niedziela, 17 marca 2013

ROZDZIAŁ XIV (część trzecia)



       Po chwili podchodzimy oboje do radiowozu Policji Municipale. Wydaje mi się, że nie wyglądamy zbyt przekonująco. Nikt ani przez chwilę nie pomyślałby, że jesteśmy parą.
- Poczekaj tutaj. - mówi karabinier około trzy metry od wozu wroga
Czekam cierpliwie podczas gdy GianCarlo rozmawia z policjantką. Ta zerka to na mnie, to na karabiniera i kręci przecząco głową. Gdy wraca do mnie, rozkłada bezradnie ręce i mówi;
- Próbowałem. Nic z tego.
Wracamy do pozostałych karabinierów. Odwracam się tylko do policjantki i przesyłam jej nienawistne spojrzenie. Niech ma!
- Nic z tego! – krzyczy Giancarlo do swych kompanów już na początku ulicy
- Cholera! – klnie starszy – Niestety nic nie możemy zrobić... – patrzy na mnie przepraszająco
- Zaraz! – ożywia się znów ten średni wiekiem – A może by tak zadzwonić do polskiej ambasady?
- Ale czy ambasada coś tutaj pomoże? - pytam 
- Warto spróbować.
- Masz numer? - pyta starszy
- Tak się składa, że mam. Moja szwagierka jest Polką i kiedyś potrzebowała pomocy.
Przypominam sobie, że ja też gdzieś mam numer do polskiej ambasady. Zdobyłam go w Polsce przed wyjazdem z myślą, że różne rzeczy mogą się przytrafić samotnej dziewczynie zdanej tylko na siebie. Jednak nigdy nie wpadłabym na to, że będę zawracać im dupę moczeniem nóg w fontannie. No, ale karabinier też policjant więc wie lepiej kiedy, po co i na co dzwoni się do ambasad. Pewnie ma też lepszy numer, może bardziej aktualny więc nawet nie wychylam się ze swoim. Tylko skąd ja zadzwonię?
W tym momencie czarnowłosy karabinier, pomysłodawca czynu, podaje mi swój prywatny telefon komórkowy z wbitym już numerem ambasady.
- Ojej. - mówię zaskoczona - Dziękuję.
Przykładam telefon do ucha i słyszę:
- Słucham? - po polsku
- Dzień dobry. Nazywam się Marta i mam pewien problem z policją. Może mógłby mi pan jakoś pomóc lub przynajmniej doradzić?
I opowiadam całe zdarzenie.
- Czy pani jest pijana? - odpowiada głos w słuchawce
- Nnie...
SKĄD TEN POMYSŁ?! Zaskoczyło mnie to pytanie. 
- To dlaczego wkładała pani nogi do fontanny? - pyta spokojnie lecz z wyczuwalną nutką kpiny i niecierpliwości
- Nie miałam pojęcia, że to jest zakazane. Poza tym widziałam, że ludzie tak robią i pomyślałam, że...
- Niech już pani nie myśli, dobrze? – przerywa głos – I proszę nie dzwonić tu więcej z takimi głupotami.
Jestem w szoku. Dla niego to oczywiście głupota, ale dla mnie 160 euro to nie lada problem.
- To co ja mam teraz zrobić? - pytam coraz bardziej drżącym głosem
- Nie wiem. Najlepiej zapłacić mandat.
- Ale ja nie mam pieniędzy. - kłamię
- My nie możemy na to nic poradzić. Proszę na przyszłość nie wchodzić do fontann. Do widzenia.
Co za znieczulica! Odłożył słuchawkę. Nie spodziewałam się cudu ale miałam nadzieję, że przynajmniej powie mi jakiś paragraf mówiący o nienależytym informowaniu turystów czy coś w tym rodzaju. Cokolwiek co pozwoliłoby mi pertraktować z policją znając już przepisy.
- I co?! Co ci powiedzieli? – dopytuje się ciemnowłosy karabinier – Z rodakami to zawsze inaczej się rozmawia.
Tak, faktycznie. Z rodakami rozmawia się zupełnie inaczej. To trzeba przyznać.
- Niestety nic z tego. - oddaję telefon. - Dziękuję bardzo.
- Nie ma za co. Przecież w niczym nie pomogłem.
- Dziękuję jednak za dobre chęci. - staram się opanować drżenie głosu
- Przykro mi, że nic nie możemy zrobić. – starszy rozkłada bezradnie ręce – Jedyne co mogę ci poradzić, to iść na komisariat i porozmawiać z komisarzem. On może ci anulować ten mandat.
