piątek, 10 stycznia 2014

ROZDZIAŁ XV (część czwarta)



             Jakiś czas później parkujemy motor na miejscu wyznaczonym do tego celu, przed stadionem.
Wszędzie wokół mnóstwo ludzi i policji z motorami, samochodami, nyskami lecz zero armatek wodnych czy pojazdów podchodzących pod ciężką artylerię.
- A gdzie szalikowcy? – pytam mego towarzysza lekko zdziwiona
- A właśnie... – Maurizio sięga do kuferka w motorze, wyciąga bordowo-złoty szalik z napisem ROMA i wiesza go sobie na szyi
- Ja pytałam o takich poważnych szalikowców.
- Ja jestem jak najbardziej poważny.
- Mam na myśli takich, co chodzą w stadzie i rozrabiają.
- Ach... Oni wchodzą innym wejściem i siedzą w wyznaczonych dla nich miejscach za bramkami. Zobaczysz. A ta policja to właśnie przez nich, żeby utrzymać porządek.
- Tak mało?
W Polsce na derby angażują policję z całego miasta. A czasem nawet z sąsiednich.

- Ok. Słuchaj mnie teraz uważnie, Marta. – Maurizio odwraca się w moją stronę, gdy siedzimy już na trybunach – Zapamiętaj dobrze te słowa; „ROMA, ROMA CUORE DELLA CITTA, UNICO GRANDE AMORE DE TANTA E TANTA GENTE CHE FAI SOSPIRA!!!” Powtórz.
- Ale ja wolę pasiastych. – krzywię się
- Haha! Ona tylko żartowała! – tłumaczy ludziom wokół z nerwowym uśmiechem Maurizio – Żartownisia taka! Haha!
- Wcale nie żartuję. – mówię głośno i wyraźnie – Ja naprawdę wole Juve...
- Roomaa, Romaaa cuore della cittaaa!!! Lalala!!! – Maurizio próbuje zagłuszyć mnie śpiewem machając swoim szalikiem – Taka jest właśnie do tego melodia. Dasz radę zaśpiewać? „Romaa, Rooomaa cuore della citta...”
Albo on tak fałszuje albo to kolejna piosenka, która powinna wygrać Eurowizję.
- Później zaśpiewam ze wszystkimi. – deklaruję – To gdzie ci chuligani o których mówiłeś?
- Tam siedzą. – wskazuje trybuny za bramkami
- Wyglądają sympatycznie.
- Zobaczysz później. Będą ryczeć, rzucać transparentami, bibułkami i wstążkami.
- Wstążkami? Nasi kibice rzucają nożami.
- Tutaj to zabronione. Można komuś zrobić krzywdę.
- No właśnie. Dlatego rzucają nożami.
- Ale u nas nawet jakby chcieli coś takiego zrobić, to sama widzisz, że policja pilnuje. Nie da rady.
- U nas też pilnuje, a poza tym dookoła boiska jest siatka oddzielająca piłkarzy od kibiców jak od stada małp i mimo to, dają radę. Dla chcącego nic trudnego.
- O! Zaraz się zacznie! – Maurizio podekscytowany uderza mnie w ramię – Znasz jakieś kibicowe piosenki?
- Tak. „Biała gwiazda na niebie się mieeniii...”
- A po włosku?
- Po włosku nie znam.
- To śpiewaj tą, co cię nauczyłem. I nie mów już nic o Juventusie. – dodaje szepcząc mi do ucha
Spiker wywołuje po kolei wszystkich piłkarzy. Robi to w iście showmańskim stylu;
„W obronie z numerem osiem Luciaaanooo...!!!”
I kibice dokańczają zgranym chórem;
„ZAURIII !!!”
I znów spiker;
„W ataku z numerem dziewiętnaście Gooraaan...!!!”
Tym razem dołączam się do reszty kibiców i z całej siły krzyczę;
“PANDEEV!!!”
Czuję bolesne szturchniecie w ramię i znów ten konfidencki szept Maurizia;
- Lepiej siedź już cicho jak chcesz stąd wyjść o własnych siłach, dobra?
- O co chodzi?
- To nie nasi przecież! Będziesz krzyczeć jak nasi będą wchodzić. Śpiewaj ze mną. – dodaje po chwili – Roomaaa, Rooomaaa...!!!”

