piątek, 24 maja 2013

ROZDZIAŁ XV (część pierwsza)




 STRACCIATTELLA

"Człowiek może znieść bardzo dużo,
lecz popełnia błąd sądząc,
że potrafi znieść wszystko."
Fiodor Dostojewski

 


              Kieruję się z powrotem na Piazza Navona myśląc o komisarzu z Policji Municipale, a właściwie o tym co ja mu takiego zrobiłam? Niemiecka rodzina była oskarżona o to samo, na tej samej podstawie prawnej, a sposób w jaki ich traktowano ma się nijak do sposobu w jaki mnie traktowano. Chodzi o moje pochodzenie, (Europa Wschodnia biedna kraj, ludzie kraść, nie zwiedzać), czy może o to, że byłam zupełnie sama, (kupy przecież nikt nie ruszy)? Jak tak w ogóle można?
W tych rozmyślaniach dochodzę do mojego miejsca pracy. Piazza Navona jak zwykle tętni życiem jak zdaje się, wszystko w Rzymie.
Gdybym nie leniuchowała przy fontannie, tylko od razu poszła do pracy, to nic by się nie stało. Miałabym mniej wyszarpanych nerwów i więcej pieniędzy w sakiewce. Ciekawe czy przyślą ten mandat i co zrobią, jeśli go zlekceważę? Dobra Marta, przestań głupio rozmyślać i zabierz się do roboty! Sama widzisz jak kończy się lenistwo, a szanowna Pani Krysia z uczelnianego sekretariatu na pewno nie pozwoli ci się spóźnić z wpłatą za semestr. Termin wpłat jest twardy i niezmienny jak serce pani Krystyny (zwłaszcza dla „zaoczniaków”).
Narzucam na siebie kostium, staję na skrzynkę i czekam na pierwszy wrzut do woreczka. Ten moment zawsze jest dla mnie najgorszy. Do pierwszego wrzutu czuję się strasznie dziko, policzki płoną mi ze wstydu pod kapturem i mam ochotę jak najprędzej stąd uciec. Do pierwszego wrzutu. Potem jakoś się rozkręca.
Stoję już mniej więcej od godziny i trzymam wokół siebie mały tłumek. Od jakiegoś czasu wśród stale rotujących się ludzi, stoją niezmiennie te same, kremowe, męskie buty i lniane spodnie, (tylko to jestem w stanie zauważyć spod kaptura). Któż to może być? Mam nadzieję, że tym razem to nie jakiś tajniak żądając ode mnie pozwolenia na bycie ulicznym artystą. Ewentualny mandat byłby zupełnie niesprawiedliwy, bo w końcu taki ze mnie artysta, jak z koziej dupy trąba.
Słyszę, że jakaś kobieta oprowadzająca wycieczkę zbliża się do fontanny, pod którą stoję opowiadając ludziom historię Piazza Navona.
- A więc proszę państwa, stadion ten zbudowany w 86roku na Polu Marsowym służył nie tylko do rozgrywania konkurencji atletycznych i wyścigów rydwanów, ale także do inscenizowania bitew morskich.
Na szczęście dla mnie, jej podopieczni są bardziej zainteresowani mną, niż ponadtrzystuletnią fontanną.
- Tak proszę państwa. Zamykano zamknięcia, które umożliwiały wodzie O MAMMA MIA!!! A co to do diabła jest?! Giordaano Bruuuno?! –  przewodniczka krzyczy w moją stronę typowo włoskim tonem, mocno przeciągając przedostatnie sylaby
Podnoszę do góry głowę odsłaniając lekko twarz.
- Nie proszę pani. – mówię – To nie ten plac. Giordano stoi na „Campo di Fiori”. – robię lekki ruch głową w prawą stronę pokazując mniej więcej kierunek
Monety podopiecznych przewodniczki momentalnie posypały się do mojego płóciennego woreczka.
