Jest godzina 20.45
Co ja
będę robić przez cztery godziny? Znajdę sobie jakiś pub, zamówię wodę, usiądę w
rogu sali i przeczekam. Tak. To będzie zdecydowanie najlepsze wyjście. No to na
poszukiwanie jakichś przyjaznych barów!
Wychodzę z budynku w
kształcie krzyża, jak się dowiedziałam od Adama, Galerii Vittoria Emanuele II,
przechodzę przez plac Del Duomo i mijając ogromną katedrę idę po prostu przed
siebie mając nadzieję, że znajdę jakiś przytulny bar. I rzeczywiście w końcu zauważam
tajemniczy szyld. Wchodzę bez zastanowienia. Za drzwiami schody obite czerwonym
dywanem prowadzące w dół a na półpiętrze stoi dwóch panów bez szyi w
garniturach. Stuk i Puk.
- Dzień dobry. - zagajam - Otwarte?
- Tak. A pani tutaj pracuje? - pyta Stuk (ten od lewej)
- Nie. Przyszłam sobie posiedzieć ot, tak ale jesli jest możliwa praca, to bardzo chętnie.
Stuk i Puk patrzą po sobie zdziwieni.
- Kobietom nie wolno tu wchodzić jeśli tutaj nie pracują. - dalej mówi Stuk
- A szef będzie dopiero po 22.00. Zapraszamy - uśmiecha się Puk
- No dobrze a co mogłabym robić?
Wiem, wiem... Głupia ja i naiwna. W mojej głowie głos rozsądku walczył z przygłupią nadzieją.
- Mogłaby pani tańczyć.
- Znaczy streaptease? – zaczynam przyjmować prawdę ale i tak nie rozumiem dlaczego mimo wszystko nie mogę sobie
tam posiedzieć przy szklance wody
- No... Powiedzmy. Właściwie
to taniec na rurce. I ewentualnie mogłaby pani być damą do towarzystwa.
- Prostytutką znaczy się?
- No... Zaraz tak ostro. Nie
trzeba koniecznie uprawiać seks z klientami.
– mówi Stuk a Puk cały czas się uśmiecha mierząc mnie od stóp do głów.
- Wiecie panowie... Taki
rodzaj pracy raczej mnie nie interesuje ale dziękuję.
- Jakby pani zmieniła
zdanie, to proszę przyjść po 22.00, wtedy jest szef, to wszystko pani wyjaśni.
– uśmiecha się obleśnie Puk
- Rozumiem, że jako klientka baru nie mogę wejść? - podejmuję ostatnią próbę
- Dobrze pani rozumie. - odpowiadają prawie równocześnie
- W takim razie do widzenia. - wdrapuję się z powrotem na schody
- Niech się pani dobrze
zastanowi! – krzyczy Stuk albo Puk – Tu można naprawdę dobrze zarobić!
Wychodzę na ulicę czując ich
wzrok na swoim tyłku. Nici z siedzenia w barze. Dookoła akurat barów jak na
lekarstwo. Lepiej dam sobie z tym spokój i wrócę na plac katedralny. Tam
spokojnie sobie poczekam. Czuję się taka bezradna jakoś... Szkoda, że nikogo przy mnie nie ma.
Idąc na plac przechodzę obok
budki telefonicznej i wpada mi do głowy oczywista myśl... Przecież mam przy
sobie kartę telefoniczną! Chociaż głupio ją tak wykorzystać już na początku
podróży. A co będzie potem? „Czy skorzysta pani z telefonu do przyjaciela?”.
Eee... Tam! Trudno! Co ma być, to będzie! Może nie wygadam całej karty a
znajomy głos mnie troszkę pokrzepi. No to zadzwonię do Cyryla.
Wchodzę do budki i wykręcam
numer. Zaraz, zaraz... Dlaczego akurat do Cyryla? Przecież ja słabo go znam,
właściwie prawie w ogóle. To już lepiej do Madzi albo Renaty... No ale to nie
to samo co silny, męski głos. Ale co ja mu powiem?! Tak słabo się znamy...
Pomyśli, że jestem idiotką bo w sumie to po co dzwonię? O czym ma ze mną gadać?
Na pewno ma sto innych, lepszych rzeczy do roboty.
- Słucham?
Do licha! To ja już
zadzwoniłam? Ale ze mnie idiotka! Trzeba było do Madzi albo do Renaty!
- Słucham?
Może odłożę szybko słuchawkę i nie kapnie się, że to ja.
