Po chwili podchodzimy oboje do radiowozu Policji Municipale. Wydaje mi się, że nie wyglądamy zbyt przekonująco. Nikt
ani przez chwilę nie pomyślałby, że jesteśmy parą.
- Poczekaj tutaj. - mówi karabinier około trzy metry od wozu wroga
Czekam cierpliwie podczas
gdy GianCarlo rozmawia z policjantką. Ta zerka to na mnie, to na karabiniera i
kręci przecząco głową. Gdy wraca do mnie, rozkłada bezradnie ręce i mówi;
- Próbowałem. Nic z tego.
Wracamy do pozostałych
karabinierów. Odwracam się tylko do policjantki i przesyłam jej nienawistne
spojrzenie. Niech ma!
- Nic z tego! – krzyczy
Giancarlo do swych kompanów już na początku ulicy
- Cholera! – klnie starszy –
Niestety nic nie możemy zrobić... – patrzy na mnie przepraszająco
- Zaraz! – ożywia się znów
ten średni wiekiem – A może by tak zadzwonić do polskiej ambasady?
- Ale czy ambasada coś tutaj pomoże? - pytam
- Warto spróbować.
- Masz numer? - pyta starszy
- Tak się składa, że mam. Moja szwagierka jest Polką i kiedyś potrzebowała pomocy.
Przypominam sobie, że ja też
gdzieś mam numer do polskiej ambasady. Zdobyłam go w Polsce przed wyjazdem z
myślą, że różne rzeczy mogą się przytrafić samotnej dziewczynie zdanej tylko na
siebie. Jednak nigdy nie wpadłabym na to, że będę zawracać im dupę moczeniem nóg
w fontannie. No, ale karabinier też policjant więc wie lepiej kiedy, po co i
na co dzwoni się do ambasad. Pewnie ma też lepszy numer, może bardziej
aktualny więc nawet nie wychylam się ze swoim. Tylko skąd ja zadzwonię?
W tym momencie czarnowłosy
karabinier, pomysłodawca czynu, podaje mi swój prywatny telefon komórkowy z wbitym już numerem ambasady.
- Ojej. - mówię zaskoczona - Dziękuję.
Przykładam telefon do ucha i słyszę:
- Słucham? - po polsku
- Dzień dobry. Nazywam się Marta
i mam pewien problem z policją. Może mógłby mi pan jakoś pomóc lub przynajmniej
doradzić?
I opowiadam całe zdarzenie.
- Czy pani jest pijana? - odpowiada głos w słuchawce
- Nnie...
SKĄD TEN POMYSŁ?! Zaskoczyło mnie to pytanie.
- To dlaczego wkładała pani nogi do fontanny? - pyta spokojnie lecz z wyczuwalną nutką kpiny i niecierpliwości
- Nie miałam pojęcia, że to
jest zakazane. Poza tym widziałam, że ludzie tak robią i pomyślałam, że...
- Niech już pani nie myśli,
dobrze? – przerywa głos – I proszę nie dzwonić tu więcej z takimi głupotami.
Jestem w szoku. Dla niego to
oczywiście głupota, ale dla mnie 160 euro to nie lada problem.
- To co ja mam teraz zrobić? - pytam coraz bardziej drżącym głosem
- Nie wiem. Najlepiej zapłacić mandat.
- Ale ja nie mam pieniędzy. - kłamię
- My nie możemy na to nic
poradzić. Proszę na przyszłość nie wchodzić do fontann. Do widzenia.
Co za znieczulica! Odłożył
słuchawkę. Nie spodziewałam się cudu ale miałam nadzieję, że przynajmniej
powie mi jakiś paragraf mówiący o nienależytym informowaniu turystów czy coś w
tym rodzaju. Cokolwiek co pozwoliłoby mi pertraktować z policją znając już
przepisy.
- I co?! Co ci powiedzieli?
– dopytuje się ciemnowłosy karabinier – Z rodakami to zawsze inaczej się
rozmawia.
Tak, faktycznie. Z rodakami rozmawia się zupełnie inaczej. To trzeba przyznać.
- Niestety nic z tego. - oddaję telefon. - Dziękuję bardzo.