Po wejściu drużyny „S.S. LAZIO”, razem z Mauriziem i otaczającymi nas kibicami wywołujemy między innymi takich piłkarzy „AS ROMA” jak; Carlo Zotti! Christian Panucci! Matteo Ferrari! Marco Cassetti! Daniele de Rossi! No i oczywiście słynny Francesco Totti!
Gdybym oglądała ten mecz w telewizji, na pewno nie zapadłby mi w pamięć. Nie było w nim nic szczególnego. Nawet wynik 1:1, był nudny. Ale ja zobaczyłam go na żywo, rozumiesz? Siedziałam mniej więcej na środku jednego z dłuższych boków trybuny. Wokół mnie skandujący, podekscytowani i narzekający mężczyźni. Niewielkie mam doświadczenie jako kibic przychodząc na mecze naszej legnickiej „Miedzianki”, (która zdobyła nawet Puchar Polski lecz niestety nie bardzo to pamiętam, bo 1992 roku byłam w drugiej klasie podstawówki), ale mogę ci przysiąc, że pod wieloma względami kibice włoscy nie różnią się niczym od polskich. Zdania i krzyki w stylu; „Dawaj, dawaj, dawaj!!! Ma... Porca puttana!!!” lub; „Wstawaj, wstawaj! Nie udawaj!”, „Faauul!!! To był fauul!!!” i przeraźliwy gwizd są standardem chyba na boiskach i stadionach całego świata. Nie brakuje również ludzi, którzy minęli się z powołaniem i tylko tak im jakoś przez przypadek w życiu wyszło, że zostali piekarzami, sprzedawcami, robotnikami fabryk czy kelnerami, bo powinni być przecież arbitrami lub co najmniej trenerami jakiejś drużyny piłkarskiej. Oni już by wtedy wiedzieli, co robić. W związku z tym, dokoła da się słyszeć cenne rady dla trenera; „Zmień go idioto! Zmień go!!! Nie widzisz, że ledwo chodzi?!”, „No co za debil!! I po co go zdejmujesz baranie?!”, „Wstaw do ataku Manciniego! No nieee!!! Manciniego mówię przecież! Głuchy jesteś?!?! Che stronzo...”, A także złorzeczenia na sędziego i odkrywanie spisków; „Przecież to nie był faul! Sam się potknął!!”, „Tak, tak, na pewno jest opłacony, przecież tamten sam się potknął...”
Za bramkami siedzą, a raczej falują, skaczą i śpiewają kibice podwyższonego ryzyka, czyli tak zwani chuligani. Są dość dobrze zorganizowani. Co jakiś czas rozwijają wielką płachtę z napisem dopingującym ich drużynę i podają ją sobie coraz niżej, aż w końcu rzucają na boisko. Czasami zapalą jakąś dymiącą racę lub kolorowe świece dymne no i oczywiście cały czas śpiewają i skandują na przemian. Gdyby polscy kibice byli tacy jak oni, głowa Dino Baggio nadal nie wiedziałaby, co to blizna. Trzeba Włochom przyznać, że potrafią się bawić nie robiąc przy tym nikomu krzywdy.

