środa, 11 lipca 2012

ROZDZIAŁ XI (część pierwsza)

WSZYSTKIE DROGI PROWADZĄ DO RZYMU

"Każdy prowadzi jakąś kalkulację, 
którą nazywamy nadzieją."
Platon


           
           Uśmiecham się przyjaźnie, wystawiam rękę i po niecałej minucie zatrzymuje się wielki, sapiący tir. No cóż.. Lepszy rydz, niż nic.
Przyzwyczajona do szybkiego reagowania od razu wskakuję ale nieee... Siwy, bardzo niski i tęgi mężczyzna nie rusza od razu. Nie zwraca uwagi na trąbiące za nim pojazdy.
- Gdzie chcesz jechać? - pyta najpierw
- Do Rzymu.
- Ja jadę na Sycylię.
- To po drodze. - o ile dobrze pamiętam geografię
- Nie wjeżdżam do Rzymu. Omijam go bokiem.
- To nic. Zawsze to bliżej. Potem już sobie poradzę. O ile nie będę panu przeszkadzać.
- Nie, tylko ostrzegam, że wysadzę cię w nocy gdzieś na autostradzie.
- To nic. Dam sobie radę.
- W porządku. Skoro tak mówisz. Mam na imię Salvatore. - wyciąga rękę przez skrzynię biegów i otwarte drzwi pasażera
Piiib!!! Kierowcy z tyłu zaczynają się denerwować.
- Marta.
Hmm... Silny, konkretny uścisk dłoni, imię które znaczy tyle samo co „ratownik” i przyjazne oczy... Nie jest źle. Powiem więcej; jest DOBRZE.
- Daj mi swój plecak. Schowam ci go na pace.
- Dziękuję, nie trzeba. Wcale mi nie przeszkadza. - ściskam kolana i przytulam go bardziej do siebie.
- Plecak należy położyć na swoje miejsce. - mówi surowym głosem mój nowy znajomy
Piiib!!!
- No dobrze. - odpowiadam niepewnie
Salvatore wysiada z ciężarówki, nie przejmując się zniecierpliwieniem kierowców stojących w korku który sam stworzył, powoli obchodzi ją dookoła poczym otwiera drzwi z mojej strony i mówi żebym oddała mu plecak. Oddaję posłusznie i idę za nim.
Zgadnij gdzie go chowa?
Pod podwoziem tira w skrytce koło bananów.
- Może jesteś głodna? Chcesz banana?
- Chętnie. - potakuję lekko zdziwiona
"... Jedziesz do cholery czy nie!!!?? Ile można czekać?! Rusz się!!!..."
- Vaffa..! Salvatore robi specyficzny, włoski gest w kierunku kierowców.
Wsiadamy ponownie i wreszcie ruszamy.
W czasie podróży jak zwykle gatka - szmatka. Ja opowiadam mu trochę o sobie, on się dziwi, opowiada mi o sobie. Ja opowiadam mu o swojej podróży, on się jeszcze bardziej dziwi i opowiada mi o sobie.
- Dla mnie jest to niepojęte co opowiadasz. Sam mam córkę i dlatego kiszę się tej puszce. Żeby ona miała zapewnioną jako taką przyszłość. 
I tak właśnie pozwierzaliśmy się trochę sobie nawzajem. Nie wiem czemu obcym zawsze łatwiej się zwierzać niż bliskim. Może dlatego bo wiesz, że ich już nigdy nie spotkasz?
Nawet nie zauważyłam kiedy zrobiło się ciemno. Parę kilometrów przed włoską stolicą, milczący przez pewien czas Salvatore wychodzi do mnie z dziwną propozycją;
- A może chciałabyś jechać ze mną do Sycylii?
- Co?
Byłam już na Sycylii i Kalabrii potem trafiłam na samą północ do Wenecji, a to wszystko ciągle starając się dostać się do Rzymu.  Co jest z tym Rzymem, że tak ciężko mi tam dotrzeć?
- Tak sobie myślę, że mogłabys dla mnie pracować.
- Co?! 
- No bo co cię czeka w Rzymie? Powiedz prawdę. Nikt tam na ciebie nie czeka, prawda?
- Prawda. - przyznaję
- A ze mną nic by ci się nie stało. Spokojnie zarobiłabyś na studia, może niewiele, bo mogę ci zaoferować jedynie 500 euro za ten miesiąc ale zawsze to pieniądz.