- Na pewno ci daruje! – krzyczy najmłodszy wciąż oparty o policyjny wóz – Nie przejmuj się! Nic takiego wielkiego się nie stało.
- Dokładnie. - mówi czarnowłosy 
- Ja po prostu nie wiedziałam, że we Włoszech nie wolno w ogóle dotykać wody w fontannach...
- To tylko w Rzymie tak jest. – mówi starszy – Gdzie indziej jest normalnie. 
- Zwłaszcza na południu Włoch. - dodaje czarnowłosy
- No właśnie. Na przykład w Neapolu. W Neapolu możesz wejść do każdej fontanny i pluskać się do woli. – śmieje się starszy – Popatrz na Lucę, - klepie czarnowłosego po ramieniu – On pochodzi z Neapolu właśnie i zawsze wchodził tam do fontann nic sobie z tego nie robiąc.
Luca kiwa głową szczerząc zęby w uśmiechu.
- Luca nawet całą rodzinę przyprowadzał żeby się popluskali!
Czarnowłosy karabinier zerka na starszego ze zdziwieniem. Uśmiech mu trochę więdnie. Wygląda jak ktoś, kto właśnie się zorientował, że jest celem żartu. Starszy klepie go dalej po ramieniu i dodaje;
- Nawet czasem psa przyprowadzał! Hahaha!!!
- I pranie robił w fontannie! - najmłodszy dorzuca swoje trzy grosze
I wszyscy trzej wybuchają śmiechem. Trudno się z nimi nie śmiać, zwłaszcza widząc nerwowy i udawany śmiech neapolitańskiego karabiniera. Luca podchodzi do mnie i mówi;
- Najlepiej będzie jak pójdziesz do komisariatu o którym mówiła ci Polizia Municipale. – zmienia zwinnie temat – Tam na pewno uda ci się anulować karę.
- Spróbuję. A gdzie jest ten komisariat?
Karabinierzy zachłystując się ciągle śmiechem tłumaczą mi drogę do komisariatu. Żegnam się z nimi rozweselona i wracam do Polizii Municipale sprawdzić bieg wydarzeń.
Przy radiowozie zastaję dalej lamentującą kobietę ze swoją rodziną;
- Tyle tę nogę wsadziła, tyle! – pokazuje palcem swoje kolano – Ona mała! Nie wiedziała! Nogi czyste przecież! I tyle tylko, o! Tyle!
Wydawało mi się, że to ja zachowuję się jak histeryczka, ale przy tej kobiecie wyglądam jak mistrz jogi, tai chi i innych wschodnich dupereli. Jej panika i łzy w oczach aż krzyczą o współczucie. Policja jest jednak nieczuła;
- Z wszelkimi reklamacjami proszę się kierować na komisariat.
- Ale... Ona tylko dotąd tę nogę włożyła!
- Arrivederci! - przekrzykuje ją policjantka i odjeżdża
Zostajemy zostawieni sami sobie. Przez chwilę panuje cisza. Gapie się rozchodzą, a my patrzymy po sobie nie wiedząc co począć.
- Ona przecież mała! She’s to young, she didn’t know! – kobieta zwraca się tym razem do mnie
- Wiem. – odpowiadam – Jestem w podobnej sytuacji. Where are you from? – pytam
- Germany. Do you speak english?
- Troszkę. – odpowiadam po angielsku.
- Jeezu! Jak to dobrze! Wreszcie ktoś tu mówi po angielsku! Z nikim nie mogliśmy się dogadać!
- Rozumiem. - kiwam głową - Włosi raczej rzadko mówią w innych językach niż włoski.
- Tobie też zabrali dokumenty? - pyta jej mąż
- Tak.
- A przecież tu nigdzie nie jest napisane, że nie wolno! My nie wiedzieliśmy! - żali się znów kobieta
Ich dwójka dzieci przygląda nam się z boku z lekkim zaciekawieniem. Wyglądają razem jak idealna, przykładna rodzina z telewizyjnych seriali. Rodzina dwa plus dwa. Wysoka, nawet ładna, szczupła kobieta, wyższy oczywiście od niej, barczysty mąż, córeczka i synek, wszyscy piękni blondyni o aryjskiej (czyli naszej, słowiańskiej) urodzie. Wspaniała, piękna rodzina na wakacjach. Właśnie spotkała ich niesamowita tragedia i zupełnie nie wiedzą jak sobie z tym poradzić, ale zawsze mogą liczyć na siebie.
Patrzę jak mąż kobiety obejmuje ją płaczącą, pociesza, głaszcze po włosach... I mimo woli czuję lekkie ukłucie w duszy.
