czwartek, 10 stycznia 2013

ROZDZIAŁ XIII (część druga)



           
            Wieczorem w restauracji „San Silvestro”:
- Nie wiele tego. – mówię do Rozaria wysypując zawartość lnianego woreczka na służbowy stolik
- Nie martw się. Zrobimy zrzutkę w pracy na twoje studia.
- Ha, ha... Bardzo zabawne.
- Pracuje tu z nami jeden Polak. Pomoże nam ją zorganizować. Ma na imię Gsesek.. Gresek.. Czy jakoś tak...
- Grzesiek. – poprawiam
- No właśnie. Swoją drogą jeśli tak wyglądają wszyscy Polacy, to lepiej nie zaczynać z wami wojny.
- Hahaha!!! Wy i wojna! Dobre! Albo zmienialibyście front kiedy wam pasuje albo byście się poddali.
- Nie bądź złośliwa bo nie dostaniesz kolacji.- wykrzywia się dziwnie – Lepiej powiedz ile dziś zarobiłaś.
Po szybkim przeliczeniu ogłaszam wynik dzisiejszej walki;
- 18,22 euro, 400 lirów, jedna róża i kapelusz.
- Kapelusz?!
- Jakaś kobieta rzuciła mi swój kapelusz. Może uważała, że woreczek jest za mały.
- I gdzie go masz?
- Wyrzuciłam. Zdjęła go z głowy i mi rzuciła. Nie będę nosić po kimś kapeluszy. Kto wie gdzie się szlajała?
- A róża?
- Mam ze sobą. Jeden chłopak rzucił mi pod nogi.
W tym momencie podchodzi do nas wysoki, długowłosy blondyn.
- Rosario, rozliczyłeś się z kasą? – pyta
- Właśnie liczymy. – wskazuje na monety rozsypane po stoliku
- Nie to miałem na myśli.
- A właśnie Marta, to jest Gsesik.
- Marta. – podaje dłoń
- No proszę, Polka. Mogłem się domyślić. Grzesiek. – silny uścisk – Miło mi.
Teraz wiem, co Rosario miał na myśli mówiąc o wizerunku Polaka. Grzesiek wygląda imponująco. W prawdzie nie w moim typie ale to nie zmienia faktu, że wygląda po prostu IMPONUJĄCO. Jakby to powiedzieć... Na pewno oglądałeś bajkę „Asterix i Obelix” i kojarzysz Falbanę, piękność z wioski Galów. Grzesiek wygląda dokładnie jak jej narzeczony; mocna, kanciasta szczęka, włosy sięgające ramion, błękitne oczy, szerokie, umięśnione bary, innymi słowy – figura Atlasa, a przy tym dość opalony co jeszcze bardziej kontrastuje z blond włosami.
- Co wy tu liczycie? – pyta ciekawy – Napiwki?
- Coś w tym stylu. – odpowiadam i wyjaśniam w czym rzecz
- A gdzie mieszkasz?
- U mnie. – wtrąca Rosario
Zaskoczyła mnie ta odpowiedź. Mile zaskoczyła i przyznam, że uspokoiła.
Faktycznie pół godziny później „pędzimy” już jednoosobowym skuterkiem Rosaria do jego mieszkania. Uczepiona Rozaria, siedzę na błotniku i cieszę się, że dzisiejszą nos spędzę pod dachem.
- Po co ci ten badyl? – Rosario wskazuje różę, którą dzierżę w jednej dłoni niczym berło, przez co cały swój majdan muszę trzymać w drugiej
- Dostałam, to trzymam. Potem ususzę na pamiątkę.
- Nie macie w Polsce róż? - śmieje się
- Oczywiście, że mamy ale ja jeszcze żadnej nie dostałam.
Przypomniało mi się, że właściwie chłopak, który poszedł ze mną na studniówkę dał mi piękną różę ale on czuł się zapewne zobowiązany, więc to się nie liczy.
- I weźmiesz go do Polski? – Rosario szarpie się z zamkiem do bramy głównej
- A kto mi zabroni?
- Wariatka. - cicho kwituje i zaraz wykrzykuje otwierając drzwi od mieszkania - Kochanie jesteśmy w domuuu!!! Gdzie kolacja?! Co to za bałagan?! – Rosario mruga do mnie ukradkiem
Michele siedzi przy stole i coś czyta.
- Nie wrzeszcz tak. Jestem zmęczony po pracy.
Prawdę powiedziawszy wszyscy byliśmy zmęczeni. Każdy po pracy. Rosario szybko rozlokował miejsca do spania;
- Ty śpisz tutaj. – mówi do mnie wskazując pojedyńcze łóżko wsunięte w róg pokoju – A my tutaj. – Siada demonstracyjnie na łóżku o rozmiarze „małżeńskim” w drugim końcu pokoju – Śpisz ze mną kochanie – mruga do Michele posyłając mu całusa
Moje obawy zniknęły. Ulżyło mi. Bardzo mi się podoba takie rozstawienie i jestem niesamowicie wdzięczna.
