sobota, 23 czerwca 2012

ROZDZIAŁ IX (część pierwsza)

Z DESZCZU POD RYNNĘ

"Ktokolwiek wierzy w sprawiedliwość na tym świecie, 
ten jest zdecydowanie fałszywie poinformowany."
John Kennedy


          Zaraz, zaraz... Wcale nie jest tak wspaniale. Mam łapać stopa do Rzymu o godz. 21.00? Przecież to nie ma sensu... Gdzie spędzę noc? Rozglądam się dookoła. No ładnie. Ale mnie załatwili... Wygląda na to, że mym łóżkiem będzie plaża, poduszką piasek a kołysanką szum fal...
Idę na ubocze gdzie już nie ma ludzi i mizdrzących się parek poczym siadam na piasku opierając głowę o plecak. Jak romantycznie... Morze, szum fal, czyściutki piasek... Rozkładam się wdychając powietrze i przesypując piasek z ręki do ręki. Lubię to uczucie, co to... Uuhh!! Prezerwatywa! Zwierzęta!
Chwilę po tym jakaś parka usadawia się koło mnie. Co jest do Cholery! To już nigdzie nie można być samemu?! Proszę, już zaczynają się całować. Czuję się jakbym oglądała „Discovery Animals”. Jakbym słyszała w głowie głos Krystyny Czubówny: 
Po wypatrzeniu samicy, samiec zwabia ją na plażę bo jest tanio i romantycznie (dlatego włoskie plaże wieczorami usłane są mnóstwem kopulujących par). Samiec wkłada już łapę pod odzienie samicy lecz jej instynkt dziedziczony z pokolenia na pokolenie podpowiada jej, że samiec zniechęci się jeśli nie będzie musiał zdobywać. Pamiętajmy, że samiec Homo Sapiens jest zdobywcą. Nasze przypuszczenia się potwierdzają i jak widzimy, samica się troszkę opiera. To bardzo ważny i delikatny element ludzkich zalotów. Samica musi wyczuć ten kruchy moment, w którym powinna powoli ulegać zanim samiec się zniechęci. Samiec stąpa w tej chwili po cieńkim lodzie. Jeśli wykona teraz nieodpowiedni ruch będzie miał zniszczony wieczór. To ciężkie zadanie gdyż nie wie co może rozzłościć samicę. Rozzłoszczona samica Homo Samiens jest zdolna do niewiarygodnie szalonych czynów. Wydobywa wtedy z siebie wysokie dźwięki, których nie chcielibyśmy usłyszeć. Ale jest! Oto i on! Moment na który czekaliśmy. Samica uległa. Prawdopodobieństwo przedłużenia gatunku znacznie się zwiększyło.
Nie dowiary jak w ogóle nie przejmują się moją obecnością.
Wstaję, zakładam plecak, Igora i idę w bardziej ustronne miejsce. W końcu dochodzę na tyle daleko żeby móc się spokojnie położyć. No cóż, każdy marzy żeby chociaż raz przespać się na plaży!
Po 1 godzinie i 30 minutach...
Szkoda, że nie mam śpiworu albo chociaż karimaty. Ktokolwiek mówi, że we Włoszech zawsze jest ciepło - kłamie. Nie dość, że potwornie zmarzłam, to jeszcze piasek powłaził mi wszędzie gdzie się da. Trzeba się ruszyć, bo rano znajdą mnie sztywną.
Idę plażą prosto przed siebie. Jest już zupełnie ciemno, ale do rana niestety jeszcze daleko. Chciałabym żeby ktoś ze mną był, porozmawiał, może nawet przytulił i powiedział, że wszystko będzie dobrze.
Schodzę z plaży na drogę i co widzę? Bar w którym pracowałam w zeszłym roku, (ten o którym wspominałam wcześniej). Pamiętam, że rozstałam się z nimi w dość dobrych warunkach więc postanawiam wstąpić. Czemu nie? Może dadzą coś do jedzenia... W końcu to tam nauczyłam się robić pizzę.
Wchodzę na duży taras na piętrze. Rozglądam się... Wszystko jest dokładnie takie same jak rok temu. Nawet kelner jest ten sam...
- W czym mogę pomóc? – pyta chłopak o miękkiej posturze i kruczoczarnych, nażelowanych włosach przez które widać skórę. – Marta?!?  - patrzy na mnie jakbym była duchem
- Ciao PierLuigi!