Tymczasem człowiek w kremowym obuwiu wychodzi z grona obserwujących mnie ludzi i również mi coś wrzuca. Prostując się, zagląda mi w kaptur i wtedy zauważam, że to Maurizio (zdaje się, że tak ma na imię facet, którego poznałam dziś w lodziarni). Mężczyzna uśmiecha się na mój widok z mieszanką niedowierzenia, podziwu i rozweselenia na twarzy.
No tak! Przecież umówiłam się z nim na kolację! Czyżby był już wieczór? Przez to intensywne myślenie o dzisiejszym wydarzeniu i wynajdowaniu coraz bardziej ciętych i odważniejszych odpowiedzi na głupie i chamskie teksty komisarza, nawet nie zwróciłam uwagi na zapalające się latarnie rozświetlające ulicznych artystów na Piazza Navona.
Zeskakuję ze skrzynki, ściągam kostium i mówię w kierunku Maurizia;
- Jestem gotowa!
Jak zwykle w takich sytuacjach powoduję lekkie zamieszanie wśród gapiów. No bo jak to tak? Przed chwilą stała nieruchomo, zamaskowana i niedostępna jak Jezus na krzyżu aż tu nagle okazało się, że jest zwykłym człowiekiem, ba! Dziewczyną w dodatku i że statua, względnie mim, tak jak inni może umawiać się na różne spotkania i prawdopodobnie mieć nawet jakieś życie prywatne.
Pakuję rzeczy do reklamówki, podczas gdy Maurizio ponownie wybija się z tłumu, podchodzi do mnie i mówi;
- Myślałem wtedy, że mnie nabierasz. – z tym samym wyrazem twarzy, co poprzednio – Wtedy, w lodziarni, autentycznie myślałem, że nabijasz mnie w butelkę i że przyjdę tutaj szukając jakiegoś mima w stroju mnicha jak kompletny idiota. A ty naprawdę jesteś mimem! Niedowiary! Umówiłem się z dziewczyną mimem!
- Ale to nie jest randka, prawda? – pytam zarzucając Igora na plecy i taksując przy tym dyskretnym wzrokiem mego rozmówcę
- Nie, nie! Absolutnie!
Maurizio wygląda dokładnie jak ktoś idący na randkę. Wyjściowa koszula, niby luźna, ale jednak elegancka, wieczorowe spodnie pasujące stylowo do koszuli, starannie ułożona fryzura, (takie niby nic, ale godzina przed lustrem co najmniej) i okalający go całkiem przyjemny, typowo wieczorowy zapach. Brakuje mu tylko kwiatka. Przy nim wyglądam jak pomieszanie dziecka wojny z wiejskim pastuchem.
- To dobrze, bo nawet nie jestem odpowiednio ubrana na randkę.
- No co ty! Wyglądasz świetnie.
Spoglądam w dół. Nogi mam wprawdzie czyste, bo przecież umyłam w fontannie, ale niebieski kolor postrzępionych paseczków, ledwie przytrzymujących moje stopy na koturnie dawno znikł pod warstwą pyłu. Znoszone, krótkie spodenki wytarte na pośladkach, zamiast ładnie opinać ciało jak na początku, zwisają jak na wieszaku. Całości dopełnia niczym wiśnia na torcie, plama po lodach na samym środku koszulki. Igor zerkający zaćmionym zezem spod mego ramienia i reklamówka ze strojem mnicha w dłoni też nie wyglądają zachęcająco. Dobrze, że nie widzę swej rozczochranej głowy. Słowem, nie wyglądam jak dziewczyna, o której marzy płeć przeciwna. Ale to nawet i dobrze...
- No więc gdzie pójdziemy na przyjacielsko-zapoznawcze spotkanie?
- Zobaczysz. Mam nadzieję, że lubisz dobrze zjeść.
- Uwielbiam! A włoskie jedzenie jakoś szczególnie przypada mi do gustu.
- Więc zapraszam. – wskazuje zachęcająco kierunek
- Zostawię tylko skrzynkę i kij w pewnym miejscu, dobrze?
- Jasne. A daleko?
- Nie, bliziutko.
Odchodzimy w kierunku Corsia Agonale wskazywani palcami przez dzieci, które krzyczą podekscytowane; „Mamo! Tato! Ta pani jest mimem! Stała tu jeszcze przed chwilą!”

