sobota, 14 lipca 2012

ROZDZIAŁ XI (część druga)


W drodze do mieszkania Mirandy dowiedziałam się, że zawsze po pracy przyjeżdża pogawędzić z Marco a przy okazji zjeść ciepłe jeszcze pieczywo i że nie tylko ona tak robi, bo Marco jest bardzo przyjacielski i takie tam... A także, że w jej mieszkaniu mieszka syn z dziewczyną i ktoś jeszcze (nie zrozumiałam kto) ale żebym się nie martwiła, bo będę spać w pokoju jej córki, który jest niezamieszkany.
Po przybyciu na miejsce każde jej słowo okazuje się prawdą. Wskazuje mi pokój córki na końcu korytarza, sama kładzie się w innym, umiejscowionym na środku długości przedpokoju.
Pokój córki choć skromnie urządzony, oddaje tyle córkowatości i dziewczęcości ile tylko może oddać pokój.
Po lewej stronie (stojąc przy drzwiach) znajduje się mała komódka a na niej jakieś kosmetyki, malowidła (jakby wyszła tylko na jedną noc), kartka walentynkowa i lusterko. Przeciwna ściana jest zupełnie pusta, nie licząc rysunku wiszącego w antyramie. Wygląda na to, że jest to jej własny autoportret wykonany węgielkiem. Dokładnie na przeciwko drzwi, pod oknem i kaloryferem leży materac od łóżka. Na myśl o tym, że zaraz się na nim położę robi mi się ciepło na sercu.
Zamykam drzwi, zdejmuję spodenki, gaszę światło i wskakuję pod kocyk. Nastawiam jeszcze tylko budzik w komórce żeby nie spać do południa (nie wypada tak u kogoś) i...
Budzę się o dziewiątej rano! No bez przesady... Wyłączam budzik i mimo promieni słońca w pokoju ponownie zasypiam.
Po dwóch godzinach znów się budzę i jak najciszej potrafię, korzystam z łazienki.
Dom najwyraźniej jeszcze śpi, choć wracając do pokoju natykam się na parę młodych ludzi, którzy przestają w tym momencie rozmawiać. Prawdopodobnie jest to syn z dziewczyną o których wspominała wczoraj Miranda.
Wracam do swojej sypialni i siedzę tam cicho jeszcze przez jakiś czas. Nie bardzo wiem, co powinnam zrobić... Nie chcę budzić Mirandy, bo przecież prawie całą noc pracowała ale nie chcę też siedzieć tu bezczynnie.
W końcu odważam się ponownie wyjść z pokoju. Cichutko na palcach wchodzę do pokoju w którym  śpi Miranda (drzwi na szczęście są otwarte na ościerz, więc nie ma problemu). Powoli zbliżam się do łóżka na którym śpi z zamiarem jej obudzenia. Jednak robi mi się trochę głupio gdy widzę panią domu leżącą krzyżem z prawą stroną swego ciała zwisającą z łóżka, jedną piersią całkowicie nagą i przekrzywionymi stringami.
Wycofuję się tak cicho jak tu przyszłam. Myślę, że gdybym ją obudziła w takim stanie, to nam obojgu byłoby głupio. Poczekam aż sama się obudzi.
Po pewnym czasie (czasie w którym sama zdążyłam jeszcze parę razy zasnąć i się obudzić), pani domu faktycznie się budzi. Ponieważ wygląda niczym wkurzony Chopin po stosunku, ogarnia się i wreszcie wychodzimy.
Właściwie to nie wiem jeszcze gdzie wychodzimy ale ważne jest, że robimy jakiś krok na przód.
- Ajj! - krzyczę wchodząc do samochodu
- Co się stało? Uderzyłaś się?
- Nie. Poczułam tylko jakieś dziwne kłucie w plecach. Bardzo boli. Nie wiem co to może być.