Zaraz, zaraz... Czegoś tu nie rozumiem...
- A co miałabym dla ciebie robić? - pytam niepewnie
- Jeździłabyś ze mną i zajmowałabyś się papierkową robotą, podczas gdy mi zostanie po prostu sama jazda. Szkoda, że nie masz prawo jazdy kategorii C + E, bo byśmy się zmieniali ale dużo mi już pomożesz biorąc na siebie te papiery.
Podaje mi wyciągniety uprzednio ze schowka plik papierów.
- To wbrew pozorom nie jest takie trudne, chodzi o to, że... - no i Salvatore wyjaśnia o co by chodziło w papierkowej robocie. Faktycznie nie jest to takie trudne, ale...
- Ale ja tego po prostu nie znoszę.- dokańcza mój kierowca. - Co ty na to? Wiem, że nie jest to super propozycja, ale będziesz miała dach nad głową, codzienny posiłek i pewną wypłatę.
I pewną wypłatę... Powtarzam w myślach. Nic nie jest w życiu pewne.
- Więc co ty na to? - powtarza - Jakoś się tu pomieścimy. - ruchem głowy wskazuje tył kabiny.
Odwracam głowę i dopiero teraz zauważam, że jego kabina jest o tyle dziwna, że ma tylko jedno łóżko. To znaczy jak się pomieścimy? Nie rozumiem...
- Chyba jednak wysiądę w Rzymie. - stwierdzam.
- Ale przecież tam nic dobrego cię nie czeka. Na pewno coś ci się stanie. Rzym jest niebezpiecznym miastem. Nie ryzykuj życia!
Jak ja kocham w ludziach ten optymizm...
- Jesli nie zaryzykuję, będę potem żałować. Muszę spróbować.
- Jesteś pewna? - patrzy na mnie poważnie
- Tak. Dziękuję ci jednak za pomoc.
O ile naprawdę chciałeś mi pomóc spryciarzu o jednym łózku.
- Pewna na sto procent?
- Tak.
- To dobrze, bo już dojeżdżamy. Zjadę na ten autogrill, który widzisz przed nami i tam cię wysadzę.
- Dobrze. Dziękuję.
- Ale pamiętaj, nie ufaj pierwszej lepszej osobie. Tutaj ludzie są naprawdę niebezpieczni. - no jasne, strasz mnie dalej - nie śpij sama gdzieś w krzakach, bo możesz się już nie obudzić, ok?
- Postaram się.
Nagle dochodzi do mnie brutalna rzeczywistość. Zaraz wysiądę z bezbiecznej i ciepłej kabiny włoskiej ciężarówki nie wiadomo gdzie. A jest już zupełnie ciemno i tak jakby chłodnawo... I wilcy...
- Uważaj na siebie Marta.
Ściska mi dłoń. Mocno, jak na początku naszej znajomości.
- Postaram się. - odwzajemniam uścisk i zeskakuję z kabiny
Salvatore trąbi na pożegnanie i odjeżdża w swoją stronę. Na Sycylię. Pracować na swoje życie. Ciekawe... ”Ratownik”, czy raczej „Spryciaż o jednym łóżku?”
Rozglądam się dookoła. No cóż... Nie uśmiecha mi sięto ale chyba ponownie przyjdzie mi spędzić noc na autogrillu.
Wchodzę do środka i pierwsze co robię, to oczywiście obczajam miejsce gdzie można byłoby się zdrzemnąć. Niestety nie widzę żadnej sofy, narożnika, fotela... Nic co choć w jednej setnej przypominałoby łóżko.
Wystrój lokalu surowy a raczej tandetny. Postanawiam zaszaleć i kupuję kubek gorącego mleka.
- Caffe latte?
- Nie. Samo latte.
Zdziwiony sprzedawca podaje mi to, co lubię najbardziej - ciepłe mleko z olbrzymią ilością pianki, bez kawy.
Siadam przy jednym z plastikowych, białych stolików, na plastikowym, białym krześle, delektuję się moim zakupem w plastikowym, białym kubku, (bądź co bądź, to przecież 52 eurocenty) i zaczynam jak zwykle rozmyślać. A raczej martwić się.
No bo faktycznie co mie czeka w Rzymie? Spokojnie, narazie mam plan. Zarobię jako mim na jednej z głównych ulic, prześpię się zaś w jakimś parku albo czymś takim... No dobrze, plan może nie jest doskonały, ale zawsze to jakiś PLAN.