- Ciągle nie mogę uwierzyć, że umówiłem się z mimem. – mówi Maurizio, gdy siedzimy już w ogródku jednej z wielu restauracji
- Co w tym dziwnego? Zdarza się.
- Mnie jeszcze nigdy. Rozumiesz, jeśli jakaś dziewczyna mówi; „spotkajmy się po pracy”, człowiek wyobraża sobie, że wyjdzie o 16.00 ze swojego biura ubrana w elegancką garsonkę albo kończy zmianę, jako kelnerka w jakiejś restauracji, cokolwiek, ale nie, że ściągnie z siebie strój mnicha, a potem schowa skrzynkę i kij między rurami na czyimś podwórku.
- No cóż, przepraszam, że tak wyszło.
- Ależ nie! To takie... Ekscytujące!
Facet ma chyba za mało wrażeń w życiu.
- Co podać? – pyta młody, miło uśmiechnięty kelner z wyrazem lekkiego zmęczenia na twarzy
Maurizio patrzy na mnie pytająco.
- Sama nie wiem... – przeglądam szybko menu – Taki duży wybór...
- Może spaghetti alla carbonara? – proponuje Maurizio
- Nie lubię mięsa.
- W takim razie może pasta ai funghi porcini? – odzywa się kelner
Zerkam ukradkiem na cenę dania. Na szczęście nie jest jakieś strasznie drogie.
- Niech będzie. – oddaje kelnerowi kartę dań, rozpromieniona, szczęśliwa, że niedługo napełnię swój pusty żołądek i to w dodatku nie byle czym
Zdaję sobie sprawę, że to nie ja zapłacę za posiłek, mimo wszystko nie chcę narażać na koszty kogoś, kto był na tyle miły, że postanowił zjeść ze mną kolację.
- Wiesz, co dzisiaj mi się przytrafiło? – mówię gdy kelner odchodzi
- Co takiego? – przechyla się przez stolik
Opowiadam mu historię z policją i mandatem.
- Niemożliwe! – Maurizio wydaje się być zszokowany lub po prostu nieźle udaje – I to było po tym jak cię spotkałem w lodziarni?
- Uhm. – kiwam głową
- Wiesz, że nie mieli prawa tak z tobą postąpić?
- Też tak myślałam. – cieszę się, że znalazłam kogoś, kto się ze mną zgadza
- Chodzi mi o to, że w ogóle nie mieli prawa zabrać ci dokumentów. Powinnaś im je oczywiście pokazać, ale nie powinni ci ich zabierać. – mówi podekscytowany
- Szkoda mi tego dowodu, bo będę miała problemy z wyrobieniem nowego.
- Próbowałaś powiadomić ambasadę?
- Jasne. Szkoda gadać. – macham ręką
- To straszne. Jak ty teraz wrócisz do Polski? Przecież w październiku zaczyna ci się rok akademicki.
- Eee.... Tam!  - znów macham lekceważąco ręką – Wrócę na paszporcie. Dowodu mi jednak szkoda.
- Ach, więc masz paszport? – uśmiecha się z ulgą
- No tak. Zawsze biorę w podróż. Mimo wszystko jestem zła, bo po pierwsze, będzie mi ciężko wyrobić nowy, chociażby dlatego, że mieszkam daleko od miejsca zameldowania, a po drugie, za takie traktowanie ludzi na komisariacie, nie jakichś strasznych kryminalistów, tylko ludzi zagubionych i przestraszonych, komisarz powinien co najmniej odpowiadać przed sądem. Ja bym mu dała jeszcze w pysk, ale to już tak prywatnie.
- Rozumiem cię.
- Przecież nie zrobiłam nic tak poważnego, żeby odnosić się do mnie z taką pogardą!
- Masz rację.
Maurizio ewidentnie pozwala mi się wygadać i dać upust złości pilnie gromadzonej przez czas mimowania. Uhh... Jak ja bym teraz nagadała temu komisarzowi! Co ja bym mu teraz nie powiedziała!
