sobota, 5 maja 2012

ROZDZIAŁ V (część pierwsza)


CZARNE WIZJE   

"Jak się mam? Nie bardzo się mam.
Już nie pamiętam czasów żebym jakoś się miał."
Kłapouchy 
              A może by tak nie jechać do Rimini tylko gdzieś indziej...?
Siedzę skulona na podłodze w dworcowym przedsionku bo hala główna jest jeszcze zamknięta. Parę metrów ode mnie śpią na kartonach bezdomni, chrapiąc beztrosko. Myślę sobie, że człowiek może wiele znieść i że ci ludzie są jak kundle; bardziej odporni i niezwykle wytrzymali. Jedni wybrali taką drogę bo niczym Diogenes z Synopy najmocniej w życiu cenią sobie wolność a inni są zmuszeni tak żyć, bo po prostu nikt ich nie chce.
Czy ja jestem kundlem czy rasowym pieskiem?
Nie mam domu, nie mam kogokolwiek kto by mnie chciał, śpię na dworcu, śmierdzę i właściwie nie wiem nawet dokąd jechać i co gorsza, nie wiem co potem robić. Kundel.
Bolą mnie nerki i coś łupie w krzyżu, czuję swój własny pot i to mi przeszkadza (tak samo jak brud pod paznokciami), a w dodatku marzą mi się pieczone ziemniaczki z rozmarynem i tymiankiem. Rasowy, wychuchany piesek.
Ta sytuacja ma jednak w sobie coś pociągającego. Ta niewiadoma co się zaraz stanie, czy sobie sama poradzę z otaczającym światem i możliwość wybierania samemu drogi systemem „entliczek-pentliczek” daje niesamowitą satysfakcję. Kundel.
Może każdy rasowy, wychuchany piesek w odpowiednich warunkach, gdy nie ma innego wyboru przemieni się w zwykłego, rezolutnego kundla i z czasem przestanie mu przeszkadzać odsłonięty w nocy kawałek pleców, brud pod paznokciami czy brak chusteczki higienicznej…
Godz. 04.45
Wizja spotkania w Rimini Michele nie napawa mnie zbytnim optymizmem. Wyciągam mapę i zastanawiam się gdzie mogłabym pojechać. Nagle zdaję sobie sprawę z wolności jaką posiadam. Mogłabym jechać wszędzie, gdzie tylko zapragnę. Zobaczyć to, o czym zawsze marzyłam. Jeśli nie pociągiem, to autostopem dostanę się prawie wszędzie. Wspaniale! Chwilę później przypominam sobie jednak, że jestem tu po to żeby znaleźć pracę a nie beztrosko zwiedzać. Teraz przede wszystkim chce mi się spać... Tak bardzo potrzebuję snu... NIE! Nie mogę tutaj zasnąć. Uderzam się dłonią w policzek aby się rozbudzić. Pomaga. Według mojej mapy do Rimini jest 5cm. Nagle moją uwagę przykuwa Verona. Zawsze chciałam zobaczyć Lago di Garda a przy okazji słynną dzięki Shakespearowi Veronę. W dodatku do tego miasta według mojej mapy jest zaledwie 2 cm. (czyli ok.150 km) i momentalnie w mojej głowie zapala się wielki, czerwony napis; VERONA i zapada decyzja o jechaniu właśnie tam. A potem, kto wie? Może faktycznie Rimini...?
Budzę się mniej więcej w tym samym momencie co ruch na dworcu. Drzwi do głównego holu są otwarte więc wchodzę do środka.
Godz. 06.35
Staję w kolejce do jedynej czynnej kasy i kupuję bilet do Verony. Nie mają ulgowych! Nie mają też ławek i poczekalni. Ciężkie tu mają życie bezdomni i podróżnicy. Siadam na schodkach prowadzących na perony. Wyciągam kolejną bułkę od Adama i przypatruję się szynce w środku gdy nagle słyszę nad sobą;
- Przepraszam, ma pani jakieś drobne na jedzenie? – dziewczyna wyglądająca na pankówę (kundel z wyboru) patrzy na mnie ze srogą miną i cielęcymi oczyma
- Jesteś głodna?
- Tak. Mam też psa i chłopaka. Nie jedliśmy śniadania.
Składam z powrotem bułkę z szynką, wkładam do woreczka i daję dziewczynie. Pewnie teraz mnie obrzuci wyzwiskami, może nawet rzuci we mnie tą bułką. Już ja znam takich...
- Dziękuję. – mówi dziewczyna rozpromieniając się, poczym odchodzi na drugi koniec schodów
Odprowadzam ją wzrokiem i widzę jak daje jedną bułkę swemu chłopakowi a drugą zjada na spółkę z psem. To miłe uczucie móc komuś pomóc chociaż w tak malutki sposób.
Godz. 07. 50