Włoszka grzebie chwilę w schowku, wręcza mi dwie białe, tajemnicze saszetki i mówi;
- Rozpuść to w wodzie jesli bóle będą się powtarzać. To bardzo silny środek przeciwbólowy.
- Dziękuję.
- Proszę. Pewnie cię przewiało. Może spałaś gdzieś na ławkach albo co? A teraz czas na śniadanie.
Po tych słowach Miranda odpala papierosa i wymusza pierszeństwo jazdy.
Ból okazał się pierwszym znakiem nadchodzącej dyskopatii i jej koleżanki, rwy kulszowej. Te dwie suki nawiedzały mnie z czasem coraz częściej. W końcu nie było dnia żeby nie dawały o sobie znać. Ta podróż okazała się jednak zbyt dużym wyzwaniem dla moich pleców.
Parkujemy przy małym barze. Pani szofer kupuje nam po ciepłym rogaliku, sobie kawę a mi mleko. Zjadamy śniadanie na stojąco i ruszamy dalej.
- Widzisz ten budynek? „Kierowniczka” podczas jazdy wskazuje dom z czewonej cegły z wielką bramą.- Tu żyją zakonnice.
- Fajnie. - odpowiadam wzruszając ramionami
- Właśnie sobie pomyślalam, że one mogłyby ci pomóc.
O? To ciekawe.. Pomagają swym bliźnim, podróżnym w potrzebie? Zamieniam się w słuch...
- Mogłabyś tam pójść,- kontynuuje widząc moje zaciekawienie – przedstawić się, powiedzieć, że jesteś katoliczką i że pochodzisz z Polski.
- To pomaga? - pytam.
- Nigdy nie wiadomo... Mogłabyś spróbować. - tłumaczy przejęta – Powiedziałabyś, że mocno wierzysz w Boga i że przyjechałaś tu zarobić na studia w Polsce. Może dadzą ci mały pokoik w którym mogłabyś mieszkać za niewielką opłatą...
- Niewielką opłatą? - powtarzam sama do siebie
- No, jakieś 15, 20 euro dziennie.
- 15, 20 euro dziennie...
15, 20 euro dziennie za cele w klasztorze. W hostelu zapłaciłabym podobnie i nie musiałabym być przy tym wdzięczna. W dodatku mogłabym wracać późnymi wieczorami, co w pracy mima czy nawet kelnerki jest dość istotne. A ja przecież przyjechałam tu spróbować mimowania. Największy ruch i zabawa, a co się z tym wiąże również chęć do wydawania pieniędzy jest właśnie wieczorami. I co ja miałabym takim zakonnicom powiedzieć? Że pracuję wieczorami więc nie zamykajcie bramy do pierwszej w nocy? Na pewno mają coś takiego jak cisza nocna... Ciekawe czy w ogóle uwierzyłyby mi, że jestem mimem...
Nie, to nie ma sensu. Wolę skombinować coś innego. Poza tym 15, 20 euro dziennie to wcale nie tak mało.
- I jak ci się podoba mój pomysł?
- Jest świetny. Myślę, że spróbuję.
- No właśnie! Spróbować nigdy nie zaszkodzi.- Miranda wydaje się bardziej odprężona, spokojna i zadowolona. - To ja cię tutaj wysadzę, bo muszę jeszcze załatwić parę spraw.
- Oczywiście. Dzięki za pomoc Mirando.
- Drobnostka. Mam nadzieję, że ci się uda.- zatrzymuje auto na poboczu – Powiedz zakonnicom, że często się modlisz, jesteś praktykujacą katoliczką i takie tam. Chętniej ci pomogą.
- Tak powiem. - odpowiadam widząc jak bardzo ją to uspokaja
 - Tutaj masz mój adres.- podaje mi małe papierowe zawiniątko – Gdy ci się wszystko uda i wrócisz do Polski lub pojedziesz do innego kraju jak moja córka, wyślij mi kartkę. Będę się bardzo cieszyć.
- Obiecuję. Dziękuję za wszystko. Do widzenia.