W czasie, gdy w mojej głowie rodzą się kolejne sprytne riposty, podchodzi do nas mała dziewczynka z bukietem kwiatów. Maurizio odprawia ją gestem ręki, ale cygańska krew nie pozwala dać jej tak łatwo za wygraną.
- Nie kupi pan kwiatka pięknej dziewczynie? – wskazuje na mnie
Jedna z rzeczy, którą najbardziej nienawidzę, to obok hipokryzji, LIZUSOSTWO. Jeszcze gorsze jest głupie i niezdarne lizusostwo, a takie właśnie reprezentuje ta dziewczynka. Maurizio ewidentnie zmieszany, nie wie, co odpowiedzieć. Widzę, że jest mu głupio, a przez to i mnie jest głupio.
- Nie, dziękuję. – odpowiada szybkim szeptem
- Chociaż jednego kwiatka... Dwa euro... Panie dobry...
Dziewczynka schyla lekko główkę i rozszerzając oczęta zaczyna kołysać się na boki. Oczywistym jest, że bierze go na litość.
- To ile mówisz, ten kwiatek kosztuje? – Maurizio wkłada rękę do kieszeni
- Pięć euro. – uśmiecha się tryumfalnie dziewczynka
- Co?! – wyciąga pustą rękę z kieszeni – Mówiłaś przecież, że dwa euro
- Nie, nie. Na pewno mówiłam, że pięć.
- Mi się jednak wydaję, że mówiłaś dwa.
- Będzie pan skąpił na taką ładną panią? – wskazuje mnie palcem
Niezła jest. Teraz zmienia taktykę „na bezczela”. Spójrzcie, jaka jestem mała, a jaka sprytna i wygadana. Już choćby za to powinniście kupić ode mnie kwiatka. Nie ze mną te numery smarkulo!
Maurizio wyraźnie strapiony znów sięga do kieszeni. Wygląda jak biedne zwierze zapędzone w kozi róg. W tej sytuacji cokolwiek by nie zrobił będzie źle. Jeśli nie kupi kwiatka, wyjdzie na to, że na mnie skąpi, a jak kupi to i tak nie będzie to miało nic z romantyzmu, bo był do tego wręcz zmuszony. Wyciąga portfel z kieszeni.
- Nie lubię róż. – odzywam się wreszcie, uznając, że już najwyższa pora na małą interwencję
Dziewczynka jakby nie rozumiejąc, co powiedziałam, lecz słysząc, że się w ogóle odezwałam, kieruje ku mnie swą otwartą dłoń i mówi;
- Pani kupi kwiatka...
- Nie lubię róż. – powtarzam z jak najsłodszym uśmiechem – Następnym razem poszerz swój asortyment to pogadamy.
- Ale ładny kwiatek, pani ładna... – dziewczynce widocznie coś się tu nie zgadza
- Nie lubię róż. Jestem na nie uczulona.
Jeszcze mi w dodatku potrzeba żeby mi kwiaty prezentował. Przecież to nie miała być randka.
- Ale pan kupi kwiatka, prawda? – znów odwraca się w stronę Maurizia
Co za natręt...
- Hej! Posłuchaj mnie. – łapię małą za ramię – Przy tym stoliku nic nie zdziałasz. Te kwiaty mi się nie podobają, nie lubię ich i jestem na nie uczulona. – kłamię jak z nut – Spróbuj więc może gdzieś indziej. Zaoszczędzisz czas.
Przez parę sekund patrzymy sobie w oczy oceniając się nawzajem, poczym mała wyrywa swe chude ramię z mojej dłoni i cedząc przez zęby;
- Stupida strega! – odchodzi do innego stolika
- Ach, te dzieci. – kwituje zmieszany Maurizio chowając portfel z powrotem do kieszeni
- Rozkoszne, prawda?
- Naprawdę nie lubisz róż?
- Zdecydowanie wolę stokrotki.