- Dziękuję. – mówię
- Daj spokój. Odstąpiliśmy ci to łóżko, bo jest cholernie niewygodne.
Parę minut później, leżąc już w ciemności na jednak cholernie wygodnym łóżku pomyślałam, że moja Juno (anioł stróż jak ktoś woli) odwala naprawdę kawał dobrej roboty. Zapadając już w sen słyszę;
- Zabierz tę łapę z mojego tyłka!
- Co?! Ty mi przestań chuchać w kark! Odsuń się na koniec łóżka!
- Sam się odsuń! To moja połowa!
Zasypiam z uśmiechem na ustach.
Gdy otwieram oczy jest już jasno. Rosario paraduje po pokojokuchni w białych bokserkach.
- Gdzie Michele? – pytam przeciągajac się – Która godzina?
- Buon giorno principessa!
Mój towarzysz wyskakuje zza stołu rozstawiając przy tym kończyny jak pajac. Wygląda komicznie.
- Już po dwunastej. Michele poszedł do pracy. Ja też zaraz wychodzę.
- I nie zamierzasz się ubrać? – śmieję się
- A po co? Każdy na pewno marzy żeby mnie podziwiać. Zwłaszcza ten pedzio, sąsiad. Ale co się dziwić? Czyż nie jestem kwintesencją włoskiego piękna? – wskakuje na swoje łóżko – Od czubka głowy, od tego włosa – łapie za swój ledwo trzymający się włos na głowie, który trzyma się go wiernie, podczas gdy spora większość go opuściła – poprzez ramiona, - napina mięśnie. Jeden nawet wyskoczył jak orzeszek – mój pępek! – kontynuuje wyliczanie – Czy widzisz ten wspaniały, okrąglutki pępek?! – napina i rozluźnia mięśnie brzucha jak tancerka – I kolano! Godnego pozazdroszczenia kolana! Aż po czubek mej stopy! – podnosi wyprostowaną nogę i zgina ku górze duży palec. – Po ten właśnie wspaniały palec! Czyż nie jestem cudowny?! – i znów rozkłada kończyny „na pajaca”.
Zwijam się ze śmiechu. Jego chude ręce i nogi, zakola na głowie, lekki brzuszek, nos, poczucie humoru i dystans do siebie, wszystko to zwłaszcza teraz, po tym pokazie, przypomina mocno Roberto Beniniego.
- Andiamo principessa! – zeskakuje z łóżka – Pracujesz dzisiaj?
- No jasne.
- To najpierw coś zjedz.
Godzinę później siedzę przy stoliku w pracy u Rosaria i czekam na obiecany posiłek. Przynosi mi go inny kelner. Dużo starszy i jakby dostojniejszy.
- Panienka Marta? – pyta trzymając w górze talerz, podczas gdy druga ręka spoczywa z tyłu na plecach
- Tak. – odpowiadam zdziwiona – Na to wygląda.
- Rosario kazał to panience podać.
Stawia przede mną talerz sałatki.
- Dziękuję.
- Czy jeszcze czegoś sobie panienka życzy?
- Nie, dziękuję. To w zupełności wystarczy.
- Życzę smacznego. – odchodzi wyprostowany
Gdy wraca żeby zabrać talerz, pyta;
- Rosario mówił, że panienka jest Polką, to prawda?
- Tak.
- Moja szwagierka jest Polką. – kelner jakby trochę się rozluźnia – A panienka podobno jest mimem na Piazza Navona?
- To także prawda.
- I jak to panience idzie? Dobry zarobek? – odsuwa sobie krzesło i siada na przeciw mnie – Zawsze się zastanawiałem czy z tego można wyżyć.
- Raczej nie bardzo. Ale to zapewne moja wina. Nie jestem w tym dobra. Taki laik ze mnie.
- Może będzie lepiej. – pociesza
- Mam nadzieję, bo jak nie, to pożegnam się ze studiami. Gdyby ludzie wiedzieli, na co zbieram może by częściej rzucali, a tak to... Zaraz! Wiem co zrobię! – mówię już sama do siebie – Napiszę na kartce, na co zbieram i wtedy może zrozumieją!
- Dobry pomysł.
- Na jakiejś dużej kartce...
- Najlepiej na kartonie, bo jest sztywny.
- Właśnie! – cieszę się podekscytowana
- Pójdę do jakiegoś sklepu spytać o karton.
- My mamy mnóstwo kartonów. Mogę panience przynieść.
- Naprawdę?