Uścisk na pożegnanie i wychodzę z moim bagażem.
- Powodzenia! - krzyczy przez uchylone okno Miranda
- Dziękuję! Życzę szybkiego powrotu córki! - macham jej i idę we wskazanym przez nią kierunku 
Robię wszystko dokładnie tak, jak mi poleciła aby dotrzeć do centrum tzn, prawo, prosto, metro, dwa przystanki i wysiadka na „Piazza Spagnola”. Po dotarciu na miejsce poczułam się bardziej zagubiona i bezbronna.
Masa ludzi, turystów wszelkiej maści i narodowości. Każdy z rodziną lub wycieczką i aparatem cyfrowym pod ręką. Na każdego z nich czeka zarezerwowany pokój w hotelu lub przynajmniej autokar. Pokręcą się po mieście, pozwiedzają, zjedzą coś w restauracji, kupią coś dzieciom i pójdą do siebie.
A ja? Co ja mam teraz robić? Spoglądam na komórkę. 
Jest godz.16.20. 
Kolejny zmarnowany dzień dobiega końca. Znów nic nie zrobiłam. Jeszcze się okaże, że PierLuigi miał rację i powinnam zostać w pizzerii w Calabrii.
Dobra! Nic straconego! Trzeba się tylko wziąć w garść i coś zrobić.
Do pracy dziś już raczej nikt mnie nie przyjmie ale przyjechałam tu przecież z myślą żeby spróbować l’arte di strada... Poszukam odpowiedniego miejsca, postaram się skombinować skrzynkę na której mogłabym stanąć i... K I J ! ! ! Przecież mam kij! Odpowiedniej długości, grubości i struktury kij. Tylko gdzie ja go mam? Gzieś go schowałam... Tylko gdzie...? Kurczę...
Nawet jak sobie przypomnę, to żebym jeszcze wiedziała jak tam dojść? Ostatnio jak byłam w Rzymie, miałam szofera.Teraz mam tylko ciężki plecak na ramionach.
Spokojnie... Jutro będzie nowy dzień więc jutro poszukam kija (o ile nikt go nie ukradł? Ale po co komu wielki kij?) Dzisiaj spróbuję mimować tylko z samym dzwonkiem. Lepszy rydz niż nic. Szukam odpowiedniego miejsca przeciskając się przez tłum ludzi. Kieruję się tam gdzie kierują się ludzie, bo im większy ich przepływ w danym miejscu, tym lepiej. Tak myślę. Po drodze wstępuję do losowo wybranej kawiarni i pytam barmana o skrzynkę (na czymś muszę przecież stanąć żeby zwrócić na siebie uwagę).
- Skrzynka? - na oko trzydziestoletni barman drapie się po głowie - Że co?
Tłumaczę mu cierpliwie i dokładnie o co chodzi.
- A! Jeśli chcesz na niej stać, to nie może być to skrzynka po warzywach.
No brawo!
- Zaczekaj tu, zaraz przyniosę z zaplecza.
- Super! - cieszę się - Dziękuję.
Wszystko narazie idzie zgodnie z planem. Po chwili wraca...
- Czy taka może być?
- Wydaje mi się, że tak. Dziękuję panu bardzo.
- To dobrze. 15 euro proszę.
Nie wiem czy żartuje czy mowi poważnie. Na wszelki wypadek lepiej założyć, że to na serio.
- Ach... Ona kosztuje 15 euro?
- Tak, to pod zastaw. Potrzebujemy zabezpieczenia.
- Na plastikową, zużytą skrzynkę?
Bez przesady...
- Potrzebujemy skrzynek. - tłumaczy barman
- Rozumiem. Popyt na skrzynki. - uśmiecham się - To ja w takim razie dziękuję. Nie chcę.
- Zaczekaj! - Zatrzymuje mnie gdy odwracam się ku wyjściu.- Ta skrzynka jest połamana. Widzisz? O, tutaj!
- A to zupełnie co innego. To zmienia postać rzeczy. 