- Twój chłopak lubi piłkę nożną, Marta?! – Maurizio krzyczy odwracając lekko głowę podczas jazdy motorem
Jedziemy właśnie coś zjeść. Prosto ze Stadio Olimpico do restauracji gdzie znajomy Maurizia wyczarowuje podobno wspaniałe potrawy. Po tych krzykach na meczu obojgu nam zaburczało w brzuchu.
- Yyy... Właściwie to nie wiem. – odpowiadam
- Jak to nie wiesz?! Nie znasz swojego chłopaka?! – Maurizio próbuje przekrzyczeć wiatr i ryk silnika
- Jesteśmy ze sobą od nie dawna!!
Szczerze mówiąc, to nawet nie jestem pewna czy ze sobą jesteśmy.
- CO?! To od kiedy z nim jesteś?!
- Noo... Licząc ten czas kiedy tu jestem... To będzie coś ponad dwa miesiące.
- CO?!
Maurizio hamuje na poboczu, zdejmuje kask i patrząc mi w oczy pyta;
- Chcesz mi powiedzieć, że twój chłopak w Polsce, z którym uważasz, że jesteś, jest twoim chłopakiem od dwóch miesięcy, w tym pewnie półtora miesiąca się nie widzieliście?!
- Tak. – wypalam z moją głupią szczerością – Coś w tym stylu. Poznałam go przed przyjazdem do Włoch i w sumie to umówiliśmy się parę razy i...
- I myślisz, że on na ciebie czeka, tak? – przerywa z wrednym uśmiechem Maurizio
Nie, nie z wrednym uśmiechem, raczej może z kpiącym.
- Taką mam nadzieję. – podnoszę dumnie głowę
- Hahaha!! To ja myślałem, kiedy mówiłaś o swoim chłopaku, że jesteś z nim już co najmniej cztery lata, a wy nawet dwa miesiące się nie znacie. A ty sobie wyobrażasz nie wiadomo jaką wielką miłość.
Maurizio opiera się o motor trzymając kask w drugiej dłoni. Ja nadal siedzę na miejscu pasażera.
- Cóż... Tak wyszło, że niedługo po tym jak się poznaliśmy musiałam jechać zarobić na studia, ale oboje byliśmy sobą zainteresowani i myślę, że może z tego wyjść coś większego. Tak czuję.
- Tak czujesz? A nie czujesz czasem, że on tam w Polsce dobrze się bawi?
- O, na pewno dobrze się bawi. Sam mi o tym powiedział, kiedy do niego dzwoniłam. Przecież nie każę mu być w stanie żałoby, bo mnie tam nie ma.
- Mam na myśli jakąś inną dziewczynę. – podnosi lekko brew
- A tego nie wiem.
- Więc czemu ty się tutaj tak starasz? Maltretujesz się jakimiś celibatami.
- Kto powiedział, że się maltretuję? Nie robię nic wbrew własnej woli. A to czy on tam ma jakąś dziewczynę, to już jego własne sumienie. Co ja mogę zrobić? Wynająć detektywa? Mogę tylko mieć nadzieję.
- Ale przecież on na pewno, na sto procent zabawia się z jakąś dziewczyną. Ja ci to mówię! Wiem, bo sam jestem mężczyzną i wiem jak inni myślą.
- Nie każdy jest od razu takim zdrajcą jak ty. Nie mogę mierzyć każdego tą samą miarą. Co, chcesz żebym się puściła, bo on na pewno też się puszcza?
- Nie, ale...
- Ale co?! On przecież może myśleć tak samo. „Ona na pewno tam się puszcza, więc ja też sobie kogoś znajdę”. W ten sposób nigdy sobie nie zaufamy.
- Marta... – Maurizio kręci głową z uśmiechem – Życie to nie bajka.
     A ty oczywiście o tym doskonale wiesz, bo życie dało ci już popalić jak mało komu. Pozjadałeś więc wszystkie rozumy i każdego, kto podchodzi do życia z większą dawką optymizmu niż przeciętny zjadacz chleba, starasz się łaskawie sprowadzić na ziemie.
Oczywiście myślisz, że robisz mi przysługę, bo lepiej w ten sposób, niż jakbym miała sama spaść z wysokości. Tylko, że ja mam już dość ciągłego tłumaczenia motywów mojego postępowania. To moje życie i robię w nim, co uważam za słuszne i nie widzę powodów, dlaczego mam się tłumaczyć każdej napotkanej osobie. Już mnie to zaczyna po prostu drażnić.
Po pysznej kolacji w restauracji z widokiem na Rzym, Maurizio chciał mi pokazać jakieś niesamowite, pobliskie jezioro, ale po drodze zasnęłam w samochodzie, więc postanowił zawieźć mnie jednak do domu.