Siedzę już w pociągu jadącym do Verony. Jak normalny człowiek zapłaciłam za bilet, nie łapię stopa i... Czuję się bezpiecznie. Uwielbiam jeździć pociągami! Nie muszę się niczym przejmować, niczego bać, gadać bezustannie do kierowcy żeby myślał,  że jestem sympatyczna. Mogę po prostu gapić się w szybę, podziwiać widoki i rozmyślać. Co teraz mi się przytrafi? Gdzie mam kierować swoje pierwsze kroki w Veronie? Nagle przypomina mi się Ciacho, znajomy kierowca autokarów, który często jeździ do Włoch. Może by tak do niego zadzwonić? Może okaże się, że jest gdzieś akurat we Włoszech, jedzie na przykład na Sycylię i mogłabym się z nim zabrać na południe a potem z powrotem na północ...? Mmm... Autokar... Ciepło i bezpiecznie... Dostałabym może własny fotel do siedzenia i mogłabym sobie pospać, odpocząć i nabrać sił...
W końcu dojeżdżam do Verony no i oczywiście kiedy JA mam bilet, to nie było kontroli. Zmarnowałam osiem euro. Mogłam za to zjeść obiad. Zmarnuję teraz kolejne trzy euro, bo zamierzam kupić kartę telefoniczną.
Jeszcze na dworcu w Veronie dzwonię z budki do Ciacha. W sumie to bardzo porządny gość. Jak może, to nikomu nie odmówi pomocy.
- Słucham? - odzywa się znajomy głos w słuchawce
- Ciacho? Cześć! Marta mówi.
- Maartuuuniaaa...!!! No cześć! Co u ciebie? Gdzie jesteś? No nie spodziewałem się, że to ty dzwonisz. Alegancko!
Uśmiecham się do słuchawki słysząc jedno z jego znanych powiedzonek.
- No ja właśnie jestem we Włoszech.
- No co ty?!
- Poważnie. Przyjechałam stopem i jestem strasznie wykończona.
- Stopem?!?
- Tak. Muszę znaleźć pracę ale najpierw potrzebuję bezpiecznego miejsca żeby się choć troszkę przespać, nabrać sił... Rozumiesz? Jestem cholernie zmęczona. Fizycznie i psychicznie.
- No rozumiem ale jak ja mogę ci pomóc?
- Pomyślałam, że może jesteś gdzieś we Włoszech i mogłbyś mnie po drodzę zabrać żebym odpoczęła w autokarze, o ile to nie problem oczywiście...
- Nie ale ja we Włoszech będę dopiero jutro. A gdzie ty jesteś dokładnie?
- Na dworcu w Veronie. Wczoraj spędziłam noc na dworcu w Mediolanie i naprawdę potrzebuję odpoczynku...
- No my będziemy przejeżdżać koło Verony ale nie wjeżdżamy do miasta tylko lecimy przez autostradę. Musiałabyś jutro czekać na przykład na pierwszym autogrillu od Verony na autostradzie do Rzymu.
- Nie będzie to problem żebyś mnie przewiózł na Sycylię i z powrotem na północ?
- Niee... Będziesz siedzieć z przodu i udawać pilotkę.
- Super! Wreszcie odpocznę. O której jutro będziesz na tym autogrillu?
- Okolo 14.00. Pamiętaj, pierwszy autogrill od Verony na autostradzie prowadzącej do Rzymu.
- Dobra. Zapamiętałam. Na pewno będę! Dziękuję ci bardzo!
- Nie ma za co. Do zobaczenia w takim razie. Pogadamy jutro.
- Hej!
Ogarnia mnie uczucie szczęścia i spokoju. Na Sycylię jedzie się dzień i noc i jeszcze trochę dnia. Tyle czasu spędzę bezpiecznie i w miarę wygodnie. Czuję się jak mała dziewczynka czekająca na święta. Byle do jutra! Dam radę...
Zwiedzam dość nowoczesny dworzec w Veronie i wchodzę na końcu do poczekalni gdzie ludzie oglądają telewizję. Siadam w ostatnim pustym rzędzie stawiając obok plecak. Taak... Pooglądam sobie tutaj troszkę telewizji i pomyślę co zrobić z dzisiejszym wieczorem.
Nagle podchodzi do mnie pani ubrana zdaje się w służbową garsonkę i mówi łagodnie lecz stanowczo;
- Przepraszam ale nie może pani trzymać plecaka na siedzeniu. Proszę go położyć na podłodze. – i wraca na swoje stanowisko „Boga Poczekalni”
Robię co kazała choć nie widzę w tym sensu. Rozglądam się przelotnie po sali i widzę około osiem osób obok których na siedzeniu leży jakiś wcale nie podręczny bagaż. Czemu im nie zwróciła uwagi? Czy mam napisane na czole; „Trzeci świat. Wszy i malaria”?
W telewizji leci jakiś serial z włoskim dubbingiem. Staram się go oglądać lecz zmęczenie daje o sobie znać. Zamykają mi się powieki i głowa opada na piersi. Walczę z tym jak mogę, ale w końcu moje ciało osuwa się na bok. Mmm... Jak dobrze... Ja tylko tak na sekundę, na minutkę zaledwie...
