GDZIE JEST MÓJ DOM..?!
"Jam tuszył, że ten Odys nacierpi się dużo,
zanim wróci do ojczyzny...
A oni go przywieźli śpiącego okrętem,
Bezpiecznie... Opatrzyli sprzętem...
i cieńkimi szatki!
Większe ma niż wywiózł dostatki..."
Homer "Odyseja"
W
Legnicy odwiedzam moją ciocię, której dawno nie widziałam, a która udziela mi
gościny przez mniej więcej dwa dni troszcząc się o mnie i dbając jak o małe
dziecko.
Niestety
pobyt w moim rodzinnym mieście nie był do końca szczęśliwy. Radość czerpana z osobistego
zwycięstwa przesłaniał mi widok mojego połamanego ojca leżącego w szpitalu, o
czym wspominałam wcześniej. Wiem, że ludzi na całym świecie spotykają ciągle
jakieś tragedie. Tracą kończyny, wzrok lub są sparaliżowani do końca swego
marnego żywota. Szczerze mówiąc, mam to w dupie. Wiem, co sobie
teraz o mnie myślisz, ale nie bardzo przejmuję się tragedią jakiegoś Johna Smitha
z Colorado który musiał nauczyć się pisać nogami, bo stracił w wypadku obie
ręce. Mało
mnie obchodzi historia Anny Kowalskiej (jednej z wielu Ann Kowalskich), której
już nigdy więcej nie będzie dane zobaczyć piękna tego świata na własne oczy. Na
wszystkie tego typu tragedie reaguję mówiąc; „Och, to smutne” po czym wychodzę
na piwo z koleżankami lub po prostu przełączam kanał w telewizji bo na dwójce
dają mecz na żywo a na jedynce mają dziś puścić „Gumisie”. Księciunia Iktorna
sobie przecież nie odpuszczę.
Aż
tu pewnego dnia dowiadujesz się, że ktoś leży w szpitalu i tym razem nie jest
to jakaś tam Anna Kowalska, John Smith czy choćby znajomy znajomego. To Twój
ojciec walczy o życie a lekarze chodzą tylko w kółko kręcąc głowami i mówią, że
praktycznie nie ma żadnych szans. Wtedy myślisz sobie; „Ok. Ja rozumiem, że
takie rzeczy dopadają czasem ludzi, ale mój ojciec jest przecież
Niezniszczalny, tu więc chyba zaszła jakaś pomyłka”. Wchodzisz do wskazanej
sali, patrzysz na mężczyznę leżącego w pieluszce niczym Chrystus na krzyżu,
tylko zamiast przebitego boku ma przebite gardło po tracheotomii i myślisz, że
to nie może być ten sam człowiek , który chodził z Tobą na mecze i wydzierał
się do piłkarzy, że on wszedłby lepszym ślizgiem i nie dopuściłby do gola. To nie
może być człowiek, który jeździł z Tobą pięćdziesiąt kilometrów rowerem na jagody do lasu i przechwalał
się, że więcej nazbierał bo nie podjada, przy czym jego fioletowy uśmiech mówi
zupełnie co innego. To nie jest człowiek, który własnoręcznie zmajstrował
grilla, dopracował Ci do perfekcji rower i próbował nauczyć trzymać gardę. Po
prostu nie poznajesz własnego rodzica, a co gorsze, on nie poznaje Ciebie.
Wtedy
dopiero zdajesz sobie sprawę, że tragedia, która spotyka Annę Smith, czy Johna
Kowalskiego (nieistotne), może w każdej chwili uderzyć w Ciebie.
Nie,
nie... Nie oznacza to, że zrobiłam z siebie młodego Wertera i zaczęłam
przejmować się cierpieniem milionów. Mnie obchodziło tylko żeby M Ó J ojciec
wyzdrowiał i był taki jak dawniej.
-
Może mu kupić jakąś maść na odleżyny? – zadaję żałosne pytanie Lucynie na
korytarzu, czekając na swoją kolej odwiedzin
-
Nie trzeba. Już ma. Myślimy raczej żeby się złożyć na specjalny materac.
Lucyna,
która dzięki zapiętym pasom wyszła z tego wypadku dużo lepiej, nie chce mówić o
tym wydarzeniu. Jeszcze nie teraz. Dla niej to wciąż otwarta i zbyt boląca
rana. Pokazuje mi tylko siniaka w kształcie pasów i mówi, że teraz już i tak
wygląda dużo lepiej.
