na czole, gestami a nawet
sposobem mówienia przypomina mi Roberto Beniniego.
- No więc
opowiadaj. – mówi za każdym razem wymachując przy tym ręką – Co się z tobą
działo.
Opowiedziałam mu
możliwie jak najszybciej moje perypetie w jego ojczyźnie na co on co chwila
przerywając odpowiada;
- Porca miseria!
Lub;
- Mammamia!
I oczywiście;
- Jesteś wariatka!
Siadamy przy
stoliku na zewnątrz kawiarenki.
- Czego się
napijesz? – pyta
- Mleka.
- Mleka?!
- Tak, mleka.
- Samego mleka? Bez
odrobiny kawy? Takiego zupełnie czystego i białego mleka?! Akcentuje każde
słowo w tak typowy dla Neapolitańczyków sposób, żywo przy tym gestykulując.
- Tak.
- Szalona... No
dobrze. Zaczekaj. Zaraz wrócę.
Na szczęście na
żywo łatwiej mi go zrozumieć niż przez telefon. Choć i tak niektórych słów
poprostu się domyślam.
Po chwili wraca z
mlekiem dla mnie i caffe stretto dla siebie.
- Tu masz rogalika.
Lubisz cornetti?
- Jasne!
- To jedz i idziemy
do mnie. Oczywiście nie masz gdzie się podziać...?
I znów szczery,
przeczący ruch głową.
- Zatrzymasz się u
mnie. Tylko się nie przestrasz warunków mieszkalnych. Nie długo będziemy się z
tamtąd wyprowadzać więc nie przykładamy do tego wagi.
Rosario bierze mój
plecak i idziemy do stacji metra.
Po dosłownie dwóch
przystankach i przejściu jednej ulicy, dochodzimy do miejsca zamieszkania
Rosaria.
- Kto z tobą
mieszka? – pytam gdy wchodzimy do bramy
- Co?
- Mowiłeś, że
niedługo musicie się wyprowadzać więc pomyślałam, że...
- Achaa...!
Mieszkam z kolegą ale to nic nie znaczy! Hahaha! Pomogłem mu bo nie miał się
gdzie podziać. Jest niegroźny. – Rosario puszcza do mnie oczko
Klatka schodowa do
której właśnie weszliśmy przypomina mi trochę klatki w krakowskich
przedwojennych kamienicach; szerokie schody i pięknie rzeźbiona poręcz.
Wchodzimy na
trzecie piętro i od razu wychodzimy na długi, wspólny dla wszystkich mieszkań
balkon. Z podwórka dolatuje zapach curry. Pociagam nosem.
- Na dole jest
chińska restauracja. – wyjaśnia Rosario widząc że wychylam się przez metalową,
rzeźbioną barierkę.
Na niższych
piętrach, porozciągane są sznurki z praniem od jednej do drugiej strony
balkonu. Na naszym akurat nic nie wisi, ale powyżej z powodzeniem suszy się
bielizna. Bielizna o zapachu curry.
Przechodzimy przez
jedną długość balkonu. Na końcu, prawie w rogu znajdują się drzwi do gniazdka
Rosaria.
- Tylko się nie
przestrasz. – uprzedza
- Michele, mamy
gościa! – woła otwierając drzwi
Pokój nie jest
mały, ale dość skromy. Na przeciwległej ścianie od drzwi stoją dwa łóżka. Jedno
pojedyńcze, ułożone wzdłuż ściany w rogu. Zaś w drugim rogu podwójne. Po prawej okno a obok stół i parę krzeseł. Na jednym z nich
siedzi czarnowłosy mężczyzna o miłej twarzy i ciemnej karnacji, który właśnie
wstaje z miną jakby chciał powiedzieć „Rosario, mam dość! Co ty znowu
wymysliłeś?”. I to by było na tyle. Aha, jeszcze umywalka umieszczona mniej
więcej dwa metry od drzwi.
- Buon giorno. –
mówię nieśmiało
- Dzień dobry. –
odpowiada mężczyzna
- Marta siadaj.