- Marta, czy to ty?
Aaaa!!!
- He, he... Niespodzianka! He, he! Skąd wiedziałeś?
- Wyświetlił mi się twój numer z Włoch więc pomyślałem, że to możesz być tylko ty.
Ty idiotko! Przecież na komórkę dzwonisz! Kasztanie jeden!
- Co się z tobą dzieje? Gdzie jesteś? Martwiłem się.
- Martwiłeś się?
- Tak. No przecież pojechałaś gdzieś w
Europę sama bez niczego, to jak miałem się nie martwić? – martwił się... –
Marta? Co się dzieje? Czy wszystko w porządku?
- Tak, tak. To znaczy niezupełnie. To znaczy, nie wiem jeszcze... Jestem w Mediolanie a ty?
- No ja w domu, w Krakowie a gdzie mam być? Za parę dni jadę do Kielc, do Madzi na imprezę.
- Aaa... Fajnie wam.
- Ale co z tobą? Masz pracę? Co teraz robisz?
- Teraz to z tobą rozmawiam
i nie wiem co mam dalej robić. Nie wiem gdzie mam spać. Jeszcze nie mam pracy i
okazuje się, że w Mediolanie jej nie znajdę bo tu trzeba mieć jakieś pozwolenia.
Będę musiała zjechać bardziej na południe. Szukam miejsca żeby spędzić gdzieś
dzisiejszą noc. Myślałam żeby w barze przesiedzieć, ale tam nie ma wstępu dla
kobiet chyba, że streapteaserki. Ochroniarze mi proponowali nawet, ale...
- Co? Żadnych streapteaserek!
Uważaj na takie miejsca. Najlepiej trzymaj się od nich z daleka. Zmuszali cię?
- Spokojnie tatusiu. – jakoś
tak mi cieplej na sercu słysząc, że się przejął – Nikt mnie nie zmuszał. Po
prostu sobie stamtąd poszłam.
- No bo wiesz... Jakby były
jakieś problemy to ja tam zaraz przyjadę z regulatorami i wszystko ureguluję.
- Hahaha! Dobrze. Zapamiętam. Dziękuję.
- Szkoda, że cię tu nie ma.
- Szkoda?
- No...
- Tęsknisz znaczy się?
- Co? Ja tak powiedziałem?
- Tak mi się wydawało.
- Zdawało ci się. Chodziło mi o to, że inni tęsknią i w ogóle...
- A no tak... No to ja już kończę, bo
karta musi starczyć jeszcze na wszelki wypadek. Miło mi było cię usłyszeć, to
znaczy w sensie kogoś znajomego.
- Mi ciebie też. Zadzwoń jeszcze żebym się nie martwił.
- Postaram się. To do usłyszenia!
- No to trzymaj się. Uważaj na siebie!
- Dobrze. Postaram się. To cześć!
- Cześć
...Cisza...
- Czemu nie odkładasz słuchawki?
- Czekam aż ty pierwsza odłożysz.
- To ja odkładam.
- Dobrze.
- To cześć.
- Cześć.
Martwi się o mnie. Akurat!
Wychodzę z budki i znów idę
w stronę placu katedralnego.
To tylko takie głupie
gadanie bo w końcu wypada tak powiedzieć. Poznaliśmy się przecież zaledwie
miesiąc temu i prawdę powiedziawszy w ogóle nie przypadliśmy sobie do gustu...
Nie dość, że długowłosy blondyn, chudy, to jeszcze ponad rok ode mnie młodszy. W
dodatku w drewnianym domku naszej koleżanki gdzie spędziliśmy dwa tygodnie
wakacji, nie robił nic oprócz picia piwa! Przez dwa tygodnie nie widziałam go
bez puszki. Miałam wrażenie, że do niego przyrosła. Trzymał ją zawsze blisko
siebie niczym Frodo z „Władcy pierścieni” i łypał na każdego kto ośmielił się
na nią popatrzeć. Jego wzrok mówił sam za siebie; „my treasure...” Potem zostawiał
ją w dowolnym miejscu i brał następną, równie cenną, itd... Na mnie działało to
jak czerwona płachta na byka, co nie uchodziło uwadze Cyryla i w jego męskiej
skali ocen, dostawałam zapewne coraz więcej minusów.
Dochodzę do placu
katedralnego po drodze słuchając nagrań Kazika i zespołu „Raz, dwa, trzy”. To
jedyna składanka jaką w pośpiechu zdążyłam ze sobą zabrać. Rozglądam się dookoła.
