Dwie godziny później...
- Nie, nie i jeszcze raz nie! To nie jest „Iron Maiden”!
– krzyczę siedząc rozwalona w fotelu i czując odbijający się z żołądka alkohol
– To jest... ”Acid Drinkers”!
- Co?! Żartujesz! Zaraz ci puszczę „Acid Drinkers”! –
krzyczy Paulo na przednim siedzeniu – Francesco, gdzie ty dałeś płytę z „Acid Drinkers”?
- Leży przed tobą. Nie widzisz?
- A tak, faktycznie.
Po chwili domek na kółkach wypełniają ostre dźwięki.
Wszyscy skaczą i śpiewają. Kierowca śpiewa i macha głową.
- To jest właśnie „Acid drinkers”!
- Nie, nie, nie... To jest... AC/DC!
Sama już nie wiem. Wiem tylko, że:
- „Acid drinkers” to polski zespół. – mówię do skaczącego
kolegi obok
- Żartujesz? Ej, słuchajcie! Marta mówi, że „Acid
drinkers” to polski zespół!
- Przecież śpiewają po angielsku.
- No właśnie pewnie dlatego ich znacie.
- Myślałem, że to Anglicy.
Marco i Andrea podchodzą do mnie z poważnymi minami;
- Marta, zdecydowaliśmy wspólnie, że cię jednak nie
zabijemy.
- To świetnie! Polejcie jeszcze! – wznoszę mój kubeczek
Ktoś w tle zmienia płytę.
- Jedziesz z nami do Holandii, Marta?! – odwraca się do
mnie kierowca
- Jedziecie do Holandii? Super!
- Słuchajcie! Marta jedzie z nami do Holandii!
- Nie, nie, nie... Ja muszę wracać do Polski.
- My będziemy wracać tą samą drogą, bo chcemy jeszcze zahaczyć
o Oktoberfest w Monachium.
- Łaaa... Oktoberfest! Świetnie!
- No to jedź z nami. - cieszą się
- Nie, nie. Muszę zdążyć na studia. – popijam łyczek wina
- To możesz jechać z nami do Holandii, zjeść poranne
ciastko w „Coffe Shopie” i wrócić zaraz do Polski.
Kurcze! Taka okazja może się już więcej nie powtórzyć. W
tle słychać głos Bona Scotta z zespołu AC/DC ze słowami; „Highway to hell”.
- Nie, chłopaki. Dziękuję i w innych okolicznościach
pewnie bym pojechała, ale teraz poważnie muszę wrócić do kraju.
-
Szkoda.
„...I’m on the
highway to hell, on the highway to hell…”
Śpiewamy, pijemy, bawimy się, póki jest fajnie, póki
jesteśmy razem, póki nie mamy nic do stracenia. W końcu chłopcy składają stolik
i wyciągają ze ściany łóżko. Przynajmniej tak to wyglądało. Oprócz tego mają
jeszcze dwa dodatkowe łóżka z tyłu pojazdu. Uwalamy się w ubraniach na chybił
trafił i przesypiamy chyba ze dwie godziny albo i więcej.
Czuję delikatne szarpniecie za ramię.
- Jesteśmy na ostatnim autohoffie przed naszym zjazdem.
Jeśli nie jedziesz z nami do Holandii, lepiej byłoby dla ciebie żebyś tu
wysiadła.
- Yyy... Jasne Flavio. Oczywiście. – otwieram oczy i
zwlekam się z pryczy
- Szkoda, że z nami nie jedziesz.
Ja też w sumie żałuję, ale decyzja, to decyzja.
Wychodzimy wszyscy z wozu i faktycznie stoimy na
autohoffie.
- Gdzie my właściwie jesteśmy?
- Za Numberg. Marta... – Flavio rozkłada ramiona
- Ooo... – obejmuje go i przez chwilę kiwamy się tak
razem
Reszta chłopaków podchodzi do nas i również się przytula
- Dasz sobie radę?
- Jasne. Dziękuję za pomoc. Cieszę się, że mnie
zabraliście. Było naprawdę świetnie.