Kelner już znika w drzwiach restauracji. Po chwili wraca z kartonowym pudełkiem, nożem i długopisem. Wycinam dwa prostokąty wielkości mniej więcej 20cm na 40 cm. W jednym z nich robię dwie dziurki na górze i przewlekam sznurkiem.  Kelner pomaga mi sformułować odpowiednio zdanie i na jednym kartonie powstaje napis;
                             „ LA VOSTRA OFFERTA  PER
                               LE MIE TASSE UNIVERSITARIE”
                                                                    GRAZIE
A na drugim;
                              “ YOUR OFFERT FOR MY
                                 UNIVERSITY FEES”
                                                                 THANK YOU
Przedstawiam Rosario mój nowy pomysł i idę go realizować.
- Dziękuję panu za pomoc. – mówię do kelnera
- Czekaj! – krzyczy Rosario – Ja dziś kończę wcześniej, więc przyjdź prosto do domu. Trafisz?
- Myślę, że tak.
- Zadzwoń domofonem na nr. 18
- Dobrze. Trzymaj za mnie kciuki.
- Powodzenia! – wołają prawie równocześnie
Idę pełna nadziei na Piazza Navona targając ze sobą skrzynkę po mleku, reklamówkę z kostiumem i podśpiewując pod nosem;
                                 „...Najtrudniejszy pierwszy krok...”
Moment zakładania na siebie kostiumu jest zawsze dla mnie krępujący, żeby nie powiedzieć żenujący. Ludzie obserwują moją przemianę, wytykają mnie palcami, czasem coś wołają. Na szczęście tłum jest jak rzeka, szybko się zmienia. Następni widzą mnie już, jako mnicha. Jedną kartkę zawieszam na szyi, drugą stawiam opartą o skrzynkę, którą wcześniej przykrywam swoją długą szatą. Przed kartką kładę ładnie uformowany woreczek z kamykiem w środku żeby go wiatr nie porwał, a w skrzynce siedzi ukryty Igor pilnując całego mojego dotychczasowego dorobku.
No to zaczynamy! Czuję się trochę głupio, ale „show must go on...!”

      Mniej więcej o godzinie 01.00 w nocy dzwonię domofonem we wskazany przez Rosaria numer. Wchodzę nieśmiało do mieszkania. Rosario siedzi przy stole ze skwaszoną miną, stukając palcami o blat.
- Cześć. – mówię
- Cześć?! CZEŚĆ?!! Ja ci dam cześć! – wstaje zza stołu, wymachuje rękami i coś krzyczy
- Spokojnie. Nie rozumiem jak mówisz po neapolitańsku. Mówiłam ci już.
Wydaje się być nie na żarty wkurzony.
- Gdzie byłaś do tej pory?! Zobacz która godzina!
- Pracowałam na Piazza Navona.
- Byłem tam i cię nie widziałem!
- Szukałeś mnie?
- Martwiłem się o ciebie. Co ty sobie myślisz?! Siedzę tu cały czas i myślę! – gestykuluje żywo – Bla, bla, bla.... – znów neapolitański, rozumiem tylko tyle, że Rzym jest niebezpiecznym miastem
- Patrz ile zarobiłam. – przerywam jego wypowiedź wysypując zawartość woreczka na stół
Rosario umilkł. Jego oczy rozszerzyły się.
- Ty to sama dzisiaj... – wskazuje górę monet
- Uhm. – kiwam głową
- Dzielna dziewczynka. – łapie mnie za policzki i szarpie niczym ciocia na imieninach, po czym siada przy stole, zgarnia wszystkie monety ku sobie i zabiera się do liczenia.
Po chwili ogłasza wynik;
- 74 euro i 72 centy! – krzyczy uradowany – Czekaj, dorzucę ci do równego rachunku. 75 euro principessa!!!
Wstaje, bierze mnie za ręce i zaczynamy kręcić się wokół własnej osi i wokół stołu jak Ziemia.
- Jak tak dalej pójdzie, to będziesz bogata! – krzyczy tańcząc – Dorzucisz się do czynszu.
Udam, że nie słyszałam.
- Ile jeszcze potrzebujesz? – pyta unosząc wysoko nogi w podskokach
- Jakieś 500euro. - ja również tańczę ze szczęścia
- Mówiłem już w pracy o zrzutce dla ciebie. Coś poradzimy. Nie martw się principessa!
- Daj spokój. Sama zarobię.
- No teraz nie wątpię. Hahaha!
Szelest zamka. Drzwi się otwierają.
- Czemu mi nie powiedzieliście, że robicie imprezę? – pyta Michele - Zwolniłbym się wcześniej z pracy.
Opowiadamy mu powód naszej radości.
- Gratuluję.
     Tej nocy śnią mi się złote monety lecące wprost do lnianego woreczka. Piękny sen...