Podchodzi do mnie z otwartymi ramionami i ściska mocno.
- Co tutaj robisz? - pyta mieszając włoski z kalabreskim
Opowiadam mu w skrócie moją historię, co PierLuigi komentuje z entuzjazmem;
- Marta! Pracuj u nas! Tak jak w zeszłym roku!
- Co? Niee... No co ty mówisz? Chcę spróbować w Rzymie. W Calabrii znalazłam się przez przypadek.
- Myślisz, że w Rzymie tak łatwo dostaniesz pracę?
- Chcę spróbować.
- Ja ci mówi, pracuj u nas. Źle ci tutaj było?
- Nie, nie było źle. - uśmiecham się
Pracowałam faktycznie osiem godzin. Szef codziennie wypłacał mi dniówkę. 25 euro. Dużo jak na Polkę w Calabrii. A szef, mimo, że wyglądał jak typowy mafioso; duży, wręcz gruby ale nie miękki jak Roberto, ostrzyżony na 0,2 mm, zawsze modnie nieogolony i zawsze w ciemnych okularach i eleganckiej koszuli, był najlepszym szefem jakiego miałam do tej pory. Nie krzyczał, miał poczucie humoru, zawsze dotrzymywał słowa i trzymał łapska przy sobie. Taki właśnie był DonGiovanni. Pamiętam także pizzarza, który nauczył mnie robić pizzę i nie miał nic przeciwko żebym sobie robiła ją sama. Jako jeden z niewielu Włochów nie był tak bezgranicznie zakochany w Italii gdyż dwadzieścia lat robienia pizzy w Niemczech nauczyło go szacunku do innych narodowości. No i oczywiście PierLuigi, który żeby się ze mną umówić, potrafił wejść ze mną w zakład i zrezygnować z żelu do włosów na tydzień, narażając się na kpiny i śmieszność w oczach kumpli. I tak nigdy się z nim nie umówiłam ale jego to nie zraziło.
I właśnie teraz, po roku, znów stoi przede mną z obleśnym uśmiechem (niektórzy już tak po prostu mają) i garbatym nosem tuż przy mojej twarzy.
- Może coś zjesz? – pyta – Może masz ochotę na pizzę? Pamiętam, że świetnie ją robiłaś.
- A wiesz, że chętnie?
Staję między murowaną ladą a kamiennym piecem do pizzy i od razu wracają wspomnienia... Pamiętam jak przed nawałem klientów robiłam wszystkim pizzę, siadaliśmy przy stoliku służbowym, jedliśmy, piliśmy i nabieralismy sił przed pracą. Pamiętam taki incydent kiedy sięgając po kolejny kawałek pizzy nieopatrznie potrąciłam lampkę wina. Cały płyn rozlał się na biały obrus a ja zamarłam z przestrachem. Będzie opieprz. Szef zerwał się z krzesła, zawołał; "szybko!" i zaczał maczać palce w rozlanym winie i rozcierać płyn za uszami. Pokazał mi, że mam zrobić to samo i dopiero po chwili wyjaśnił, że to przynosi szczęście. Na moje zdziwnienie, że myślałam iż będzie zły odpowiedział, że przecież to tylko wino.
Nie ma co! Żwawo zabieram się do robienia pizzy!
- A gdzie jest szef?
- Nie ma. Od miesiąca leży w szpitalu. Otruł się czymś.
- Jak to? To kto teraz jest szefem?
- Unzio. Dlatego jego zakład pogrzebowy, wiesz, ten na dole obok pizzerii przechodzi kryzys.
- Aha. - odmrukuję
Szkoda, bo z tego co pamiętam, zawsze był taki sztywny i prawdę powiedziawszy, zawsze się go bałam, mimo że to mężczyzna mojego wzrostu a przy tym chudy jak patyk. Dosłownie chudy patyk z czarną czupryną na czubku głowy.
- Zrób jakąś dobrą pizzę to zjemy razem.
- Się robi!
- Co tu się dzieje?!
Na progu tarasu staje niski mężczyzna z kaprawymi oczkami, szczapami drewna pod pachą i dziwnym, szalonym wyrazem twarzy.W dodatku ubrany jest cały na biało więc sprawia wrażenie jakby uciekł z wariatkowa.