-
To ja dołożę na ten materac. W końcu zarobiłam trochę we Włoszech.
-
Nie trzeba myszko. – uśmiecha się – Jest nas całkiem sporo. Są inni którzy mogą
to zrobić.
-
Pielęgniarki dobrze się nim opiekują?
-
Teraz już tak, ale żebyś ty widziała co było jeszcze parę dni temu...
Dziewczyno! Siedziały zdziry w tym swoim kantorku, popijały herbatkę, plotkowały
o dupie Maryny i nawet przy nim palcem nie kiwnęły! - oburza się nie na żarty – Ty wiesz jak on
wtedy wyglądał?! Cały był brudny, we krwi... – macha bezradnie ręką –
szkoda gadać.
-
No to co się stało, że to się zmieniło? Ktoś im wręczył kopertę? – dopytuję
delikatnie
-
Jaką kopertę?! – denerwuje się jeszcze bardziej – Przecież te szmaty po to są
żeby się nim opiekować! Niech nie narzekają na zarobki bo widziały przecież
jaką pracę brały! Ja i tak płacę za wszystkie leki, więc z jakiej racji mam jeszcze
dopłacać! – chwila ciszy podczas której nie mam odwagi pytać o cokolwiek – Jak
kiedyś zobaczyłam co tu się dzieje, to weszłam do tego ich kantorka, złapałam
jedną z tych pind za wszarz, zaprowadziłam do łóżka i powiedziałam, że jak
jeszcze raz zobaczę go w takim stanie, to poruszę niebo i ziemię żeby one
wszystkie wyleciały na zbity pysk.
-
I co?
-
Jak widzisz. Od tamtej pory jest zawsze czyściutki, pilnowany, a do mnie o
dziwo zwracają się z szacunkiem; „Dzień dobry pani Lucyno...”
-
Czyli jednak da się inaczej niż przez łapówki?
-
Nigdy nie dawałam i nie zamierzam. To ich zasrany obowiązek. – kwituje
Po
chwili ciszy i przemyśleń pytam;
-
To w takim razie co ja mogę zrobić? Jak ci pomóc?
-
Wracaj do Krakowa myszko. Na dniach zaczyna ci się rok akademicki. Prawda jest
taka, że tutaj nic nie zdziałasz.
Po przemyśleniu postanawiam jechać dalej. Do Krakowa już tylko rzut beretem,
ale pani Krystyna z sekretariatu nie
poczeka przecież z wpłatą za semestr.
Ojciec
w końcu doszedł do siebie. Trwało to jednak bardzo długo i wymagało wiele
pracy. Ogromną rolę odegrała nie tylko silna wola mojego ojca, któremu lekarze
nie dawali szans, ale przede wszystkim jego kobieta, Lucyna. Jej cierpliwość,
ciągła opieka, hart ducha i ogromna siła psychiczna i fizyczna... Tak to już
chyba jest, że mężczyźni robią zazwyczaj rzeczy wielkie o których się mówi, a
kobiety „małe”, niezauważane i których nikt inny nie chce robić, a jak przecież
ważne i istotne dla tych rzeczy wielkich.
Wracając
do Krakowa rezygnuję z autostrady i wybieram drogę szybkiego ruchu. A ponieważ
wylotówka z Legnicy na Wrocław i dalej na Kraków jest za szpitalem, najpierw
odwiedzam ojca a potem prosto ze szpitala, omijając parking supermarketu idę
łapać stopa. Show must go on... Jak śpiewał Freddy.
Znam
ten teren na pamięć. Wiem gdzie się najlepiej ustawić, żeby kogoś zatrzymać.
Jeszcze jak mieszkałam w Legnicy zdarzało mi się korzystać z tej drogi żeby
dojechać autostopem do Wrocławia. Uważałam to wtedy za wielki
wyczyn – 70 km autostopem. Cóż za szaleństwo! Cóż za odwaga!
Teraz
po przejechaniu autostopem, zupełnie sama ok.1100 km plus tyle samo na drogę
powrotną mając zaledwie dziesięć euro w kieszeni, na tamte wspomnienie tylko
lekko się uśmiecham. Ale czymże jest ten wyczyn przy kimś kto objechał stopem
całą Europę, lub nawet Eurazję? Zawsze znajdzie się ktoś lepszy.