Następny dzień wygląda podobnie; obiad w restauracji „San Silvestro” (znów sałatka, Rosario chyba coś sugeruje), rozmowa z kelnerem ( tym razem Grześkiem) i mimowanie na Piazza Navona.
    Stoję pod fontanną „Czterech Rzek” i zastanawiam się ile już może być w woreczku. Wprawdzie, gdy pół godziny temu sprawdzałam było 50 euro z hakiem, ale od około pięciu minut nic się nie dzieje.
Jest 22.00
- Marta? – słyszę za sobą nieśmiały szept
Podnoszę głowę żeby dojrzeć cokolwiek z pod kaptura.
- Rosario? – Co ty tutaj robisz?
- Jak ci idzie? – pyta
- Dobrze. Myślę, że dziś może być więcej niż wczoraj. Czy coś się stało?
- Tak. Schodź z tej skrzynki. Idziemy do kina.
- CO?
- No do kina. Złaź szybciej, bo się spóźnimy.
- Ale ja nie mogę iść. Muszę zarabiać.
- Złaź stamtąd natychmiast! Nie mamy czasu.
- Nie!
- Bo cię zaniosę osobiście!
- Ty? Ha! Nie! – nasuwam ponownie kaptur i staję nieruchomo
Nagle czuję, że spadam. To Rosario zarzucił mnie sobie na ramię robiąc przy tym niezły spektakl. Ludzie oczywiście zaczęli nas wskazywać palcami, a parę osób nawet wrzuciło pieniądze.
- Zrób to jeszcze raz! – śmieję się – Mamy widownie.
- Nie ma czasu. Zdejmuj z siebie ten worek i idziemy.
- Ale nie musisz mnie nigdzie zabierać. Już i tak wiele dla mnie robisz.
- Nie marudź. – mówi stawiając mnie na ziemię – Powiedzmy, że to na urodziny.
- Ale ja już miałam w grudniu.
- A którego? – pyta zaciekawiony
- Dwudziestego ósmego.
- Żartujesz?! Ja też mam urodziny dwudziestego ósmego grudnia! – i na dowód tego pokazuje mi swój dokument
- Ale numer!
Nie mogę uwierzyć w taki zbieg okoliczności.
- KOZIOROŻEC! – krzyczymy niemal równocześnie wskazując palcem na drugiego
- Musimy to uczcić! – woła – Hmm... Może pójdziemy do kina?
- A na jaki film idziemy? – pytam już udobruchana
- „Mambo Italiano”. To będzie nasz taki wspólny urodzinowy wypad. Jutro sobie więcej zarobisz.

A po filmie wychodząc z kina;
                                     „Hej Mambo! Mambo Italiano...”
Podrygując śpiewamy piosenkę przewodnią z filmu.
- Idziemy teraz coś zjeść. – mówi – Zapraszam na kolację.
- Chętnie. – strawy nie odmówię – Dziękuję.
                                      „Hej Mambo! Mambo Italiano,
                                       Go, go, go, you mixed up Siciliano...”
I próbujemy zatańczyć “mambo” na ulicy. A w restauracji;
- To jest Marta. – Rosario przedstawia mnie kelnerowi – Marta, to Giuseppe. Zgadnij co? Giuseppe także urodził się dwudziestego ósmego grudnia.
- To niemożliwe! – mówię
- Nie żartuj, że ty też urodziłaś się dwudziestego ósmego grudnia!? – kelner przybliża do mnie swą pucułowatą twarz
- Ja tak, ale że także ty...? Nie wierzę!
- Przysięgam! – przykłada rękę do piersi – Co za niesamowity zbieg okoliczności! Wiesz, że Rosario też urodził się dwudziestego ósmego grudnia?
Patrzę na mojego włoskiego przyjaciela, który uśmiecha się tajemniczo. Mi również nie schodzi uśmiech z twarzy.
- Tak. – mówię – Myślę nawet, że to może być powód, dlaczego wybrał akurat tą knajpę.
- Przysięgam, że nie wiedziałem, że Giuseppe dziś pracuje! – przykłada rękę do piersi i wszyscy wybuchamy śmiechem – Naprawdę wybrałem tą knajpę, bo tu jest najlepsza pizza w mieście.
- To prawda. – przerywa Giuseppe
- Właśnie amico, przynieś Marcie najlepszą, jaką umiecie zrobić.
- Będzie najlepsza! Gwarantuję!
- To mój stary przyjaciel – Rosario wskazuje głową Giuseppe, gdy ten już odchodzi – Znamy się od bardzo dawna. Wprawdzie nie jest tak przystojny jak ja, ale cóż... - poprawia swoje rzadkie włosy - Nie ma ludzi bez wad.
Lubię jego poczucie humoru.
- Michele też chyba znasz od dawna? Musicie się lubić skoro razem mieszkacie.