- I co chcesz teraz zrobić? – pyta mężczyzna odwracając twarz w moją stronę lecz nie puszczając z objęć swojej żony
- Iść na ten komisariat. Może coś się tam wskóra...
- Wiesz gdzie to w ogóle jest? - pyta kobieta ocierając łzy
- Wiem.
- Możemy iść z tobą?
- Oczywiście. Nie ma problemu.
Po chwili wszyscy idziemy na komisariat. Ja na czele a za mną piękna, niemiecka, bezradna rodzina. Odwracam co chwilę głowę żeby sprawdzić czy dotrzymują mi kroku. W ich twarzach wyczytuję strach i niepewność.
- Już niedaleko. - staram się ich uspokoić
Gdy wreszcie dochodzimy do komisariatu okazuje się, że wcale nie jest tak kolorowo jak miałam nadzieję, że będzie...
- CO?!!? – krzyczy komisarz nie wysłuchawszy nawet do końca mojej prośby – Chyba ci się w głowie pomieszało!
Milknę totalnie zaskoczona.
Niemiecka familia czeka na korytarzu. Oczywiście nikt tutaj nie mówi po angielsku, a już tym bardziej po niemiecku więc czekają na tłumacza. Chodzą w tę i z powrotem, denerwują się, pocieszają nawzajem, zaglądają przez otwarte na oścież drzwi gabinetu w którym toczy się dyskusja między mną a komisarzem, słuchają jego krzyków, patrzą na jego wymachujące w typowych, włoskich gestach ręce i bledną coraz bardziej z przerażenia.
- Proszę pana... – mówię do komisarza – dla mnie 160 euro to naprawdę dużo. Co się stało, to się nie odstanie, a ja naprawdę żałuję tego czynu i już go więcej nie powtórzę. Przecież chyba nic się znów tak wielkiego nie stało...
- Co ty sobie myślisz?! Że jak jesteś turystką, to wszystko ci wolno!?!!
Komisarz wstaje, wychodzi zza biurka i staje naprzeciw mnie przybierając groźną pozę typu; „zaraz ci przypieprzę”. Mimo, że jest o pół głowy niższy ode mnie czuję niemiły dreszcz przepływający po moich plecach i pot który momentalnie przylepia do mnie koszulkę.
- Niech pan postara się zrozumieć... Ja nie wiedziałam, że nie wolno moczyć się w tej fontannie. Przecież...
- W żadnej fontannie w Rzymie nie można się moczyć!!! Co, u siebie w kraju też tak włazisz do fontann?!! – komisarz przybiera czerwono buraczaną barwę twarzy kontrastującą z błękitno fioletowymi żyłami na szyi
Córka niemieckiej pary zaczyna płakać na dźwięk jego krzyków.
- Właśnie staram się panu wytłumaczyć, że w moim kraju to dość częsty widok. Zwłaszcza dzieci...
- Trzeba było zapoznać się z prawami obowiązującymi w T Y M kraju, zanim się tu przyjeżdżało! – komisarz ze zdenerwowania pluje śliną - Wy, turyści myślicie, że wszystko wam wolno! Chodzicie jak święte krowy po ulicach! Nie przestrzegacie tutejszych praw!!!
      Ktoś tu chyba wstał lewą nogą...
- Przecież sami Włosi nie przejmują się zbytnio sygnalizacją świetlną więc...
- CO?!! Co ty powiedziałaś?!!! – przybliża do mnie swą czerwoną od gniewu twarz 
Przypomina mi się mój ojczym i od razu czuję jak jeszcze bardziej oblewa mnie pot.
- Masz czelność zwracać uwagę nam, rodowitym Włochom?!!?
W tej chwili to może wydać się śmieszne, ale wtedy serce zaczęło mi walić ze strachu i poczułam się taka malutka...
- Czyli, że nie podaruje mi pan tej kary...? – pytam głupio piskliwym, cichym głosikiem
- NIEEE!!! – ryczy jak ranny lew – Zapłać karę i naucz się szanować przepisy w cudzym kraju. A przede wszystkim się z nimi zapoznaj zamiast kupować kolejne ciuszki na wyjazd! – krzyczy siadając z powrotem przy swoim biurku co odbieram jako zakończenie rozmowy
Wychodzę zrezygnowana na korytarz.
- I co? Co ci powiedział? – Niemka atakuje mnie pytaniami zaraz po wyjściu – Podarował ci?