Jest godzina 21.30
Widzę, że zdążyło się tu już
pozłazić dużo ludzi, w szczególności młodzieży. Zdaje się, że to ich takie
miejsce spotkań. Mimo tego tłumu czuję się bardzo samotna i chciałabym żeby był
teraz przy mnie właśnie Cyryl.
Pamiętam jak w noc świętojańską,
przy ognisku pierwszy raz rozmawialiśmy ze sobą tak na poważnie. I wtedy
przekonałam się, że w jego głowie nie jest samo piwo ale i inne ciekawe
rzeczy. Zrozumiałam też wtedy, że niezupełnie jest takim „bananowym chłopcem”
za jakiego go brałam. On również ma swoje problemy a niektóre nawet podobne do
moich. I wtedy właśnie okazało się, że nawet nieźle się dogadujemy i rozumiemy.
W słuchawce walkmana rozlega
się głos Jerzego Owsiaka (nagranie z Woodstoku), „Jesteśmy w środku nocy gdzieś
w Polsce! Jest nas tysiąceee!!!” I odpowiedź tłumu; „Uuuuuaaaaa!!!” Owsiak;
”Ilu nas jest?!!!!?” Odpowiedź; „Tysiąąceee!!!” Owsiak; „Taaaak jeeeest!!!” Tłum;
„Uuuuaaaaaa!!!!!”
Dopiero teraz poczułam się
zupełnie zapomniana przez wszystkich i tak ogromnie samotna... Jakby tego było
mało zaczyna się piosenka zespołu „Raz, dwa, trzy”...
„Posłuchaj pan, panie podróżny, co się zdarzyło na próżno
i...”
Wypatruję sobie ławkę na której przeczekam te dwie i pół godziny do przyjścia Adama.
„...Pociągi odchodzą i statki, ona nie wróci do matki...”
Ściągam wreszcie ten uwierający plecak i
siadam zatapiając się w myślach przy uspokajającej, smutnej melodii...
„...Oczy
tej małej, jak dwa błękity, myśli tej małej białe zeszyty....”
Nagle podchodzi do mnie
jakiś mężczyzna. Patrzy na mnie i dziwnie rusza ustami, aż w końcu siada tuż
obok. Wyglądem swym przypomina tutejszego menela lub pijaka a może jedno i
drugie. Patrzy na mnie, uśmiecha się nieustannie i rusza ustami. Miło jest
odwdzięczyć uśmiech uśmiechem, więc ja również suszę zęby, kiwając głową w rytm
muzyki. Mężczyna nie przestaje mielić jęzorem. A być może on chce mi powiedzieć
coś ważnego? Wyjmuję słuchawki z uszu.
- Czy pan chciał mi coś
powiedzieć?
Mężczyzna jak za dotknięciem
czerodziejskiej różdżki, zamyka buzię i patrzy na mnie z wytrzeszczem w oczach.
- Miałaś cały czas słuchawki
na uszach? – pyta klepiąc się po uchu
- Tak.
- I w ogóle mnie nie
słyszałaś?
- Nie. – i pewnie o tyle
jestem zdrowsza – A mówił pan coś ważnego?
- No w sumie to nie... –
skoro nie, to znowu zakładam słuchawki - ...Tylko... – słyszę jeszcze jak coś
tam mówi a potem widzę znów tylko poruszające się usta
Człowiek ma ochotę przez
chwilę pobyć sam, porozmyślać, posmucić się... Ale nie... Nie można oczywiście!
Zawsze musi się znaleźć ktoś, kto będzie zawracał gitarę. O! Właśnie idzie tu
policja. Może oni go wygonią, albo co...
- Buona sera. – mówi jeden z
funkcjonariuszy, co rozpoznaję po ruchu warg
- Buona sera. – odpowiadam zdejmując słuchawki
- Co się tutaj dzieje? –
pyta pierwszy, podczas gdy drugi uważnie mnie obserwuje – Pana dokumenty
proszę. – mówi stanowczym głosem do pana menela koło mnie
- Nie mam.
- Jak to pan nie ma?! Nazwisko!
- Po co wam? Nic nie zrobiłem przecież! Siedzę tylko.
- Proszę nie dyskutować, bo pana zamknięmy! - krzyczy drugi
- Czemu jej nie spisujecie?!
– pan menel wskazuje na mnie cały czerwony z oburzenia, chociaż ten kolor skóry
miał już wcześniej
- Proszę się uspokoić i nie
pyskować! – mówi pierwszy po czym zwraca się do mnie z miłym uśmiechem –
Jak
masz na imię?