- Przestań mi mówić o tym pacanie. Mieszka ze mną, bo z niego niedorajda, więc mu pomogłem. Już dawno powinien się wyprowadzić. To w końcu ja wynajmuję to mieszkanie.
- Jest całkiem miły i widząc z boku wasze relacje myślałam, że się lubicie.
- Daj spokój... – przechyla się przez stół w moją stronę – Afgańczykowi nie wolno ufać. Zapamiętaj! – podnosi ostrzegawczo palec do góry
- Ale on jest Armeńczykiem...
- Nieważne! – przerywa krótkim machnięciem ręki – Afgańczyk, Armeńczyk czy jakiś inny mieszaniec. Co to za różnica?
W tym momencie pomyślałam sobie, że dla niego to żadna różnica czy jestem Polką, Rosjanką, Niemką czy Pakistanką. Być może uważa, że to jedno i to samo.
Wkrótce Giuseppe przynosi pizzę. Wygląda przepięknie, pachnie cudownie i smakuje przepysznie. Z każdym kęsem byłam w niebie...
       Po powrocie do domu biorę się za przeliczanie dzisiejszego zarobku. Wychodzi 55 euro. Nieźle, biorąc pod uwagę, że stałam tylko cztery godziny.
- Michele jeszcze w pracy? – pytam
- Ma dziś nocną zmianę. Będzie nad ranem. Podobały ci się urodziny? – pyta z uśmiechem
- O tak, baaardzooo... – ziewam – Dziękuję. Miło dla odmiany spędzić je latem. A tobie?
- Mi też się podobały. Idź spać. Chyba, że... Wolisz dzisiaj spać ze mną? – wskazuje głową podwójne łóżko i znacząco rusza brwiami
- Dziękuję za tak szlachetną propozycję. Zadowolę się jednak tym skromnym pojedynczym łóżkiem.
- Na pewno, principessa? – puszcza do mnie oko mrucząc pod nosem; „Hej! Mambo...”
- Na pewno.
Wstaję od stołu i dołączam do jego mruczenia „Mambo”. Po chwili oboje tańczymy.
- Żebyś potem nie przychodziła do mnie w nocy. Wiem, że ciężko mi się oprzeć. – mówi obracając mnie dookoła własnej ręki
- Spróbuję się powstrzymać.
Śmiejemy się.
- Czego was w tej Polsce uczą? – przestaje tańczyć – To nie jest „Mambo”!
- Wiem. Improwizuję. – mówię robiąc dwa kroki w bok i obrót
- Eeehh... Idź się lepiej myć. Woda już się zagotowała. – wskazuje garnek z bulgoczącą wodą
Idę do „łazienki” a w drzwiach słyszę jeszcze;
- Gdybyś jednak zmieniła zdanie co do spania...
- Wiem, wiem. Mogę na ciebie liczyć. Dziękuję. – odpowiadam

       Śpię już sobie smacznie w moim pojedynczym łóżeczku, gdy nagle coś mi się przez sen wydaje, że przestało ono być już pojedyncze. Otwieram powoli oczy i...
- Rosario? – pytam zaskoczona – Co ty tutaj robisz?
- Mmmm.... – odpowiada łasząc się
- Idź do siebie i przestań się łasić! – staram sie go odepchnąć – Przecież nie zmieniłam zdania. Nie wołałam cię.
- Mmmm... Pomyślałem, że się wstydzisz.
- Skoro teraz wiesz, że wcale się nie wstydzę, tylko zwyczajnie ciebie nie chcę, to sobie już idź i daj mi spać.
- Mmmm... Twoja skóra niczym jedwab i cudowny zapach mnie przywołały... - przybliża się do mnie jeszcze bardziej recytując swoje neapolitańskie, wyuczone kłamstwa
Nie wiem czy mówiąc o swoich uczuciach w tej chwili powinnam powiedzieć; „zszokowana” czy może raczej; „przygnębiona” faktem, że tracę kolejnego jak mi się zdawało przyjaciela. Podkulam nogi i ręce do pozycji embrionalnej, przez co blokuję Rosariowi dostęp do siebie i wtedy szybko i z całej siły prostuję kończyny. Rosario spada z łóżka. W tej samej jednak sekundzie podnosi się jak rażony piorunem, bacznie mi się przypatruje i pyta ostrym tonem;
- Nie zrobiłaś tego specjalnie?
- Właśnie specjalnie zrobiłam. – mówię lekko przestraszona
Chowam się pod kocem wystawiając tylko oczy i próbuję w ciemności wypatrzeć reakcję Rosaria.