Ciągle nie mogę jeszcze uwierzyć, że człowiek z którym przed chwilą rozmawiałam jest autentycznym komisarzem i że ta rozmowa odbyła się naprawdę.
- Nieee... - kręcę głową powstrzymując łzy
Tylko się nie rozbecz Marta, po co robić widowisko? No, przestań! Później znajdziesz jakiś kąt i sobie popłaczesz a teraz im tego nie pokazuj!
- Ale co ci powiedział? - dopytuje Niemka
A gdzie godność człowieka? Czy ja tutaj nie mam żadnych praw? A może takie traktowanie ludzi jest normalne we Włoszech?
- Lepiej nie pytaj... - mrugam wilgotnymi oczyma
Przypomina mi się przygoda z policją u Rosaria w mieszkaniu. Przecież tamci policjanci byli zupełnie inni, bardziej ludzcy... Dało się z nimi rozmawiać...
- Ale co ty mu powiedziałaś?
Kobieto, odejdź ode mnie. Nie widzisz, że próbuję powstrzymać płacz? Zostaw mnie teraz. Chociaż na chwilkę...
Siadam na ławeczce pod ścianą w korytarzu i patrząc na zieloną, odpadającą miejscami farbę, odtwarzam jeszcze raz całą rozmowę z komisarzem. I jeszcze raz i jeszcze... „Zapoznaj się z przepisami kraju do którego jedziesz zamiast kupować kolejne ciuszki na wyjazd.” Jak on mógł mi tak powiedzieć?! Ciekawe czy on studiuje prawo danego kraju zanim wyjedzie na wakacje z żoną? Mogłam go o to spytać. W ogóle jakie ciuszki?! Zdaje się, że jego żona ostatnio zrujnowała ich  na wakacjach i teraz musi brać nadgodziny, przez co jest wściekły i wyżywa się na innych kobietach.
W międzyczasie do niemieckiej pary podchodzi  komisarz i mówi przyjaznym tonem;
- Państwo w sprawie mandatu? - oczywiście po włosku
- My douther didn’t know... Could you give as back our ID card, please?
- Musicie państwo poczekać na tłumacza. – mówi dalej po włosku – Andrea! Co z tym tłumaczem?! – krzyczy w głąb gabinetu po czym zwraca się ponownie do Niemki – Zaraz przyjedzie i wtedy wszystko wyjaśnimy.
Czy to ten sam człowiek z którym rozmawiałam przed chwilą?
- But we don't have any money... – Niemka zaczyna płakać – She put only one leg in to the water... - chlipie machając komisarzowi wskazującym palcem przed nosem - One leg...
Zaczyna się przedstawienie. Znam dobrze takie numery. Nie wiem dlaczego tak jest, ale każda matka mogłaby z powodzeniem grać w teatrze dramatyczne role. Gdy tylko kobieta staje się matką, nabywa w niewyjaśniony dotąd sposób umiejętność płaczu na zawołanie. Osobiście podejrzewam, że winne są jakieś hormony.
Z drugiej strony rozumiem Niemkę, bo sama ledwo powstrzymuję się od płaczu. Lecz skoro ja daję radę, (a jestem w gorszej sytuacji od niej, chociażby z braku wsparcia) to czemu ona nie może się powstrzymać? Może to się zmienia u kobiety po dzieciach?
Niemka rozbeczała się na dobre. Jej dzieci podbiegają do niej przestraszone;
- Mama! - krzyczy córeczka także roniąc łzy
No nieee... Za tę rolę należy im się OSKAR. Płacząca matka przytulająca swe przestraszone dzieci. Spoglądam na jej męża i widzę w jego twarzy mieszankę strachu i bezradności.
- Spokojnie... – mówi łagodnym głosem komisarz – Proszę sobie usiąść i napić się wody. Chyba, że wolą Państwo coś ciepłego... Andrea! Zrób tym Niemcom kawę albo herbatę! – chwila ciszy – Nie wiem! Spytaj ich co wolą! – po czym dodaje w stronę rodziny – proszę się nie obawiać, zaraz wszystko wyjaśnimy. Kolega przyniesie Państwu coś do picia. – mówiąc to wskazuje im delikatnym gestem krzesła i ławki pod ścianą w korytarzu
Przestraszona, niemiecka rodzina, która zupełnie nie wie co się do nich mówi, siada we wskazanym miejscu. Mama z córką kwilą dalej a ojciec obejmuje synka.