                                            Speszony Maurizio, cwana Cyganka i stupida strega 
                                            z Igorem na kolanach czyli ja - głupia wiedźma
                                           
- Pasta ai funghi porcini.
Nagle jak spod ziemi wyrasta przy naszym stoliku kelner, podając zamówione dania. Pachną i wyglądają przecudnie...
- Opowiedz mi jak to sie stało, że zostałaś mimem w Rzymie. – mówi łagodnie Maurizio zaraz po odejściu kelnera
- Tak jakoś wyszło. – wzruszam ramionami nawijając spaghetti na widelec – To nie było zamierzone.
Opowiadam memu towarzyszowi moje dotychczasowe przygody. Maurizio reaguje zdziwieniem, niedowierzeniem lub podziwem, nie kwestionuje jednak stanu mojego zdrowia psychicznego.
- Wariatka. – kwituje moją opowieść po przegryzieniu ostatniego kęsa steka
No dobra, zagalopowałam się. Jak to mówią; „nie mów hop, póki się nie wysikasz.”
- To znaczy, że nie masz gdzie się teraz podziać? – pyta z troską
- Nie, nie. – kręcę głową – Na razie mieszkam u jednego znajomego.
- I wszystko jest w porządku?
- Ttak. – odpowiadam z lekkim wahaniem po czym uśmiecham się szeroko na potwierdzenie mego potwierdzenia
- Hmm...
- A tak w ogóle, to co to za miejsce? – zwinnie zmieniam temat – Bardzo sympatyczny placyk.
- To „Campo di Fiori”.
- Naprawdę?! Czyli, że ten pomnik tam, - wskazuję na monument odwrócony do nas tyłem na środku placu - to Giordano Bruno?
- Uhm. Zgadza się.
Przypomina mi się słynny wiersz Czesława Miłosza i w jednej sekundzie plac w mych oczach przemienia się w targowisko pełne kwiaciarek i innych sprzedawców, kupców, z mnóstwem przekrzykujących się radośnie, złośliwie lub gniewnie ludzi; „Co pani mi tu śmierdzącą rybę wciska!”, „Sam jest pan śmierdzący! To świeża rybka, dzisiejsza!”, „Ćwierć florena za nią nie dam!”, „Boś pan głupi, to pan nie da! Idź pan stąd! Prawdziwym klientom zrób pan miejsce, takim co się znają!”, „Świeże kwiaty, pachnące jak rozkosz! Żadna kochanka z takimi nie odrzuci!”, „Pani kochana, a co to dziś na rynku, jakieś wydarzenie?”, „Eee...tam! Nic nowego. Jakiegoś heretyka będą palić.”, „No co pani mówi, to z dziećmi przyjdę.”, „Tyyylkooo pół floreenaaa! Piękna skórka cielęęęcaaa!”, „Ponoć gadał różne świństwa, ten heretyk, bluźnił! A tfu, tfu!”, „Co pani mówi?! A duży ten stos naszykowali. Ciekawe czy drewno dadzą suche tym razem...?”, „Bo i świństwa, co gadał były duże, pani kochana! Ponoć z samym diabłem w zmowie jest!”, „Co pani! W imię Ojca i Syna i Ducha świętego! A tfu, tfu, tfu!!”
- Wszystko w porządku? – Maurizio sprowadza mnie z powrotem w XXIwiek
- Tak. Przepraszam, zamyśliłam się chwilkę.
- A o czym tak myślałaś, jeśli wolno spytać, lub o kim? – znaczący ruch brwiami
- A o Giordano Bruno właśnie. Lubię tą postać. – popijam łyk czerwonego winka – Za nieugiętość i za to, że nie bał się mieć własnego zdania. Za to, że był orłem wśród kruków. – dodaję już bardziej do siebie – I że zapłacił za to bardzo wysoką cenę.
- Za Giordano Bruno! – Maurizio wznosi swój kieliszek
- Za Giordano Bruno!
Po sytej i pysznej kolacji opuszczamy przepełnione młodzieżą, przytulne Campo di Fiori.
- Dziękuję za przepyszną kolację i miłe towarzystwo. – podaję rękę Mauriziowi na pożegnanie.- Pójdę już do domu.
- Odwiozę cię.
- Nie, nie trzeba. Z chęcią się przejdę.
- To cię odprowadzę.
- Nie, nie. Dziękuję. Z przyjemnością pójdę sama.
- Jesteś pewna?