- Mogę więc dać ci na nią zniżkę. Pięć euro i jest twoja! Hmm? - ten naciągacz widocznie nie potrafi wyłapać sarkazmu
- Narazie dziękuję. - pięć euro za połamaną skrzynkę! - Może później tu wrócę. Do widzenia.
Tego nie wzięłam pod uwagę w moim chytrym planie. Ludzie w stolicy są najwyraźniej trochę inni niż ci z południa. Może być naprawdę ciężko.
Próbuję jeszcze raz. Tym razem wchodzę do "gelaterii".
- Skrzynka? - zastanawia się kasjer - Paolo! Daj tej dziewczynie skrzynkę po mleku.
Kelner natychmiast wykonuje polecenie.
- Ile płacę? - pytam niepewnie
- Za plastikową skrzynkę? Chyba zwariowałaś... - dziwi się chłopak - Mamy tu jeszcze trochę skrzynek. Może nie uwierzysz,ale klienci rzadko o nie pytają.- uśmiecha się miło.
No proszę. Czyli jednak da się.
W końcu trafiam na właściwe miejsce, (tak mi się przynajmniej wydaje). Ulica na której stoję jest dość ruchliwa, nafaszerowana  restauracjami, kawiarniami, lodziarniami, sklepami i wygląda na to, że prowadzi do wielu ważnych miejsc więc każdy prędzej czy później musi przez nią przejść. ”Via del corso”... Czytam tabliczkę przyczepioną do niejednokrotnie odnawianago budynku. Myślę, że jak na pierwszy raz to będzie bardzo dobre miejsce do mimowania.
Nawet sobie nie wyobrażasz w jak wielkim byłam błędzie...
Na początku wszystko było ładnie, pięknie. Założyłam na siebie worek pokutny (strój mnicha), przepasałam talię sznurkiem, stanęłam na skrzynce, którą zasłoniłam płótnem, zarzuciłam kaptur na głowę i twarz przy okazji i stałam nieruchomo z małym dzwoneczkiem w ręku. Stałam, stałam, i stałam... Czasem jakiś dzieciak lub staruszek wrzucił mi parę miedziaków, wtedy kłaniałam się w pół i dzwoniłam dzoneczkiem, który nie miał żadnej rączki więc sprawiało mi to nie lada trudność. W dodatku przez to jego dźwięk był żałosny.
Po ok. 1godź. Nieruchomego stania...
Dosyć tego! To nie ma sensu... Zdejmuję kaptur z głowy, ściągam z siebie strój mnicha i zrezygnowana siadam na skrzynce wlepiając wzrok w ziemię.
Nagle tuż koło mnie zatrzymuje się rowerem mężczyzna, (poznaje po owłosionych nogach) i wrzuca mi do woreczka pięć euro w banknocie.
Podnoszę wzrok.
- Obserwowałem cię jak stałaś - mówi ubrany typowo na rower, ostrzyżony na jeżyka młody chłopak. - Zdziwiłem się gdy zdjęłaś z siebie kostium. Nie wiedziałem, że jesteś dziewczyną.
- Wygląda na to, że lepiej mi wychodzi żebranie niż mimowanie. - odpowiadam z rezygnacją
- Nieprawda. Czemu tak uważasz?
- Bo stoję tu conajmniej godzinę i nic nie zarobiłam.
- Pięć euro zarobiłaś na pewno. - usmiecha się
- Ale dopiero jak się rozebrałam.
- Hahaha! Może powinnaś tak częściej robić?! Stać przez pięć minut w tym stroju i nagle go ściągnąć. Potem znów założyć, chwilę postać i ściągnąć. Zobaczysz, jak ci zarobki wzrosną...
- Bardzo śmieszne.
Nie mogę pozbyć się uczucia wielkiego smutku i wstydu przed samą sobą i przechodniami zerkającymi na mnie. Oglądam swoje palce poranione przez dzwoneczek i reflektując się nagle mówię;
- Dziękuję.