Nie mam pojęcia, co mnie tak zmorzyło. Czuję się potwornie zmęczona i senna. W sumie nie powinnam, bo nie pracowałam przecież cały dzień. Jednak tyle wrażeń...
Kładziemy się szybko spać i wszystko byłoby jak najbardziej w porządku gdyby nie to, że ni z gruszki ni z pietruszki Maurizio wypalił;
- Mogę potrzymać cię za rękę?
- Co?
Sen przeszedł mi momentalnie. Trzask prask i już oczy otwarte, żeby nie powiedzieć wybałuszone. Mózg z trybu wypoczynkowego przeskoczył na CZUWANIE.
- Tylko za rękę. – usprawiedliwia się leżąc koło mnie z przekręconą w moją stronę głową – Chciałbym trzymać twoją dłoń przez sen. Nic więcej.
- Wolałabym nie.
No i skończyła się kolejna przyjaźń damsko-męska.
- Dlaczego nie? To tylko dłoń, a mi na tym bardzo zależy.
Może właśnie dlatego.
- Nie, nie, dziękuję. – udaję głupią
- Chciałbym cię po prostu poczuć w jakiś sposób. - tłumaczy – Wiem, że nie zgodzisz się na więcej, więc chociaż tą małą cząstką ciebie chciałbym się nacieszyć.
- Co ty zwariowałeś? – pytam pół żartem, pół serio – Odbiło ci? Robisz ze mnie jakiegoś papieża czy innego ojca Pio...
- Nie, nie, ja...
- Jak nie, jak tak. – przerywam – Tak jak ludzie rzucający się na kawałek szaty świętego, żeby chociaż w tej małej cząstce go poczuć. Ja nie jestem święta, Maurizio.
Jasne Marta, pogrążaj się dalej. Bardzo zachęcające słowa. A grr... Ty jak coś powiesz...
- To nic. Chciałem tylko trzymać cię za rękę. Byłoby mi bardzo miło. Co ci szkodzi?
- Dziękuję, ale nie chcę Maurizio. Odmawiam.
- Ale dlaczego? Co ci szkodzi?
- Nie chcę i już.
- Czy ja jestem aż tak paskudny, że nie chcesz mi nawet dać ręki? Wiem, że wyglądam jak kura, ale chyba nie jest aż tak tragicznie? – pyta unosząc się na łokciu
No i proszę. Zostałam poproszona o rękę.
- Nie o to chodzi Maurizio. Po prostu nie chcę. Poza tym mam chłopaka. – staram się miło i grzecznie mu wytłumaczyć w taki sposób, aby go nie urazić
- Jakiego chłopaka? – uśmiecha się – Przecież już ustaliliśmy, że tylko ci się wydaje, że masz chłopaka.
- Nie Maurizio. To ty tak ustaliłeś. – tracę cierpliwość
No i po jaką cholerę mu się zwierzałam?! Że też nie miało mnie kiedy wziąć na szczere wyznania. Maurizio jest inny, to przyjaciel. Jaasne... Mało ci dowodów na to, że każdy facet jest taki sam?! Wszyscy niby mają takie dobre serca i chcą pomóc w biedzie, a w rzeczywistości każdy z nich na coś skrycie liczy.
Ale przecież tyle jest ładnych dziewczyn... Dlaczego ja?
Po prostu okazja czyni złodzieja. Samotna dziewczyna potrzebująca pomocy. Poza tym blondynka. Pachnie egzotyką.
Jaka znowu blondynka?! Włosy koloru mysi brąz.
No nie przesadzaj, dobrze? Trochę ci tu włosy pojaśniały, skóra pociemniała przez co jeszcze bardziej jest to widoczne. Fajnie byłoby się pochwalić chłopakom; „Zobaczcie co nowego ostatnio wyrwałem”.
W Polsce jestem szarą myszą, a tu egzotyką. Nieźle...
Nie podniecaj się tak. Większość Polek jest tu egzotyką. Większość Polek, Słowaczek, Rosjanek...
Dobra, dobra... Zrozumiałam. Jestem pospolita i zwyczajna jak polska pokrzywa.
- Jestem już bardzo zmęczona Maurizio. – zwracam się do niego ze wzrokiem małego pieska, którego oczy mówią; „puść mnie proszę... Ja nie chcę na ręce. Przestań mnie ściskać.” – Chciałabym już spać, jeśli pozwolisz.
- Oczywiście. – mój towarzysz leży na plecach patrząc w milczeniu na sufit
- Dobranoc. – mówię zdecydowanie i próbuję zasnąć
Leżę również na plecach, bo boję się od niego odwrócić. Nie wiem co zrobi, co wymyśli. Zupełnie nie wiem, czego mam się spodziewać. Wolę kontrolować sytuację. Leżę więc na plecach i tak jak Maurizio patrzę w ciemności na sufit. Skrępowanie wisi w powietrzu a w mojej głowie wojna, jak śpiewała Anita.