Nic z tego nie rozumiem. Dlaczego ja jestem tu traktowana jak śmieć, a oni jak co najmniej ważna delegacja z Niemiec? Komisarz wkurza się na turystów. Ewidentnie ma ich dość. Pewnie już nie raz zaleźli mu za skórę wykorzystując swoją „turystyczną nietykalność”. Dlaczego więc wydzierał się na mnie skoro to oni są typowymi turystami?
Patrzę na siedzącą po mojej prawej stronie przytulającą i pocieszającą się rodzinę i czuję, że coś się we mnie buntuje.
- I co teraz zrobisz? - pyta Niemka ocierając łzy
- Nie wiem. – mówię zapatrzona w odprysk farby na ścianie – Chyba jest mi już wszystko jedno. – odpowiadam łamaną angielszczyzną
- My nie mamy już pieniędzy... - mówi zanosząc się szlochem na nowo a w mojej głowie niczym krótki film przewijają się scenki niemieckiej rodziny w restauracjach, w muzeach, sklepach... – Jutro wracamy do Niemiec a nie mamy dokumentów. Jak my stąd wyjedziemy?
Jej mąż głaszcze ją po głowie obejmując ramieniem.
Nie ma sensu tu siedzieć. Jak zostanę tu dłużej, to ani chybi rozbeczę się bardziej niż ta Niemka. Ale zaraz, zaraz... To nie koniec świata przecież...
Wstaję, zakładam na plecy Igora, biorę reklamówkę ze strojem mima i idę w stronę wyjścia.
- Idziesz po pomoc? - pyta Niemka dla której najwyraźniej jestem iskierką nadziei, wskazówką co robić i ostoją bezpieczeństwa w tym burdelu.
- Nie. Po prostu stąd idę. Mam dość. - tych upokorzeń, dodaję w myślach
- Więc jak wrócisz do Polski?
- Na paszporcie.
Na te słowa Niemiec uśmiecha się do mnie szeroko.
- Zabrali mi przecież tylko dowód.
- Nie boisz się, że wyślą ci mandat do Polski? - pyta zaciekawiona
- Pieprzę to.
- Good luck! - woła jej mąż gdy jestem już przy drzwiach wyjściowych
Że też wcześniej o tym nie pomyślałam. Niepotrzebnie te całe nerwy. A jeśli faktycznie wyślą ten mandat? No to co? Poślą za mną pościg do Polski?