- Nie ma za co. Myślę, że przydalby ci się lepszy dzwoneczek. Ten jest chyba niewygodny.
Nieznajomy rowerzysta grzebie po kieszeniach. Czyżby miał ze sobą dzwoneczek? Nie, to byłoby zbyt piękne. Hmm... Sznurek! Nie, żyłka!
- Mam tylko to. – mówi pokazując około pięciocentymetrową żyłkę.
Przywiązuje żyłkę do dzwoneczka i próbuje dzwonić. Dźwięk wydaje się dużo czystszy i przede wszystkim głośniejszy. Zwraca uwagę ludzi!
- To niewiele ale zawsze lepsze niż nic. - mówi oddając mi narzędzie pracy.- Niech ci przyniesie szczęście.
- Dziękuję! Na pewno pomoże. - rozchmurzam się
- Powodzenia! - mówi wsiadając na rower - I pamiętaj żeby częściej ściągać kostium.
- Ha, ha! Jasne! Zapamiętam. Dziękuję.
Czasem jakiś nieznajomy człowiek, np. niepozorny rowerzysta potrafi cię pocieczyć małą żyłką wędkarską. Niby nic a mimo to daje nadzieję i siłę do dalszej walki...
Wstaję, zabieram swoje rzeczy i idę... No właśnie. Gdzie ja właściwie idę? Bo nie wiem... Co tu robić...? Spojrzenie na komórkę. 
Jest godź.19.45
Dzisiaj już nie będę mimować. Nie zniosę kolejnej porażki w jednym dniu. Przydałoby mi się natomiast znaleźć jakieś legowisko na noc. Może pójdę wzdłuż tej ulicy... Jak jej tam... Spoglądam na szyld, ach, no tak; „Via del corso”. Właśnie. Pójdę wzdłuż „Via del corso”  w... Entliczek, pętliczek.. Tę stronę!
Chowam cenną skrzynkę przy śmietniku w zaułku i idę w wybranym przez siebie kierunku. Niczym wolny ptak!!! Wolalabym być jednak trochę mniej wolna w zamian za bezpieczny nocleg. ”ZAMIENIĘ WOLNOŚĆ NA DACH NAD GŁOWĄ”. No, może nie całą wolność... Uśmiecham się do siebie.
Cała ta „Via del corso” mimo swego starożytnego klimatu jest przepełniona skuterami, motorami, samochodami a nawet autobusami (nie wspominając o pieszych poruszających się niczym święte krowy). Wygląda na to, że na tej ulicy ruch nigdy nie maleje.
W końcu wychodzę na okrągły plac z fontanną na środku. To jest... Zaraz, zaraz...”Piazza del Poppolo”! No tak. Teraz widzę, że przydała mi się ta wycieczka zapoznawcza poczas mojej pierwszej wizyty w Rzymie.
Plac otoczony jest kamiennymi ławkami. Fontanna, która jak większość fontann w Rzymie jest dziełem sztuki, wodopojem i miejscem odpoczynku zarazem, wydaje się być jedną, wielką, trzypoziomową ławką. I tu właśnie usadawiam swe szanowne cztery litery i daję odetchnąć zmęczonym nogom. Hmm... A może tutaj uwiłabym sobie legowisko? Może nikt nie zuważy? Oprę tylko głowę o plecak a z czasem może nawet podkurczę nogi... Może nikt mi nic nie powie? W końcu pod latarnią najciemniej. W tak widocznym miejscu przynajmniej nic mi się nie stanie. Chyba... Już, już... Zaraz głowa dotknie plecaka... Tuż, tuż.... Nie. Jednak pójdę poszukać bardziej intymnego miejsca. Za dużo tu karabinierów.
Wychodzę z placu przez wielką bramę i zdaje się, że zostawiam za sobą starą część Rzymu. Stoję teraz na dość ruchliwym skrzyżowaniu, tuż obok przystanku tramwajowego i znów zastanawiam się...(entliczek, pętliczek)  W prawo!