Teraz to już tak prędko nie zasnę. Hmm… Albo mi się wydaje albo Maurizio dotyka palcami moich palców. Odsuwam lekko dłoń. Staram się to zrobić w naturalny sposób, że tak niby sama się przesunęła. Palce Maurizia niczym nogi pająka dźwigające odwłok powoli kierują się w stronę mojej dłoni, żeby w końcu znów spocząć na moich palcach.
- Eehh…  - wzdycham – Coś tu nie wygodnie.
Poprawiam poduszkę, wiercę się przez chwilę udając, że mnie coś kłuje w karku, żeby wreszcie przekręcić się głową tam, gdzie Maurizio ma nogi.
- Co robisz? – pyta zdezorientowany
- Nie wiem co jest, ale jakoś mi tam nie wygodnie. To pewnie przez ten zagłówek. – zmyślam – Jeśli się nie obrazisz, to położę na nim nogi, a głowę o, tutaj, gdzie jest niżej. Mam nadzieję, że umyłeś nogi. – silę się na kiepski żart
Maurizio nie odpowiada. Nawet go nie widzę w ciemności.
- To nawet zdrowiej trzymać tak nogi wyżej poziomu serca. – zgrywam dalej moje małe przedstawienie – Tak mi duszno jakoś i nogi mnie bolą, wiesz, tak od środka – na potwierdzenie mych słów zginam i prostuję nogi
- Jak chcesz.
Maurizio wydaje się być obrażony. Kładzie się na swoim miejscu i czuję, że nadal gapi się w sufit. Nie jestem lepsza, robię to samo.
Jestem już tym wszystkim zmęczona. Wiem, że to brzmi śmiesznie i zalatuje histerią, ale ja już naprawdę dłużej tego nie wytrzymam. Chyba wrócę do domu. Mam na myśli Polskę, bo domu jako takiego nie mam.
No i co, poddajesz się?!
Daj mi chociaż teraz spokój! Tak właśnie! Poddaję się. Jestem przecież tylko człowiekiem, a każdy człowiek ma kres swojej wytrzymałości.
Czuję, że mam mokre policzki.
Jestem zmęczona bardziej psychicznie, ale fizycznie też już nie tryskam energią.
Wycieram łzy wierzchem dłoni.
Zobaczysz, że będziesz wysłuchiwać; „A nie mówiłem, że nie dasz rady..”, „Trzeba było zostać w Polsce…”
Ciekawe jak sobie radzą moi kumple ze studiów. Dawid, Przemek i Beti postanowili jechać do coraz modniejszej ostatnio Irlandii na wakacje, również zarobić na studia. Znając ich, pewnie piją codziennie. Chcieli żebym jechała z nimi, ale nie miałam kasy nawet na ten cholerny bilet, a nie chciałam od nich pożyczać pieniędzy. Ten mój paniczny strach przed jakimikolwiek pożyczkami. Nie, bo ja sama dam radę! A oni w tym czasie zakładali się ze mną, że nie wrócę do kraju, a jeśli już, to raczej nieżywa. A już na pewno nie zdołam zarobić na studia i wynajem mieszkania. No i zdaje się, że mieli rację. Ile to ja zarobiłam? Zaraz, zaraz… Przeliczam szybko w głowie. No prawie na studia mam. Brakuje 200 euro. Niewiele. Mogłabym jeszcze troszkę zostać…
Przypomniała mi się dłoń Maurizia na mojej dłoni. Przypomniał mi się Rosario, Michele, Manuele, Sergio, Salvatore, nawet Mariusz… Mam dość! Nie, nie zostanę tu już ani chwili dłużej!
Chciałabym być teraz z moją studencką drużyną w Irlandii. Z nimi mogłabym się czuć bezpiecznie. Jedyne czego mogłabym się przy nich obawiać, to nawiedzający mnie często kac. Na pewno byłoby wesoło…
No już nie narzekaj. Wszędzie dobrze gdzie nas nie ma. Tyle przygód za to przeżyłaś.
No, no… Nie mów hop, póki się nie wysikasz. Poza tym, kto będzie chciał mnie słuchać? A nawet jeśli, to kto mi uwierzy?
Maurizio przewraca się na bok. Może zasnął? Mi to raczej nie grozi.
Zdecydowałam! Wracam! Ta dłoń Maurizia na mojej dłoni sprawiła, że przelała się czarka. Dłużej już tu nie wytrzymam. Po prostu nie dam rady… Wracam jutro rano.
Szkoda tylko, że nie mam domu, do którego miło się wraca. Byłoby mi milej gdybym coś takiego miała.
Doobra… Nie mazgaj się! Coś sobie znajdziesz w Krakowie!
W sumie to tyle tu przeżyłam, że w Polsce na pewno sobie poradzę. Nawet jakbym miała spać na ulicy, gdzieś pod bramą, to i tak sobie poradzę!