- Przepraszam...
- Łaa!! - podskakuję lekko ze strachu czując czyjąś rękę na moim ramieniu.
Odwracam do tyłu głowę. Kobieta około czterdziestki, ciemna karnacja, kręcone, kruczoczarne włosy długości ramion, przybliża do mnie swą dość miłą, uśmiechniętą twarz.
 - Przepraszam, - powtarza ciepłym glosem - czy jesteś sama?
Mam nadzieję, że to nie lesbijka bo już mam dość podrywów.
- Tak. - odpowiadam niepewnie. - A co?
Na krzesłach obok siedzą moi niewidzialni przyjaciele - Frank Sinatra i Roberto Carlos. Poznajcie się.
- Obserwowałam cię przez chwilę. Właściwie od momentu gdy kupiłaś mleko. - uśmiecha się szerzej – I pomyślałam sobie, że chyba nie masz się gdzie podziać. - chwila ciszy, ciekawe czy po mleku to poznała?  – Masz dzisiaj gdzie spać?
Hmm... Niech pomyślę...
- Nie, dzisiaj nie mam. - odpowiadam z uśmiechem
- To może zanocujesz dziś u mnie?
Tak prosto z mostu? Gdzie jest haczyk?
- Nic się nie bój .- kobieta jakby czytała w moich myślach – Wiem, że propozycja może wydawać się dziwna ale jak patrzyłam na ciebie, to przypomniała mi się moja córka.
Pewnie nie żyje, biedaczka...
- Wyjechała do Anglii, na studia. W ogóle podróżuje po całym świecie i rzadko kiedy bywa w domu.
- To dobrze, że jest ciekawa świata. - odzywam się wreszcie. - Wiele zobaczy i wiele się nauczy.
- Tak, zgadzam się, tylko mi żal, że tak rzadko ją widuję. Jak patrzyłam na ciebie, siedzącą samotnie nad tym mlekiem, z miną, bez urazy jakbyś się miała zaraz rozpłakać pomyślałam, że jeśli gdzieś w wielkim świecie, kiedykolwiek moja córka będzie w podobnej sytuacji, chciałabym żeby ktoś wyciagnął do niej rękę i jej pomógł. Ktoś o uczciwych i szczerych zamiarach. To co? Dasz się zaprosić na dzisiejszą noc do mojego domu? Pokój mojej córki stoi wolny a ona na pewno nie miałaby nic przeciwko...
- Czemu nie? - odpowiadam – Jeśli to nie kłopot, to chętnie skorzystam.
Dałam się zaprosić murzynowi, staremu dziadowi co sobie ubzdurał fortunęw kasynie, to jej się nie dam?
- To świetnie. Kupię tylko papierosy i jedziemy, dobrze? Ja mieszkam w Rzymie. Mam nadzieję, że to ci odpowiada...
- Jasne! 
Aniele stróżu mój, moja Juno, dzięki, że zawsze przy mnie stoisz...
Dopijam szybko mleko i idę z nieznajmą do jej auta.
- Mam na imię Miranda. - mówi zapalając papierosa 
Uchyla szybę i z piskiem opon wyjeżdża na autostradę. Prowadzi tylko jedną ręką, bo drugą trzyma świętego wręcz dla niej papierosa.
Rozczochrane, czarne loki wirują jej dookoła twarzy za każdym razem gdy wychyla się lekko aby wydmuchać dym. Wygląda jak nowoczesna czarownica jadąca na sabat (kto by tam teraz używał mioteł!), czym wzbudza moje większe zaufanie. Nie ma to jak być pod osłoną magii.
- Przeszkadza ci dym?
Dym? Jaki dym? Przecież wszystko wydmuchujesz na zewnątrz, kobieto! Gdybyś ty widziała mojego ojczyma... Ten to dopiero czadził! Gdy jechałam z nim w aucie nigdy nie uchylał okien, (chyba, że w upalne lato). Mało tego, mi również zabraniał otwierać (uważał, że taki gnój jak ja, na pewno zepsuje korbkę do szyb w dużym fiacie). Palił zawsze jednego za drugim i czasem odwracał się do tyłu żeby z uśmiechem przyklejonym do ust móc wydmuchać dym prosto na mnie.
Czy mi przeszkadza twój dym? Twój dym Mirando, przy tamtym jest niczym morska bryza...