Rozgość się! To jest Marta. Marta, poznaj Michele. Mieszka ze mną narazie bo
nie ma się gdzie podziać.
- Miło mi. – uścisk
dłoni
- Marta, pomieszka
z nami trochę bo aktualnie, wyobraź sobie, nie bardzo ma się gdzie podziać, a
poza tym musi zarobić na studia.
Michele uśmiecha
się do mnie przyjaźnie. Chyba jedziemy narazie na tym samym wózku.
- Czuj się jak u
siebie, Marta. Jak chcesz się wymyć to łazienka jest po lewej stronie jak wyjdziesz
na korytarz.
- Słucham?
- No na balkon. –
poprawia – Tylko się nie przestrasz i uważaj bo ostatnio nam wybuchła.
- Co?
- Łazienka nam
wybuchła.
Rosario sprawia
wrażenie człowieka nie marnującego ani chwili. Podczas rozmowy ze mną krząta
się po pokoju i przebiera się w galowy kostium.
- Szczerze mówiąc
chętnie bym się wymyła, więc jeśli to nie problem...
- Nie, to żaden
problem, wręcz przeciwnie. Umyj się, bo śmierdzisz.
- Naprawdę jest aż
tak źle? – próbuję powąchać swoje pachy
- Hahahaha! –
Michele pokłada się ze śmiechu
- Pewnie myłaś się
w jakimś strumyku albo co, bla, bla, bla – momentami go nie rozumiem – jak
spałaś w parku. Zaraz wstawię ci wodę do mycia. Wlejesz ją sobie do miski i
bedziesz czerpać wodę z garnuszka, bo prysznic u nas nie działa. Przez ten
wybuch, bla, bla, bla.... Nad prysznicem zrobiliśmy taki mechanizm ze
sznureczkiem. Pociągasz za sznureczek i voila! Tylko oszczędzaj wodę bo jeszcze
na spłukanie kibla musi starczyć.
- Hahahahahaa...! –
to znów Michele
- Dobrze. –
uśmiecham się, bo czuję, że Rosario stroi sobie żarty
Po chwili daje mi
miskę z ciepłą wodą.
- Starczy ci tyle?
Znaczy, że to nie
żart? Czyli koniec marzeń o porządnej kąpieli?
- Powinno starczyć.
– odpowiadam – Dziękuję.
- Postaw tą wodę na
półce nad prysznicem. Resztę bedziesz wiedziała jak zrobić. Tylko się nie
zamykaj bo jak coś znów wybuchnie to trzeba będzie się włamywać.
- A jak wejdzie jej
ten stary pedał z sąsiedztwa?
- A faktycznie! To
lepiej się zamknij. On lubi wchodzić do łazienki jak ktoś tam jest.
- Mi nigdy nie
wszedł, tylko tobie. – mówi Michele
- To dlatego, że
jestem przystojnieszy. – Odgarnia szarmancko resztkę swych włosów, przyklepuje
zakola
- No nie wiem... Może
po prostu lubi starszych...
- Hahahahaha!!!! –
oboje z Michele wybuchamy śmiechem
- O kim mówicie? –
pytam rozbawiona
- Aaa... Jest tu
taki jeden. - wyjaśnia Michele – Mieszka obok i ma około 70 lat i jest gejem.
Podobno dostawiał się do Rosaria, hahaha!
- Nie podobno tylko
na pewno! Mojemu neapolitańskiemu urokowi nikt nie jest wstanie się oprzeć. –
znów gest odgarniania włosów
- Hahaha! Zaraz,
zaraz... Skąd wiecie, że jest gejem?
- Pedałem jest po
prostu! Orecchione i tyle!
Rosario dotyka swego ucha, poczym wyciąga
białą koszulę ze spodni, rozpina dolne guziki, przywiazuje ją sobie w pasie na
kokardkę i opiera się o framugę otwartych drzwi, wypinając maksymalnie tyłek.
- Kiedyś ktoś puka,
otwieram a tu on w samych majtkach i koszulce na ramiączkach stoi w takiej
właśnie pozycji i mówi; ”Ciaoo... Jestem Giorgiooo...”