Parę miesięcy później odesłali mi mój dowód osobisty z listem, że ktoś go niby znalazł we Włoszech na ulicy. Ale wtedy oczywiście nie mogłam tego wiedzieć...

Cdn...

11 komentarzy:

  1. Przekonująco i szyi (więcej nie zauważyłam)/S.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki. Już poprawione. :P
    Sorry, że Was tak wykorzystuję, ale naprawdę mi pomagacie z tymi błędami. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie ma żadnego problemu, skoro i tak czytam i zauważam, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby Cię o tym poinformować: ), pozdrawiam/S.

    OdpowiedzUsuń
  4. Right now it appears like BlogEngine is the preferred blogging platform out there right now.
    (from what I've read) Is that what you are using on your blog?

    my webpage :: glume cu romani

    OdpowiedzUsuń
  5. Piece of writing writing is also a fun, if
    you be acquainted with afterward you can write otherwise it is complicated to
    write.

    Feel free to visit my blog post jocuri cu super mario flash

    OdpowiedzUsuń
  6. I like it when individuals get together and share opinions.
    Great site, continue the good work!

    Here is my web page; jocuri cu wrestling online

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja bym nie wpadł na to, żeby olać dowód mając paszport, masz głowę na karku. Ale dobrze zrobiłaś, jeszcze brakowało tego, żeby dorabiać włoską straż miejską 160 euro. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No najgorsze jest to, że w ogóle nie mieli prawa mi zabierać dokumentu. Ale kiedy człowiek jest sam, a nad nim władza,która krzyczy, to po prostu czuje się bardzo malutki.

      Usuń
  8. Skoro już prosisz o pomoc w wyłapywaniu błędów, to dorzucam też od siebie swoje trzy grosze :) Otóż uważam, że powinno być:
    "Mam na imię Marta" - bo "nazywam się" mówimy wtedy, gdy wraz z imieniem podajemy również nazwisko lub gdy przedstawiamy się samym nazwiskiem;
    "naprzeciw; niepotrzebnie" - pisownia łączna
    "po czym" - pisownia rozdzielna
    "ani chybi"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zigi, dziękuję za pomoc. To co wyłapałam, poprawiłam.
      Wiem, że powinnam napisać "Mam na imię Marta" zamiast "nazywam się Marta.." i pamiętam, że pisząc ten fragment chwilę się zastanawiałam co tu zrobić. Po pierwsze to tłumaczenie z włoskiego gdzie się mówi "mi chiamo Marta" a rzadziej używa się "il mio nome e'" co by było dokładnym tłumaczeniem "moje imię to..." Jednak powód dla którego zdecydowałam się użyć "nazywam się..." jest powtórzenie słowa "mam". Byłoby wtedy "MAM na imię Marta i MAM problem z policją". Jakoś tak mam wbite do głowy, że należy unikać powtórzeń, (staram się tego trzymać jak mogę, z dwojga złego wolę uniknąć powtórzenia :))
      Co do "ni chybi" - jest to określenie nieprawidłowe ale kolowkialne, często słyszane i używane przez ludzi. Taki miałam zwyczaj mówienia, choć zdawałam sobie sprawę, ze mówię źle, to właśnie było jedno z tych niewielu określeń, które specjalnie zniekształcałam. Inne tego typu określenie, to np. "nie da rady", które ja zniekształcam po swojemu przedrzeźniając może trochę styl wiejski i często mówię "ni dy ry dy". Mimo to, masz rację, ludzi może to koleć w oczy więc poprawiłam. Dziękuję!

      Usuń
  9. Moi drodzy! Mam prośbę - jeśli chcecie mi pomóc w wyłapaniu błędów, prosiłabym abyście zacytowali zdanie albo napisali, który to jest akapit.Albo chociaż mniej więcej położenie (na końcu, w środku, na początku rozdziału) Dzięki temu poprawianie idzie mi znacznie szybciej. :)
    Dziękuję! :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz :) Aby osoby z poza blogera mogły podpisać się wybranym nickiem wystarczy by wybrały opcję "nazwa/adres URL" i w nazwie wpisały nick.