- Nie ma za co. Przecież w niczym nie pomogłem.
- Dziękuję jednak za dobre chęci. - staram się opanować drżenie głosu
- Przykro mi, że nic nie
możemy zrobić. – starszy rozkłada bezradnie ręce – Jedyne co mogę ci poradzić,
to iść na komisariat i porozmawiać z komisarzem. On może ci anulować ten mandat.
- Na pewno ci daruje! –
krzyczy najmłodszy wciąż oparty o policyjny wóz – Nie przejmuj się! Nic takiego
wielkiego się nie stało.
- Dokładnie. - mówi czarnowłosy
- Ja po prostu nie wiedziałam, że we Włoszech nie wolno w ogóle dotykać wody w fontannach...
- Ja po prostu nie wiedziałam, że we Włoszech nie wolno w ogóle dotykać wody w fontannach...
- To tylko w Rzymie tak
jest. – mówi starszy – Gdzie indziej jest normalnie.
- Zwłaszcza na południu Włoch. - dodaje czarnowłosy
- No właśnie. Na przykład w
Neapolu. W Neapolu możesz wejść do każdej fontanny i pluskać się do woli. –
śmieje się starszy – Popatrz na Lucę, - klepie czarnowłosego po ramieniu – On
pochodzi z Neapolu właśnie i zawsze wchodził tam do fontann nic sobie z tego nie
robiąc.
Luca kiwa głową szczerząc
zęby w uśmiechu.
- Luca nawet całą rodzinę
przyprowadzał żeby się popluskali!
Czarnowłosy karabinier zerka
na starszego ze zdziwieniem. Uśmiech mu trochę więdnie. Wygląda jak ktoś, kto
właśnie się zorientował, że jest celem żartu. Starszy klepie go dalej po
ramieniu i dodaje;
- Nawet czasem psa
przyprowadzał! Hahaha!!!
- I pranie robił w fontannie! - najmłodszy dorzuca swoje trzy grosze
I wszyscy trzej wybuchają
śmiechem. Trudno się z nimi nie śmiać, zwłaszcza widząc nerwowy i udawany
śmiech neapolitańskiego karabiniera. Luca podchodzi do mnie i mówi;
- Najlepiej będzie jak
pójdziesz do komisariatu o którym mówiła ci Polizia Municipale. – zmienia
zwinnie temat – Tam na pewno uda ci się anulować karę.
- Spróbuję. A gdzie jest ten
komisariat?
Karabinierzy zachłystując
się ciągle śmiechem tłumaczą mi drogę do komisariatu. Żegnam się z nimi
rozweselona i wracam do Polizii Municipale sprawdzić bieg wydarzeń.
Przy radiowozie zastaję
dalej lamentującą kobietę ze swoją rodziną;
- Tyle tę nogę wsadziła,
tyle! – pokazuje palcem swoje kolano – Ona mała! Nie wiedziała! Nogi czyste
przecież! I tyle tylko, o! Tyle!
Wydawało mi się, że to ja
zachowuję się jak histeryczka, ale przy tej kobiecie wyglądam jak mistrz jogi,
tai chi i innych wschodnich dupereli. Jej panika i łzy w oczach aż krzyczą o
współczucie. Policja jest jednak nieczuła;
- Z wszelkimi reklamacjami proszę się kierować na komisariat.
- Ale... Ona tylko dotąd tę nogę włożyła!
- Arrivederci! - przekrzykuje ją policjantka i odjeżdża
Zostajemy zostawieni sami
sobie. Przez chwilę panuje cisza. Gapie się rozchodzą, a my patrzymy po sobie
nie wiedząc co począć.
- Ona przecież mała! She’s
to young, she didn’t know! – kobieta zwraca się tym razem do mnie
- Wiem. – odpowiadam –
Jestem w podobnej sytuacji. Where
are you from? – pytam
-
Germany. Do you speak english?
- Troszkę. – odpowiadam po angielsku.
- Jeezu! Jak to dobrze! Wreszcie ktoś tu
mówi po angielsku! Z nikim nie mogliśmy się dogadać!
- Rozumiem. - kiwam głową - Włosi raczej rzadko mówią w innych językach niż włoski.