Wymieniamy numery telefonów, żegnamy się i chłopcy
odjeżdżają.
Znów jestem sama, lecz tym razem nie jest już tak ponuro,
bo świta. Korzystam z toalety na autohoffie, odświeżam się i postanawiam nie
marnować czasu, mimo że trochę mi we łbie huczy. Jestem już przecież tak
blisko.
Idąc na drogę wyjazdową z autohoffu mijam dziwną kobietę
sterczącą w jakimś dole w krótkich spodenkach i letniej kurteczce, do tego
sandały na bardzo wysokim obcasie. Co ona robi w tym dole? I czemu tak się
ubrała? Przecież zmarznie. Nie ma ze sobą żadnego bagażu więc po prostu może
nie ma w co się przebrać? Ciekawe czy ma dokąd pójść? Być może nie, skoro
nie idzie. Dalej zmierzam w kierunku zjazdu, ale nie mogę oderwać od niej oczu.
Patrzę na jej pozbawioną emocji twarz z grubo wysmarowanym makeup’em i zauważam,
że ona również mi się przygląda. Jej głowa przesuwa się za mną. Może potrzebuje
pomocy? W ten sposób na pewno nie złapie stopa.
- Hej! – nagle krzyczy do mnie machając ręką
- Tak? – podchodzę parę metrów bliżej
- Good luck!
Totalnie mnie tym zaskoczyła.
- Danke shun! – odkrzykuję i idę na awaryjny pas
autostrady
No, teraz to już musi mi się udać, skoro nawet upadły
anioł życzy mi powodzenia.
Biorę głęboki
oddech rozglądając się dookoła. Widzę
jak szary świt spowija zielone pagórki z powtykanymi w nie słupami wysokiego
napięcia po drugiej stronie drogi. Widzę rosę na źdźbłach trawy rosnącej dziko
w rowie tuż koło mnie. Widzę czarne ptaki, które przypominają mi wczesne
dzieciństwo, kiedy o świcie czekałam z matką na autobus, który miał mnie
zawieźć do przedszkola. Świt bez czarnych, skrzeczących ptaków, to jak chleb z
serem bez masła. Widzę siwą parę wydobywającą się z moich ust i nozdrzy. Tylko
dlaczego, do jasnej cholery nie zauważam w porę niemieckiej polizei jadącej
prosto na mnie?!
Szybko Marta, stań się niewidzialna! Przestań oddychać to
cię nie zauważą!
Odwracam się twarzą do rowu wstrzymując oddech i udaję,
że zrywam trawę.
Nie pytaj. Naprawdę nie wiem dlaczego akurat to przyszło
mi do głowy. To były sekundy podczas których trzeba było szybko działać.
Świt jest chyba najbardziej magiczną porą dnia. Może to
właśnie ta magia sprawia, że policja przejeżdża koło mnie nie zatrzymując się.
A może to było moje nieoddychanie albo pomyśleli, że jestem okoliczną,
przydrożną kwiaciarką z wielkim plecakiem na plecach.
Najważniejsze, że odjechali i powinnam to wykorzystać. Można
działać dalej.
Po około ośmiu długich minutach, udaje mi się zatrzymać
nieźle rozpędzony, osobowy samochód. Biegnę do niego zdejmując z głowy beret żeby
nie spadł i podtrzymując zsuwające się spodnie. Czuję jakbym miała drewniane
nogi, które już dawno chciałyby paść ze zmęczenia a jednak dalej się poruszają
dźwigając ciężar mojego ciała doprawiony ciężarem plecaka.
Kierowca okazuje się młodym chłopakiem, który jedzie do Berlina więc może mnie podwieźć mniej więcej do Gery. Siadam na przednim siedzeniu i
jak zwykle włączam moją czujność na wysokie obroty. Co z tego, że chłopak jest
młody i miło wygląda? Wiem z doświadczenia, że zazwyczaj zboczeńcami okazują się mężczyźni w
średnim wieku, jakby podczas swego kryzysu męskości potrzebowali dowodu, że
jeszcze nie wszystko stracone. A może to dlatego, że młody chłopak nie musi
używać siły żeby zdobyć dziewczynę? Jest młody, więc jeszcze się bawi i nie
myśli o ustatkowaniu. Co z tego, jeśli nie
znam języka niemieckiego, słabo mówię po angielsku i w dodatku jestem w
pędzącej 180km/h, zamkniętej szczelnie osobówce?
