poniedziałek, 7 maja 2012

ROZDZIAŁ V (część druga)


                 Około pięć minut później...
- Hhhhh... Uhhhh... Gdzie chcesz jechać? Uhhhh..... Hhhhh.... – w zaniedbanym aucie, mężczyzna około czterdziestu lat, lecz ze względu na swą tuszę wyglądający nawet na więcej, sapie niczym Lord Vader
- Potrzebuję się dostać na pierwszy autogrill na autostradzie prowadzącej do Rzymu. Czy jedzie pan w tym kierunku? – próbuję się miło uśmiechnąć
Zresztą, perspektywa jutrzejszego spania w bezpiecznym autokarze napawa mnie radością i optymizmem.
- Wsiadaj, uhhhhuhhhh... Hhhsshhh...
- Dziękuję bardzo. - wskakuję pełna nadziei - Naprawdę pan tam jedzie?
- Hhyyyhyyy... Na stację benzynową, tak?
- Tak, tylko że na większą. Taki autogrill na autostradzie.
- Na autostradzie? Hyyy...
- Tak. – staram się uśmiechać choć nie bardzo podoba mi się ten facet ale być może zbyt pochopnie oceniam ludzi
- Zobaczymy co da hyyy... Hsyyy...  Się zrobić hyyy...- mężczyzna odwzajemnia mi uśmiech, tylko że trochę jakby bardziej obleśnie
- Jakby mógł mnie pan wysadzić nawet gdzieś po drodze jeśli nie jedzie pan dokładnie na autigrill, to również będę bardzo wdzięczna.
Mężczyzna skręca z głównej drogi w lewą, boczną uliczkę.
- Co, hyyy... Umówiłaś się z chłopakiem na stacji? Hsyyy...
Tak śmiałe pytanie wypowiedziane bezczelnym tonem troszkę mnie zaskoczyło.
- Z przyjacielem. - odpowiadam
- Z przyjacielem... Hyyyhyyy... Tak się teraz mówi, hyhyyy...
- Czy to ma jakieś znaczenie czy z chłopakiem czy z przyjacielem? - czuję się coraz bardziej zaniepokojona
- Czyli masz chłopaka, hyyyhy... Tak? – mężczyzna pociera dłonią swoje udo
Coś mi mówi żeby mimo wszystko odpowiedzieć;
- Tak.
- Musi być ładny. – skręca w następne boczne uliczki – Często uprawiacie seks? Hyy... Hsyyyhy... Bo na pewno uprawiacie.
Czy ja wspominałam coś wcześniej o śmiałych pytaniach?
- Nie. Nie uprawiamy. Absolutnie żadnego seksu! Dopiero po ślubie a i to nie wiadomo. Wręcz brzydzimy się seksem. – nawijam ze strachu jak nakręcona – Ludzie w Polsce w ogóle uprawiają seks tylko wtedy, gdy chcą mieć dzieci.
- Naprawdę? – przerywa zdziwiony – Hyyy.... Hsyyhyyy....
- Naprawdę! I tylko nocą, po ciemku, w długich specjalnych koszulach. Uważamy, że Bóg na nas ciągle patrzy, dlatego wstydzimy się chodzić nago.
- A ty jesteś Polką? - masuje spoconym łapskiem swe grube udo
Staram się zapamiętać szczegóły drogi.
- Jak najbardziej. Stuprocentową Polką. Mogę spytać gdzie pan jedzie? - dodaję drżącym głosem
- Hyyy... I nie uprawiasz seksu? Hshyyy – grubas przesuwa swe łapsko w okolice krocza
- Brzydzę się tym! Mógłby pan się tu zatrzymać? Ja sobie już dojdę do tej stacji...
- Przecież tam jadę hyyy.... Co, boisz się? Hhhyyy – znów ten obleśny, przerażający uśmiech
- Nie, ale chciałabym się przejść. – przełykam głośno ślinę – pozwiedzać jeszcze... – ta okropna suchość w gardle...