- Nie. - odpowiadam. - Nie przeszkadza.
- Próbowałam wiele razy rzucić to paskudztwo ale w końcu doszłam do wniosku, że ja to po prostu lubię. A ty palisz?
- Nie.
- Skąd pochodzisz?
- Z Polski.
- Naprawdę?! - uśmiecha się półgębkiem aby nie wypadł jej papieros - Jak ten... No... - pstryka palcami - Papież!
- Dokładnie. 
- JEsteś katoliczką?
- Hmm... Myślę, że obraziłabym prawdziwych katolików gdybym powiedziała, że tak. Zostałam ochrzczona ale uważam się bardziej za agnostyczkę. Choć coraz bardziej skłaniam się do ateizmu. Sama jeszcze nie wiem...
- Rozumiem. - Schyla się do schowka po kolejnego papierosa odsłaniając bardziej i tak już mocno odsłonięty dekolt i jakby trochę „sfatygowane” piersi. – To trochę tak jak ja.
Wjeżdżamy na przedmieścia Rzymu. Miranda lawiruje w ciemnych uliczkac, aż w końcu oznajmia;
- Skoczymy jeszcze do pewnej pasticerii. Wprawdzie jest późno, ale mój przyjaciel jest właścicielem więc może uda nam się coś przekąsić. Co ty na to?
A mam wyjście? Najchętniej położyłabym się spać.
- Jasne. - odpowiadam
Dwie minuty później...
- Marco?! - woła Miranda wślizgując się przez uchylone drzwi
Z zaplecza wychodzi mężczyzna średniej postury. Mimo siwych włosów wcale nie wygląda staro.
- Miranda? Ciao! Ty jak zwykle o tej porze. 
- A co, mam przychodzić kiedy bułki są już czerstwe?
- Nie sprzedaję czerstwych bułek! - obraża się na żarty
- Doskonale wiem, że właśnie o tej porze pieczesz świeże ciasteczka. - rusza znacząco brwiami
- Dobra, dobra... Co chcecie zjeść? Właśnie upieklem pizzette.
- Niech będą. - śmieje się Miranda
Po chwili piekarz  wnosi dwie blachy małych pizz wielkości dużych ciastek.
- Z szynką czy bez?
- Dla mnie dwie z szynką i jedna Margherita.
- A dla ciebie? - Marco patrzy na mnie
- Ja właściwie...
- Z szynką czy bez? - powtarza udając, że mnie nie słyszy
- Jedną bez. Dziękuję.
- Usiądźcie sobie przed wejściem. Jeszcze nie schowałem stolików. Wiedziałem, że przyjdziesz, hehehe!
- Dzięki Marco. Ile płacę?
- Daj spokój! Nawet mnie nie denerwuj! - macha ścierką w jej stronę
Ledwo siadamy gdy do piekarni podchodzi dwóch chłopaków.
- Marco?! - woła jeden z nich - Upiekłeś coś świeżego? Cześć Miranda.
- Ciao. Co sięwłóczycie po nocy?
- I kto to mówi...
- Witam chłopcy. - piekarz wyciera ręce o zapaskę, wita się z przybyszami i zapala papierosa.- Weźcie sobie pizze. Dopiero co upiekłem.
Po chwili wszyscy już pałaszujemy ten cudowny, włoski przysmak.
- No więc co wy się tak włóczycie po mieście o tej porze?
- Odezwała się ta, co wcześnie chodzi spać, hehe... - droczy się jeden z chłopaków. Ten z wełnianą czapką na głowie mimo ciepła, w bluzie i luźnych, dżinsowych spodniach.
- Ja jestem nocnym markiem. Pracuję w nocy, to i żyje w nocy. No bo kiedy? W dzień śpię.
Zaglądam do papierowej, piekarskiej torby i zauważam, że zamiast jednej są tam dwie pizze. Spoglądam na piekarza, który wraz z mrugnięciem oka, przesyła mi przyjazny uśmiech. Jakby był aniołem, który wyczuł mój głód. Hmm… Jak człowiek jest sam jak palec kontra cały świat, to wszędzie się doszukuje aniołów aby sobie pomóc.
- A czym się zajmujesz, jeśli wolno spytać? - zwracam się do Mirandy
- Jestem szoferem.
- Naprawdę? Pracujesz dla jakiejś firmy czy prywatnej osoby? 
Piekarz przysłuchuje się oparty o framugę drzwi. Strzepuje popiół na ziemię.