Chyba trafiłam do jakiegoś miejskiego parku. W parkach zawsze śpią bezdomni to może i dla mnie znadzie się miejsce? Wchodzę w głąb ciemnej już gęstwiny. Na skrzyżowaniu trzech dróg postawiono coś na kształt wodospadu. Dokładniej mówiąc, usypano nieregularną górę kamieni, (wys. ok.3m.) z której leje się woda do bajorka uformowanego również z nieregularnych kamieni. Czemu opisuję coś tak nieszczególnego? Ponieważ właśnie na szczycie tej kupy kamieni upatrzyłam sobie miejsce do spania.
Włączam walkmena, zamykam oczy i próbuję wyobrazić sobie coś miłego.  Próbuję wmówić sobie, że nie czuję kamieni wbijających mi się w tyłek, że nie zauważam spod przymkniętych powiek dzieciaka pokazującego na mnie palcem swemu rodzicowi i że jak spadnę z tych kamieni to trzycentymetrowa woda przykrywająca kamienie w bajorku zamortyzuje upadek i nic mi się nie stanie. O ile oczywiście prąd mnie nie pokopie, (bajorko jest podświetlane). Jest dobrze. Mogło być gorzej.
Po około dziesięciu minutach...
Ile bym dała teraz za łózko u murzyna!
Po ok. godzinnym wierceniu się znajduję w miarę wygodną pozycję i wytrzymuję w niej mniej więcej trzy godziny. Wiem, dobra jestem! Wszystkie mięśnie napięte żeby nie spaść, to dobry trening do mimowania. Właściwie nie śpię, tylko czuwam. Spojrzenie na komórkę. 
Jest godz. 01.10. w nocy.
Jeszcze tyle czasu do rana a ja już nie dam rady dłużej na tych kamieniach! W dodatku myśl, że w każdej chwili mogę spaść nie napawa mnie optymizmem. Co mi z tej wysokości? Jak ktoś będzie chciał mnie okraść lub poderżnąć mi gardło, to po prostu tu wejdzie. Po przemyśleniu każdego szczegółu tej beznadziejnej sytuacji, schodzę z wodospadu i ruszam w głąb parku. Ciemność, brak żywej duszy i otaczające mnie zarośla z jednej strony mnie przerażają z drugiej zaś pocieszają. Bo przecież im ciemniejsze, bardziej bezludne i osłonięte miejsce, tym bardziej się wyśpię. Jednak jeśli ktoś się już tu pojawi, to raczej nie będzie miał dobrych intencji a ja nie będę mogła oczekiwać z nikąd pomocy.
Idąc tak i rozmyślając, moje zainteresowanie wzbudza kupa liści pod szarym, betonowym murem. Nie ma to jak kupa liści... Właśnie w niej, owinięta w sweter spędzam resztę nocy.

Cdn...

6 komentarzy:

  1. Czy można tak dyskretnie wspomnieć, że czytelnicy czekają (a na pewno jeden)?

    OdpowiedzUsuń
  2. Drugi też codziennie zagląda i doczekać się nie może:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cieszę się. :) Jest już następna część. Przepraszam za opóźnienia i długie przerwy w dostawie kolejnych części. Obecnie jestem w Rumunii i rzadko wychodzę z lasu:). Obiecuję, że we wrześniu wszystko wróci do normy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Włochy, Niemcy przejazdem, Rumunia, gdzieś tam pomiędzy Irlandia a to pewnie nie wszystkie kraje, które odwiedziłaś. Zazdroszczę. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z krajów które wymieniłeś, tylko Rumunię zwiedziłam turystycznie. Reszta to praca a w ten sposób odbiera się kraj inaczej. :)

      Usuń

Dziękuję za komentarz :) Aby osoby z poza blogera mogły podpisać się wybranym nickiem wystarczy by wybrały opcję "nazwa/adres URL" i w nazwie wpisały nick.