- Marta. – odpowiadam z
uśmiechem mrugając powiekami, (widziałam ten trik na filmach) może dzięki temu
się nie przyczepią
- O! Jak ładnie! - cieszy się pierwszy
- Coś ci wpadło do oka? -pyta drugi
- Tak ale już wypadło. - tłumaczę
Widocznie nie dla mnie te numery.
- A ile masz lat? -pyta znów pierwszy
- Dwadzieścia.
- A co ze mną? - pyta pan menel
- Uspokój się, bo źle to się dla ciebie
skończy! – krzyczy pierwszy i spokojnie dodaje w moją stronę – A skąd
pochodzisz?
- Z Polski.
- Czy w Polsce wszystkie dziewczyny są takie ładne?
Pan menel koło mnie kręci głową z niedowierzeniem.
- Każda jest inna.
Uff... Chyba się nie przyczepią do niczego.
- A co robisz dziś wieczorem?
- Jestem umówiona.
- A z kim?
- Z przyjacielem.
- Z przyjacielem...
- My po północy kończymy pracę, więc
jakbyś chciała wypić z nami kawę, to będziemy się tutaj cały czas kręcić, ok? –
proponuje pierwszy
Teraz wystarczy mi tylko powiedzieć;
- Ok.
I będę miała spokój.
- Natomiast ty! – tu
policjant ponownie zwraca się do mojego sąsiada z ławki – Jeśli będziesz
sprawiał jakieś kłopoty – grozi mu palcem przed nosem – to pamiętaj, że my
wszystko widzimy!
- Dobra, dobra... – pan
menel rozkłada ręce – Przecież nic nie robię...
- I tak ma być! Jakbyś miała
jakieś problemy, to my tu będziemy niedaleko. – zwraca się do mnie
- Dobrze. Dziękuję.
- Ciao. - mówi drugi i obaj odchodzą
- To przez ciebie tu
przyszli! – atakuje mnie menel gdy tylko policjanci trochę się oddalają
- O co chodzi? Przecież to
ciebie się czepiali.
- Czepiali się mnie przez
ciebie! Gdyby nie ty, w ogóle by tu nie podeszli! Co za wstrętny świat! –
złości się
- Bardzo mi przykro z tego
powodu. – mówię obojetnym tonem i zakładam słuchawki na uszy, ale niee...
Menel szarpie mnie za ramię
i znowu swoje;
- Przez ciebie będę miał
kłopoty teraz! Po co tu przyszłaś i siedzisz?! Idź stąd!
- Trzeba było tu nie
siadać! - tracę cierpliwość – Ktoś ci
kazał tu usiaść?! Ja tu byłam pierwsza! Zobacz ile jest wolnych ławek! Trzeba
było usiąść na ktorejś z nich zamiast koło mnie! Czy wyglądam na osobę, która
ma ochotę na jakieś zaczepki i dyskusje?! Siedzę spokojnie, słucham muzyki i wcale
nie mam ochoty z nikim gadać!
- To czemu tu siedzisz
zamiast iść do siebie?! – wymachuje rękami
- A ty czemu nie pójdziesz do siebie jak jesteś taki mądry, hę?!
- Bo ja nie mam dokąd iść! - krzyczy z dumą menel
- Wyobraź sobie, że nie ty jeden!
Menel się ucisza. Zakładam
ponownie słuchawki na uszy. Widzę jak gada coś jeszcze pod nosem, po czym macha
lekceważąco ręką w moją stronę i idzie sobie.
Wreszcie sama! Mogę znów
zatopić się w swoich myślach... No nieee.... Czy ta cholerna parka musiała
wybrać akurat moją ławkę?! Jak nie urok to sraczka! Spokojnie, nie będę zwracać
na nich uwagi, w końcu ja tu byłam pierwsza!
Staram się słuchać piosenki
i wrócić do dawnych, masochistycznych myśli lecz perlisty śmiech dziewczyny
przebija się przez muzykę i nie pozwala mi na rozmyślania. Kątem oka widzę jak
ręce chłopaka błądza po jej ciele a ona śmieje się jak idiotka. Nie wytrzymam!
Królestwo za spokój!
Rozglądam się z desperacją
po placu katedralnym i moją uwagę przykuwają wielkie schody przed samą katedrą.