- Marta robi pizzę. - tłumaczy PierLuigi - Będzie z nami pracować.
- PierLui, nie powiedziałam, że tu zostaję.
- Jeszcze! - podnosi palec do góry - Haha!
- Gówno mnie obchodzi czy ona tu pracuje czy nie! Nie chcę żeby dotykała moich rzeczy! – mężczyzna który zapewne jest tu nowym pizzarzem, wścieka się niczym mały chłopiec – Wyjdź stąd! – krzyczy
- Gianfraa! Uspokój się! – PierLui macha rękoma ze złożonymi palcami – Marta umie robić pizzę. Pracowała tu kiedyś.
- Nic mnie to nie obchodzi! Wynoś się stad! Ale już!
- Przestan kretynie! Ona zaraz skończy.
- Nie! Tylko nie dotykaj mojej łopatki! - wścieka się Gianfranco
- Nie przejmuj się Marta. Rób pizzę i nie zwracaj na niego uwagi. On jest... - PierLuigi kręci dyskretnie palcem koło czoła – A ty siadaj i się uspokój!
- Do pieca trzeba dołozyć. - mowi już spokojniej pizzarz
- Daj, sam dołożę.
- PierLui? – zaczepiam kelnera szeptem, kończąc robić pizzę – Co się stało ze starym pizzarzem?
- Wyjechał do Niemiec. Teraz ten oszołom u nas pracuje. – wyjaśnia – Dopiero co wyszedł z wariatkowa, poważnie... - dodaje jeszcze ciszej i wrzuca drewno do pieca.
Czyli nie zmyliło mnie pierwsze wrażenie.
Siadamy z pizzą przy służbowym stoliku. Gianfranco przenosi się za ladę.
- No nieee... Ale nabrudziła... - marudzi
- O co mu chodzi? Przecież posprzątałam.
- Nie przejmuj się. – kelner gestem ręki przypomina mi, że mamy do czynienia z wariatem. – Siadaj z nami! – woła mrugając do mnie równocześnie – Poczęstuj się pizzą!
Pizzarz marudząc okropnie siada jednak z nami.
- Mam na imię Gianfranco. – mówi wystawiając do mnie rękę uprzednio wytartą w fartuch
- Marta. Miło mi.
- To się jeszcze okaże. – mruczy pod nosem i mierzy mnie z góry na dół, poczym bierze kawałek zrobionej przeze mnie pizzy
- Co, smakuje ci? - pyta PierLuigi
- Taka sobie.
- No cóż.. - mówię - Na pewno nie umywa się do twojej. W końcu ty jesteś profesjonalistą.
Pizzarz nie odzywa się już więcej tylko obserwuje mnie ukratkiem i zjada prawie całą pizzę.
- A wiesz Marta, że u nas pracuje teraz jedna Polka? - zgaduje PierLuigi
- Naprawdę?
- Tak. Nazywa się Silvia.
- Sylwia?
- Si, Silvia. Pracuje w kuchni.
- To co my tu jeszcze robimy? Zapoznaj mnie z nią.
Schodzimy z tarasu do dolnej części restauracjii. Przechodzimy przez salę i wchodzimy do kuchni. Pora jest taka, że jeszcze nie ma klientów, więc czujemy się swobodnie. Przed drzwiami kuchennymi kelner jeszcze mi wyjaśnia, że;
- Silvia też jest blondynką. Ładna ale też niedostępna. U was wszystkie dziewczyny są takie?
- Nie. Każda jest inna. Każda wyjątkowa.
- Ona ma męża niestety. Ale jest bardzo młoda. To niewiarygodne. - dziwi się
Hmm... Dobry pomysł. Zawsze lepiej mówić, że ma się męża niż tylko chłopaka. Większa szansa, że zostawią dziewczynę w spokoju.
- W Polsce szybciej wychodzi się za mąż.
- Silvia! To jest Marta. – przedstawia nas PierLugi – Też Polka.
- Cześć. Marta jestem. - mówię podając jej dłoń
- Jeezuuu!!! – drobnej, skromnie ubranej dziewczynie, faktycznie blondynce, zaświeciły się oczy – Jesteś Polką!
- Tak, he, he! Widzę, że ty też. Fajnie jest usłyszeć swój język, nie?
- Żebyś wiedziała! Cieszę się, że tu jesteś. Pogadamy sobie trochę. Nie znam włoskiego. Nie mam się do kogo odezwać. A oni tylko tyłki pokazują i się śmieją!