- A czym się zajmujesz, jeśli wolno spytać? - pytam Mirandy, odwzajemniając uśmiech piekarzowi.
- Dla prywatnego biznesmena. Jestem jego nocnym szoferem. Wożę go od baru do klubu, od klubu do...
- Do burdelu, hehe! - dokańcza jeden z chłopców, ten "luzak"
- Czasem zdarza się nawet i do burdelu. - potwierdza poważnie Miranda
- Więc twoim jedynym zadaniem jest zawieźć go w wybrane miejsce i tyle. Nic więcej?
"Luzak" skończył właśnie jeść swoje pizze i teraz kładzie nogi na stole.
- Dokładnie tak. Zawożę go na przykład pod jakiś bar i czekam w wozie aż wyjdzie stamtąd pijany. Wtedy zawożę go do domu albo innego baru. W międzyczasie coś sobie czytam lub po prostu śpię.
- Super! Świetna robota.
Drugi z chłpaków, ubrany całkiem zwyczajnie i całkiem zwyczajnie siedzący przy stoliku (bez żadnych cyrkowo- luzackich akrobacji), także kończy jeść i pyta zwracając się w moim kierunku;
- A ty gdzie pracujesz? Nie widziałem cię tu wcześniej.
- Co? Ja? Ach, tak! No właśnie sęk w tym, że jeszcze nigdzie. Szukam pracy.
- W Rzymie?
- Tak.
Ciekawe jest to, że nikt z obecnych nie pyta mnie kim jestem, skąd pochodzę, co tu robię itp... To całkiem miłe.
- Właśnie, może wiecie przy okazji ile zarabiają np. kelnerzy w Rzymie?
- Jako kelnerka w centrum Rzymu, - „Normalny” podnosi do góry wskazujący palec przy słowach; „centrum Rzymu”- zarobisz ok. 50 euro za dzień.
- Za osiem godzin?
- Osiem, dziewięć... Czasem więcej. To zależy.
- Aha.
- Ale nie wiem czy uda ci się tak łatwo znaleźć pracę.
- Myślałam, że skoro we Włoszech jest dużo restauracji, to ciągle potrzebują kogoś do pracy. Zwłaszcza w stolicy.
- Tak, ale na początku sezonu. Teraz jest już... - podnosi do góry oczy, próbując sobie przypomnieć dzisiejszą datę. - Dzisiaj jest już prawie połowa sierpnia więc raczej każda sezonowa praca jest już zajęta.
- Coś ty taki pesymista... - wtrąca się „Luzak” - Jak dziewczyna chce, ma zapał i chęci to znajdzie pracę nawet pod koniec sezonu. Różnie w życiu bywa.
- No nie wiem... Wątpię szczerze mówiąc.
- A ja wierzę, że jej się uda.
- Dziękuję. - uśmiecham się do "Luzaka"
- Mieszkasz gdzieś w centrum? - drąży "Normalny"
- No właściwie, to jeszcze nie mieszkam w ogóle ale pracuję nad tym. - dokańczam swoją ostatnią pizzę.
- Dziś mieszka u mnie. - wtrąca Miranda, która dawno już zjadła i pali teraz trzeciego z kolei papierosa.
- No ładnie. Nie chce nic mówić ale nie masz za bardzo szans.
- To już lepiej nic nie mów.- „Luzak” puka się w czoło patrząc na „Normalnego” jak na nienormalnego.
Wyłapuję jego wzrok i staram się mu przekazać swoją wdzięczność.
- Czemu przyjechałaś tak późno? - męczy temat "Normalny"
- Tak jakoś wyszło...
- Smakowało wam?- odzywa się do tej pory milczący piekarz, przydeptując wypalonego papierosa.
- Jak zwykle było pyszne. - mówi Miranda
- Właśnie. Dzięki stary,
Łaaa... Ups, ziewnęło mi się.
- Jedziemy do domu. Pewnie jesteś spiąca, Marta?
Zauważyła?
- Troszkę zmęczona. Miałam dziś sporo wrażeń.
Jak co dzień zresztą, od paru tygodni.
- Dziękuję ci za poczęstunek, Marco. Zobaczymy się wkrótce.

Cdn...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz :) Aby osoby z poza blogera mogły podpisać się wybranym nickiem wystarczy by wybrały opcję "nazwa/adres URL" i w nazwie wpisały nick.