- Absolutnie. Jeszcze raz dziękuję.
Odwracam się, odchodzę paręnaście kroków, ponownie odwracam się do Maurizia, którego zostawiłam stojącego z rękoma w kieszeniach, macham do niego z uśmiechem i gdy uzyskuję taką samą odpowiedź, odchodzę przed siebie już się nie oglądając.
Jak tu teraz dojść na miejsce? Nigdy przedtem tutaj nie byłam, a w dodatku jeszcze ciemno.
Szukając drogi powrotnej do hostelu myślę o moim podłym zachowaniu w stosunku do Maurizia.
Nie masz sobie nic do zarzucenia, Marta. Sam cię zaprosił.
Dobra, nie udawaj głupiej! Przecież wiesz, że chciał cię poderwać i że miał na coś nadzieję.
Na co niby? Na miłość? Seks? Jedno, a tym bardziej drugie jest niemożliwe do spełnienia, co dałam mu do zrozumienia, więc o co ci chodzi?
Nie wiem. Może o to, że narobiłaś mu nadziei choćby przyjęciem zaproszenia?
Co?! Zgłupiałaś chyba! Ja narobiłam nadziei?! A kto do mnie podszedł? Kto zaprosił na kolację? A kto mówił, że jest zajęty i że to absolutnie nie może być randka? Ja po prostu byłam głodna...
Czyli, że go wykorzystałaś?
A nawet jeśli, to co?! Jeżeli liczył na miłość, to chyba jest głupi, przecież mówiłam wielokrotnie, że wracam do Polski, bo bardzo zależy mi na studiach, o chłopaku nie wspominając, a jeśli liczył na seks za kolację i parę miłych słów, no to wybacz, ale chyba nie pod ten adres uderzał i nie mam wyrzutów sumienia! O!
Ale wiesz jak to jest... On być może nie traktuje poważnie chłopaka, który jest gdzieś daleko od ciebie, w innym kraju, a przecież człowiek zawsze może mieć nadzieję. Ciesz się, że do tej pory nikt nie wziął siłą tego, na co właśnie po prostu miał nadzieję.
Bo wszyscy faceci są tacy sami! Mam być wdzięczna, że nikt mi nie zrobił krzywdy?! No chyba cię pogięło! Łaski nie robią. Ja jestem wobec nich fair. Mają nadzieję? Ok. mają do tego prawo. Zastawiają swoje sidła? Ok. do tego też mają jak najbardziej prawo. Ale niech nie mają do mnie potem pretensji, że uczciwie wcześniej ostrzegając, że ze mną nie da rady jeśli chodzi o „te” rzeczy, biorę co oferują i nie wpadam w te ich sidła! Że niby ich wykorzystuję? To znaczy, że kto nie daje się wykorzystywać, ten sam od razu sam jest wykorzystywaczem, tak?! I dobrze!  Należy im się!  Wszystkim! Co do jednego!  A Rosario co, niby taki święty?! „Pomogę ci, bo nie mogę pozwolić żebyś się tułała po mieście i spała na ławce, principessa...” Roberto Benigni się znalazł! A tu hyc, do łóżka! I Cyryl pewnie taki sam! Zabawia się teraz z jakąś panienką w Czechach i nawet o mnie nie pomyśli. I co, może nie ma prawa? Parę randek przed moim wyjazdem do Włoch nie czyni z niego mojego chłopaka. Dziewczyny to sobie zawsze nie wiadomo co wyobrażają, a potem są płacze. A to, że nikogo innego nie mam żeby zmyślać o chłopaku, to już mój problem.
Czy aby na pewno?
A dajże ty mi święty spokój! Ja nie mam sobie absolutnie nic do zarzucenia!
Pani Dulska się znalazła.
Oferują pomoc, to korzystam, bo gdyby nie to, nie wiem czy któregoś ranka nie obudziłabym się na kolejnej ławce sztywna. Koniec. Kropka.
Jak chcesz...
Nawet nie zauważam, kiedy dochodzę do hostelu.
No proszę, poradziłam sobie.
- Jak poszło? – pyta Rosario otwierając mi drzwi od pokoju
Wygląda na to, że dopiero co sam wrócił z pracy, bo tkwi jeszcze w swoim kelnerskim mundurku.
- Nie najlepiej dzisiaj.
Opowiadam mu historię z mandatem.
- Moczyłaś się w fontannie? – pyta z niedowierzeniem przeciągając w typowo neapolitański sposób samogłoski i machając przy tym ręką