- Jesteśmy na peryferiach miasta. Tu nie ma co zwiedzać hyyy.... A może spróbowałabyś ze mną hyy... Co? – grubas pociera cały czas swoje krocze a ja wpadam w coraz większą panikę
- Wolałabym sama zwiedzać. – mam wrażenie jakby ze strachu powiększyły mi się źrenice o ile to da się odczuć – Może się pan tutaj zatrzymać? Chciałabym już wysiąść...
- Nie udawaj głupiej! Wiesz o co mi chodzi. – oblizuje obleśnym językiem obleśne wargi i patrzy częściej na moje kolana niż na drogę
- Niech się pan zatrzyma! Rozumie pan?! – nie wiem czemu z takim łajdakiem jestem nadal na per pan
- A za pieniądze? - nie reaguje na moje prośby
- Basta! Zatrzymaj się tutaj! Natychmiast! Rozumiesz?!
Jedzie prosto nie zwalniając nawet i udając, że mnie nie słyszy.
W końcu zatrzymuje się faktycznie na jakiejś zapyziałej stacji benzynowej z zaledwie jednym dystrybutorem i mówi;
- Dużo zapłacę...
Nie odpowiadam. Po prostu otwieram drzwi i wychodzę. Grubas jeszcze bardziej dysząc pyta głupio;
- Dokąd idziesz? Hyyy... hssyyy...
- Vaffanculo! – trzaskam drzwiami i szybkim krokiem, starając się nie zwracać uwagi na ból obtartych przez plecak ramion, wracam mniej więcej tą samą drogą, którą przywiózł mnie ten gruby zboczeniec
Pytam przechodnia o drogę;
- Ojj... To zupełnie nie tu. Żeby się dostać na autostradę, która prowadzi do Rzymu, musi pani iść na drugą stronę miasta. O, tędy – wskazuje mi kierunek – dalej proszę się pytać, ale to kawał drogi...
Idę więc we wskazanym kierunku, potem znów pytam o drogę, idę dalej, pytam, idę, masuję ramiona z odciśniętym plecakiem, znów pytam i znów idę. Przechodzień miał rację, to naprawdę kawał drogi a z ciężkim plecakiem droga wydaje się dłuższa i bardziej męcząca.
Wreszcie, wyczerpana dochodzę do celu. Dobre miejsce do łapania stopa to to nie jest; droga ruchliwa, brak pobocza, linia ciągła i mnóstwo zakrętów ale przecież teraz już nie wrócę. Prędzej umarłabym z wycieńczenia po drodze. Coco dżambo i do przodu!
Wyciągam rękę i tym razem czekam trochę dłużej niż ostatnio lecz nareszcie...
- Szybko, szybko! Tu nie wolno stać! – krzyczy kierowca machając ręką w moją stronę
Wiem, że kierowcy z tyłu zaraz się wściekną na korek więc czym prędzej wskakuję do tira, usadawiam się wygodnie i... Znów do przodu, haha!
Mówię drajwerowi gdzie chciałabym wysiąść. Kierowca wygląda jak... Typowy kierowca tira. Pospolity niczym perz. Nie będę cię wiec zanudzać jego rysopisem.
- Ja nie jadę na ten autogrill. – mówi – Skręcam wcześniej na Mantovę. Najwyżej wysadzę cię wcześniej. Poradzisz sobie?
- Nie mam wyjścia. Jakoś dam radę.
- Żeby cię tylko policja nie złapała, bo na autostradzie nie wolno łapać stopa. Dają duże kary i nie odpuszczają.
Ustalamy, że pospolity kierowca przed zjazdem zatrzyma się na chwilę a ja migiem wyskoczę i złapię kogoś innego. Jedziemy zatem póki co, gadając beztrosko o rzeczach równie pospolitych. Ble, ble, ble... Gatka szmatka... Aż tu nagle zauważam pewną istotną dla mnie rzecz;
- ZJAZD!!!
- Ooo!!! Świńska bieda! Teraz już nie wyhamuję i nie cofnę przecież! Cholera! Zagapiłem się. Zaraz się zatrzymam na stacji benzynowej. Będziesz musiała jakoś wrócić. Tu nie mogę się zatrzymać. – tłumaczy – Zresztą, na stacji będziesz miała więcej możliwości. Może kogoś popytasz czy jadą tam gdzie ty?