Tak! Usiądę sobie tam i będę mieć wreszcie święty spokój! Schody są tak
szerokie, że na pewno każdy znajdzie tam swoje miejsce.
Jest godzina 23.05.
Czekam na Adama już na
schodach przy katedrze i znów myśli, muzyka i...
- Ciaaooo... – tuż przed
swoją twarzą widzę uśmiechniętą twarz jakiegoś Azjaty
- Ciao. – odpowiadam – O co
chodzi? - nawet już nie wysilam się na uśmiech
- Jak masz na imię? – zza
twarzy Azjaty wychyla się twarz jakiegoś Włocha
- A o co chodzi?! – pytam
już bardzo zdenerwowana
- Spokojnie. Nie denerwuj
się tak. – mówi Włoch - Nie chcesz, to nie mów...
- Przepraszam ale ja po prostu
nie mam ochoty z nikim rozmawiać. Chcę sobie posiedzieć sama.
- W porządku... Chodź! –
Włoch ciągnie za ramię swojego kolegę i siadają obaj metr ode mnie, o stopień
niżej, lecz twarzami w moją stronę
Kręcąc głową z rezygnacją,
zakładam słuchawki na uszy. Azjata z Włochem ciągle na mnie patrzą i się
uśmiechają. Staram się nie zwracać na nich uwagi, co i tak jest już
wystarczajaco ciężkie do osiągnięcia, a Azjata mało tego wstaje, macha ręką
przed moją twarzą i pokazuje żebym zdjęła słuchawki. Zdejmuję.
- Co tym razem? - staram się poskromić złość
- Jesteś tu sama?
Ja zwariuję!!!
- A widać żeby ktoś ze mną teraz był?! Czekam na kogoś.
- Na kogo?
Na misia Gogo, kurwa! Co oni tutaj wszyscy tacy ciekawscy?!
- Na chłopaka. Zaraz powinien być.
- Nie chcesz jechać z nami na dyskotekę? Zabawimy się...
Czy ja przed chwilą nie powiedziałam, że na kogoś czekam? Grochem o ścianę.
- Nie, nie chcę ale dziękuję za tak szlachetną propozycję.
Znów zakładam słuchawki i
udaję, że ich nie widzę. Nie mam zamiaru ponownie zmieniać miejsca! A ci debile
znów siadają przede mną i gapią się na mnie z głupim uśmiechem.
Na szczęście w samą porę na horyzoncie pojawia się Adam. Wstaję. Wstaje też Azjata z Włochem niczym Don Kichot
i Sancho Pancha. Zdejmuję słuchawki.
- A może pojedziesz do mnie?
– mówi Włoch – Tam zrobimy imprezę i tam sobie zanocujesz.
Nie odpowiadam. Biorę po
prostu plecak i przechodzę między nimi machając Adamowi, który czeka na mnie
pod schodami.
- Cześć.
- Cześć. Co to za jedni?
- Nie wiem. Przyczepili się
po prostu. – spoglądam do tyłu i widzę jak Azjata z Włochem dosłownie
rozpływają się w powietrzu i nie wiem kto szybciej ucieka, Sancho Pancha czy
Don Kichot...
- Uważaj na takich typów.
Dużo tu się takich kręci. Mam coś dla ciebie. – Adam wyciąga z plecaka dwie
torby śniadaniowe – W jednej są kanapki z szynką, sałatą i serem a w drugiej
słodkie rogaliki. Pomyślałem, że jesteś pewnie głodna po tej mizernej sałatce...
Kurczę! Jakie to miłe z jego
strony. Już nawet nie będę mu mówić, że nie lubię szynki.
- Dziękuję. Nie musiałeś.
Mam nadzieję, że nie miałeś przez to żadnych problemów.
- No co ty! Żaden problem!
Słuchaj, ja przemyślałem twoją sytuację i doszedłem do wniosku, że nie ma mowy
żebyś znalazła tu pracę.
- Jak to? A ty? Przecież
pracujesz.
- Ja to co innego. Studiuję
i mieszkam tu od dawna. Mogłbym ci załatwić pracę w restauracji gdzie pracuję,
ale po pierwsze, jest już na to za późno. To już ponad połowa lipca i wszystkie
miejsca są pozajmowane, a po drugie, gdzie będziesz spać? Wziąłbym cię do
siebie ale uwierz mi, że nie mogę... Jestem w takiej sytuacji, że nie dam rady
ci pomóc...
- W porządku. Rozumiem.