Nie
muszę długo czekać żeby zatrzymać samochód, który podwozi mnie do Prochowic, a
tam na drodze nr 94 łapię już tira jadącego do Wrocławia. Kierowca tira jest
na tyle pomocny, że zaczepia po drodze przez CB radio wszystkie ciężarówki z
krakowskimi rejestracjami, pytając czy właśnie jadą akurat do Krakowa.
-
Kolega Kraków, słyszysz mnie? – wywołuje już chyba czwartego
mijającego nas tira – Halo Kraków! – słychać jakieś trzaski w radiu – Halo
kolega z Krakowa.
Cisza
i trzaski a po chwili;
-
Słucham ciebie kolego.
-
Jedziesz teraz do Krakowa? – pyta mój drajwer
-
Dokładnie. – odpowiada ciepły i przyjazny głos po drugiej stronie
-
Mam tu ze sobą kogoś kto próbuje się dostać do Krakowa. Przejmiesz?
-
Nie ma problemu – bez zastanowienia odpowiada tamten – Zaraz będzie szersze
pobocze to zjadę.
-
Dzięki kolego.
Fajnie,
że nawet nie pytał o płeć. Trzeba pomóc, to pomagamy, nieistotne czy to ładna
dziewczyna czy brzydki chłopak.
Po
kilku minutach zatrzymują się oboje i przenoszę się do nowej ciężarówki. Od
razu też zauważam że jej kierowca jest jakiś dziwny. Wygląda inaczej niż
większość tirowców. Z czasem zauważam, że także mówi i zachowuje się inaczej.
Tak jakby był romantykiem.
-
Patrz jaki Księżyc piękny wyszedł! – wskazuje biały rogalik na niebie
podskakując w sprężynowym fotelu, bo właśnie przejeżdżamy przez wyboje
-
Ciekawa jestem jak powstał Księżyc. Wiem, że to naturalny satelita Ziemi i tak
dalej, ale skąd się tam wziął?
-
Są różne teorie. Najstarsza z nich mówi, że Księżyc został wyrwany Ziemi w
skutek sił odśrodkowych i dowodem na to miałaby być wielka dziura pozostała po
tym, czyli Ocean Spokojny.
-
Hmm... Ciekawe... Choć chyba raczej mało prawdopodobne.
-
Dlaczego?
-
Bo myślę, że Ziemia musiałaby się obracać naprawdę szybko żeby coś takiego mogło się
stać. Wymagałoby to dużo energii.
-
Dokładnie z tego powodu ta teoria została odrzucona. – ekscytuje się – Zaczęto
więc myśleć, że Księżyc został raczej przechwycony przez Ziemię, ale tą teorię
także odrzucono. Potem była następna teoria koformacji w której chodziło o to,
że Księżyc i Ziemia powstały równocześnie ale teraz najpopularniejsza jest
teoria Wielkiego Zderzenia. A chodzi w tym o to, że niby...
Mój
nowy kierowca opowiada o tym, z tak wielką pasja i zaangażowaniem, że nie
sposób nie złapać bakcyla. Słucham go więc z zainteresowaniem i narzucam ciągle
nowe, astronomiczne tematy. Rozmawiamy o białych gwiazdach i czerwonych
karłach, o czarnych dziurach, pulsarach i odległych galaktykach.
-
Sporo wiesz o astronomii. – mówię z podziwem
-
Znajomi mówią na mnie Galimedes. – odwraca się do mnie z uśmiechem, a jego
krótki bląd kucyk przeskakuje na drugie ramię
-
Galimedes. – kiwam głową – Ładnie.
-
Ale w sumie większość ludzi mówi do mnie po prostu Muzyk.
-
Muzyk?
-
Tak, bo ja taki muzyk sobie jestem. – odrywa ręce od kierownicy i rozkłada na
boki – To jest to co najbardziej lubię, granie na gitarze. Oczywiście nie
licząc zabawy i czasu spędzonego z moimi dziećmi.
Muzyk
lub jak kto woli Galimedes opowiada mi o swoich dzieciach z jeszcze większą
pasją niż o astronomii.
-
Najbardziej to bym chciał zdobyć jakąś normalną pracę, dzięki której mógłbym
spędzać z nimi więcej czasu.
-
To teraz są z mamą rozumiem?
- Tak, z mamą ale moją, bo ich mama nas zostawiła dla
innego faceta.