Czuję szarpanie za ramię i momentalnie się podnoszę.
- Tutaj się nie śpi i nie leży! Proszę siedzieć normalnie. – to znów ten „Bóg Poczekalni” powiedział co wiedział i wrócił na swoje stanowisko
Zero litości! Przecież nie wyglądam chyba jak zawszony menel? Nie wyglądam, prawda...?
- Chodź Igor! Nie będziemy siedzieć gdzieś, gdzie nas nie chcą.
Postanawiam zwiedzić Veronę. Taka okazja może się już nie powtórzyć...
Wychodzę z dworca Porta Nuova, pytam o drogę do centrum i jak tylko znajduję się na właściwej trasie przyczepia się do mnie młody chłopak.
- Ciao! Gdzie idziesz? - pyta idąc za mną
- Ciao. – grzecznie odpowiadam – Idę do centrum. Chcę zobaczyć główny rynek i dom Romea i Julii.
- Oooo! – mówi chłopak – Ja cię oprowadzić! Ja znać dobrze to miasto. Bardzo dobrze.
- To świetnie. A od jak dawna tu mieszkasz? – pytam bo jego język włoski brzmi jakby przyjechał tu dwa miesiące temu a próbuje wcisnąć mi kit, że od dawna
- Ja mieszkać w inny miasta. Niedaleko Verony. Verona znać ja bardzo dobrze.
- Od kiedy mieszkasz we Włoszech?
Chyba zbliżamy się do centrum, bo już widzę z daleka jakiś łuk tryumfalny. Chłopak wlecze się za mną.
- Od dawna. Osiem rok.
- A skąd jesteś?
- Co? 
- Skąd jesteś? Skąd pochodzisz?
- Nie rozumieć.
- Ja jestem z Polski. Polonia. Polska. A ty?
- Aaa... Ja być z Kenia. Ty znasz Kenia?
- Tak. To znaczy nie bardzo znam. Wiem gdzie leży i że wasza stolica to Nairobi, tak?
- Tak
No faktycznie chłopak jest czarny. Nie da się ukryć, Murzyn.
- Polonia piękna.
- Byłeś kiedyś w Polsce? - pytam zaskoczona
- Nie. Ale Polonia piękna dziewczyna. Ty piękna. Bionda.
- Dobra, dobra. Nie ściemniaj tylko prowadź. Dobrze idziemy?
- Si. Dobrze iść.
Przechodzimy przez łuk tryumfalny, który widziałam na początku. Idziemy dalej. W tle słyszę paplaninę chłopaka i nagle moim oczom ukazuje się cudowny widok... Coś jakby mniejsza wersja Kolosseum. Wokół mnóstwo ludzi czekających w kolejce po bilet wstępu do środka.
- WOW! – zachwycam się – Co to jest? – pytam mojego towarzysza – Z którego roku? Kto to wybudował? Na czyje polecenie?
- Ja nie wiedzieć. - odpowiada "Kali"
- Czy tutaj odbywały się walki jak w rzymskim Kolosseum? – nie daję za wygraną – To na pewno był amfiteatr ale z którego roku dokładnie?
- Ja nie wiedzieć. - rozkłada ręce "Kali"
Podchodzę bliżej i widzę, że wstęp kosztuje pięć euro. Niestety będę musiała obejść się smakiem.
- Ty chcieć wejść? Musieć zapłacić i czekać.
- Ja chcieć wejść ale nie mieć pieniędzy. Chodźmy dalej. Gdzie jest dom Romea i Julii?
- Tam. - wskazuje mój towarzysz - Ja cię zaprowadzić.
Wchodzimy w wąskie uliczki pełne ludzi i faktycznie co parę metrów jest kierunkowskaz z napisem „LA CASA DELLA JULIETTA”. Idziemy według znaków. Zauważyłam, że miejscowi robią niezły biznes na sztuce Shakespeare'a. Tu „Restauracja pod Julią”, tam hotel „U Julii”, bar „Romeo e Julietta”, itd...
Wreszcie dochodzimy do ogromnej bramy. Wszędzie pełno ludzi. Dosłownie ścisk. Wchodzimy w korytarz prowadzący na podwórze domu Julii. Ściany korytarza i podwórza są popisane z góry na dół lub mają poprzyklejane karteczki miłosne. Karteczek w stylu; „I love you Jessica” lub „Marco + Anna = LOVE” przyklejonych na gumie do żucia jest cała masa. Karteczka na karteczce. Może to głupie i dziecinne, w pewnym sensie jest to nawet dewastacja zabytku ale przyznaję, że robi wrażenie.
- To być właśnie dom Julii! – krzyczy mi za uchem mój doskonały i spostrzegawczy przewodnik
- Domyśliłam się! Dziękuję!
- A to być jej posąg! – wskazuje na jedyną rzeźbę w tym małym podwóreczku
- Tak też podejrzewałam!
Posąg wygląda jakby był pozłacany. Zaraz.... Jak to było...?