- Dobrze więc. – mówi i idzie położyć się do swojego „doubla”
Wydawało mi się wtedy, że tylko udaje, że się obraża. Rano niestety okazało się, że to nie żarty. Tak jak myślałam, koniec fajnie zapowiadającej się przyjaźni. Nie odezwał się do mnie ani słowem, w ogóle traktując mnie jak powietrze. Na pytanie Michele, (który wrócił podobno ok.04.00 w nocy), „czy coś się stało?”, odburknął tylko, że nic.
Sama nie wiem, co w takiej sytuacji powinnam zrobić... Czuję się winna, choć przecież nic nie zrobiłam. Wiele razy mu powtarzałam, że jeśli chce mi pomóc to nie może liczyć na cokolwiek w zamian. Mam już szczerze dość takich sytuacji...
Siedzę i rozmyślam nie wiedząc za bardzo co ze sobą zrobić, podczas gdy Michele gotuje sobie wodę na „kąpiel”, a Rosario prasuje koszulę do pracy. Nagle słychać głośne
                                       „ŁUP! ŁUP!! ŁUUP!!”
i wzrok wszystkich przenosi się na drzwi uginające się pod naporem czyichś pięści.
                                       „ŁUP!! ŁUUP!!! ŁUUP!!!”
- OTWIERAĆ! POLICJA!!
Wszyscy spoglądamy po sobie nawzajem. Każde z nas z rozdziawioną buzią i rozszerzonymi oczyma.
- Liczymy do trzech i WYWALAMY DRZWI!!!
Znajdujący się najbliżej drzwi Michele, otwiera je i odsuwa się do tyłu pchnięty przez mężczyzn wpychających się do salonokuchniosypialni. Wszyscy wywalają na wierzch legitymacje policyjne jak w amerykańskich filmach. Jest ich chyba pięciu. Sama nie wiem. W każdym razie dużo. Jestem w szoku. Co jest grane? Cofam się mimowolnie do tyłu.
- ODSUŃ SIĘ OD OKNA! – krzyczy jeden z nich wskazując na mnie palcem i odsłaniając równocześnie pistolet ukryty pod koszulą – RĘCE DO GÓRY!
Zerkam na moich równie wystraszonych współmieszkańców stojących pod ścianą z rękoma do góry i robię, co każe. Zaraz jednak opuszczam ręce czując, że koszulka mi się podnosi pokazując koniec ud.
- Muszę się ubrać. – mówię naciągając materiał jak najniżej.
W tym czasie reszta mężczyzn przeszukuje mieszkanie.
- STÓJ W MIEJSCU!
- Ale ja muszę... – tłumaczę podchodząc do stołu (zaledwie dwa kroki od okna) i sięgając do ukrytego pod nim plecaka
- STÓJ POWIEDZIAŁEM! – policjant wyjmuje pistolet i kieruje w moją stronę

- Toppolina! – krzyczy Michele
- Spokojnie... – mówię i równocześnie czuję ogarniające me ciało ciepło – Wezmę tylko ubranie. To mój plecak, widzi pan? – pokazuję napisy na klapie
                  „...ZAPUSTA ‘89 ’95, USTKA ’92, ...
                           JEDNA KULA JEDEN POLITYK!    MIĘDZYZDROJE 2000!
                 PIES PANKRACY KŁAMIE ...”
Jedne już wytarte, inne nowe, nałożone na te starsze jeszcze przez mojego brata i siostrę.
- Czy to naprawdę konieczne? – odzywa się nieśmiało Rosario w stronę celującego we mnie policjanta
Wyciągam z plecaka spodenki, bieliznę na zmianę i pierwszą, lepszą bluzkę.
- Plecak też przeszukamy. – mówi glina
- Chciałabym tylko się ubrać – w dowód tego pokazuję mu ubrania
Policjant bierze ciuchy i nie spuszczając ze mnie wzroku podaje drugiemu, który je dokładnie przetrzepuje.
Co za wstyd...
- W porządku. – oddaje ubrania policjantowi, który ciągle mnie obserwuje, choć broń na szczęście już schował
- W porządku, możesz ubrać. – mówi podając mi moje rzeczy
- Dziękuję.
Idę w stronę drzwi.
- A ty gdzie?!! – krzyczy za mną
- Przecież nie będę się tu przebierać.
- Dlaczego nie?
Policjanci wybuchają rubasznym śmiechem. Przynajmniej atmosfera dzięki temu trochę się rozluźniła. Tak mi sie przynajmniej wydaje…
- Wolałabym jednak w łazience. To potrwa tylko chwilkę.
- No dobrze. Giova! Sprawdź łazienkę!
Jeden z policjantów przesłuchujących Rosaria, odchodzi od grupy i idzie wykonać rozkaz. Młody Giovanni pierwszy wchodzi do „łazienki”.
- Poorca miseria!! Caapooo! Tutaj chyba coś wybuchło!