- Masz może
pożyczyć szklankę mąkiii...? Hahahahaha!!! – Przedrzeźnia Michele
- O cholera! Idzie!
– cały czerwony rozwiązuje szybko koszulę, wkłada ją z powrotem do spodni i mówi;
- No, Marta, tu
właśnie jest łazienka. To możesz się już myć. Powodzenia.
- Dziękuję.
Wchodzę do łazienki
i przez pierwsze trzy sekundy nie wierzę własnym oczom. Zaraz potem zaczynam
się głośno śmiać. Żałuję, że nie mam klapek... Łazienka jest bardzo mała i cała
czarna, a dokładniej, osmolona. Wszędzie jest pełno popiołu i ogólnie brud, syf
i malaria... Toaleta a właściwie coś, co z niej zostało, trudno to nazwać
toaletą, to po prostu jedna wielka dziura. Prysznic, to właściwie tylko brudny
brodzik, z półką na górze i jakimiś sznureczkami. Obok stoi garnuszek. Ogólnie
rzecz biorąc, całość wygląda jak po Czarnobylu.
Kładę swoje rzeczy na kafelkach podłogowych
przy drzwiach, bo tam jest najmniej brudno i w jednym miejscu żeby pobrudzić
tylko jedną część ubrania. Buty kładę przy brodziku i na palcach jednej nogi
staram sie umyć jak najdokładniej z jak najmniejszą ilością wody. No cóż był
pięcio gwiazdkowy hotel, dla odmiany musi być troszkę coś innego... Nie jest
tak źle... Ałłaa!!! Garnuszek spadł mi na głowę.
Po kąpieli Rosario
oświadcza, że musi iść do pracy i że Michele ma się mną opiekować. Postanawiam
dowiedzieć się czegoś więcej o jego współlokatorze. Michele jest niski,
przynajmniej niższy ode mnie, ale krępej budowy. Ma ciekawą twarz, gęste,
czarne brwi i jakoś mu tak dobrze z oczu patrzy. Wydaje się być nie mniej
skrępowany moją obecnością niż ja jego. Trzeba przerwać tę krepujacą ciszę, bo
odkąd Rosario wyszedł, nie ma komu trajkotać.
- Jesteś Włochem?
–pytam
- Nie. Pochodzę z
Armeni.
- To ciekawe...
I Michele streszcza mi historię swojego
życia... Opowiada o tym jak studiował na jednym z najstarszych uniwerytetów
armeńskich gdzieś na jakiejś wyspie, o tym jak siedem lat spędził w wojsku;
- Mieszkaliśmy w
górach, w takich barakach i było okropnie zimno. Nie było pryszniców więc
myliśmy się w miskach, a najcześciej po prostu w śniegu. Dostawaliśmy jedno
mydło na sześć osób. Wyobraź sobie jak w tym baraku śmierdziało...
I jak go do tego wojska zwerbowali;
- Rankiem tuż po
moich osiemnastych urodzinach śpię sobie spokojnie, a tu nagle ktoś wali w drzwi
„otwierać!” i takie tam... Moja matka przestraszona pyta co się stało a oni że
po syna przyszli; „musi wypełnić swoje zobowiązania wobec państwa”. Ona na to,
że jej synowie już są w wojsku, (mam czterech braci), a oni że przyszli po
najmłodszego. Pamiętam, że zerwali mnie dosłownie z łóżka, kazali się tylko
ubrać i iść ze sobą. Nie dali czasu nawet na spakowanie...
Brzmi jak historia
z jakiegoś filmu... Albo jedno z opowiadań o radzieckich łagrach...
Pokazuje mi również
książkę o Armenii wyraźnie zadowolony, że ktoś się tym poważnie interesuje.
Mniej więcej godzinę później wyruszamy oboje
odwiedzić Rosaria w pracy. Zabieram ze sobą strój mnicha, a nóż dzisiaj uda mi
się coś zarobić?
Gdy dochodzimy do
resturacjii Michele po przywitaniu się z Rosariem z dumą mówi, że mnie
przyprowadził i że wszystko wporządku, poczym idzie załatwić swoje sprawy.