„Z czystego złota posąg jej wystawię,
póki Verona swe zachowa imię,
nie ujrzy nigdy droższego posągu
niż posąg wiernej Julii wystawiony.”

Tak według sztuki Shakespeare'a powiedział ojciec Romea czyli stary Montechi. Posąg nie wygląda jednak jakby był z czystego złota. Stary ściemniał po prostu. W dodatku widać, że Julię wszyscy obmacują za piersi bo są zupełnie starte. I faktycznie, gdy tylko o tym pomyślałam, jak na zawołanie do posągu podchodzi dwóch Japończyków, obejmują Julię z dwóch stron, każdy łapie za jedną pierś i szczerząc się od ucha do ucha pstrykają zdjęcia.
Czytając tą opowieść zupełnie inaczej wyobrażałam sobie ogród Julii. Przede wszystkim w mej głowie widziałam go jako duży ogród a nie jakieś małe, betonowe podwórko ze sklepem z pamiątkami. I ten słynny balkon jest dość mały i dość nisko... Nie postarali się Włosi... Oczywiście można zwiedzić dom Julii lecz za odpowiednią opłatą.
Teraz mogę powiedzieć, że największe wrażenie zrobił na mnie jednak ten ogrom miłosnych karteczek na ścianach. Ciężko znaleźć kawałek pustej ściany.
W sumie jak się mocno przymruży oczy, (ale tak naprawdę mocno) można sobie wyobrazić to podwórko bardziej romantycznie... Tak... Właśnie widzę jak ci wszyscy ludzie znikają. Znika też sklepik z pamiątkami i posąg wiernej Julii. Widzę ją obściskującą się w tej wielkiej bramie (korytarzu prowadzącym do jej ogrodu), słyszę ich słodkie szepty i chichot Julii wyrywającej się z objęć Romea. Dziewczyna biegnie przez ten mały dziedziniec, wbiega do domu i po paru sekundach pojawia się na balkonie, który widzę nad sobą. Romeo skrada się pod balkon, (stoi w miejscu gdzie ja teraz stoję). Julia wysyła mu buziaka i chowa się lecz jemu to mało. Pragnie się z nią umówić na następne spotkanie. Krzyczy do niej szeptem;
- Bionda! Bella!! – co...? – Idziemy my? Ty już widzieć Julia. – „Kali” swym wrzaskiem sprowadza mnie do rzeczywistości
Cóż, może faktycznie tak było... O ile w ogóle było. Czasami jednak fajnie jest wyobrazić sobie, że chociaż fikcyjna miłość istnieje...
- Taak, taaak... – odpowiadam – Możemy iść.
Mój przewodnik oczywiście wlecze się za mną nie dając szansy na spokojne, samotne przemyślenia. Wychodząc z domu Julii skręcamy w prawo. W oddali widzę jakiś plac, mały rynek.
- Co to za plac? - pytam mego towarzysza
- Plac! - odpowiada
- Aha. Dzięki.
Po dojściu do owego placu okazuje się, że jest tu swego rodzaju targ. Mnóstwo stoisk z mnóstwem rzeczy.
- Tu być targ!
- Widzę przecież.
- Ty kupić sobie coś.
- Ja nie mieć pieniędzy.
Ten chłopak zaczyna działać mi na nerwy.
- Ta bransoletka tania. – pokazuje mi jedną z ozdób mijanego przez nas stoiska
- To ją sobie kup.
- Ty kupić.
- Zrozum, że nie mogę wydawać pieniędzy na takie duperele. Poza tym nie noszę biżuterii jak zauważyłeś.
- Ty nie mieć pieniędzy??!! Ty biała i nie mieć pieniędzy?! Ja nie myśleć...
A to ostatnie to na pewno.
- To, że mam białą skórę nie oznacza, że jestem bogata kretynie! Szczerze mówiąc mam cię dość. Łazisz za mną ględząc mi za uchem i coraz bardziej mnie wkurzasz! Idź sobie w inną stronę i znajdź innego białasa co da się oszukać!
- Ja nie oszukać! - broni się zaskoczony
- Nic nie słyszę! – ostentacyjnie oglądam się za siebie i udaję, że nie zauważam „Kalego” – I nic nie widzę! – dodaję – Musiało mi się przesłyszeć bo przecież jestem SAMA. – po czym znów idę przed siebie
- Ja oprowadzić, bionda. – no i wlecze się za mną jak gdyby nigdy nic
Zaraz jasny szlag mnie trafi! Mimo wszystko nie odpowiadam.