- To piecyk! – próbuje powiedzieć blady jak ściana Rosario
- Nie ruszaj się! – zatrzymują go trzej stojący przy nim policjanci
Szef, wyższy ode mnie, choć normalnej postury mężczyzna po trzydziestce z modnie przystrzyżoną bródką wokół ust (de facto ten sam, który celował we mnie broń), przestał przesłuchiwać Michele i rzuca się do łazienki.
- Porca puttana! Che disastro! – mówi zszokowany do młodszego – Mogą być groźniejsi niż przypuszczaliśmy...
- To tylko piecyk! – wyrywa się Rosario – Mówiliśmy padronie, że są z nim kłopoty ale nic nie zrobiła.
- Toppolina, nie bój się. – próbuje mnie pocieszyć przestraszony chyba bardziej niż ja, Michele – Wszystko będzie dobrze.
Patrzę na Rosaria, który jakby jeszcze bardziej bledszy i chudszy tłumaczy coś policjantom. Spoglądam na Michele a ten, przełykając co chwila ślinę, próbuje wytłumaczyć szefowi, że o cokolwiek by nie chodziło, ja nie mam z tym nic wspólnego i oparta o ścianę, naciągając dalej koszulkę na uda, próbuję przedrzeć się przez ten chaos.
- Przepraszam... – mówię nieśmiało głosem przypominającym faktycznie mysi pisk – Przepraszam... Chciałam tylko pójść do łazienki...
Zero reakcji. Ponieważ nikt nawet nie zwrócił na mnie uwagi, postanawiam wykorzystać ten moment i sama, niczym jakiś grzyb naścienny lub pająk, prześlizguję się wzdłuż ściany do łazienki.
- Zatrzymaj ją! – krzyczy szef do policjanta stojącego najbliżej mnie
- Chciałam tylko się przebrać... – tłumaczę
- Sprawdziłeś łazienkę? – pyta młodego Giovanniego
- Tak. Jest czysta. O ile można tak powiedzieć. – obaj wybuchają śmiechem – Wprawdzie jest małe okienko, ale za wysoko żeby mogła uciec.
- Dobra, idź. – Szef wskazuje „łazienkę” – Tylko szybko. Trzy minuty.
- Dobrze.
- I cały czas coś mów lub śpiewaj.
Wchodzę do łazienki i zamykam się na niewiadomo jakim cudem istniejący jeszcze zatrzask.
                                                        „ŁUP!”
Podskakuję na dźwięk uderzenia pięścią w drzwi. Ubrania rozsypują się na brudną podłogę.
- Śpiewaj! – poznaję głos młodszego policjanta
Co tu śpiewać w takiej chwili...?
                                  „Cztery łapy, cztery łapy,
                                    a na łapach pies kudłaty...”

                                               „Ł U P !”

Znów podryguję.
- Po włosku!
Zapinając trzęsącymi się rękoma guziki bluzki, drżącym głosem śpiewam;
                                      „Ci vuole calma, e sangue freddo...”
                         (tamtego lata na listach przebojów królował Luca di Riso ze swoim 
                           utworem "calma e sangue freddo". Zanucony przeze mnie refren oznaczał,
                            że jest potrzebny spokój i zimna krew https://www.youtube.com/watch?v=ZgY-5rSQ070 )
Gdy po krótkiej chwili wychodzę przebrana zauważam, że jest nieco mniej osób. Brakuje Michele i chyba jednego policjanta. Podchodzę do szefa całej tej akcji, który stojąc przy stole ewidentnie zainteresował się zawartością mojego plecaka i reklamówki z kostiumem mnicha.
- Nie wiem o co chodzi, ale znalazłam się tutaj zupełnie przypadkowo. – mówię
- Co to za worek? – pyta wyciągając z reklamówki moje sprytne przebranie – Co ta ma być? – wyciąga sznurek i dzwonek
Podchodzi do nas inny zaciekawiony policjant. Rosario w drugim końcu pokoju tłumaczy coś pozostałym dwóm.
Czuję, że jak nigdy oblewa mnie rumieniec.
- Bo ja potrzebuję pieniędzy na studia w Polsce i dlatego zostałam mimem. A Rosario – w tym momencie wskazuję mojego współlokatora – pozwolił mi u siebie mieszkać, ale ja właściwie nie mam z nim nic wspólnego.
- No właśnie. – mówi szef – Co taka dziewczyna jak ty, robi z takimi dwoma jak tamci, w takim mieszkaniu jak to, hmm?
W tym momencie zalewa mnie słowotok;
- Potrzebowałam zarobić na studia, więc przyjechałam autostopem z Polski do Włoch. Na początku byłam kelnerką, ale było zupełnie inaczej niż miało być, więc uszyłam sobie strój mnicha i próbuję zarobić jako mim na piazza Navona, a Rosario pomógł mi, bo nie mógł pozwolić żebym dłużej spała w parku lub na dworcu...