Ta przepowiednia niestety później się sprawdziła. Były momenty, że po powrocie z Włoch spałam na ulicy pod przychodnią, lub koczowałam pod uczelnią czekając aż stróż się zlituje i mnie wpuści. Moja przyjaciółka Monika, której życie dało nieźle popalić, na mój zbytni przejaw optymizmu, odparła kiedyś; „Jeśli myślisz, że życie ci się odmieni na lepsze, że los powinien cię wynagrodzić, bo niby tyle przeszłaś, to szykuj się na niespodzianki, bo on da ci jeszcze bardziej w kość. Jak było źle, to znaczy, że może być jeszcze gorzej.”
Mimo to, dalej wierzę, że mogę wszystko odmienić. Jestem teraz szczęśliwa jak nigdy przedtem, bo kontroluję swoje życie i wiem, że wszystko zależy ode mnie. Jeśli coś spartaczę, to będzie to tylko moja wina, ale wiem, że zawsze mogę to naprawić. Nie muszę się więcej bać…
A jutro wrócę… Co ma być, to będzie.

- Jak to wracasz??
- Normalnie. Tak jak przyjechałam, tak i wrócę. – tłumaczę gospodarzowi z samego rana – Już się spakowałam.
Prawda jest taka, że nigdy się nie rozpakowałam.
- Nie rozumiem. – Maurizio zaspany drapie się po głowie – Nie nadążam…
- Muszę wracać do Polski, Maurizio. Wprawdzie nie do końca udało mi się zarobić na studia, ale muszę już wracać.
- Tak nagle?!
- Tak. Muszę zdążyć przed rozpoczęciem roku akademickiego.
- Mówiłaś przecież, że rok akademicki zaczyna się w październiku.
- No tak…
- No to masz jeszcze ponad dwa tygodnie.
- Maurizio… - wymyśl coś szybko, jakąś wymówkę żeby go nie zranić… - Mój ojciec leży w szpitalu – wypalam – Dowiedziałam się dziś rano.
Twarz Maurizia w jednej sekundzie poważnieje i smutnieje.
- Bardzo mi przykro… - mówi prawie szeptem – Czy to coś poważnego?
- Obawiam się, że tak. Wiem tylko tyle, że miał wypadek
- Przykro mi… - powtarza – Nie martw się. Wszystko będzie dobrze. – kładzie mi dłoń na ramieniu
Głupio mi trochę…