Spaceruję dalej po Veronie a właściwie spacerujemy mijając różne zabytki; piękne, gotyckie kościoły (może w jednym z nich brali potajemny ślub Romeo i Julia?)
„Kali” nie wie co to za kościoły. Zgodził się ze mną, że pewnie gotyckie a następnie spytał co to jest „gotyckie”?
W końcu dochodzimy do wielkiego zamku z ogromnymi murami obronnymi. Nie pytając mojego „rzepa” podchodzę bliżej i czytam napis na tabliczce przyczepionej do muru.
- To Castelvecchio, wiesz? - przejmuję rolę przewodnika
- Si, si. Wiem. 
Wchodzimy na wielki mur. „Kali” cały czas trajkocze mi za uchem. Rozglądam się po mieście z góry.
- Dobra kolego. A gdzie jest dom Romea?
- Co?
- Dom Romea.
- Nie ma.
- Nie ma czy nie wiesz?
- Nie ma.
- To znaczy, że Romeo nie miał domu? Był bezdomny, tak?
- Nie ma. - "Kali" rozkłada ręce
W tym momencie cała romantyczna historia jaką sobie ułożyłam w głowie prysnęła niczym bańka mydlana. Dlaczego Włosi chcąc ubić interes na powieści W. Shakespeare'a postarali się o dom Capulettich, posąg Julii i różne akcesoria z nią związane a nie mogli zadbać o dom Montecchich? Czyżby za drogo to kosztowało? Mogliby mu chociaż jakąś chatę drewnianą wystawić. Czuję się zawiedziona i może troszkę obrażona na to miasto.
- Koniec tego dobrego. – mówię do mego towarzysza, „Czarnego Rzepa” – Jak dojść stąd do autostrady?
- Autostrada? - pyta jakby zastanawiał się co to jest
- Tak. Czarna droga z białymi pasami.
Zgadnij co odpowiedział?
- Nie wiem.
- A jakaś główna droga, która prowadzi na autostradę?
- Nie wiem.
- No to chyba wrócę na dworzec. Gdzieś niedaleko musi być jakaś droga prowadząca na autostradę.
Schodzę z zamku i tą samą drogą wracam na dworzec. „Kali” oczywiście za mną ględząc mi za uchem, że ja być piękna bionda a on być dobry chłopak, itd...
Mijamy gotyckie zamki, rynek z kiermaszem, dom Julii, wąskie, zapchane uliczki. W drodze powrotnej jednak moją uwagę przykuwa uliczny artysta-mim. Stoi na podwyższeniu, lecz przez jego długą, białą szatę wydaje się, że ma około dwa metry wzrostu. Na głowie ma wieniec laurowy a twarz wysmarowaną na biało. W jednej ręce trzyma wielką, zdobioną księgę a w drugiej pióro. Wokół siebie ma krąg ludzi. Jeden pan podszedł do mima i wrzucił pieniądz do skrzynki pod jego stopami, na co mim wręczył mu pióro i gestami zachęcał do wpisania się do księgi. Podczas gdy mężczyzna składa podpis w jego księdze, mim puszcza oczko do jego żony strojąc przy tym różne, śmieszne miny. Wszyscy się śmieją. Powstaje coraz większy tłum i raz za razem słychać brzdęk uderzających o metalową skrzynkę monet.
Takiemu to dobrze... Jeszcze wtedy nie mogłam wiedzieć, że wkrótce sama pójdę w jego ślady.
Idę dalej. Mijam amfiteatr, ogródki restauracyjne, łuk tryumfalny. Czarny towarzysz oczywiście wlecze się za mną. Idziemy już główną drogą prowadzącą do dworca. Co jakiś czas zatrzymuję się jednak, zdejmuję plecak i rozmasowuję obolałe ramiona. Ciężko zwiedza się z obciążeniem. „Kali” cały czas coś tam nawija lecz prawdę mówiąc wyłączam się i nie słyszę co mówi. W mych myślach jestem już w autokarze. Ciepło, miło, bezpiecznie...