-
Aha. Rozumiem.
Czuję, że weszłam na wrażliwy grunt, ale jednak nie...
-
Ale to nie jest najgorsze. – macha ręką – Najgorsze jest to, że ja tego faceta
poznałem i go polubiłem. No jego po prostu nie da się nie lubić. Szczerze
mówiąc to ja się jej nie dziwię, że do niego odeszła. Taki facet! – podnosi
ugięty łokieć do piersi w geście pokazania jaki z tamtego jest „równiacha”
-
A to mnie zaskoczyłeś. Pierwszy raz się z czymś takim spotykam.
-
Naprawdę, uwierz mi, że sam siebie zaskoczyłem. Ja chciałem go nie lubić, ale
się po prostu nie da! – znów rozkłada ręce – Ten facet, Holender swoją drogą,
to człowiek do rany przyłóż. A tak w ogóle, to ty pochodzisz z Krakowa?
-
Nie. Jestem z Legnicy.
-
No cóż... Nie ma ludzi bez wad. – Galimedes kiwa głową patrząc ni to w
przestrzeń ni to na drogę – Hahaha! Taki żarcik! – odwraca się po chwili do
mnie cały rozbawiony
Opowiadamy
sobie różne historie naszego życia. Dyskutujemy na tematy naukowe. Wymieniamy
gusta muzyczne. Śmiejemy się z opowiadanych żartów.
-
Hej! – słyszę jego przytłumione wołanie – Troszkę ci się zdrzemnęło, co?
-
Spałam? – dziwię się przecierając oczy i prostując plecy na fotelu . Syy!!!
Znów ten ból w części krzyżowej
-
Musiałaś być nieźle zmęczona, bo zasnęłaś w połowie zdania. A ja nie wiem gdzie
chcesz wysiąść, bo jesteśmy już w Krakowie.
-
Żartujesz?! – rozglądam się dokoła nie dowierzając, że to już, tak po prostu –
To ja wysiądę tutaj. – deklaruję poznając rondo Radzikowskiego
To
tu zaczynałam swoją przygodę.
-
No to miło było mi cię poznać. – Muzyk wyciąga do mnie rękę – Żeby było więcej
takich autostopowiczów jak ty, to podróż nie dłużyłaby się tak bardzo. Można by
było powymieniać różne ciekawe informacje.
-
Dziękuję. – ściskam jego dłoń – Jesteś najbardziej niezwykłym kierowcą tira
jakiego poznałam. Dziękuję za pomoc i życzę powodzenia w zmianie pracy. Oby ci
się udało!
-
To tobie bardziej się przyda. Trzymaj się i dzwoń w razie potrzeby. Aha!
Czekaj! Daj mi swój numer!
Stojąc
już na schodkach wymieniamy numery telefonów. Szybko, bo Muzyk zaparkował na
przystanku autobusowym. Ostatnie słowa pożegnania, ostatnie życzenia
powodzenia, trzaśnięcie drzwiami, odgłos
basowego dźwięku klaksonu, pomachanie ręką w stronę bocznych lusterek i już
stoję sama z własnymi myślami. Spoglądam na wyświetlacz komórki.
Jest
godz. 19.45
Rozglądam
się dokoła. Kraków. No a co ma być?! Warszawa?! Dojechałam do Krakowa!
Wyjechałam z Krakowa i dojechałam do Krakowa! Haha! Takie to oczywiste dla
większości ludzi, ale wbrew pozorom nie takie proste. Mogło być przecież
zupełnie inaczej.
Uśmiechnęłam
się do siebie szeroko, wzięłam głęboki oddech, poprawiłam plecak i Igora, który
również sporo przeszedł, (widać to po jego oczach, które zmętniały jeszcze
bardziej i ogólnej, bardziej sflaczałej sylwetce) i skierowałam się do centrum
miasta. Poszłam piechotą, bo skoro tyle już przeszłam, to i ten kawałek mogę.
Poza tym miałam ochotę napawać się każdą najmniejszą cząstką Krakowa.
KONIEC
(A może dopiero początek..?)
Nie oceniaj mnie, jeśli mnie nie znasz.
Tupac Amaru Shakur
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za komentarz :) Aby osoby z poza blogera mogły podpisać się wybranym nickiem wystarczy by wybrały opcję "nazwa/adres URL" i w nazwie wpisały nick.