- Spałaś w parku i na dworcu?! – pyta srogo szef
- Już nie, bo śpię tutaj. – kręcę przecząco głową, aż prawie nie odpadnie
- Więc teraz śpisz z nimi...
- Tak. – kiwam głową – To znaczy nie! – reflektuję się zaraz, co palnęłam – Ja śpię na tym łóżku – wskazuję pojedyńcze łóżko – a oni na tym – pokazuję „doubla”
- I my mamy uwierzyć w tą piękną bajkę?
- Tak... To znaczy nie, to nie bajka! Naprawdę! Nie wiem, co go wzięło dziś w nocy – wskazuję na przejętego Rosaria tłumaczącego coś policjantom w drugim końcu pokoju – ale wszedł do mnie do łóżka a Michele nie było, bo był w pracy. Ja naprawdę nie mam z nimi nic wspólnego.
Zaraz jednak karcę się w myślach; Ty wredna małpo! Nim kur zapieje trzy razy się ich wyprzesz!
- Ten oto człowiek wszedł dziś w nocy do twojego łóżka, tak? - szef wypowiada wolno każde słowo
Wzrok obydwu policjantów krzyżuje się.
- Tak, ale zrzuciłam go z tego łóżka, więc obrażony wrócił do siebie i nic się nie stało.
Policjanci znów spotykają się wzrokiem, tym razem uśmiechając się pod nosem.
- Zrzuciłaś z łóżka na podłogę tego faceta, tak? - szef znów artykułuje dokładnie każde słowo
- No tak. – odpowiadam wodząc oczami od jednego do drugiego i na Rosaria ciągle gęsto coś tłumaczącego
Szef całej tej dziwnej akcji próbuje powstrzymać drżące kąciki ust. Policjant stojący po mojej lewej nie wytrzymuje i wybucha gromkim śmiechem.
- A co mówiłaś o tym stroju? – dopytuje się szef
- Że to strój mnicha. Wkładam go na piazza Navona i stoję nieruchomo dopóki ktoś mi nie wrzuci pieniędzy do tego woreczka – demonstruję woreczek – O tutaj jest dowód – i wyciągam kartki z napisem, że faktycznie zbieram na studia – Tu mam jeszcze taką samą tylko po angielsku. – dodaję
- Niedowiary…
- Dokładnie – kiwam z dumą głową
- Pojedziesz z nami na komisariat.
- Ale po co? Ja sobie może pójdę po prostu...
- Nigdzie sama nie pójdziesz.
- Co się ze mną stanie? – pytam zrezygnowana
- Prawdopodobnie deportujemy cię do Polski.
- Jak to? – na słowo „deportacja” zaczyna mi być gorąco
Pierwsza myśl to: Co na to powie mama? A druga, że: Przecież mam to w dupie.
- Ale ja nie mogę wracać! Jeszcze przecież nie zarobiłam! Nie chcę rezygnować ze studiów.
- Wygląda na to, że nie masz wyboru. – mówi zaciskając usta na końcu zdania – zabieraj swoje rzeczy i jedziemy na komisariat. Już tutaj nie wrócisz, więc zabierz wszystko co twoje.
Biorę plecak, Igora, reklamówkę i idę ze wszystkimi na dół. Wchodzimy do auta zaparkowanego pod bramą, w którym czekał już kierowca. Samochód tylko tym różni się od innych, że ma „koguta” na dachu. Wsiada ze mną trzech policjantów osaczając mnie z każdej strony. Rosario i pozostały policjant zostają.
Gdy odjeżdżamy spotykam wzrok Rosaria, który wydaje się być bardzo zmartwiony.
        Tak to jest w życiu… Raz pod wozem, raz na wozie. Aktualnie  w radiowozie.

Cdn...

3 komentarze:

  1. Hej hej :) Przeczytałam na razie tylko pierwszy post, ale jeśli to wszystko prawda, to już teraz jestem pełna podziwu. Też jestem studentką i mam za sobą parę doświadczeń związanych z zarabianiem na studia, ale oczywiście nie tak ekstremalnych! Będę tu wpadać i czytać dalej :D

    Linkuję Cię u mnie na blogu:
    http://magicznylas.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Cieszę się, że Ci się podoba i mam nadzieję, że następne posty Cię nie zawiodą. :)

      Usuń
  2. Ech, czy we Włoszech nie ma choć jednego faceta, który zrobił coś dla ciebie, nie chcąc w zamian zaciągnąć cię do łóżka? Jakaś masakra. ;/

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz :) Aby osoby z poza blogera mogły podpisać się wybranym nickiem wystarczy by wybrały opcję "nazwa/adres URL" i w nazwie wpisały nick.