- Tobie też zabrali dokumenty? - pyta jej mąż
- Tak.
- A przecież tu nigdzie nie jest napisane, że nie wolno! My nie wiedzieliśmy! - żali się znów kobieta
Ich dwójka dzieci przygląda
nam się z boku z lekkim zaciekawieniem. Wyglądają razem jak idealna, przykładna
rodzina z telewizyjnych seriali. Rodzina dwa plus dwa. Wysoka, nawet ładna,
szczupła kobieta, wyższy oczywiście od niej, barczysty mąż, córeczka i synek,
wszyscy piękni blondyni o aryjskiej (czyli naszej, słowiańskiej) urodzie.
Wspaniała, piękna rodzina na wakacjach. Właśnie spotkała ich niesamowita
tragedia i zupełnie nie wiedzą jak sobie z tym poradzić, ale zawsze mogą liczyć
na siebie.
Patrzę jak mąż kobiety
obejmuje ją płaczącą, pociesza, głaszcze po włosach... I mimo woli czuję lekkie
ukłucie w duszy.
- I co chcesz teraz zrobić?
– pyta mężczyzna odwracając twarz w moją stronę lecz nie puszczając z objęć swojej żony
- Iść na ten komisariat. Może coś się tam wskóra...
- Wiesz gdzie to w ogóle jest? - pyta kobieta ocierając łzy
- Wiem.
- Możemy iść z tobą?
- Oczywiście. Nie ma problemu.
Po chwili wszyscy idziemy na komisariat.
Ja na czele a za mną piękna, niemiecka, bezradna rodzina. Odwracam co chwilę
głowę żeby sprawdzić czy dotrzymują mi kroku. W ich twarzach wyczytuję strach i
niepewność.
- Już niedaleko. - staram się ich uspokoić
Gdy wreszcie dochodzimy do
komisariatu okazuje się, że wcale nie jest tak kolorowo jak miałam nadzieję,
że będzie...
- CO?!!? – krzyczy komisarz
nie wysłuchawszy nawet do końca mojej prośby – Chyba ci się w głowie pomieszało!
Milknę totalnie zaskoczona.
Niemiecka familia czeka na
korytarzu. Oczywiście nikt tutaj nie mówi po angielsku, a już tym bardziej po
niemiecku więc czekają na tłumacza. Chodzą w tę i z powrotem, denerwują się,
pocieszają nawzajem, zaglądają przez otwarte na oścież drzwi gabinetu w którym
toczy się dyskusja między mną a komisarzem, słuchają jego krzyków, patrzą na
jego wymachujące w typowych, włoskich gestach ręce i bledną coraz bardziej z
przerażenia.
- Proszę pana... – mówię do
komisarza – dla mnie 160 euro to naprawdę dużo. Co się stało, to się nie odstanie,
a ja naprawdę żałuję tego czynu i już go więcej nie powtórzę. Przecież chyba
nic się znów tak wielkiego nie stało...
- Co ty sobie myślisz?! Że
jak jesteś turystką, to wszystko ci wolno!?!!
Komisarz wstaje, wychodzi
zza biurka i staje naprzeciw mnie przybierając groźną pozę typu; „zaraz ci
przypieprzę”. Mimo, że jest o pół głowy niższy ode mnie czuję niemiły dreszcz
przepływający po moich plecach i pot który momentalnie przylepia do mnie
koszulkę.
- Niech pan postara się
zrozumieć... Ja nie wiedziałam, że nie wolno moczyć się w tej fontannie. Przecież...
- W żadnej fontannie w
Rzymie nie można się moczyć!!! Co, u siebie w kraju też tak włazisz do
fontann?!! – komisarz przybiera czerwono buraczaną barwę twarzy kontrastującą z
błękitno fioletowymi żyłami na szyi
Córka niemieckiej pary
zaczyna płakać na dźwięk jego krzyków.
- Właśnie staram się panu
wytłumaczyć, że w moim kraju to dość częsty widok. Zwłaszcza dzieci...