Jasne! Spytam ludzi na stacji benzynowej na autostradzie czy nie jadą przypadkiem w przeciwnym kierunku... Biednemu to zawsze wiatr w oczy...
W końcu dojeżdżamy do tejże stacji. Żegnam się, mimo wszystko dziękuję i wysiadam.
I co teraz? Trzeba wrócić... Ale nie wrócę przecież piechotą, bo mnie rozjadą, nie mówiąc o policji. Pozostaje mi tylko łapać stopa dalej na przód mając nadzieję, że trafię na jakieś przejście nadziemne lub zjazd prowadzący na właściwą drogę.
Staję więc na granicy autostrady ze zjazdem na stację benzynową. W ten sposób mam szansę, że zatrzymają się zarówno ludzie wyjeżdżający ze stacji, jak i ci jadący autostradą.
Po około pięciu minutach radość ogarnia me serce, gdyż widzę z daleka jakiś zwalniający samochód, który ewidentnie chce się przy mnie zatrzymać. Radość jednak momentalnie zmienia się w strach a rękę którą do tej pory wystawiałam jak najdalej, szybko chowam za plecy, bo ten samochód to POLIZIA. Stoję jak zamurowana z rękoma za plecami i zdaje się, głupim wyrazie twarzy, lecz to nic nie daje, nie zapadam się pod ziemię, nie zmieniam się w słup, nie staję się niewidzialna. Policja zatrzymuje się przy mnie. Młody policjant wychodzi z auta i legitymuje mnie podczas gdy policjantka siedzi w radiowozie i rzekłabym, niemiło mnie obserwuje.
- Co tu robisz? - pyta policjant
- Stoję.
- Nie łapiesz czasem stopa?
- Nie, skądże. Stoję po prostu.
Policjant się uśmiecha. Chyba nie dał się zwieść.
- Tu nie wolno łapać stopa. Możesz pytać ludzi na stacji o przejazd, ale tu nie wolno ci stać, rozumiesz?
- Rozumiem.
- To co tu jeszcze robisz?
- Stoję. - staram się miło uśmiechnąć ale czuję wielki kłębek wełny w gardle, który mi w tym przeszkadza
- Idź na stację! Jak jeszcze raz cię tu zobaczę, to źle się to dla ciebie skończy!
Policjantka w aucie uśmiecha się tryumfująco, lecz jakby nie do końca zadowolona z  potraktowania mnie przez swego kolegę. Ona zapewne zrobiłaby to inaczej. Dużo ostrzej. Zapewne nie skończyłoby się na upomnieniu...
- Oczywiście. – odpowiadam – Dziękuję. Już sobie idę.
Poprawiam plecak na ramionach, policjant wysyła mi jeszcze przy tym całkiem miły uśmiech grożąc palcem i zawracam na stację.
- Czemu ją puściłeś? - słyszę za plecami
- Daj spokój... Niegroźna jest.
Pytam pierwszego lepszego człowieka na stacji czy mnie podwiezie kawałek do przodu. Mężczyzna uśmiecha się i mówi;
- Nie.
Pytam drugiego, na co ten odpowiada;
- Przykro mi ale ja jadę w przeciwnym kierunku.
- No to super! Bo właściwie to ja też potrzebuję jechać w przeciwnym kierunku! Czy mogę się zatem z panem zabrać?
- Nie, ja jadę zupełnie gdzie indziej.
- To znaczy gdzie? - pytam zdziwiona
- W przeciwnym kierunku co ty. Naprawdę przykro mi...
Ty wstrętny, okropny maka..., idio..., uuhh! A jedź sobie! Obyś gumę złapał! Przykro mu! Też coś!
Jakoś odeszła mi ochota na dalsze pytanie ludzi na stacji. Czuję się jak żebrak. Rozglądam się po okolicy, patrzę uważnie... Ale wygląda na to, że policja już pojechała.  Na pewno nie wrócą tak szybko. Mam jakieś pięć minut.
Korzystając z okazji znów podchodzę do zjazdu ze stacji na pas awaryjny autostrady. Miałam rację. Policja nie zdążyła wrócić. Zatrzymuję samochód po około trzech minutach.