- Ty wyjść za mnie? - idiotyczne pytanie "Kalego" uderza mnie w głowę
- CO?!
- Ożenić się. Ja mąż, ty żona, bionda.
- To chyba żart jakiś...
- Nie. To nie żart. – „Kali” przybliża się do mnie z lekko rozszerzonymi ustami i czymś dziwnym w oczach – Ja kochać cię. – mówi i przechyla głowę jak do pocałunku
- Zwariowałeś?! Przecież mnie nie znasz!
- Ja znać cię. Ty miła i bella. – dotyka mojego ramienia w sposób bynajmniej nie przyjacielski
Tego już za wiele!
- O co ci człowieku chodzi?!?! Próbujesz mnie okraść, czy co?! Bo nie wierzę, że się zakochałeś!
- Ja kochać cię!
- Dość już tego! Tolerowałam cię przez parę godzin ale teraz naprawdę nie chcę cię już widzieć! Do widzenia! I trzymaj łapska przy sobie!
- Ty mi dać adres. Ja napisać do ciebie. Potem się spotkać i ożenić. – przekonuje
- Dobrze już, dobrze. A teraz idź sobie w swoją stronę. – macham na niego jakby był natrętną muchą
Ruszam znów w kierunku dworca. Do głównego skrzyżowania zostało mi już zaledwie parę metrów a od niego do dworca już rzut beretem. „Kali” biegnie za mną krzycząc, że mnie kocha.
- Idź sobie! - krzyczę przez ramię
- Ja ci ponieść plecak. Na pewno ciężki.
- Dziękuję. Dam sobie radę sama. Idź sobie i daj mi już spokój.
- Ja ponieść!
- Co ty sobie jakieś jaja robisz?! Przez cały czas łaziłeś za mną i nie kapnąłeś się, że wypadało by mi pomóc mimo, że co jakiś czas musiałam przystawać żeby rozmasować ramiona!?! Udawałeś głupiego czy jesteś głupi? Teraz gdy jestem już prawie u celu, uwierz mi, że dam radę i nie potrzebuję pomocy! Zwłaszcza od ciebie! Zmykaj stąd!
- Ty bionda. - ten znów swoje - Ty bella. Ja kochać cię.
Dochodzi do mnie okrutna prawda, że nie pozbędę się tego "Rzepa" w normalny sposób.
- Dziękuję. - mówię - To naprawdę bardzo miłe.
- Ja kochać cię. Ty kochać mnie? - uśmiecha się głupio
- Bez przesady... Ale jak chcesz, możemy się wymienić adresami. Może kiedyś do ciebie napiszę... – kłamię
Podaję mu fałszywy adres. „Kali” jest niesamowicie uradowany i teraz już co chwila powtarza słowo "ślub".
- Jasne, jasne. – mówię od niechcenia – Tylko wiesz co? Ja muszę koniecznie iść do toalety. Poczekaj tu na mnie a ja skoczę do tego baru i spytam czy mogę skorzystać z ich WC.
- Ja czekać. Ja kochać bella bionda.
- To dobrze. Na razie. - mówię i wchodzę do baru
W barze najpierw pytam o toaletę. Odświeżam się lekko a potem pytam barmana o tylne wyjście. Barman jest na tyle miły, że wskazuje mi również którędy dojść przez te podwórka na drogę prowadzącą na autostradę.
Za łukiem tryumfalnym idę prosto, następnie pod wiaduktem aż dochodzę do w miarę prostej drogi z niewielkim poboczem i wtedy łapię stopa.
Ciekawe czy "Kali-Rzep" czeka jeszcze przed barem.