- Tylko jedną nogę. – spuszczam niewinnie oczy
- Hahaha!!! Włożyłaś nogę do rzymskiej fontanny?!
- A żeby to raz. Robiłam tak już wcześniej i nie wiedziałam, że nie można. Jestem z Polski a...
- Jestem z Polski, jestem z Polski... – przedrzeźnia mnie zdejmując swoje lakierki i mając przy tym niezły ubaw – Ciao Rosario! Tu Marta! Pamiętasz mnie? Jestem tamtą Polką... Hahahaha!!!! – udaje, że trzyma słuchawkę od telefonu, co oczywiście jest aluzją do naszej pierwszej i jedynej rozmowy telefonicznej
- Ty się możesz śmiać, ale 160 euro mandatu już nie jest takie śmieszne.
- Ile?!
- STO SZEŚĆDZIESIĄT!
- Za taką kasę to już mogłaś cała wykąpać się w tej fontannie, a nie tylko jedną nóżkę włożyć. Zapłaciłaś?
- Nie, no co ty. Wrócę na paszporcie.
- W fontannie się moczyła. – mówi sam do siebie kręcąc z niedowierzeniem głową i wieszając na krześle dopiero co zdjętą kamizelkę – Jadłaś coś dzisiaj? – spogląda na mnie z ukosa rozpinając białą koszulę
- Tak. Rano Giuseppe przyniósł mi cornetti jak zwykle, a wieczorem jeden facet zaprosił mnie na kolację.
- Jaki facet? – wprawne dłonie kelnera nieruchomieją na guzikach koszuli
- Normalny. Facet taki. – tłumaczę siedząc na swoim legowisku – Spotkałam go w lodziarni i zaprosił mnie na kolację.
- A ty przyjęłaś zaproszenie. – w głosie Rosaria daje się wyczuć tłamszony gniew
- Głodna byłam, to przyjęłam. Było całkiem sympatycznie. Bardzo miły człowiek.
- Bardzo miły człowiek, tak?! – syczy – A ja?!
- A ty też jesteś bardzo miły człowiek. Bardzo miły, żonaty człowiek. – uśmiecham się złośliwie
- Rozumiem.
Rosario rzuca dopiero co zdjętą koszulę na krzesło nie bacząc czy się wymnie i zamyka się w łazience.
Leżę na łóżku z rękoma pod głową, krzyżując nogi w kostkach i wsłuchując się w szumiącą wodę spod prysznica za ścianą i zastanawiam się, co powinnam teraz zrobić. Co teraz robi Cyryl? Nie wiem nawet, kiedy oczy same mi się zamykają i odpływam w krainę snów. Śni mi się właśnie Cyryl. W jednej ręce dzierży niczym berło, puszkę piwa, a w drugiej białą pierś ujeżdżającej go, równie wstawionej jak on, dziewczyny. Przygryza lekko dolną wargę z rozkoszy, łapie dziewczynę w tali i rzuca ją na brzuch. Obok leży Michele i czeka na swoją kolej, a nad tym wszystkim stoi nagi Rosario, śmiejący się i krzyczący; „Haha! Masz swojego chłopaczka! Zobacz jak czeka na ciebie! I co?! Co teraz powiesz?! Eee...?!”. Nagle przez uchylone drzwi zagląda głowa Maurizia i pyta; „Czy tu mieszka Marta? Nie? A to mogę się do was dołączyć?” Wszystko to dzieje się w przytulnym, wiejskim, drewnianym domku naszej koleżanki.
Budzę się skulona w pozycji embrionalnej, otwieram delikatnie oczy i widzę przed sobą Rosaria. Siedzi patrząc na mnie na sąsiednim łóżku z rozstawionymi szeroko nogami, łokciami opartymi na kolanach i splecionymi w piramidkę dłońmi.
- Jutro się stąd wyprowadzę. – mówię cicho
Rosario nie odpowiada od razu. Patrzy przez chwilę w podłogę, potem podnosi wzrok na mnie i wreszcie mówi;
- Dasz sobie radę? – z lekką troską w głosie, (a może mi się wtedy tylko tak wydawało?)
- Jasne, że tak! – odpowiadam pewnie i z uśmiechem – A kto da radę, jak nie ja?!
Chowam się pod pościel i dodaję;
- Czy mogę wziąć moje rzeczy tak mniej więcej o 18.00?
- Nie ma problemu. Jutro mam wolne.
- Dzięki.
Zasypiając myślę z niepokojem o tym, że noce wcale nie stają się coraz cieplejsze.