- Jak się umyjesz,
odrazu lepiej wyglądasz. – Rosario splata ręce na piersiach spoglądajac na mnie
z ukosa – Siadaj, - wskazuje stolik – przyniosę ci coś do jedzenia.
Siadam we wskazanym
miejscu i obserwuję tego ruchliwego Neapolitańczyka podczas pracy. Wyglada na
to, że nieźle się w niej odnajduje. Tu zagada, tam rozśmieszy, innym razem
pokokietuje starsze panie wniebowzięte cudownym kelnerem i śmiejące się do
niego piskliwie niczym nastolatki. Wreszcie podchdzi do mnie i stawia przede
mną talerz sałatki.
- Może być? – pyta
- Oczywiście.
Dziękuję.
Uśmiecha się
tajemniczo i znika za drzwiami restauracji. Za jakiś czas wraca, pyta czy
smakowało i przynosi rachunek.
- Tak, smakowało. –
z przerażeniem spoglądam na kwitek – Trochę jednak drogo jak na sałatkę...
- Napiwek jest mile
widziany. – uśmiech nie schodzi mu z twarzy
Patrzy na mnie,
czeka i w końcu odchodzi do innych.
Wyciągam z porfela
odpowiednią kwotę i kładę na talerzyku z rachunkiem. Gdy Rosario pojawia się
przy mnie ponownie zabiera po prostu talerzyk.
Gdybym wiedziała,
że mi policzy na pewno nie zamówiłabym takiej drogiej sałatki. Nie była znów
taka rewelacyjna...
Mój kelner ponownie
pojawia się na „ogródku”, podchodzi do mnie z tym samym talerzykiem i pyta;
- A te dwa centy
więcej to ma być niby napiwek, eeh?!
- Tak jakby.
- Naprawdę myślałaś,
że cię skasuję? - kładzie talerzyk na stole – Schowaj sobie te pieniądze, tylko
żartowałem.
- Oczywiście
wiedziałam, ale i tak myślałam żeby ci zapłacić.
- Dobra, dobra...
Śmiejemy się oboje.
Chowam pieniądze z myślą; co oszczędzone, to zarobione.
- Idę zaraz
pracować.
- Gdzie? Pytałem
szefa i teraz nikogo nie potrzebujemy. Za późno się zgłosiłaś.
- Idę mimować.
Spróbuję przynajmniej.
- Gdzie?
- Na Piazza Navona.
Do której dziś pracujesz?
- Do północy.
- Do zobaczenia
więc o północy. Przyjdę zdać ci relację.
Zabieram swoje
manatki i wychodzę.
- Aha, i bardzo ci
dziękuję za posiłek.
- Nie ma za co. Idź
lepiej zarób.
Cdn...
optymistyczny odcinek...
OdpowiedzUsuńObiecuję, że zrobi się ciekawiej. ;)
OdpowiedzUsuńJa wcale nie twierdzę, że nie jest ciekawie!
UsuńMiło czasem chwilę odetchnąć. Tobie też się należało...
Teraz dopiero zajrzałem do NK. Szkoda, że w inny sposób nie dałaś mi znać o tym blogu. Twoje teksty dobrze się czyta.
OdpowiedzUsuńI360 sami właściciele wykańczają bojąc się autorów takich jak my.
Mogłabyś może opublikować swoje stare teksty na eioba.pl. Ja tak robię. Tam komentarze nie wyprowadzają z równowagi autorów. Przynajmniej takich zaprawionych w bojach...:)
Pozdr.
Adam Jezierski
Cześć! ;) Można powiedzieć, że trafiłam na tego bloga przypadkiem. Przeczytałam wszystkie rozdziały i nie mogę doczekać się reszty. Jak mniemam, udało Ci się zarobić i bezpiecznie wrócić do Krakowa? ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam na kolejne rozdziały!
Marylinly ~
Dziękuję. Cieszę się ogromnie, że Ci siępodoba. Następny rozdział już jest na blogu. Mam nadzieję, że dalsze części również Cię nie zawiodą. :)
Usuń