- Trzeba było zapoznać się z
prawami obowiązującymi w T Y M kraju, zanim się tu przyjeżdżało! – komisarz ze
zdenerwowania pluje śliną - Wy, turyści myślicie, że wszystko wam wolno!
Chodzicie jak święte krowy po ulicach! Nie przestrzegacie tutejszych praw!!!
Ktoś tu chyba wstał lewą nogą...
- Przecież sami Włosi nie
przejmują się zbytnio sygnalizacją świetlną więc...
- CO?!! Co ty
powiedziałaś?!!! – przybliża do mnie swą czerwoną od gniewu twarz
Przypomina mi się mój ojczym i od razu czuję jak jeszcze bardziej oblewa mnie pot.
- Masz
czelność zwracać uwagę nam, rodowitym Włochom?!!?
W tej chwili to może wydać
się śmieszne, ale wtedy serce zaczęło mi walić ze strachu i poczułam się taka
malutka...
- Czyli, że nie podaruje mi
pan tej kary...? – pytam głupio piskliwym, cichym głosikiem
- NIEEE!!! – ryczy jak ranny
lew – Zapłać karę i naucz się szanować przepisy w cudzym kraju. A przede
wszystkim się z nimi zapoznaj zamiast kupować kolejne ciuszki na wyjazd! –
krzyczy siadając z powrotem przy swoim biurku co odbieram jako zakończenie
rozmowy
Wychodzę zrezygnowana na
korytarz.
- I co? Co ci powiedział? –
Niemka atakuje mnie pytaniami zaraz po wyjściu – Podarował ci?
Ciągle nie mogę jeszcze
uwierzyć, że człowiek z którym przed chwilą rozmawiałam jest autentycznym
komisarzem i że ta rozmowa odbyła się naprawdę.
- Nieee... - kręcę głową powstrzymując łzy
Tylko się nie rozbecz Marta, po co robić
widowisko? No, przestań! Później znajdziesz jakiś kąt i sobie popłaczesz a teraz
im tego nie pokazuj!
- Ale co ci powiedział? - dopytuje Niemka
A gdzie godność człowieka? Czy ja tutaj
nie mam żadnych praw? A może takie traktowanie ludzi jest normalne we Włoszech?
- Lepiej nie pytaj... - mrugam wilgotnymi oczyma
Przypomina mi się przygoda z
policją u Rosaria w mieszkaniu. Przecież tamci policjanci byli zupełnie inni,
bardziej ludzcy... Dało się z nimi rozmawiać...
- Ale co ty mu powiedziałaś?
Kobieto, odejdź ode mnie. Nie
widzisz, że próbuję powstrzymać płacz? Zostaw mnie teraz. Chociaż na chwilkę...
Siadam na ławeczce pod
ścianą w korytarzu i patrząc na zieloną, odpadającą miejscami farbę, odtwarzam
jeszcze raz całą rozmowę z komisarzem. I jeszcze raz i jeszcze... „Zapoznaj się
z przepisami kraju do którego jedziesz zamiast kupować kolejne ciuszki na
wyjazd.” Jak on mógł mi tak powiedzieć?! Ciekawe czy on studiuje prawo danego
kraju zanim wyjedzie na wakacje z żoną? Mogłam go o to spytać. W ogóle jakie
ciuszki?! Zdaje się, że jego żona ostatnio zrujnowała ich na wakacjach i teraz musi brać nadgodziny,
przez co jest wściekły i wyżywa się na innych kobietach.
W międzyczasie do
niemieckiej pary podchodzi komisarz i mówi przyjaznym tonem;
- Państwo w sprawie mandatu? - oczywiście po włosku
- My douther
didn’t know... Could you give as back our ID card, please?
- Musicie państwo poczekać
na tłumacza. – mówi dalej po włosku – Andrea! Co z tym tłumaczem?! – krzyczy w głąb
gabinetu po czym zwraca się ponownie do Niemki – Zaraz przyjedzie i wtedy
wszystko wyjaśnimy.
Czy to ten sam człowiek z
którym rozmawiałam przed chwilą?
- But we don't
have any money... – Niemka zaczyna płakać – She put only one leg in to the
water... - chlipie machając komisarzowi wskazującym palcem przed nosem - One leg...
Zaczyna się przedstawienie.