- Co? Ja nie zostanę tu długo.
Z sylwią od razu złapałam dobry kontakt. Przez cały wieczór pomagałam jej w pracy i gadałam z nią jak ze jak starą przyjaciółką. O wszystkim...
- Oni tutaj są porąbani, wiesz? – mówi z miną jakby odkryła Amerykę – Czasami pracuje tutaj jeszcze jeden kelner. Taki gówniarz. Potąd mi sięga. – podnosi rękę na wysokość swojego biustu – Kiedyś ten karakan razem z tym większym... No...
- PierLuigim?
- Właśnie! Z PierLuigim najarali się trawska i ten gówniarz stanął na bar, ściągnął spodnie i chwali się tym... No... Interesem.
- Żartujesz? - dziwię się ale mimo to wierzę jej
- Nie! Naprawdę! Nawet mnie obaj zawołali żebym czasem czegoś nie przegapiła. Jak to zobaczyłam, popukałam się tylko w czoło i poszłam dalej do garów.
- No wiesz co... Tego jeszcze nie było. Pracowałam tutaj rok temu z PierLuigim i owszem, zalecał się, próbował to i owo ale spokojnie i nie w ten sposób. Zawsze traktowałam go z dystansem, biorąc jego gadanie za żart.
- Coś ty! To już przeszłość! Odkąd obaj tutaj pracują, to ćpają jak najęci i robią różne głupie rzeczy np. biegają bez majtek po restauracjii.
- Kurcze! Jak małpy.
- W ogóle żyć mi nie dawali. Musiałam skłamać, że jestem mężatką. Ten caly PierLuigi nie chciał wierzyć ale mój chłopak przyjechał ostatnio do mnie na wakacje i przedstawiłam go wszystkim. Wtedy dali mi spokój. Odkąd zobaczyli faceta powyżej 180cm wolą nie mieć z nim nic do czynienia.
- Wiedziałam, że to o małżeństwie to pic na wodę. Nie martw się . Nic nie mówiłam nikomu. Swoją drogą, dobry pomysł. – mówię wycierając talerze, które podaje mi Sylwia – O ile masz chłopaka przy sobie, bo jak powiesz, że jest gdzie indziej to nie będą się tym przejmować. A jak go zobaczą, to wiedzą, że zawsze mogą dostać, nie?
- Dokładnie.
- Nie mogę jednak uwierzyć, że PierLuigi też robi takie głupoty. Owszem, to erotoman, ale raczej gawędziasz.
- Już nie. Daję ci słowo.
I tak mniej więcej mija nam czas. A o północy...
- A gdzie ty śpisz, Marta? - pyta Sylwia
- Tak szczerze, to jeszcze nie wiem. Już niedługo rano więc jakoś dotrwam.
- Kurczę, a może zanocowałabyś u mnie? Przynajmniej jedną noc mogę cię ugościć. Mamy wprawdzie mało miejsca, bo mieszkam z bratem, jego żoną, naszym znajomym i teraz jeszcze z moim chłopakiem ale na jedną noc jakoś się przemęczymy.
- No dobrze. Skoro nalegasz... - odpowiadam śmiejąc się - Dziękuję w takim razie.
- Super! Zmyję tylko podłogę i jedziemy. Oni zazwyczaj odwożą mnie do domu. Boję się chodzić nocą wzdłuż tej drogi. Wystarczy chwila nieuwagi i coś mnie przejedzie. – rozgaduje się
- Pomogę ci z podłogą. To na pewno nie będzie dla ciebie żaden kłopot?
Sylwia patrzy na mnie i nagle obie zaczynamy się śmiać. We dwie poszło nam dość szybko i faktycznie odwieźli nas pod dom Sylwii.
- Przyjdź jutro do pracy, Marta! – woła z samochodu PierLuigi
- Zobaczymy! Dobranoc!
Jak to życie potrafi zaskakiwać... Jeszcze parę godzin temu próbując zasnąć na plaży nie byłam pewna czy dotrwam do rana a teraz moja rodaczka proponuje mi gościnę.

Cdn...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz :) Aby osoby z poza blogera mogły podpisać się wybranym nickiem wystarczy by wybrały opcję "nazwa/adres URL" i w nazwie wpisały nick.