Młody chłopak w szybkim aucie wydaje się bezkonfliktowy i uczynny. Opowiadam mu moją sytuację, na którą reaguje w sposób właściwy, chce pomóc. Mówi, że niedługo będziemy mijać przejście nadziemne i wtedy mnie wysadzi. Ja przejdę spokojnie na drugą stronę i wrócę w ten sposób na właściwą drogę. Wydaje się proste, nie?
Robimy jak ustaliliśmy. Chłopak już z daleka zauważa przejście naziemne. Ucieszona przygotowuję się na szybkie wyjście z samochodu. Chłopak zatrzymuje się, życzy mi powodzenia a ja, jak było ustalone, szybko wyskakuję.
Tylko, że co to za przejście naziemne? Wysokie na około dwadzieścia metrów, strome jak diabli i żadnych schodków czy czegoś takiego. Po prostu beton. Nie wolno się poddawać. Zaczynam wspinaczkę.
Taaak... Na początku szło nieźle, ale w połowie drogi zaczęłam się zsuwać na dół zdzierając sobie dłonie i kolana. Teraz znów stoję na dole, patrząc z beznadzieją w górę. Próbuję jeszcze raz.
Tym razem rozpędzona wbiegam na jedną czwartą góry, poczym całym ciałem, a przynajmniej górną jego częścią przylegam do betonu. Niczym pokraczny człowiek-pająk z wypiętym tyłkiem, powolutku, powolutku wspinam się coraz wyżej. Plecak próbuje mnie ciągnąć do tyłu, klapki na koturnie dziko się przekrzywiają a lekki wiaterek bawi się moją sukienką. Ludzie jadący autostradą muszą mieć niezły ubaw widząc coś takiego. W końcu sukces! Fanfary! Jestem na szczycie. Wprawdzie z pozdzieranymi kolanami i dłońmi ale dałam radę!
Przejście nadziemne na które właśnie weszłam, niezupełnie jest przejściem nadziemnym, tylko zwykłą, dwupasmową drogą bez chodnika. Na szczęście po obu stronach jest wysoka siatka i metalowa barierka. Ruszam więc na drugą stronę między tą właśnie siatką a barierką, (mam jakieś 30, 40cm. do dyspozycji). Idę sobie spokojnie gdy po pokonaniu mniej więcej połowy drogi, słyszę za sobą;
Iiiiijjoooo!!! Iiiijjooo!
To zdaje się głos policyjnego koguta.
Odwracam się twarzą do siatki i przylegam do niej całym ciałem trzymając ręce w górze. Widzę jak na dole jadące autostradą samochody starają się zwolnić jak tylko mogą. Po chwili zdaję sobie sprawę, że stoję w głupiej pozycji, bo jeszcze sobie pomyślą, że mam coś na sumieniu... Odwracam się powoli (na ile pozwala mi plecak i siatka z tyłu) i widzę policyjne auto a przed nim policjanta, który patrzy na mnie z politowaniem. Na szczęście inny niż ostatnio.
- Co pani tu robi? - pyta
- Idę.
- Gdzie? Tu nie wolno chodzić.
- Chciałam się dostać na drugą stronę bo muszę jechać w przeciwnym kierunku.
- Skąd się tu wzięłaś? Spadłaś z nieba?
- Nie. Jechałam stopem ale nie w tę stronę co trzeba i teraz muszę jakoś wrócić.
 - To tędy?! - wskazuje na dwupasmówkę - Poza tym autostop we Włoszech jest zabroniony.
- Czy ja powiedziałam autostop? – kurczę, same zakazy w tym kraju – Po prostu ktoś mnie podwiózł, ale nie w tym kierunku co trzeba.
- I co teraz zamierzasz?
Policjant chyba zbyt poważnie traktuje swoją pracę. Jego twarzy nie kala nawet cień uśmiechu.
- Przedostać się na drugą stronę. - odpowiadam
- I niby jak chcesz to zrobić?! - pyta groźnie
- Tak jak do tej pory, zanim tu przyjechaliście.