Znam dobrze takie numery. Nie wiem dlaczego tak jest, ale każda matka mogłaby z
powodzeniem grać w teatrze dramatyczne role. Gdy tylko kobieta staje się matką,
nabywa w niewyjaśniony dotąd sposób umiejętność płaczu na zawołanie. Osobiście
podejrzewam, że winne są jakieś hormony.
Z drugiej strony rozumiem
Niemkę, bo sama ledwo powstrzymuję się od płaczu. Lecz skoro ja daję radę, (a
jestem w gorszej sytuacji od niej, chociażby z braku wsparcia) to czemu ona nie
może się powstrzymać? Może to się zmienia u kobiety po dzieciach?
Niemka rozbeczała się na
dobre. Jej dzieci podbiegają do niej przestraszone;
- Mama! - krzyczy córeczka także roniąc łzy
No nieee... Za tę rolę
należy im się OSKAR. Płacząca matka przytulająca swe przestraszone dzieci.
Spoglądam na jej męża i widzę w jego twarzy mieszankę strachu i bezradności.
- Spokojnie... – mówi
łagodnym głosem komisarz – Proszę sobie usiąść i napić się wody. Chyba, że wolą
Państwo coś ciepłego... Andrea! Zrób tym Niemcom kawę albo herbatę! – chwila
ciszy – Nie wiem! Spytaj ich co wolą! – po czym dodaje w stronę rodziny – proszę
się nie obawiać, zaraz wszystko wyjaśnimy. Kolega przyniesie Państwu coś do
picia. – mówiąc to wskazuje im delikatnym gestem krzesła i ławki pod ścianą w
korytarzu
Przestraszona, niemiecka
rodzina, która zupełnie nie wie co się do nich mówi, siada we wskazanym miejscu.
Mama z córką kwilą dalej a ojciec obejmuje synka.
Nic z tego nie rozumiem.
Dlaczego ja jestem tu traktowana jak śmieć, a oni jak co najmniej ważna delegacja
z Niemiec? Komisarz wkurza się na turystów. Ewidentnie ma ich dość. Pewnie już
nie raz zaleźli mu za skórę wykorzystując swoją „turystyczną nietykalność”.
Dlaczego więc wydzierał się na mnie skoro to oni są typowymi turystami?
Patrzę na siedzącą po mojej
prawej stronie przytulającą i pocieszającą się rodzinę i czuję, że coś się we
mnie buntuje.
- I co teraz zrobisz? - pyta Niemka ocierając łzy
- Nie wiem. – mówię
zapatrzona w odprysk farby na ścianie – Chyba jest mi już wszystko jedno. –
odpowiadam łamaną angielszczyzną
- My nie mamy już
pieniędzy... - mówi zanosząc się szlochem na nowo a w mojej głowie niczym krótki film
przewijają się scenki niemieckiej rodziny w restauracjach, w muzeach,
sklepach... – Jutro wracamy do Niemiec a nie mamy dokumentów. Jak my stąd
wyjedziemy?
Jej mąż głaszcze ją po
głowie obejmując ramieniem.
Nie ma sensu tu siedzieć.
Jak zostanę tu dłużej, to ani chybi rozbeczę się bardziej niż ta Niemka. Ale
zaraz, zaraz... To nie koniec świata przecież...
Wstaję, zakładam na plecy
Igora, biorę reklamówkę ze strojem mima i idę w stronę wyjścia.
- Idziesz po pomoc? - pyta Niemka dla której najwyraźniej jestem iskierką nadziei, wskazówką co robić i ostoją bezpieczeństwa w tym burdelu.
- Nie. Po prostu stąd idę. Mam dość. - tych upokorzeń, dodaję w myślach
- Więc jak wrócisz do Polski?
- Na paszporcie.
Na te słowa Niemiec uśmiecha się do mnie szeroko.
- Zabrali mi przecież tylko dowód.
- Nie boisz się, że wyślą ci mandat do Polski? - pyta zaciekawiona
- Pieprzę to.
- Good luck! - woła jej mąż gdy jestem już przy drzwiach wyjściowych
Że też wcześniej o tym nie
pomyślałam. Niepotrzebnie te całe nerwy. A jeśli faktycznie wyślą ten mandat?