Cdn...

3 komentarze:

  1. Ha,ha,ha.No powiem Ci-Kali jak wymalowany,ale Ty też jesteś niezła,nie poznałaś się na dobrym człowieku,do tego nieszczęśliwie zakochanym w białej księżniczce.
    Twoja powieść sensacyjno-kryminalna zachęca mnie do napisania mojego horroru o tym jak prowadziłem działalność gospodarczą w kraju "tygrysa Europy":))))
    Mam ciąg do ciągu dalszego....

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj, ja chętnie bym przeczytała taki horror. To może być naprawdę ciekawe. Bierz dlugopis, ołówek, kartkę, laptop i pisz! Juz jedną czytelniczkę masz!:)

    OdpowiedzUsuń
  3. NIE! Nie mogę tutaj zasnąć. [Uderzam] się dłonią w policzek aby się rozbudzić.

    - Słucham? - odzywa się znajomy [głos] w słuchawce.

    Zwiedzam dość nowoczesny dworzec w Veronie i wchodzę na końcu do poczekalni gdzie ludzie [oglądają] telewizję.

    Zamykają mi się powieki i głowa opada na piersi. Walczę z tym jak mogę, ale w końcu [moje] ciało osuwa się na bok.

    Zero litości! Przecież nie wyglądam chyba jak zawszony menel? Nie [wyglądam, prawda?...]

    - [Chodź] Igor! Nie będziemy siedzieć gdzieś, gdzie nas nie chcą.

    Postanawiam zwiedzić Veronę. Taka okazja może się już nie [powtórzyć]...

    - Ja mieszkać w inny miasta. [Niedaleko] Verony. Verona znać ja bardzo dobrze.

    - Tak. To znaczy nie bardzo znam. Wiem gdzie [leży] i że wasza stolica to Nairobi, tak?

    No faktycznie chłopak jest czarny. Nie da się ukryć, [Murzyn].

    Wchodzimy w wąskie uliczki pełne ludzi [...] miejscowi robią niezły biznes na sztuce [Shakespeare'a] {albo} [Szekspira].

    Wreszcie dochodzimy do ogromnej bramy. [...] Wchodzimy w korytarz prowadzący na [podwórze] domu Julii.

    - A to być jej posąg! – wskazuje na jedyną rzeźbę [na] tym małym podwóreczku.

    Tak według sztuki [Shakespeare'a] {albo} [Szekspira] powiedział ojciec Romea czyli stary [Montecchi].

    - Ty nie mieć pieniędzy??!! Ty biała i nie mieć [pieniędzy]?! Ja nie myśleć...

    Dlaczego Włosi chcąc ubić interes na powieści W. [Shakespeare'a] {albo} [Szekspira] postarali się o dom Capulettich, [...]

    - No to chyba wrócę na dworzec. Gdzieś niedaleko musi być jakaś droga prowadząca na [autostradę].

    Idę dalej. [...] W [swoich] myślach jestem już w autokarze. Ciepło, miło, bezpiecznie...

    - Ty wyjść za mnie? - idiotyczne pytanie "Kalego" uderza mnie w [głowę.]

    - To dobrze. [Na razie]. - mówię i wchodzę do baru.


    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz :) Aby osoby z poza blogera mogły podpisać się wybranym nickiem wystarczy by wybrały opcję "nazwa/adres URL" i w nazwie wpisały nick.