- Idź! - rozkazuje wskazując mój zamierzony kierunek
No to idę. Policjanci powoli jadą za mną. Oczywiście nie mogą mnie kawałek podwieźć. Pewnie nabijają się ze mnie siedząc w wygodnych fotelach. Gdy dochodzę do końca okazuje się, że to przejście nadziemne to po prostu droga zjazdowa prowadząca... Licho wie gdzie. Na końcu tej drogi znajdują się płatne bramki a za nimi droga się rozszerza i rozwidla. Odwracam się do jadących za mną policjantów ale zanim zdążam coś powiedzieć, policjant wychyla głowę przez okno i mówi;
- Idź dalej! Za bramki! – poganiając mnie przy tym jak bydło gestem dłoni
Robię co każe a za bramkami, nie wychodząc nawet z radiowozu znów się odzywa;
- Tu możesz sobie stać i pytać ludzi o przejazd ale stopa nie wolno ci łapać! Rozumiesz?!
Powiedział co wiedział...
- Rozumiem. - skądś już to nawet znam
- I nie szwendaj się po autostradach jak po deptaku! - dodaje ze srogą miną
Po moim gorącym zapewnieniu, że oczywiście był to pierwszy i ostatni raz, odjeżdżają zostawiając mnie przy bramkach.
Jakoś nie uśmiecha mi się pytanie ludzi o przejazd. Zdecydowanie wolę po prostu czekać z wyciągniętą ręką na kogoś, kto chce faktycznie pomóc. Hmm... Postaram się połączyć te dwa sposoby.
Ustawiam się za jedną z bramek z wystawionym kciukiem i widocznym, czerwonym plecakiem. Samochody (zarówno osobowe jak i ciężarowe) przejeżdżają przez bramkę powoli więc dodatkowo macham do kierowców drugą ręką a gdy widzę, że zdziwieni opuszczają szybę, pytam o przejazd.
Niestety nie takiej reakcji oczekiwałam...
- Nie mam pieniędzy! – krzyczy jeden z włoskich tirowców patrząc na mnie jakbym była obrzydliwym karaluchem lub paskudnym, śmierdzącym wymiocinem
Kurczę, zatkało mnie. Zupełnie nie wiem co odpowiedzieć. Nie spodziewałam się że...
- O nie, nie panienko... - kręci głową następny z cwanym uśmieszkiem 
W kolejnym, mijającym mnie powoli terenowym samochodzie kobieta siedząca na miejscu pasażera mierzy mnie z góry na dół z pogardą w oczach, a mężczyzna za kierownicą kręci tylko łepetyną jakby chciał powiedzieć; "co to za czasy..." Do tylnej szyby przyklejone są twarze ich dzieci, które przy okazji krzyczą coś, pokazując na mnie palcami.
No co jest do jasnej cholery?!! Nie widzicie idioci, że mam wielki plecak podróżny?!? Czy we Włoszech przydrożne dziwki zawsze stoją z bagażem i wyciągniętym kciukiem na bramkach do autostrady?!?
Nagle na bok zjeżdża jakiś srebrny, nowiutki samochód z którego wychodzi podstarzały mężczyzna. Podchodzę do niego pełna nadziei. 
- Entschuldigung, pani pomóc?
- Tak!
Boże, dzięki ci! Jednak istniejesz!
Mężczyzna rozwija mapę samochodową, poczym pyta;
- Pani pomóc mi? Gdzie droga 84? - wskazuje na mapę
Czyli jednak nie... Spoglądam na mapę i rozkładam bezradnie ręce.
- Nie wiem. – mówię – Sama się zgubiłam... Naprawdę. Chciałabym pomóc, ale nie umiem. Przykro mi.
Niemiec najwyraźniej nie rozumie nawet międzynarodowych gestów.
- Droga 84! Gdzie?! – wskazuje palcem mapę powtarzając to samo, tyle że głośniej
Wygląda na to, że jest zdesperowany tak samo jak ja, (choć i tak znajduje się w dużo lepszej sytuacji). Nagle za samochodem Niemca parkuje jakiś Włoch, wychodzi ze swojego auta i pyta;
- Mogę w czymś pomóc?
Niemiec odwraca się do niego, nawija po niemiecku i pokazuje na mapę. Włoch o dziwo tłumaczy mu wszystko powoli i spokojnie. Wreszcie zadowolony Niemiec odjeżdża a jego „wybawiciel” podchodzi teraz do mnie.