 Cdn...

2 komentarze:

  1. Tak jak sobie życzysz teraz cytuję całe zdania, w których dostrzegłem błędy. Nawiasami zaznaczyłem poprawną pisownię :)

    .......


    Na szczęście dla mnie, jej podopieczni są bardziej zainteresowani mną, niż [ponadtrzystuletnią] fontanną.

    - Niech będzie. – oddaję kelnerowi kartę dań, rozpromieniona, szczęśliwa, że [niedługo] napełnię swój pusty żołądek i to w dodatku nie byle czym.

    - Nie, nie. – kręcę głową – [Na razie] mieszkam u jednego znajomego.

    - Ttak. – odpowiadam z lekkim wahaniem, [po czym] uśmiecham się szeroko na potwierdzenie mego potwierdzenia.
    (tu jeszcze mała sugestia: czy to jest celowe powtórzenie? a może lepiej byłoby napisać tylko "uśmiecham się szeroko na potwierdzenie." lub "na potwierdzenie tego.")

    - STO [SZEŚĆDZIESIĄT!]

    Leżę na łóżku z rękoma pod głową, krzyżując nogi w kostkach i wsłuchując się w szumiącą wodę [spod] prysznica za ścianą i zastanawiam się, co powinnam teraz zrobić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Zigi! Muszę przyznać, że "ponadtrzystuletni" totalnie mnie zaskoczył. Nawet teraz jak to piszę, to mi podkreśla na czerwono, ale słownik nie kłamie. Człowiek uczy się całe życie. :)
      Tak, użyłam tam celowo powtórzenia. Chciałam celowo stworzyć masło maślane. :)
      Sześćdziesiąt było natomiast "przejęzyczeniem". :) No, ale dobrze, że zauważyłeś.

      Usuń

Dziękuję za komentarz :) Aby osoby z poza blogera mogły podpisać się wybranym nickiem wystarczy by wybrały opcję "nazwa/adres URL" i w nazwie wpisały nick.