Muszę patrzeć na znaki.
„BAYREUTH 80 KM”
Muszę obserwować znaki.
„BAYREUTH 60 KM”
Jak ten samochód cicho sunie... Nie! Nie wolno mi spać!
Dopiero co tu weszłam. Muszę zorientować się z kim mam do czynienia, muszę
patrzeć na drogę, obserwować znaki...
„BAYREUTH 50 KM”
Tak mi dobrze... Ciepło... Głowa opada mi na ramię i po
raz kolejny przegrywam w czyimś samochodzie walkę z Hypnosem.
Budzi mnie dopiero ustanie łagodnego mruczenia silnika.
Stoimy.
- Jesteśmy na autohoffie za Munchberg. – kierowca mówi do
mnie po angielsku i tonem jakby było mu przykro, że musi przerwać mi sen –
Zrobimy sobie przerwę, napijemy się kawy, ok?
- Ok. – mówię przecierając oczy
Głupio mi, że zasnęłam jak dziecko. W ogóle nie
potrafię się kontrolować.
- Napijesz się kawy czy herbaty? – pyta chłopak, gdy
wchodzimy do restauracji a raczej baru
- Herbatę poproszę. Dziękuję.
Siedzimy przy stoliku w części kawiarnianej, kiedy mój
kierowca prosi mnie o pokazanie mojej mapy. Wyciągam kawałek potarganego
papieru z Igora, rozkładam, „wyprasowuję” rękoma i odwracam w jego stronę.
- Hmm... – patrzy na mapę słodząc swoją kawę – Ja jadę do
Berlina, jak już ci mówiłem. Miałem w planach jechanie tą drogą, - wskazuje
palcem drogę wiodącą przez Gerę, Lipsk i Dessau – ale równie dobrze mogę
pojechać tą – pokazuje na trasę przez Zwickau, Chemnitz, Dresden i dalej już na
Berlin – To nie wielka różnica dla mnie, a ty mogłabyś wtedy wysiąść w Dresden,
a z stamtąd masz już bardzo blisko do Polski.
Spoglądam na moją małą mapę i serce zaczyna mi szybciej
bić na widok dwu centymetrowej odległości między Dresden a Polską.
- Ale to chyba trochę dłuższa droga do Berlina niż ta. –
wskazuję jego poprzednią trasę – Nie chcę sprawiać kłopotów, poradzę sobie.
- Nain, nain... No, no... – kręci głową popijając łyk
czarnego płynu – Kaine problem, no problem. To tylko pół godziny czasu różnicy
dla mnie, a tobie z przed Gery będzie ciężej złapać stopa do Polski. Musiałbym
cię wysadzić teraz, tutaj, bo masz większe szanse, że złapiesz kogoś jadącego
przez Zwickau i Chemnitz. Nie ma sensu żebyś jechała ze mną do Gery.
Zerkam na okna i ciarki przechodzą mi po plecach widząc na
zewnątrz zacinający deszcz. Wysiąść teraz? Tutaj? Na tym autohoffie? Zostawić
jego ciche i ciepłe auto? Zostawić kierowcę, którego już w miarę znam i
sprawdziłam, bo podczas snu ani mnie nie okradł ani mi nic nie zrobił? Wyjść na
tą zawieruchę i zaczynać od początku? Ryzykować z nowym kierowcą? Ja jestem już
za bardzo zmęczona tym wszystkim. Mi się chce spać po prostu... Czuję się tak
staro jakoś.
- Gut. – mówię – Jeśli to no problem for you... Danke.
Całą drogę do Dresden przesypiam oczywiście. Z uśmiechem
na ustach, szczęśliwa, że każdy kilometr przybliża mnie do celu.