- Tutaj nie złapiesz stopa. – mówi – Gdzie potrzebujesz się dostać?
Opowiadam mu o pierwszym autogrillu na autostradzie od Verony do Rzymu i całą historię z nim związaną.
- Wsiadaj. – wskazuje swój samochód – Podwiozę cię na właściwą drogę.
- Naprawdę?!? – a już przestałam wierzyć, że ktokolwiek mi pomoże – Dziękuję! – krzyczę radośnie i wsiadam do auta
Mężczyzna około trzydziestu pięciu lat, wysoki i zadbany, wydaje się bardzo miły. Pyta skąd jestem i czy przyjechałam na wakacje a ja mu wszystko opowiadam. Prawie wszystko... Jego samochód jest tak uspokajający, a ja czuję się tak zmęczona tym wszystkim (bardziej chyba psychicznie niż fizycznie), że usypiam w połowie zdania.
Budzę się sama pod wpływem zatrzymania auta. Otwieram powoli oczy i widzę przed sobą wielki budynek autogrillu i stację benzynową.
- To jest właśnie pierwszy autogrill na autostradzie od Verony do Rzymu. Spałaś więc nie chciałem cię budzić. Domyśliłem się, że pewnie jesteś bardzo zmęczona. – chyba trafiłam na ANIOŁA – Na pewno ktoś tu na ciebie czeka?
- Tak, tak. – zapewniam – To znaczy nie teraz, ale niedługo przyjedzie.
- Na pewno?? – nie ustępuje – Nie będziesz tu sama siedzieć bóg wie ile?
- Tak, na pewno. – kłamię – Proszę się nie martwić. Bardzo panu dziękuję, nie spodziewałam się aż tak wielkiej pomocy.
- Drobiazg. - uśmiecha się
- I przepraszam, że zasnęłam. Nie miałam pojęcia, że jestem aż tak zmęczona.
- nic sie nie stało. Zapewne za dużo wrażeń jak na jeden dzień.
Mój wybawca sięga do schowka, wyjmuje portfel i ze słowami;
- Masz. Idź i zjedz coś, bo nie wyglądasz najlepiej. – wciska mi 10euro czym zaskoczył mnie już do reszty
- Jak to? - pytam zdezorientowana - Pan żartuje..?
- Nie. Bierz i idź coś zjedz bo się zdenerwuję. Nie chcę słyszeć żadnych ale!
- Przecież nie musi pan... Ja dam sobie radę. Naprawdę, proszę się nie martwić...
- Nie chcę tego słuchać. Z dziesięcioma euro dasz sobie lepiej radę.
- Ale...
- Żadnych ale! Jak pomyślę, że moja córka ryzykowałaby tak jeżdżąc stopem po Europie, to włos mi się jeży na głowie, a moja córka jest niewiele młodsza od ciebie. Za rok też idzie na studia i nie wyobrażam sobie żebym jej pozwolił na tak niebezpieczne podróże. Po prostu zapłacę za nią czesne i nie będzie miała takich problemów. No, zmykaj już! To wszystko co mogłem zrobić... I tak niewiele...
- Żartuje pan? To dla mnie bardzo dużo i nie chodzi o te dziesięć euro... Nie wiem jak mam dziękować.
- Po prostu zarób na te studia i uważaj na siebie.
- Dziękuję ślicznie! - mówię wychodząc z auta
- Powodzenia! Ciao! - woła machając na pożegnanie
Hm... Czyli, że są jednak dobrzy ludzie na tym świecie. A może to nie był człowiek, tylko anioł...?
Wreszcie udało mi się dotrzeć na ten felerny autogrill. Po przejechaniu tysięcy kilometrów autostopem w czasie jednej doby, nie przypuszczałam, że z takim małym kawałkiem będą takie problemy i tyle mi to zajmie.

Cdn...

1 komentarz:

  1. Czasem najkrótsza droga zajmuje więcej czasu niż ta z pozoru długa - jak w życiu. Ale warto nią przejść by spotkać naprawdę dobrych ludzi....

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz :) Aby osoby z poza blogera mogły podpisać się wybranym nickiem wystarczy by wybrały opcję "nazwa/adres URL" i w nazwie wpisały nick.