Ale wcale nie było dobrze. Moje drugie imię powinno brzmieć Kassandra, bo okazało się, że mój ojciec faktycznie miał wypadek. Jak tylko przyjechałam do Legnicy, dowiedziałam się, że leży w miejskim szpitalu na OIOMie.
Prędkość – 110km/h. Nawierzchnia – śliska. Przeszkoda – drzewo
Dźwięk syreny i wykrzykiwane zdania: „Przepuśćcie nas, bo nam tu facet odlatuje!!!”. Tyle usłyszała przez CB radio partnerka mojego ojca, jadąc w drugiej karetce z zakrwawioną głową. Miała farta, bo zapięła pasy.
Tego jednak nie mogłam wiedzieć będąc jeszcze we Włoszech. 

 Cdn... 

PS. Kochani! Opowieść zbliża się pomału do końca. Pomyślałam "niech się dzieje wola nieba..." i zgłosiłam mojego bloga do konkursu na Bloga Roku 2013. Link do konkursu jest z boku zaraz nad opisem "O mnie". nie wiem czy ten blog przejdzie w ogóle do następnego etapu jakim jest głosowanie czytelników, ale jeśli przejdzie, to prosiłabym Was o wsparcie. Ale oczywiście nic na siłę ;)  
Przy okazji też chciałabym Wam podziękować za to, że ze mną jesteście. 


4 komentarze:

  1. Dlaczego w takiej kategorii?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak mnie przekierowano z bloga roku. Na samym początku wahałam się między "ja i moje życie" a "podróże" jednak zasugerowano mi, że kategoria :twórczość artystyczna" bardziej pasuje. Hmm... :)

      Usuń
  2. - A właśnie... – Maurizio sięga do kuferka w motorze, wyciąga [bordowo-złoty] szalik z napisem ROMA i wiesza go sobie na szyi.

    Siedziałam mniej więcej na środku [jednego] z dłuższych boków trybuny.

    Po pysznej kolacji w restauracji z widokiem na Rzym, Maurizio chciał mi pokazać jakieś niesamowite, pobliskie jezioro, ale po drodze zasnęłam [w samochodzie ??? jechaliście przecież motorem ;)], więc postanowił zawieźć mnie jednak do domu.

    Dźwięk syreny i wykrzykiwane zdania: „[Przepuśćcie] nas, bo nam tu facet odlatuje!!!”.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, powoli poprawiam. Jesteś spostrzegawczy :)
      Co do samochodu i motoru, to przyznam szczerze, że nie pamiętam dokładnie jak to było. Wiem, że na mecz pojechaliśmy motorem, zaś na kolacji byliśmy już samochodem. Widocznie po drodze zmieniliśmy pojazd, ale to akurat nie utkwiło mi w pamięci. Zresztą taka czynność jak podjechanie pod dom, przesiadka itd...jest dość nudne do opowiadania. :)

      Usuń

Dziękuję za komentarz :) Aby osoby z poza blogera mogły podpisać się wybranym nickiem wystarczy by wybrały opcję "nazwa/adres URL" i w nazwie wpisały nick.