Tyle się mówi o Niemcach. Że nas nie lubią, że z nas
drwią, że wykorzystują. A my ich za to nienawidzimy. Za to i za historię
oczywiście. Zastanawiam się jednak czy całą tą „nagonkę” na siebie nawzajem nie
wymyślają nam media. Na pewno znajdzie się wielu Niemców, którzy chętnie
rozpętaliby trzecią wojnę światową, ale myślę, że nie mniej znajdzie się takich
Polaków. Czy przez te parę osób, przez polityków, media i innych ludzi, którzy
robią na tym pieniądze, mamy się ciągle szczuć nawzajem? Tegoroczne wakacje
spędziłam we Włoszech i to właśnie Włochów było mi dane bliżej poznać. Nie mam pojęcia,
jakie wrażenie wywarliby na mnie Niemcy gdybym siedziała w ich kraju przez dwa
miesiące. Wiem tylko, że prawdziwe oblicze człowieka łatwiej jest poznać, gdy
jest się w potrzebie, zamiast szastać kasą na prawo i lewo. Wydaję mi się, że
co by nie powiedzieć o danych nacjach, wszędzie w każdym kraju są ludzie
dobrzy, którzy chcą pomóc i źli, którzy będą chcieli wykorzystać czyjąś i tak
już beznadziejną sytuację.
Młody kierowca wysadza mnie również na autohoffie, lecz
tym razem pod Dresden, a tam już raj! Cały parking zawalony polskimi
ciężarówkami! W dodatku przestało padać!
Mam wybór - iść znowu na pas awaryjny łapać stopa, albo
schować dumę do kieszeni, przejść się po stojących ciężarówkach z polskimi rejestracjami
i popytać gdzie jadą i czy mnie ewentualnie podrzucą. Wybieram to drugie.
Idę wzdłuż parkingu, obserwując nie tylko rejestracje ale i kierowców. Patrzę na ich twarze, czy są rozmowni, czy zmęczeni, czy mają
wesołą minę czy raczej taką, że bez kija nie podchodź.
Zbieram się na odwagę i podchodzę do mężczyzny w
półciężarówce, który akurat przygotowuje sobie herbatę.
- Dzień dobry. Przepraszam, że przeszkadzam... – zagaduję
- Ki czort!? – mężczyzna odwraca się napięcie lekko
przestraszony
Wykładam mu pokrótce moją sytuację i prośbę. Jego twarz
na szczęście się rozjaśnia, usta rozszerzają w pożółkłym uśmiechu i mówi;
- A no jaasneee! Ni ma sprawy! Ino się herbaty napijemy,
co? – wskazuje na czajniczek stojący na małej butli z gazem – Za jakieś piętnaście,
dwadzieścia minut będziem lecieć.
- Dobrze. Dziękuję panu bardzo.
Mężczyzna okazuje się wielce rozmownym kierowcą. Najprawdopodobniej
dokuczała mu już samotność w trasie i zdenerwowanie, że nie ma się do kogo
odezwać. Opowiada mi o wszystkim. O swojej pracy, która kiedyś była lepsza, a
teraz jest gorsza, o rodzinie, o żonie i dzieciach, które czekają na niego w
domu i o tym, że coraz ciężej jest mu zapewnić im odpowiedni standard życia. O
jego marzeniach i o tym, że tak naprawdę, to on by to wszystko najchętniej
rzucił w pizdu i gdzieś wyjechał. Ja tylko słucham, potakuję, okazuję
zrozumienie i emanuję szczęściem, bo mój nowy kierowca, jak się okazało,
zawiezie mnie prosto do Legnicy.
I co!? I co!? I co?! I cooo?!!? UDAŁO MI SIĘĘĘĘ!!!!! Niech
no mi teraz ktoś spróbuje powiedzieć, że jakiekolwiek moje plany to niewypał! Niech
mi ktoś powie, że mam głupie pomysły i że na pewno się nie udadzą! Niech ktoś
ma odwagę być tak głupi lub bezczelny żeby mi to powiedzieć! Że niby jestem
szalona? Tak, jestem. I bogowie mi świadkiem, że wykorzystam to szaleństwo, aby
spełnić moje najśmielsze marzenia!
Cdn...