- Gdyby to ode mnie
zależało, to wierz mi, że bym cię ugościł. Dlatego wpadłem na pomysł żebyś
pojechała do Rimini, na wschodnie wybrzeże. Tam jest dużo turystów i mnóstwo
barów przy plaży. Zawsze potrzebują kogoś do pracy a nocować może mogłabyś
właśnie na plaży.
- Przemyślę to. Chyba
faktycznie masz rację.
- Nad niczym się nie
zastanawiaj tylko jedź tam. Zobaczysz, że nie pożałujesz. Słuchaj, ja nie mam
wiele ale tyle mogę ci dać. – wyciąga z kieszeni banknot pięcioeurowy
- No co ty?! Zwariowałeś?
- No weź! Przepraszam, że tak mało ale więcej nie mam.
- Ale daj spokój! Nie potrzebuję przecież.
Totalnie mnie tym zaskoczył.
- Potrzebujesz na pewno
bardziej niż ja. Weź, będziesz miała chociaż połowę na bilet. Do Rimini
kosztuje coś około 10euro.
- Ale ja nie mogę tego
przyjąć. To są pieniądze na które ciężko pracowałeś.
- I mam ochotę teraz ci je dać! - wciska mi banknot w dłoń
- Zrozum, że nie trzeba! –
kłócę się wzruszona – Ja naprawdę dam sobie radę.
- Oczywiście, że dasz sobie
radę. Jesteś moją bohaterką i chcę żeby ci się udało. Chcę mieć w tym jakiś swój
mały wkład, więc bierz i nie gadaj!
Tą bohaterką całkowicie mnie
rozbroił. Pierwszy raz spotyka mnie coś takiego, żeby obcy człowiek tak się
mną przejął. Stoję naprzeciw Adama z rozdziawioną buzią i banknotem w dłoni i
naprawdę, naprawdę nie wiem co powiedzieć. Bo samo dziękuję to zdecydowanie za mało, to przecież takie banalne...
- Radzę ci teraz żebyś
pojechała na dworzec. – mówi dalej Adam – Tam jest w miarę bezpiecznie bo jakoś
to pilnują. Tam przeczekasz sobie do rana i pierwszym, porannym pociągiem
pojedziesz do Rimini.
- To nie ma nocnych pociągów?
- Nie. Dworzec na noc
zamykają. Otwierają coś koło 06.00 rano. Teraz jest 24.00 więc masz jeszcze
sześć godzin. Dasz sobie radę?
Co za dziwny kraj. Dworce na noc zamykają. To gdzie śpią bezdomni?
- Tak, jasne, że dam radę. Nie martw się.
- U mnie niestety nie możesz zostać. Przepraszam ale naprawdę nie ode mnie to zależy.
- No co ty! Nie przejmuj
się. Nawet nie myślałam żeby się do ciebie wpraszać. Jak dostanę się na ten
dworzec?
- Zobacz. Pójdziesz prosto i
na tej ulicy, tam po skosie, - wskazuje ręką – jest przystanek tramwajowy.
Tramwaje jeżdżą dość często. Biletów nie musisz kupować bo w nocy nie
sprawdzają. Zresztą, jak zobaczysz wsiadającego do tramwaju faceta w mundurze, to
po prostu wyjdź.
- Żartujesz? Włoscy kanarzy pracują w mundurach?
- Wiem, w Polsce by to nie przeszło. - rozkłada ręce
- Haha! Dobrze, to gdzie mam wysiąść?
- To będzie chyba siódmy
albo ósmy przystanek, koło takiego wielkiego budynku. Zresztą, spytasz
kierowcy. Tak będzie najpewniej.
- Dobrze. No to idę. Dziękuję
za wszystko.
- Ja też już muszę lecieć.
Słuchaj... Uważaj na siebie na tym dworcu i w Rimini i w ogóle... Zapisz sobie
mój numer telefonu. Jak wrócisz do Polski to daj znać. Jestem bardzo ciekawy
czy ci się uda. Wierzę w ciebie.
Spisuję numer telefonu.
- Na pewno napiszę. Jeszcze
raz dziękuję za wszystko. Trzymaj się tu jakoś i wracaj też do kraju.
- Niedługo wrócę. - uśmiecha się
Uścisk dłoni.
- Cześć.
- Cześć. Powodzenia i uważaj na siebie.
- Postaram się. Pa!
Macham na pożegnanie torbami śniadaniowymi
i każde z nas odchodzi w swoją stronę. Czyli czeka mnie noc na dworcu
kolejowym.
Cdn...