No to co? Poślą za mną pościg do Polski?
Parę miesięcy później
odesłali mi mój dowód osobisty z listem, że ktoś go niby znalazł we Włoszech na
ulicy. Ale wtedy oczywiście nie mogłam tego wiedzieć...
Cdn...
Przekonująco i szyi (więcej nie zauważyłam)/S.
OdpowiedzUsuńDzięki. Już poprawione. :P
OdpowiedzUsuńSorry, że Was tak wykorzystuję, ale naprawdę mi pomagacie z tymi błędami. :)
Nie ma żadnego problemu, skoro i tak czytam i zauważam, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby Cię o tym poinformować: ), pozdrawiam/S.
OdpowiedzUsuńRight now it appears like BlogEngine is the preferred blogging platform out there right now.
OdpowiedzUsuń(from what I've read) Is that what you are using on your blog?
my webpage :: glume cu romani
Piece of writing writing is also a fun, if
OdpowiedzUsuńyou be acquainted with afterward you can write otherwise it is complicated to
write.
Feel free to visit my blog post jocuri cu super mario flash
I like it when individuals get together and share opinions.
OdpowiedzUsuńGreat site, continue the good work!
Here is my web page; jocuri cu wrestling online
Ja bym nie wpadł na to, żeby olać dowód mając paszport, masz głowę na karku. Ale dobrze zrobiłaś, jeszcze brakowało tego, żeby dorabiać włoską straż miejską 160 euro. :)
OdpowiedzUsuńNo najgorsze jest to, że w ogóle nie mieli prawa mi zabierać dokumentu. Ale kiedy człowiek jest sam, a nad nim władza,która krzyczy, to po prostu czuje się bardzo malutki.
UsuńSkoro już prosisz o pomoc w wyłapywaniu błędów, to dorzucam też od siebie swoje trzy grosze :) Otóż uważam, że powinno być:
OdpowiedzUsuń"Mam na imię Marta" - bo "nazywam się" mówimy wtedy, gdy wraz z imieniem podajemy również nazwisko lub gdy przedstawiamy się samym nazwiskiem;
"naprzeciw; niepotrzebnie" - pisownia łączna
"po czym" - pisownia rozdzielna
"ani chybi"
Zigi, dziękuję za pomoc. To co wyłapałam, poprawiłam.
UsuńWiem, że powinnam napisać "Mam na imię Marta" zamiast "nazywam się Marta.." i pamiętam, że pisząc ten fragment chwilę się zastanawiałam co tu zrobić. Po pierwsze to tłumaczenie z włoskiego gdzie się mówi "mi chiamo Marta" a rzadziej używa się "il mio nome e'" co by było dokładnym tłumaczeniem "moje imię to..." Jednak powód dla którego zdecydowałam się użyć "nazywam się..." jest powtórzenie słowa "mam". Byłoby wtedy "MAM na imię Marta i MAM problem z policją". Jakoś tak mam wbite do głowy, że należy unikać powtórzeń, (staram się tego trzymać jak mogę, z dwojga złego wolę uniknąć powtórzenia :))
Co do "ni chybi" - jest to określenie nieprawidłowe ale kolowkialne, często słyszane i używane przez ludzi. Taki miałam zwyczaj mówienia, choć zdawałam sobie sprawę, ze mówię źle, to właśnie było jedno z tych niewielu określeń, które specjalnie zniekształcałam. Inne tego typu określenie, to np. "nie da rady", które ja zniekształcam po swojemu przedrzeźniając może trochę styl wiejski i często mówię "ni dy ry dy". Mimo to, masz rację, ludzi może to koleć w oczy więc poprawiłam. Dziękuję!
Moi drodzy! Mam prośbę - jeśli chcecie mi pomóc w wyłapaniu błędów, prosiłabym abyście zacytowali zdanie albo napisali, który to jest akapit.Albo chociaż mniej więcej położenie (na końcu, w środku, na początku rozdziału) Dzięki temu poprawianie idzie mi znacznie szybciej. :)
OdpowiedzUsuńDziękuję! :)